…Najcharakterystyczniejszą cechą systemu komunistycznego jest natomiast totalna niewola ludzkiego ducha, zniewolenie ludzkiej myśli, ludzkiego intelektu. Józef Mackiewicz. Zwycięstwo prowokacji, 1962

WILNIANIE ZASŁUŻENI DLA LITWY, POLSKI, EUROPY I ŚWIATA

Godziszewski Jerzy, pianista i pedagog; ur. 24 kwietnia 1935, Wilno. Studia pianistyczne odbył w Państwowej Wyższej Szkole Muzycznej w Poznaniu pod kierunkiem Ireny Kurpisz-Stefanowej oraz w Państwowej Wyższej Szkole Muzycznej w Warszawie u Stanisława Szpinalskiego i Marii Wiłkomirskiej. W 1960 otrzymał dyplom z odznaczeniem i w tym samym roku zdobył II wyróżnienie na VI Międzynarodowym Konkursie Pianistycznym im. Fryderyka Chopina w Warszawie oraz nagrodę specjalną ufundowaną przez Witolda Małcużyńskiego. W latach 1960-61 doskonalił swą umiejętność gry na fortepianie pod kierunkiem Arturo Benedetti-Michelangelego na kursach mistrzowskich w Arezzo.

Występował w wielu krajach Europy, m.in. w Czechosłowacji, Rumunii, Bułgarii, Niemczech, Austrii, Włoszech, Francji, Szwecji, Norwegii, a także prowadził aktywną działalność koncertową w Polsce (również jako kameralista). Posiada w repertuarze, m.in. wszystkie dzieła fortepianowe Maurice’a Ravela i Karola Szymanowskiego (które wykonywał w cyklach recitali na polskich estradach z okazji 100-lecia urodzin kompozytorów) oraz programy monograficzne poświęcone dziełom Wolfganga Amadeusa Mozarta, Ludwiga van Beethovena, Fryderyka Chopina, Ferenca Liszta, Johannesa Brahmsa, Claude’a Debuss’ego, Sergiusza Prokofiewa, Beli Bartoka i Oliviera Messiaena. Dokonał nagrań płytowych dla Polskich Nagrań i Wifonu oraz wielu nagrań archiwalnych dla Polskiego Radia (m.in. nagrał wszystkie utwory fortepianowe Karola Szymanowskiego).

Jerzy Godziszewski od 1967 prowadził klasę fortepianu w Państwowej Wyższej Szkole Muzycznej we Wrocławiu, zaś od 1978 jest profesorem w Państwowej Wyższej Szkole Muzycznej w Bydgoszczy.

W 1998 otrzymał nagrodę Fundacji im. Karola Szymanowskiego. Za całokształt działalności został odznaczony Złotą Odznaką Stowarzyszenia Polskich Artystów Muzyków.

(Źródło: Polskie Centrum Informacji Muzycznej www.polmic.pl.)

Nasz Czas
 

WILNIANIE ZASŁUŻENI DLA LITWY, POLSKI, EUROPY I ŚWIATA

(1801 - 1889). Autor Zdzisław Jan Ryn.

Referat „Osobowość i duchowość Ignacego Domeyki”

został wygłoszony przez prof. dr hab. med. Zdzisława Jan Ryna kierownika Zakładu Patologii Społecznej w Collegium Medicum na Katedrze Psychiatrii Uniwersytetu Jagiellońskiego na międzynarodowej konferencji w Wilnie, 10-12 września 2002 r.

Nazwisko Ignacego Domeyki kojarzy się najczęściej z "Panem Tadeuszem" Adama Mickiewicza, Filomatami, emigracją, a także z jego przybraną ojczyzną - Chile. Jego działalność wiążemy zwykle z geologią i mineralogią. Przynależność do tajnego związku patriotycznego Filomatów na Litwie, emigracja we Francji, a przede wszystkim kilkudziesięcioletni pobyt w Chile spowodowały, że choć Domeyko czuł się i był Polakiem, jest na równi uważany za Litwina (tam się urodził), Białorusina (tam leży obecnie Niedźwiadka - miejsce urodzenia) i Chilijczyka (był honorowym obywatelem tego kraju). Jednym słowem Ignacy Domeyko Ancuta był obywatelem świata (Ryn, 2002).

Szkice biograficzne przedstawiają postać Domeyki jako człowieka o niezwykłych walorach osobowości: patrioty, uczonego, obrońcy praw człowieka, podróżnika i odkrywcy, a przy tym człowieka głębokiej wiary.

Źródła i metoda

W opracowaniu autoportretu Ignacego Domeyki wykorzystano źródła bibliograficzne i epistolograficzne. Z listów zaczerpnięto większość cytatów ukazujących sylwetkę psychiczną bohatera. Przyjęcie metody introspekcyjnej pozwoliło naszkicować portret psychologiczny Domeyki w świetle jego własnych przemyśleń, odczuć i słów.

Dzieciństwo

Domeyko wychował się w rodzinie o głębokich tradycjach szlachty kresowej na Litwie, w atmosferze patriotyzmu i religijności. Więź rodzinna była wartością nadrzędną. Swój idealistyczny światopogląd kształtował w rodzinie, w murach Uniwersytetu Wileńskiego oraz w szeregach Filomatów, którego dewizą były: braterstwo, nauka i cnota. Tym wartościom nie tylko był wierny, ale przekazywał je własnym przykładem wszędzie, gdzie rzuciły go losy patrioty-emigranta, uczonego-reformatora amerykańskiej nauki i kultury i odkrywcy-podróżnika.

Ojciec Ignacego zmarł, gdy ten miał siedem lat. Matka wywarła duży wpływ na ukształtowanie uczuć patriotycznych i religijnych Ignacego. Wdzięczność za takie wychowanie wyraził Domeyko nad grobem matki, kiedy na starość przybył w rodzinne strony z dalekiego Chile:

Matko moja! Niech te łzy pobożne będą Bogu na ofiarę za te obfite, które po urodzeniu mnie wylałaś, kiedym był jeszcze schorzałym niemowlęciem, potem krnąbrnym, nieposłusznym dzieckiem, zapominającym rad i przestróg Twoich, i przy rozstaniu się, kiedy serce Twoje ostrzegało Ciebie, że już mnie nie obaczysz i nie przyciśniesz nigdy do swego łona.

Matko moja! Któż mi, jeżeli nie Ty, złożył pierwszy raz ręce do Boga, kto do ołtarza zaprowadził i nauczył ?Ojcze nasz? Tyś mnie - pamiętam - jadąc ze mną na święto N. Panny do tego dziś owdowionego kościoła poleciła Jej opiece [I. Domeyko, "Moje podróże", t. III, s. 151-152].

To synowskie wyznanie można porównać jedynie z modlitwą.

Młody Ignacy otrzymał dobre wychowanie oraz obycie towarzyskie. Mimo wczesnego osierocenia przez ojca, dzieciństwo miał pogodne i uporządkowane. Od dziesiątego roku życia pozostawał pod opieką swego stryja. Szkoła, do której uczęszczał była prowadzona przez księży pijarów, miała wysoki poziom i dobrze przygotowała Domeykę do studiów uniwersyteckich.

Domeyko był najmłodszym studentem Uniwersytetu Wileńskiego. Poza uzdolnieniami w naukach ścisłych udzielał się artystycznie, pisał wiersze, próbował swych sił w szkolnym teatrze, był towarzyski i lubił się bawić. Miał szczęście słuchać wykładów najlepszych profesorów epoki. Studia matematyczno-przyrodnicze, nazywane wówczas filozoficznymi, ukończył w 1820 roku, a egzamin na stopień magistra filozofii zdał w dwa lata później.

Za działalność w szeregach Filomatów Domeyko był więziony, a następnie skazany na kilka lat pobytu na wsi pod nadzorem policyjnym. W końcu musiał emigrować: najpierw do Niemiec i Francji, a po ukończeniu Szkoły Górniczej w Paryżu otwarła się możliwość wyjazdu do Chile

Patriotyzm

Domeyko na obczyźnie całym sercem tkwił w rodzinnym kraju, tęsknił za Polską, śledził wydarzenia w Europie i w każdej chwili był gotów do powrotu, gdyby tego ojczyzna potrzebowała.

Na emigracji gloryfikował swoją Ojczyznę. Bezsilny wobec podziałów polskiej emigracji w Paryżu Domeyko polecał los Ojczyzny w ręce Boga: Wszystkie te zmartwienia i upokorzenia przyjąć winniśmy cierpliwie, za pokutę grzechów narodu naszego i za nasze własne [...] Jakakolwiek przyszłość przed nami, jakakolwiek ma być przyszłość naszego narodu, niech się stanie wola święta Najwyższego [Tamże, s. 219].

Szczególnie boleśnie tęsknił za Polską w dalekim Chile i wydawało się, że nie dotrwa do końca sześcioletniego kontraktu. Listy drogą morską docierały wówczas z Europy w ciągu... trzech miesięcy: Nigdy nie było mi tak źle jak teraz i jedynie w Bogu szukam pociechy, siły i ratunku. Bo też, w istocie, kiedym opuszczał kraj, tyle miałem na tym świecie osób, co mię kochały jak dziecko swoje i tyle ludzi kochałem, że prawie, zapominało się o Bogu. Odtąd wszyscy wymarli z tych, co mię bardzo kochali... [Domeyko: Listy, s. 67].

W marcu 1846 r. pisał w liście z Coquimbo do Władysława Laskowicza w Paryżu: Widzę cały świat otwarty przed sobą, jedną Polskę zamkniętą, i tak mi duszno, tak duszno, że są chwile, których przeżyć niepodobna [Tamże, s. 69].

Piętnaste święta wielkanocne w Chile [1847 rok] spędzał w stolicy kraju Santiago: Ciężki to los piętnastą Wielkanoc przecierpieć za krajem. Jeżeli przez cały rok tułaczego życia karmi się człowiek tęsknotą jak powszednim chlebem, w wielkie dni uroczystych świąt podwaja się tęsknota i o niczym innym nie myślę jak o kraju [...] Powtarzam wam, że dopókim widział bliżej siebie kraj niż starość, nie dbałem o nią [...], dziś, kiedy widzę starość bliżej mnie niż kraj, źle się dzieje ze mną [Tamże, s. 88-89].

W listach do paryskich przyjaciół prosił głównie o wiadomości o Polsce. Nie tracił nadziei, że przyjdą lepsze czasy. Czuję w sobie jeszcze moc i gotowość do trudów i do cierpień, ale rad bym, świeży i silny, przybyć na dzień, w którym doprawdy będzie można pracować dla Polski, a nie tułać się nieczynnie nie wiedzieć po jakiej ziemi [...] A jeżeli nawet znajdzie mnie śmierć na cudzym gruncie pracującego, toć nie będzie też bez korzyści dla Polski, że między dalekim ludem, najdalszym od nas, będą dobrze wspominać o Polaku i będą dobrze życzyć i dobrze sprzyjać Polsce [Tamże, s. 104-105].

Tęsknota za Polską, wolną Polską oraz towarzyszami jego patriotycznej młodości była uczuciem dominującym i trwałym; nigdy też zaspokojonym. Polskę i Litwę przypominały mu nawet chilijskie krajobrazy i przyroda, a także miejscowa polityka. Na końcu świata o Polsce po prostu śnił. Lubię Chile, a wzdycham do Polski [Tamże, s. 390]: w tym stwierdzeniu zawarł Domeyko głęboką rozterkę swych uczuć.

W liście do Waleriana Chełchowskiego z Santiago 28 kwietnia 1872 r. zapewniał: Mnie żadne bogactwa tego nowego świata, o które nigdy nie dbałem, ani piękne niebo i góry, ani życzliwość dobrych ludzi tutejszych, zasługi, spokojność, dobrobyt, co mówię, grób żony nie zatrzymają, jeżeli będę mógł z dziećmi wyrwać się stąd za Ocean i być bliżej Was, z Wami, i choć na jeden dzień przed śmiercią popatrzeć na ziemię naszą, do której ciągnie mnie taż sama miłość, co i ciebie wyhodowała. Już to jest ostatnie, jedyne pragnienie, które jeszcze zostało mi na dnie spracowanej tylu niepowodzeniami duszy (List I. Domeyki do W. Chechłowskiego z Santiago 28 kwietnia 1872, "Przegląd Polski", t. II, 1888, s. 387).

Altruizm

Postawą życiową zjednującą Domeyce zwolenników, sympatię i szacunek był jego altruizm. Bezinteresowność w sprawach publicznych, naukowych, a także charytatywnych cechowała jego życie nawet w trudnych dla niego samego momentach. Był wrażliwy na krzywdę i biedę, i nie pozostawał wobec cierpiących obojętny. Przez cały czas emigracji paryskiej, a zwłaszcza w latach pobytu w Chile, gdzie jego sytuacja materialna była o wiele lepsza, pomagał bezinteresownie, często anonimowo. Zabiegał nawet o opiekę nad młodymi Chilijczykami, którzy udawali się do Francji na studia; o pomoc prosił swoich polskich towarzyszy w Paryżu.

Dochód ze sprzedanych w Paryżu książek i minerałów przeznaczał na rzecz charytatywnej Komisji Funduszów Emigracyjnych.

Nauczyciel i profesor

W Coquimbo zaczął pracę nauczyciela od wybudowania szkoły, opracowania programu i... nauczeniu się języka hiszpańskiego, w którym miał wykładać. Przy nieograniczonej zaś ufności, jaką pokładano we mnie, jedynym prawidłem i obowiązkiem moim było trzymać się uczciwości i obmyślić to tylko, co mogłoby wyjść na dobro i korzyść przyszłych moich uczniów[...] Starałem się też przyciągnąć ku sobie nieśmiałych uczniów; niejeden z nich dziwił się i chwalił się z tego przed drugim, że ja tak z nimi rozmawiałem, jak oni między sobą, jak gdybym nie był profesorem [Tamże, t. III, s. 8-9]. Na wszystko miałem czas i ochotę, nie brakło mi przy tym godzin na moje własne prace analityczne i poszukiwania nie znanych dotąd gatunków minerałów [Tamże, s. 13].

W liście z 10 czerwca 1843 roku Domeyko ujawnił z jaką pasją przystąpił do pracy w dalekim Chile: Oto powiem wam, że z początku, jakem tu przybył, jedna rzecz, która mocniej mię pobudzała do niejakiego życia i czynności, była miłość nauki, jakaś żądza, może głupia, odkrycia czegoś nowego, wsławienia się [...]. Teraz zdaje mi się, że znacznie uleczony jestem z tej gorączki; raz, że coraz bardziej poznaję, jak są głupi uczeni tego świata, a po wtóre - jak małą jest wszelka nasza nauka w miarę najprostszej, chociażby najsłabszej wiary [Listy, s. 49].

Żegnając się z uczniami i profesorami w Liceum w Coquimbo zalecał im, aby zachowali na całe życie pracowitość, a nade wszystko uczciwość; przywodziłem im zawsze na uwagę mądrość Stwórcy, nicość naszą i ograniczony rozum, a potrzebę Wiary.

Był wówczas Domeyko przekonany, że kończy się jego chilijska kariera nauczyciela i profesora. Tymczasem, wbrew jego zamierzeniom, dopiero się zaczynała.

Miłość i małżeństwo

Wówczas nastąpiło coś, czego Domeyko się najmniej spodziewał i co odmieniło jego życie: 48 letni rektor uniwersytetu zakochał się pierwszą miłością. Oto jak opisywał swoje sercowe rozterki w listach do przyjaciół w Paryżu: Bądź co bądź, moi kochani, nie masz rady, muszę żenić się [...] Dziewczyna, z którą się żenię, jest młoda, piękna jak anioł, niewinna, pobożna; nie wiedzieć czemu pokochała mię od pierwszego widzenia [...] Domek mój cichy i spokojny napełni się gwarem... Będęż ja weselszy, spokojniejszy? [Listy, s. 125-126].

Co też za zmiana w moim życiu! W tej samej izbie, gdzie tyle samotnych wieczorów przetęskniłem [...], siedzi żona piękna jak anioł, piętnastoletnia kobieta o wielkich czarnych oczach... W istocie byłem już natenczas oszalał z miłości... Tysiąc głupstw biegało po duszy, a rozum był jak wielkie mrowisko [...] Wiecie, że się zajmuję chemią, mineralogią, geologią, i ogromne foliały popisałem w tych materiach, po francusku i hiszpańsku, że byłem przez cały ten czas zakochany w zimnej, w najzimniejszej naturze, w skałach, kruszcach i przedpotopowych stworzeniach. Wielka tedy rewolucja zaszła we mnie; i nie żałuję tego, co się stało. Bogu niech będzie chwała za wszystko [Tamże, s. 126-127].

W tydzień po ślubie Domeyko otrzymał list od Ludwika Zejsznera, profesora Uniwersytetu Jagiellońskiego, w którym powołano Domeykę na stanowisko profesora chemii i fizyki. Możemy sobie jedynie wyobrazić, co działo się w duszy romantycznego Żegoty: ...od dziecinnych lat kochałem Kraków, jaką żądzą gorzałem obaczyć kiedy to stare miasto, jak wysoko ceniłem naszą Jagiellońską Wszechnicę, aby mieć niejakie pojęcie tego, co się w owym momencie wewnątrz mnie działo i jakie zamieszanie miałem w umyśle [...] Gdyby ten list przed sześciu miesiącami przyszedł był do rąk moich, z jakąż siłą i ochotą byłbym poleciał do ojczystej ziemi; piłbym teraz wiślaną wodę, oglądałbym groby królów moich na Wawelu; młodzież krakowska pilnie słuchałaby mojej ojczystej mowy [...] Dreszcz mi przeszedł po duszy; patrzyła na mnie żona i nie śmiała zapytać o nowiny [Domeyko, Moje podróże, t. III, s. 46-47].

W miesiąc później pisał: Nie sądźcie, abym przez ożenienie moje już na zawsze osiadł w Ameryce lub choć na moment przestał być Polakiem. Ożenienie moje w niczym nie odmieniło położenia mego względem kraju. Nie szukałem żony ani dla posagu, ani dla kariery, ani dla żadnych względów światowych. Mam dziś towarzyszkę, która mnie kocha, i z nią pojadę do Polski, jeżeli taka będzie wola Boża [Tamże, s. 130]; Nieraz z nią projektujemy sobie zrobić wojaż do Europy, daj Boże, żeby tam pozostać można było w naszej Polsce, w naszej, nie cudzej, nie moskiewskiej [Tamże, s. 135]; Pewien jestem, że wszyscy pokochacie ją serdecznie [Tamże, s. 139].

Służba i troski rektora

Po ośmiu latach pracy w Coquimbo Domeyce powierzono misję reformy i organizacji szkolnictwa wyższego w Chile; został Delegatem Uniwersytetu, potem jego wieloletnim rektorem. Zewsząd spotykały go zaszczyty i wyróżnienia; wiele towarzystw naukowych ofiarowało mu swe członkostwo (Towarzystwo Literackie Krakowskie, Towarzystwo Przyrodników w Norymberdze, Akademia Umiejętności w Krakowie, Towarzystwo Nauk Ścisłych, Towarzystwo Naukowe w Getyndze, Medal Filadelfii i wiele innych); namawiano go nawet do kandydowania na stanowisko deputowanego lub senatora.

Domeyko publikował kolejne książki z geologii i mineralogii, a plonem niezwykłej podróży na ziemię Araukanów stała się książka "Araukania i jej mieszkańcy". Pod jego nadzorem zbudowano nowy gmach uniwersytetu.

Jako cudzoziemiec, mimo honorowego obywatelstwa Chile, Domeyko starał się pozostawać na uboczu wydarzeń politycznych: Cała moja polityka w Chile była dotąd: rozszerzać oświatę, bronić ją od niedowiarstwa i bezbożności. Dlatego spodziewam się dotrwać do końca bez narażenia się na obmierzłe nienawiści stronnictw [Listy, nr 276].

Był jednak bacznym obserwatorem sceny politycznej. Z racji swego urzędu rektorskiego pozostawał w bliskich stosunkach w kolejnymi prezydentami kraju. Wielu jego uczniów zajmowało później wysokie stanowiska w Parlamencie i rządzie. Pisał na ten temat: Tu, w Ameryce, cudzoziemcy, chociażby z najlepszymi intencjami, muszą stronić od politycznego życia i unikać wszelkiego udziału w rewolucyjnych zamieszkach. A do tego można służyć i być użytecznym bez hałasu. Prawdziwe ulepszenie w społeczeństwie przychodzi cicho, powolnie i spokojnie, rozwija się naturalnym porządkiem, wymaga cierpliwości i wyrzeczenia się miłości własnej [Tamże, s. 147].

Dobrze znosił aktywność, zarówno fizyczną jak intelektualną. Możliwość podróżowania i eksploracji w terenie dodawały mu skrzydeł. Pasjonowało go poznawanie i odkrywanie nieznanego. Po trzymiesięcznej podróży naukowej po Chile, w czerwcu 1843 roku, pisał o swoim zdrowiu do przyjaciela: Nigdy w życiu nie byłem tak zdrów i silny, jak kiedym dotarł do śnieżystych wierzchów i odetchnął wiosennym powietrzem przy topniejących lodach i spojrzał na drugą stronę Kordylierów w wasze strony. Wróciwszy do Coquimbo, nieco ogłuchłem, ale mam nadzieję, że to rzecz przemijająca [Tamże, s. 50].

W lipcu tego samego roku potwierdzł, że głuchota samoistnie ustąpiła, ale życie moje zawsze jednostajne, spokojne, zdrowe; nigdy nie jestem wesoły i choć jestem dobrze ze wszystkimi, choć mam huk znajomych i życzliwych, a od nikogo zdaje mi się nie cierpię żadnej przykrości, nie mam ni jednego przyjaciela, z kim bym o wewnętrznych smutkach i cierpieniach mógł pomówić i kto by się nie znudził moją o Polsce rozmową [Tamże, s. 51];

[...] w sobie wszystko przeważać muszę i jedynemu Bogu polecać tajniki myśli moich [Tamże, s. 53].

W połowie grudnia w liście z Coquimbo pisze: Nie mogę jednak zataić, że z latami coraz smutniejsze myśli nasuwają mi się, coraz większa niecierpliwość i tęsknota... Straszno jest być cudzoziemcem, nawet między najlepszymi ludźmi, kiedy się za młodu nawykło być kochanym i jakże kochanym! Od wszystkich, co mię otaczali [Tamże, s. 615].

W październiku 1845 roku pisze do Laskowicza: Dzieje się ze mną jak z człowiekiem bardzo podeszłego wieku, któremu przed śmiercią zamykają się jeden po drugim zmysły: wzrok, słuch, powonienie; tak i mnie przychodzi odrywać się powoli od ludzi, których najmocniej kochałem; może dlatego, żeby już tylko Pana Boga kochać i o Nim jednym myśleć [Tamże, s. 63].

Kierowanie uczelnią przysparzało Domeyce wielu kłopotów. Pośród nadmiaru obowiązków uniwersyteckich, u boku żony, a po jej śmierci przy troskliwej opiece córki Any, znajdował chwile prawdziwego odpoczynku. Wtenczas to doświadczam, jak dobrze jest być żonatym i mieć dzieciątko, które uśmiechem swoim niewinnym rozprasza i rozwidnia najcięższe chmury i mgły umysłowe [Listy, 197]. Tak byłem rad z córki, jak bym był rad z syna, bo jeśli dobry syn mógłby radą i szablą zasłużyć się Polsce, toć dobra córka modlitwą i cnotą może więcej daleko przynieść pociechy i radości i uprosić u Boga nieskończenie więcej [Tamże, s. 200].

W melancholijnym nastroju mija Nowy Rok 1870: Czterdzieści już lat upłynęło od ostatniego Nowego Roku, który przepędziłem u stryja [na Litwie]; nie poddaję się latom i kto wie, jaki będzie ten nowy rok i czy się doczekam jego końca. Gdyby nie wiara i nadzieja w Bogu, to by się już człowiek skurczył i oniemiał [Tamże, s. 399].

Na wniosek prezydenta Chile, jednogłośną decyzją Kongresu, Domeyko został obywatelem honorowym Chile. Mimo osiemdziesiątego roku życia, będąc już na rządowej emeryturze, zostaje po raz czwarty wybrany na stanowisko rektora Uniwersytetu Chilijskiego. Przyjął je warunkowo, gdyż był to jedyny sposób zażegnania konfliktów politycznych między innymi kandydatami.

Wiara

Jak wspomniano, Domeyko był wychowany w tradycji litewskiej i polskiej religijności. Był człowiekiem głębokiej wiary. Jego katolicyzm był naturalny; w sposób bezkonfliktowy umiejętnie łączył wiarę z nauką. Swój los oraz los zniewolonej Ojczyzny oddawał w ręce Boga. Modlitwa była dla niego nie tylko rozmową z Bogiem, lecz spełniała istotną rolę w podtrzymaniu tożsamości. Modlitwie po polsku zawdzięczał pamięć ojczystego języka. W pięknie przyrody, ojczystej i chilijskiej, postrzegał dzieło Stwórcy. W atmosferze kościoła znajdywał ukojenie i wewnętrzny spokój. Syna Hernana, który wybrał karierę księdza, wspierał w sposób nadzwyczajny.

W roku 1843 święta Bożego Narodzenia spędził w górniczej osadzie Andacollo, niedaleko La Sereny, znanej z maryjnego sanktuarium. Były to już dwunaste święta poza krajem. Pisał w pamiętniku: Mieszkam na drugiej połowie świata; nie ma do kogo przemówić po polsku... Czegom się nauczył, o czym się przekonałem, to że człowiek mało co z siebie dobrego wymyśli, jeżeli się nie umocni w wierze i nie oprze na słowie Bożym. Zasługa polega na onej nieustannej wojnie, jaką musi prowadzić ze sobą, za skłonnością ku złemu.

Prawdziwa mądrość nie jest z tego świata [...] Dlatego wszystkimi siłami starać się winniśmy o wiarę, prosić o nią u Boga w prostocie serca, jak dzieci proszą chleba u ojca, a nie marnować rozumu na próżnych wnioskach i wymysłach ludzkich, od których kamienieje dusza.

Najpewniejszym środkiem do osiągnięcia wiary za łaską i miłosierdziem Bożym jest pokora i miłość bliźniego, ta szczytna i nieograniczona miłość, której przykład dał nam Zbawiciel umierając za nas, przebaczając mordercom swoim... Ta miłość jest fundamentem cnót, ramieniem do najzaciętszego boju przeciw złemu, przeciw własnej dumie, głównej sprawczyni naszych nieszczęść [...].

Prawdziwa miłość bliźniego jest owego Samarytanina: widzieć w każdym człowieku brata, kochać tych nawet, co nas nienawidzą [I. Domeyko, Moje podróże, t. II, s. 335-336].

Takie refleksje zapisał Domeyko w Andacollo, które przypominało mu polską Częstochowę z Jasną Górą. Opis słynnej fiesty w Andacollo, stanowi jeden z najbardziej wartościowych dokumentów o charakterze etnograficznym i religijnym Chile [Tamże, s. 336-353].

Podczas uciążliwej wyprawy geologicznej w Kordylierze La Compania, na biwaku na wysokiej górze pod gołym niebem, Domeyko medytował:

Wielkiej siły duszy potrzeba, żeby szczeblując po tych Kordylierach wznieść się aż do gwiaździstego sklepienia, a w całym utworze tej cudownej przyrody wydziwić się rozumowi jej Stworzyciela. Im dalej od ziemi, tym bliżej nieba, a nie masz odpoczynku dla myśli, bo choć się jej zda, że już nieskończoność dróg i światów przebieży, drugą taką nieskończoność jeszcze przeczuje przed sobą [Tamże, s. 387-388].

Codzienna modlitwa po polsku była dla Domeyki istotnym składnikiem jego tożsamości. Niemal w każdym liście do przyjaciół odnosił się do Boga i Jemu polecał swoją przyszłość. Możliwość praktyk religijnych była dla Domeyki ważnym czynnikiem podtrzymywania duchowej łączności z bliskimi.

U progu starości Domeyko podsumowuje lata spędzone w Chile: Tymczasem praca powszednia nie ustaje; w całym szkolnym roku, który teraz kończę, a podobnych już 41 tu przecedziłem, nie opuściłem ani jednej lekcji, ani na jeden dzień nie zatrzymały mnie w domu choroba lub jakie niedołęstwa, a przy tym niemało się też nagryzmoliło i do tutejszych pism naukowych, i do paryskich, i do krakowskich, i do warszawskich. Na wszystko wystarcza czasu przy ochocie i pomocy Bożej, a ze wszystkich bied, na jakie się skarżą ludzie na tym świecie, jednej tylko dotąd nie doznałem: nudy [Tamże, s. 492].

Powrót na rodzinną ziemię

Upływ czasu, intensywna praca, opieka nad dorastającymi dziećmi pomagały Domeyce w znoszeniu nostalgii za Ojczyzną. We wrześniu 1877 r. został wybrany po raz trzeci na stanowisko rektora. Jednak pragnienie podróży do Polski stało, się realne, zwłaszcza, że prezydent Chile zaoferował pokrycie kosztów tej podróży. Czteroletni pobyt w Polsce i w stronach rodzinnych był triumfalny.

Kiedy w Akademii Krakowskiej pytano Domeykę jak to się stało iż nie zapomniał ojczystego języka, odpowiedział: jakże chcecie, Panowie, żebym był zapomniał kiedy zawsze myśliłem po polsku, modliłem się po polsku i kochałem po polsku [Domeyko, "Moje podróże", t. III, s. 107-108]. Na toast podczas uroczystego przyjęcia odpowiedział : O skały Kordylierów uderzałem młotkiem, by ich echem zagłuszyć tęsknotę [Tamże, s. 116].

Odwiedził także Ziemię Świętą, Szwajcarię, Austrię, Niemcy i Rzym, gdzie był świadkiem wyświęcenia swego syna Hernana na kapłana. Co najważniejsze jednak - odwiedził strony rodzinne na Litwie. Powrót do rodzinnego domu miał szczególny koloryt emocjonalny. Mimo ostrej zimy Domeyko odczuwał prawdziwe ciepło rodzinnego domu. Jak nigdy cieszył się wewnętrznym spokojem i ukojeniem.

Czas bilansowania

W drodze powrotnej do Chile stan zdrowia Domeyki znacznie się pogorszył. Szczególnie źle zniósł końcowy etap morskiej podróży.

Przyjechałem do domu osłabiony z tą samą, ale pogorszoną chorobą. [...] Przyznam się Tobie - pisał do przyjaciela - że były momenta, nawet po przybyciu do Santiago, w których zdawało mi się, że był niedaleki koniec [Listy, 609-610].

Ignacy Domeyko zmarł w swoim domu w Santiago 23 stycznia 1889 roku.

Pamięć

Pamięć Domeyki przetrwała we wszystkich krajach jego pobytu, zwłaszcza w Polsce, w Chile i na Litwie. W Chile upamiętniają go liczne nazwy: miejscowości, gór, portów, kopalń, ulic i placów, uniwersyteckich auli, minerałów, roślin itp. Główne patio Uniwersytetu Chilijskiego [Universidad de Chile] w Santiago de Chile oraz jedna z najbardziej reprezentacyjnych auli także noszą jego imię. Jeden z campusów Uniwersytetu w La Serenie [Universidad de La Serena] oraz Muzeum Mineralogiczne - największy zbiór minerałów Domeyki, nazwano również jego imieniem. Liczba nazw własnych z imieniem Ignacego Domeyki przekroczyła już 120 pozycji (zob. "Alma Mater", 2002, nr 43). Postać polskiego uczonego jest w Chile powszechnie znana i szanowana. W świadomości mieszkańców tego kraju jest wpisana tak głęboko, że wielu uważa go za Chilijczyka.

UNESCO ogłosiło rok 2002 rokiem Domeykowskim i patronuje konferencjom i wystawom w różnych krajach: w Polsce, Chile, Francji, na Litwie i Białorusi.

Zamiast zakończenia

Domeyko był bacznym obserwatorem otaczającej go rzeczywistości. Rejestrował ludzkie zachowania i codzienne zwyczaje. Celnie opisywał charakterystyczne cechy przedstawicieli różnych narodowości, z którymi się spotykał, szczególnie Latynosów i Indian. Był wrażliwy na ludzki los, zauważał zwłaszcza ubogich, cierpiących i nad nimi pochylał się ze współczuciem i gestem pomocy.

Gdziekolwiek się znalazł, pozostawał pod urokiem krajobrazu. Przekazał nam piękne opisy przyrody, ziemi, nieba, chmur, kwiatów i zwierząt. Wykształcenie i zawód narzucały mu widzenie świata poprzez pryzmat geologii. Z tego punktu widzenia obserwował i opisywał nie tylko góry i doliny, ale także miasta.

Był świadomy, że w pewnym sensie jest wybrańcem losu, któremu dane jest podróżować po krańce świata. Pisał dla odszkicowania czasu w jakim żył; wszystko co widział pragnął przybliżyć swoim rodakom.

Był miłośnikiem wiedzy, ciągle się uczył. Odczuwał nieposkromioną żądzę poznawania nowego i odkrywania. Kiedy pożegnał się z polityką emigracyjną i podjął studia na Sorbonie i w Collége de France, pisał: poczęła mi się odnawiać i z całą gorączką recydywy odświeżać chęć połykania nauki, już nie z tekstów [...], ale z pierwszej ręki, z ust i oczu samychże uczonych, których od młodości nawykły byłem czcić jako wynalazców i twórców nowożytnej nauki [Tamże, t. I, s. 190].

Domeyko ujawniał nadzwyczajną energię fizyczną, wytrwałość, a nawet upór w pokonywaniu trudów i przeciwności; doskonale znosił uciążliwe podróże. Dał wiele przykładów swej niezwykłej odwagi: fizycznej, intelektualnej i moralnej.

Jego naturalna skromność i bezinteresowność były źródłem wielkoduszności i dobroczynności. Zachował przy tym niezależność i godność.

W Domeyce nie było nic, co by nie było jasne, co by nie było wzniosłe - mówił o nim Stanisław Tarnowski w Krakowie. Odbierając honorowy doktorat Uniwersytetu Jagiellońskiego jawił się jak wcielenie najszlachetniejszych i najzdrowszych sił i uczuć swego pokolenia [S. Tarnowski, "Sprawozdanie z czynności administracyjnych i naukowych", Rocznik Zarządu Akademii Umiejętności w Krakowie za rok 1888, [wyd.] 1889, s. 100].

Wytrwałości i systematyczności Domeyki zawdzięczamy tysiące zapisanych niemal kaligraficznie stron pamiętnika i listów.

W osobie Ignacego Domeyki Polska i Litwa, choć zniewolone, miały najlepszego ambasadora i obrońcę polskiej i litewskiej racji stanu. Ukształtowane przez niego pozytywne wyobrażenia i obraz Polaków stanowiły i nadal stanowią oparcie do rozwijania obustronnie korzystnych stosunków między naszymi krajami. Tradycje te kultywuje wielopokoleniowa rodzina, z Doną Anitą Domeyko de Salazar - wnuczką Ignacego na czele. Drzewo genealogiczne Rodu Domeyków posiada wiele gałęzi: litewską, polską, chilijską, australijską, amerykańską i liczy około 200 osób.

Do tej tradycji miałem zaszczyt nawiązywać i z niej korzystać, w odbudowywaniu stosunków dyplomatycznych Polski i Chile w latach 1991-1996, po kilkunastu latach dyktatury wojskowej.

Cnoty Ignacego Domeyki wyniosły go do panteonu autorytetów intelektualnych i moralnych na Litwie, w Polsce i w Chile. Uniwersytet Jagielloński obdarzył go najwyższym zaszczytem - doktoratem honoris causa, a Chile - honorowym obywatelstwem.

W 1996 roku w Chile zawiązała się grupa, która podjęła starania o uznanie Ignacego Domeyki za Sługę Bożego w uznaniu jego bezprzykładnego i heroicznego życia chrześcijańskiego na emigracji i na obczyźnie. Uosabiał on bowiem i kultywował transcendentne wartości jak miłość bliźniego, solidarność, sprawiedliwość i międzynarodowe braterstwo. Formalny wniosek został sformułowany przez Korporację Kulturalną im. Ignacego Domeyki, która powstała w Santiago de Chile. Inicjatywa została przyjęta życzliwie przez władze kościelne.

Na zakończenie warto przytoczyć słowa Ambasadora Chile w Warszawie, dra Máximo Lira Alcayaga, wypowiedziane w 1993 roku z okazji przekazania przez Rektora Uniwersytetu Warszawskiego popiersia Ignacego Domeyki - daru dla Uniwersytetu Chilijskiego:

Wybitne przymioty ludzkie i umysłowe [Ignacego Domeyki], jego ogromne dzieło, jego osiągnięcia w nauce i służbie chilijskiemu państwu, uczyniły z Ignacego Domeyki doskonałego rzecznika duchowego i cywilizacyjnego dorobku Europy, biorącego czynny udział w naukowej i technicznej rewolucji swoich czasów. Uczyniły z niego wielkiego reformatora amerykańskiej nauki i kultury. Tej pięknej postaci polskiego wychodźstwa, człowiekowi który potrafił przezwyciężyć dramat wygnania i tragedię swojego dalekiego kraju i przemienić je w twórczą pracę dla swej Nowej Ojczyzny, składamy dzisiaj hołd [cyt. za Wójcik: Ignacy Domeyko. Litwa. Francja. Chile, 1995, s. 13].

Piśmiennictwo

Amunátegui M.L.: Ignacio Domeyko. Editorial Universitaria, Santiago 1952.

Domeyko L.: Araukania i jej mieszkańcy. Polskie Towarzystwo Studiów Latynoamerykańskich, Warszawa-Kraków, 1992.

Domeyko I.: Listy do Władysława Laskowicza. Instytut Wydawniczy Pax, Warszawa 1976.

Domeyko I.: Moje podróże (Pamiętniki wygnańca). t. I, 1962; t. II, 1963; t. III, 1963, Ossolineum, Wrocław - Warszawa - Kraków.

Ryn Z.J.: Ignacio Domeyko. Ciudadano de dos patrias. Universidad Católica del Norte, Antofagasta 1995.

Ryn Z.J. (red.): Ignacy Domeyko - Obywatel świata. Ignacio Domeyko - Ciudadano del Mundo, Wydawnictwo UJ, Kraków 2002.

Tarnowski S.: Sprawozdanie z czynności administracyjnych i naukowych, Rocznik Zarządu Akademii Umiejętności w Krakowie za rok 1888, [wyd.] 1889, s. 100].

Wójcik Z.: Ignacy Domeyko. Litwa. Francja. Chile. Polskie Towarzystwo Ludoznawcze, Warszawa - Wrocław, 1995.

Źródło: Nasz Czas 37 (576)

Nasz Czas

WILNIANIE ZASŁUŻENI DLA LITWY, POLSKI, EUROPY I ŚWIATA

Dąbrowski Jerzy
 
Dąbrowscy Jerzy (1889 - 1940), Władysław (1891 - 1927). Bracia Dąbrowscy - sławne postacie dziejów Wileńszczyzny. Autor Mirosław Gajewski Każda osoba mniej lub więcej obeznana z historią Polski, zwłaszcza z dziejami początku XX wieku, musiała w dość obszernej literaturze na ten temat zetknąć się z nazwiskiem braci Dąbrowskich, sławnych zagończyków i partyzantów. Te prawie legendarne postacie z czasów walk o niepodległą Polskę 1918 - 1920 roku miały znaczny wpływ na późniejsze dzieje nowo powstałego państwa polskiego, w tym także i Wileńszczyzny. Celem tego artykułu jest zaznajomienie Czytelnika z dość dobrze udokumentowaną działalnością braci Władysława i Jerzego Dąbrowskich w latach 1918 - 1920, a także z mniej znanymi faktami z ich życia w okresie międzywojennym i później, w tym też śladem, jaki pozostawili po sobie na Wileńszczyźnie. Okres przed rokiem 1918 Rodzina Dąbrowskich (właściwie Dąmbrowscy, taka była tradycyjna pisownia nazwiska) herbu Junosza, w końcu XIX wieku zamieszkiwała w Suwałkach. Przyszli bohaterzy walk o niepodległą Polskę przyszli na świat w rodzinie Adolfa i Leontyny z Kozłowskich Dąbrowskich. Starszy brat Jerzy, urodził się w 1889 roku, młodszy zaś, Władysław w 1891 roku.

Dąbrowski Władysław
 
Jerzy Dąbrowski ukończył szkołę realną w Wyborgu, gdzie zdał maturę, następnie studiował w Instytucie Mierniczym w Moskwie, odbył powinność wojskową w 1910 roku. Z wybuchem I wojny światowej został powołany do służby czynnej w kawalerii rosyjskiej, za odwagę w walkach mianowany we wrześniu 1914 roku chorążym, zaś w październiku - podporucznikiem. Stale przebywał na froncie, służył kolejno w kawalerii jako rotmistrz i dowódca szwadronu, zaś potem w lotnictwie - jako dowódca eskadry. Po rewolucji rosyjskiej w 1917 roku przeszedł do Naczpola w Petersburgu, skąd w maju 1918 wstąpił do I Korpusu Polskiego sformowanego w Rosji, gdzie służył do jego kapitulacji. Trochę inaczej, lecz częściowo podobnie, przedstawia się życiorys młodszego brata Władysława. Jako nastolatek kształcił się w Korpusie Kadetów w Petersburgu, następnie w szkole kawalerii w Elizawetgradzie, którą ukończył w 1911 roku w stopniu karneta. Na wojnę światową wyruszył jako porucznik 2 Pułku Lejbułanów Kurlandzkich, później dowodził kompanią i batalionem 10 Pułku Strzelców Turkiestańskich, wreszcie w stopniu rotmistrza na czele 100 kawalerzystów przeszedł do 3 Pułku Ułanów I Korpusu Polskiego, w którym zakończył kampanię wojenną.

Po demobilizacji w 1918 roku, przybył do majątku Podolszczyzna w powiecie dziśnieńskim, gdzie mieszkał do jesieni tegoż roku. W walkach o kresy Polski Wilno pozostawało pod okupacją niemiecką aż do początku stycznia 1919 roku. Władza spoczywała w rękach Niemieckiej Rady Żołnierskiej, tzw. Soldatenratu. Rada uważała swych generałów za swój organ wykonawczy, a zadaniem skomunizowanego Soldatenratu było przekazanie terytorium dla bolszewików, którzy właśnie rozpoczęli swój pierwszy marsz na Zachód. Do Polaków, mieszkających na Ziemi Wileńskiej, stosunek wojskowej administracji niemieckiej nie był przychylny, lecz stosunkowo lojalny. W tej niepewnej atmosferze, w Wilnie, prócz organizacji polskich, działały także organizacje o innych poglądach - litewscy bolszewicy z Wincentym Mickiewiczem (V. Kreve - Mickevičius) na czele, jak zbawienia czekali nadejścia swych pobratymców, zaś litewska niepodległościowa Taryba z Antonim Smietoną na czele, planowała Wilno ogłosić stolicą nowo powstałego państwa litewskiego. Wspólnym celem tych wszystkich grup politycznych było przejęcie Wilna w swe ręce. Polacy utworzyli Samoobronę Litwy i Białorusi, za pomocą której chciano odeprzeć nacierających bolszewików. Już w końcu 1918 roku Mińsk dostał się w ręce sowieckie i próba Samoobrony polskiej Mińska się nie powiodła. Szefem wileńskiej Samoobrony został generał Władysław Wejtko i w październiku 1918 roku rozpoczęto formowanie ochotniczych oddziałów, pragnących bronić swej ojczyzny przed nacierającą falą bolszewizmu. Polska ludność Wileńszczyzny odniosła się do tego z wielkim entuzjazmem, ofiarność niektórych ludzi była wprost zadziwiająca. Na przykład młody Jan hr. Tyszkiewicz z Waki na sprawy wojskowe przeznaczył okrągłą pieniężną sumę. W październiku 1918 roku obaj bracia Dąbrowscy zgłosili się do dowództwa Samoobrony, proponując swe usługi wojskowe. Doświadczeni na frontach wojny światowej, wkrótce zorganizowali szwadron kawalerii, który z czasem przerósł w Pułk Ułanów Wileńskich. Obaj bracia dowodzili tą formacją wojskową. Organizowanie kawalerii odbywało się przy czynnej pomocy Antoniego Alexandrowicza, właściciela majątku Wierszupa (położonego na lewym brzegu Wilii, pomiędzy Antokolem a Niemenczynem). Alexandrowicz, słynny w ówczesnym Wilnie miłośnik koni, prezes Wileńskiego Towarzystwa Wyścigów Konnych, twórca pola wyścigowego na Pośpieszce, dla formującej się Samoobrony udostępnił wiele swych rumaków i pozwolił korzystać z położonych przy polu wyścigowym olbrzymich stajen. W pierwszych dniach stycznia 1919 roku Niemcy ustąpili z Wilna, zatrzymując się zresztą na następnej stacji w kierunku Kowna t.j. w Landwarowie. Miasto "czekało" na wejście innych gospodarzy, żołnierze Samoobrony raz po raz odpierali ataki bolszewików. W owym czasie Władysław Dąbrowski dowodził siłami garnizonu, następnie był dowódcą wschodniego odcinka frontu, broniącego miasta. Natomiast rotmistrz Jerzy Dąbrowski dowodził kawalerią Samoobrony Wileńskiej, która broniła się zaciekle na Antokolu. Obrona Wilna jednak się nie powiodła, polska piechota i kawaleria stoczyła bitwę z bolszewikami, przegrywając ją ze względu na wielką przewagę sił nieprzyjaciela. 5 stycznia ocalałe oddziały polskie wycofały się z Wilna, oddając je bolszewikom. Samoobrona Litwy i Białorusi została zlikwidowana, wycofujące się polskie oddziały z całym sztabem 6 stycznia zatrzymały się w Wace pod Wilnem. W Białej Wace zatrzymali się bracia Dąbrowscy ze swym pułkiem ułanów, zaś obok - w Wace Tyszkiewiczowskiej - rozlokował się cały były sztab Samoobrony z gen. Wejtką na czele. Do Waki wkrótce przybyli przedstawiciele wojsk niemieckich z propozycją przewiezienia wszystkich oddziałów polskich przez Grodno i Białystok na terytorium już zajęte przez wojska polskie, jednak pod warunkiem złożenia przez Polaków broni, która, strzeżona przez niemiecką eskortę, przed granicą (w Łapach) miała być zwrócona. W tej sprawie generał Władysław Wejtko wysłał jednego ze swych oficerów do oddziału Dąbrowskich z rozkazem stawienia się w Wace Tyszkiewiczowskiej, a następnie w Landwarowie w celu dalszego ruszenia koleją, by połączyć się z wojskiem polskim w Łapach. W celu dokładnego poinformowania się o stanie rzeczy, pojechał do generała Wejtki rotmistrz Jerzy Dąbrowski, który po wysłuchaniu propozycji niemieckiej odrzekł, że broni nie złoży i na czele swoich żołnierzy przedzierać się będzie do Królestwa. Po wysłuchaniu decyzji rotmistrza, generał Wejtko podobno powiedział: "Ja nie protestuję! Żołnierz polski nie składa broni. Cześć wam i sława!" Przed opuszczeniem Białej Waki zgłosił się do Dąbrowskiego dowódca III batalionu Samoobrony por. Kaczkowski, oddając się pod jego dowództwo, a wraz z nim wielu innych oficerów z byłej Samoobrony, którzy odmówili złożenia broni. Takim sposobem dnia 6 stycznia 1919 roku w Białej Wace pod Wilnem powstał Wileński Oddział Wojsk Polskich znany ogólnie pod nazwą oddziału majora Dąbrowskiego. Po przejęciu kasy byłej Samoobrony, w sumie 140 tysięcy marek, bracia Dąbrowscy na czele dwóch szwadronów i batalionów piechoty, czyli w bardzo słabym stanie liczebnym, wyruszyli przez Ejszyszki w stronę Grodna. Był to oddziałek przypominający dawne szlacheckie pospolite ruszenie. W kawalerii byli wyłącznie ziemianie i szlachta zaściankowa na własnych koniach o najrozmaitszych siodłach i najrozmaitszej broni. Było tam około siedmiu typów karabinów i wydawano siedem typów ładunków. Często można było zobaczyć przypięte do pasów starożytne, jeszcze rodzinne, szlacheckie szable i karabele. Piechota składała się z uczniów gimnazjalistów i robotników wileńskich. Zwyczajem przejętym od bolszewików, sadzali swą piechotę do rekwirowanych sań i tak wieźli ją za kawalerią. Kadrę oficerską stanowili na ogół i podoficerowie z byłej armii rosyjskiej, było także trochę doświadczonych kubańskich Kozaków. Oddziałem dowodził rotmistrz Jerzy Dąbrowski, zwany najczęściej "rotmistrzem Łupaszką" (A propos, słynny Zygmunt Szendzielarz, dowódca 5 Brygady AK, działającej w czasie II wojny światowej w okolicach Wilna, także miał pseudonim "Łupaszka" i przejął go właśnie od Jerzego Dąbrowskiego), który był postrachem bolszewików. Jego oddział zwany "pułkiem paniczów" operował na tyłach wojsk bolszewickich, trzymając się taktyki wojny partyzanckiej. Najlepszą taktyką była ofensywa, co właśnie rotmistrz przedsięwziął, rozwijając nadzwyczajną szybkość działania, pomimo trudnych warunków, jak zimno, zmęczenie, choroby, tym bardziej srożące się, że wielu oficerów i szeregowców miało na sobie lekkie cywilne ubrania i dziurawe szynele, stare i podarte obuwie. Oddział rotmistrza Dąbrowskiego, liczący około 600 szabel i bagnetów szedł naprzód gromiąc bolszewików. Odniósł nad nimi zwycięstwo pod Różaną, po czym zajął Prużanę, zdobył fortecę Brześć Litewski, zawrócił, dotarł do Pińska, zdobył Baranowicze, przeszedł koło Nieświeża. Mimo swych małych sił, poruszał się swobodnie po kraju okupowanym przez wojska bolszewickie, budząc postrach wśród nieprzyjaciół. Rotmistrz J. Dąbrowski dość szybko wydał pieniądze, otrzymane od generała Wejtki i w ciągu wielu tygodni utrzymywał swój oddział z rekwizycji. Od białoruskich chłopów zabierano sanie, konie, żywność, na ludność żydowską w miasteczkach nakładano kontrybucje w pieniądzach, skórach i suknie. Opornych zmuszano często oddawać żywność pod lufą karabinu, wyznaczano kary cielesne. Bywało różnie, czasami poza wojenną działalnością, działania oddziału można by zaliczać do zwykłego bandytyzmu, zresztą takie były czasy. ... W jednym z rozkazów wyższego dowództwa wojsk polskich względem "pułku paniczów" Dąbrowskiego, jest napisane, iż wobec złego zachowywania się oddziału względem ludności, nakazuje się, by surowością nie drażniono ludzi i nie wywoływano nienawiści do oddziałów polskich". Jednak głównym celem "rotmistrza Łupaszki" było gromienie oddziałów sowieckich. "Prano" bolszewików i ich sługusów po miasteczkach i wsiach białoruskich bez litości. Przeprowadzano akcje pacyfikacyjne. Jak wspominał należący do oddziału rotmistrz Stanisław Aleksandrowicz, 20 stycznia 1919 roku na rynku w Różanie, w nocy, przy pochodniach rozstrzelano cały bolszewicki komitet rewolucyjny miasteczka. Wieść o wyczynach Dąbrowskiego, nie zawsze militarnych, dotarła nawet do Sejmu Polski. Mieczysław Niedziałkowski z trybuny sejmowej 3 kwietnia 1919 roku nazwał J. Dąbrowskiego "nowym Kmicicem", który nie uznaje ani prawa międzynarodowego, ani praw ludzkich. Dąbrowski był osobą lubiącą wolność działania, miał trudny, wybuchowy charakter, niczym ostrze brzytwy, przy każdym nieostrożnym ruchu lub działaniu mogące naciąć trzymające je palce. W oddziale rotmistrza Dąbrowskiego walczyło wiele w przyszłości znanych osobistości międzywojennej Polski - m.in. Stanisław (Cat) Mackiewicz z młodszym bratem Józefatem (w przyszłości znani dziennikarze i literaci), Eustachy hr. Sapieha, książę Włodzimierz Czetwertyński, Jan hr. Tyszkiewicz. W jednej z licznych swych książek Stanisław Mackiewicz (Cat) wspomina swój pobyt w grupie partyzanckiej Dąbrowskich: "Byłem kiedyś szeregowcem w oddziale partyzanckim Jerzego Dąbrowskiego, słynnego "rotmistrza Łupaszki", działającym na tyłach wojsk czerwonych w 1919 roku. Dowódca nasz miał sławę wariata nie dbającego o żadne niebezpieczeństwo, a w rzeczywistości oddział nasz miał o wiele mniejsze straty w ludziach niż inne oddziały dowodzone przez oficerów uchodzących za bardzo ostrożnych. Pamiętam, jak kiedyś galopowałem tuż obok Dąbrowskiego podczas jednej szarży, gdzieś pomiędzy Krasnem a Radoszkowicami w lipcu 1919 roku. Były to jeszcze miłe archaiczne czasy, kiedy się w ten sposób wojowało - i oto zauważyłem, że twarz jego, a miał twarz nieludzkiej brzydoty, która dopiero w boju wydawała się być piękna - wyraża naprężony proces myślowy. Zrozumiałem, że coś w sobie rozważał, coś przemyślał i oto w sekundę po tym moim wrażeniu, czy też nerwowym odczuciu, "Łupaszka" zawrócił swego kasztana na ściernisko, leżące na prawo od kierunku naszego biegu, zawrócił cały nasz oddział i wycofał nas z boju. Pędząc konia i nozdrzami wdychając już bój, coś widać dostrzegł i wyrozumiał, że szarża może się nie udać". W czerwcu 1919 roku, podczas odpoczynku i reorganizacji w Lidzie, formacja Dąbrowskich stała się jednostką regularną: z kawalerii utworzono 13 Pułk Ułanów, natomiast piechota dała początek Lidzkiemu Pułkowi Strzelców (późniejszy 76 Pułk Piechoty). Bracia Dąbrowscy pozostali w dowództwie nowo utworzonego 13 Pułku Ułanów (Władysław Dąbrowski był dowódcą pułku, natomiast brat Jerzy - zastępcą dowódcy). Latem 1920 roku bracia sformowali nowy 211 Pułk Ułanów, w którym wojowali do końca wojny. Tenże pułk, 15 października 1920 roku, przyłączył się do wojsk Litwy Środkowej, gdzie brał udział w bitwach z Litwinami pod Rykontami, Rudziszkami, Lejpunami, Mejszagołą, Szyrwintami. Po zakończeniu wojny każdy z braci Dąbrowskich poszedł swoją drogą. Władysław Dąbrowski przez kilka lat służył jeszcze w wojsku, w 1926 roku przeszedł do rezerwy w stopniu majora. Młodo zmarł 21 października 1927 roku, pochowany na cmentarzu wojskowym przy majątku Podolszczyzna. Jerzy Dąbrowski prawdopodobnie przez cały okres międzywojenny był profesjonalnie związany z wojskiem. W 1932 roku mianowany podpułkownikiem, następnie był zastępcą dowódcy 4 pułku ułanów. W latach dwudziestych w ramach osadnictwa wojskowego, jako bohater walk o niepodległość Polski, otrzymał liczący kilkadziesiąt hektarów folwark Mazuryszki w ówczesnej parafii Suderwie (obecnie parafia Szyłany) pod Wilnem. Tutaj wraz z rodziną, głównie latem, mieszkał i prowadził gospodarstwo. Mazuryszki Jak się przedstawia historia Mazuryszek przed zamieszkaniem tutaj Jerzego Dąbrowskiego? Pierwszą wzmiankę o Mazuryszkach znalazłem w archiwalnych dokumentach datowanych 1647 rokiem. W owe dawne czasy Mazuryszki nie były samodzielną majętnością. Należały do majątku Suderwie - Ciechanowiszki. W połowie XVIII wieku majątek ten należał do Bernarda Buchowieckiego, następnie do Michała Bułharowskiego. W 1784 roku Bułharowski sprzedał Ciechanowiszki z okolicznymi wsiami dla Mikołaja hrabiego Manuzziego, komornika i rotmistrza województwa wileńskiego. W ostatnim dziesięcioleciu XVIII wieku majątek już należy do ks. Walentego Wołczackiego, biskupa tamasceńskiego i kanonika. Właśnie za czasów biskupa nastąpił podział Ciechanowiszek, podczas którego wyłonił się samodzielny dwór Mazuryszki. W 1794 roku biskup Wołczacki odłączył od swej majętności folwark Mazuryszki z kilkunastu włókami ziemi i dwiema wsiami i sprzedał go dla Stanisława i Marianny z Morykonich Pietkiewiczów, szambelanów królewskich. Przy akcie sprzedaży powstał także inwentarz - opis ówczesnych Mazuryszek, który podaje sporo ciekawych szczegółów o wyglądzie dworu i okolic w tamtych odległych czasach. W inwentarzu czytamy: "Wjeżdżając z Suderwy na dziedziniec żerdziami naokoło ogrodzony wrota, z których idąc w lewo dom dla ekonoma dachówką kryty z kominem na dach wyprowadzonym (...) naprzeciw tego domu spichlerz nowy gontami kryty na dwoje przedzielony z dwoma tarcicznymi na skład rzeczy gospodarskich komórkami (...) wyszedłszy z obory, idąc prosto przez wrota nie opodal młyn wielki nowy na dwa piętra, cały młyn gontami kryty. Powracając z niego, idąc ku folwarkowi gumno pod dek słomą kryte z czterema podwójnymi wrotami". Do ówczesnego folwarku Mazuryszki należały dwie liczne wioski: Kapliczniki i Łojcie. Kapliczniki liczyły 17 gospodarstw, czyli była to już duża wieś, były zamieszkane przez chłopów o nazwiskach - Wiszniewski, Karwel, Mickiel, Jodzis, Wojtaniec albo Moczulski, Mazuruk albo Praszkiewicz, Salnik, Szczerba, Misiewicz, Sieszkuć, Jarecki, Niedźwiecki, Choćko, Możejko, Sylwestrowicz. O połowę mniejszą wieś Łojcie zamieszkiwali chłopi o nazwiskach Bałasz, Jacznik, Sakowicz, Hauryła, Świlonek. Do mazuryskiego folwarku należały także karczmy w Sojdziach nad Wilią (specjalnie przeznaczona dla podróżujących Wilią flisaków i handlarzy) i Łojciach. W samym końcu XVIII wieku Mazuryszki już są własnością szambelana Józefa Sulistrowskiego. W 1805 roku folwark zmienia kolejnego właściciela - tym razem jest nim Antoni Prozor, wojewodzic witebski. Ówczesne Mazuryszki graniczyły: z Ciechanowiszkami należącymi do Drzewickiego, pisarza ziemskiego pow. wiłkomierskiego; z Wojewodziszkami (dawniej nazywały się Kurgiszki) Antoniego Łappy, byłego marszałka pow. trockiego; z majątkiem zakonnym (Sióstr Miłosierdzia) Białuny; z kapitulnymi wsiami Płocieniszki i Szyłany. W latach trzydziestych XIX wieku Antoni Prozor był mocno zadłużony. Nie mogąc oddać długu, Prozor musiał pożegnać się z częścią swego majątku. Prawdopodobnie takim sposobem Mazuryszki przeszły do Teodora Iłłakowicza, jednego z kredytorów Prozora. Iłłakowiczowie władali Mazuryszkami do początku XX wieku. Po śmierci Teodora Iłłakowicza majątek (w II połowie XIX wieku) należał do jego córek Hortensji i Joanny, a następnie do innych przedstawicieli tej rodziny. Losy rodziny Iłłakowiczów w latach I wojny światowej i później nie są znane, jednak swe prawa do Mazuryszek oni utracili. Jak już pisałem, na początku lat dwudziestych, w ramach osadnictwa wojskowego, folwark Mazuryszki otrzymał słynny weteran walk z lat 1918 - 1920, rotmistrz Jerzy Dąbrowski. Majętność w owym okresie składała się już tylko z kilku włók gruntów, ponadto był tu nieduży biały pałacyk z gankiem o 4 kolumnach, różne budynki gospodarcze, park z alejami, duży staw. Mazuryszki dla Dąbrowskiego służyły przede wszystkim jako letnisko, większość czasu przebywał w mieście, gdzie pracował zawodowo, jednak czasami przyjeżdżał tu także zimą. Możliwie, że w Mazuryszkach przez dłuższy czas mieszkała rodzina Dąbrowskiego, składająca się z żony i dwóch córek. W dobie obecnej w okolicach Mazuryszek mieszka już tylko kilka starszych osób, które pamiętają podpułkownika Jerzego Dąbrowskiego. Są to mieszkańcy wsi Ciechanowiszki i Kapliczniki. Moi rozmówcy podzielili się swymi wspomnieniami. Pamiętają Dąbrowskiego jako człowieka solidnego, dość nerwowego, nie pozwalającego z siebie żartować, niecierpliwego (jeden z moich rozmówców określił Dąbrowskiego jednym, kresowym słowem - "Oj, panie, zbrojny był!"). Kilka szczegółów z życia Dąbrowskiego, które pozostały w pamięci miejscowych mieszkańców: Podpułkownik w gospodarstwie miał kilka pięknych rumaków, kiedy jeden z nich pewnego razu zaczął przejawiać jakieś nieposłuszeństwo Dąbrowski bez ceregieli dostał pistolet i zastrzelił go na miejscu. Innego razu przyłapał pewnego wiejskiego chłopca na złośliwej zabawie mogącej wyrządzić niemałą szkodę, po czym tak "wygarbował" skórę nieszczęśnika bambusowym kijem, że drzazgi leciały ... Zresztą wiejskie dzieci bały się go. Dąbrowski często ubierał się na wojskową modłę, chociaż widziano go także w cywilu. Co do wzrostu podpułkownika, to spotkałem się ze sprzecznymi relacjami - jedni mówili, że był wysoki, drudzy - że niski. Rodzina Dąbrowskich przebywała w Mazuryszkach do września 1939 roku. Po wojnie w mazuryskim białym pałacyku otwarto szkołę początkową, która działała do 1965 roku. Trzeba tu dodać, że szkoła w Mazuryszkach istniała także w okresie międzywojennym. Otóż kilka metrów od pałacu Dąbrowskich był spory drewniany budynek, który miejscowej dziatwie służył za szkołę. Po wojnie ten budynek został rozebrany i przewieziony do miejscowości Kalina koło Rzeszy, szkołę zaś przeniesiono do bezpańskiego już pałacu. Dzisiejsze Mazuryszki - to liczące 4 gospodarstwa osiedle na niedużym wzniesieniu, nad płynącym w dolinie potokiem, zwanym Ciechanowiszka. Budynki byłego dworu przetrwały w stosunkowo niezłym stanie, jest biały pałacyk z widocznymi niektórymi pokołchozowymi "rekonstrukcjami". Pozostały stare drzewa i fragment sadu owocowego, droga do Szyłan wysadzona drzewami, kamienna bryła uwieńczona drewnianym krzyżem z wybitą datą "1845" i kilkoma literami, których znaczenia nikt już dziś nie pamięta. O powstaniu tego przydrożnego krzyża istniej krótka legenda, którą opowiedziała jedna z mieszkanek Mazuryszek. Na tym miejscu był kiedyś las, właśnie tutaj zginęła rozszarpana przez wilki córka któregoś z byłych dziedziców Mazuryszek. Krzyż postawiono właśnie dla upamiętnienia tego tragicznego wypadku i jeżeli data wybita na podstawie krzyża oznacza rok zgonu owej panienki, to ówczesnym dziedzicem Mazuryszek musiał być Teodor Iłłakowicz. Zbierając materiał o Mazuryszkach i ppłk. Jerzym Dąbrowskim skorzystałem z pomocy starych mieszkańców okolicznych wsi, którzy ze swych "archiwów" pamięci wydostali wiele ciekawych szczegółów dotyczących powyższego tematu. Za pomoc wdzięczny jestem A. Niewierowiczowi, E. Tylindze, K. Wojciechowskiemu i innym mieszkańcom wsi Ciechanowiszki i Kapliczniki. Wojenny los ppłk. Jerzego Dąbrowskiego Na początku wojny, we wrześniu 1939 roku państwo Dąbrowcy opuścili Mazuryszki. Podpułkownik wyruszył bronić Ojczyzny, natomiast żona z córkami przeniosła się w głąb Polski i ich dalszy los nie jest znany. Jerzy Dąbrowski uczestniczył w obronie Grodna, gdzie dowodził 110 rezerwowym pułkiem ułanów. Obrona Grodna przed nacierającymi ze wschodu oddziałami Armii Sowieckiej nie powiodła się i już 20 września 1939 roku sowieckie czołgi wjechały do miasta, a 22 września zajęto je całkowicie. Komendant obrony Grodna gen. bryg. Wacław Przeździecki nie widząc możliwości dalszej walki, wieczorem 23 września nakazał przekroczenie granicy litewskiej. Jedynie 110 rezerwowy pułk ułanów na czele z ppłk. Jerzym Dąbrowskim nadal bił się z Armią Czerwoną. Pułk, do którego nieco później dołączyła grupka ułanów z 102 pułku z rotmistrzem Stanisławem Sołtykiewiczem, stoczył dwie potyczki z czerwonoarmistami w rejonie Krasnego Boru u wylotu Puszczy Augustowskiej oraz pod Dolistowem Starym nad Biebrzą, gdzie utracił 2 szwadron i wydostał się poza zaciskający się z każdą godziną pierścień wroga. Tylko wówczas Jerzy Dąbrowski, będąc zresztą chory, zdecydował się na rozwiązanie pułku, z czym nie zgodził się jego zastępca major Henryk Dobrzański i powiódł ochotników na pomoc walczącej Warszawie. Ów major Dobrzański to późniejszy słynny "Hubal", który nie składał broni aż do wiosny 1940 roku i na czele swego partyzanckiego oddziału nękał Niemców na Kielecczyźnie. "Hubal" zginął w obławie urządzonej przez Niemców 30 kwietnia 1940 roku. Podpułkownik Jerzy Dąbrowski, po rozwiązaniu swego pułku, przekroczył granicę litewską, gdzie został internowany. Po zajęciu Litwy w 1940 roku przez Związek Sowiecki, Dąbrowski dostał się w ręce NKWD. Rosjanie wkrótce zorientowali się z jaką figurą mają do czynienia, przypomniano jego działalność, zwłaszcza w czasie walk polsko - bolszewickich w latach 1919 - 1920. Najpierw był osadzony w obozie w Starobielsku, następnie został przeniesiony do więzienia w Mińsku. Tutaj straszliwie skatowany, został skazany na karę śmierci przez rozstrzelanie. Stracony w nocy z 16 na 17 grudnia 1940 roku. Tak się urwało życie osoby zasłużonej dla dziejów Polski, legendarnego zagończyka i partyzanta z lat 1919 - 1920 - Jerzego Dąbrowskiego, sławnego "rotmistrza Łupaszki". Źródła archiwalne i podstawowa literatura 1. LVIA (Państwowe Archiwum Historyczne w Wilnie) - S.A. (dawne akta) - 4240 (s. 795) zesp. 381, inw. 24; vol. 13530; zesp. 526, inw. 8, vol. 95; zesp. 716, inw. 1, vol. 4399; zesp. 1282, inw. 1, vol. 6022, 6472. 2. Mienicki R. Dąbrowszczycy i ich dzieje // Słowo, 1930 nr. 259; 3. Mienicki R. Oddział majora Dąbrowskiego // Słowo, 1938 nr. 341; 4. Jaruzelski J. Stanisław Cat - Mackiewicz (1896 - 1966) - W-wa., 1994; 5. Mackiewicz (Cat) St. Historia Polski - Londyn, 1989; 6. Bartelski L. AK - podziemna armia (27 IX 1939 - 30 VI 1943) t. 1 - W-wa., 1990; 7. Polski słownik biograficzny - hasło "Dąbrowski Władysław"; 8. Encyklopedia Wojskowa - t. 2, W-wa., 1932, s. 148 - hasło "Dąbrowski Jerzy". Na zdjęcia: Dowództwo oddziału partyzanckiego braci Dąbrowskich. Siedzą od lewej: mjr. Władysław Dąbrowski, rotm. Jerzy Dąbrowski, Mjr. Władysław Dąbrowski, Rotm. Jerzy Dąbrowski, Plan Mazuryszek (1822)., Pałacyk Dąbrowskiego (widok obecny od strony sadu). Fot. Waldemar Dowejko, Przydrożny krzyż w Mazuryszkach. Fot. Waldemar Dowejko, Fronton pałacyku (widok obecny). Fot. Waldemar Dowejko, Edward Tylingo z Ciechanowiszek. Fot. Waldemar Dowejko, Wspomnieniami dzieli się mieszkaniec wsi Ciechanowiszki p. A. Niewierowicz.

Fot. Waldemar Dowejko NCz 18 (557), 2002 r.

Nasz Czas
 

WILNIANIE ZASŁUŻENI DLA LITWY, POLSKI, EUROPY I ŚWIATA

(1895-1964)

Ur. 1895, k. Bobrujska n. Berezyną (Białoruś), zm. 18 VIII 1964, Villa Carlos Paz (Argentyna); pisarz samouk; od 1924 w Argentynie; powieści obrazujące gł. życie społeczności pol. na Białorusi w XIX–XX w.

***

Znacznie później, już w czasie drugiej wojny, powstała wybitna polska powieść emigracyjna, umieszczająca się, w pobliżu książek o problematyce niepodległościowej, ukazująca, jak tchnienia wolnościowe pod koniec pierwszej wojny docierają daleko na wschód, za Bobrujsk, za Berezynę, do mieszkających tam grup etnicznie polskich. To powieść-epos autora, także walczącego w 1920 roku, Floriana Czarnyszewicza Nadberezyńcy (1942), niewątpliwie niedoceniona w polskiej historii literatury (Jacek Trznadel).

***

Podobna Wileńszczyzna ukazuje się w powieści Floriana Czarnyszewicza „Chłopcy z Nowoszyszek“, napisanej w Argentynie. Głównym jej tematem są starcia pomiędzy katolikami i prawosławnymi, w obrębie tej samej wioski, co oznaczało nie tyle opcję narodowościową polską albo białoruską, ile państwową, za Polską albo za Sowietami. Jak ostatecznie włączałaby się w ten galimatias Wileńszczyzna sekciarska, nigdy się nie dowiemy (Cz. Miłosz).

Nasz Czas
 

WILNIANIE ZASŁUŻENI DLA LITWY, POLSKI, EUROPY I ŚWIATA

 (1894-1981),

pisarka, eseistka, tłumaczka, absolwentka polonistyki na UW i UJ. Wraz z bratem J. Czapskim w Paryżu współtworzyła grupę kapistów (1925-1930). Lata wojny spędziła w Krakowie, po wojnie zamieszkała na stałe w Paryżu, współpracowała z paryską Kulturą i Instytutem Literackim.

Wydała m.in.: Polemika religijna pierwszego okresu reformacji w Polsce (1928), La Vie de Mickiewicz (1931), Ludwika Śniadecka (1938), Miłosierdzie na miarę klęsk. Dzieje Zakładu św. Kazimierza w Paryżu (1954), Szkice Mickiewiczowskie (1963), Dwugłos wspomnień (wspólnie z J. Czapskim, 1965), Europa w rodzinie (1970), Gwiazda Dawida. Dzieje jednej rodziny (1975), Czas odnaleziony (1978), Polacy w ZSRR (1939–1942). Antologia (1963). Autorka tłumaczeń, laureatka nagród literackich, m.in. Wiadomości Literackich (1939), Fundacji A. Godlewskiej (1971), im. A. Jurzykowskiego (1974), Związku Pisarzy Polskich na Obczyźnie (1975).

Hasło opracowano na podstawie “Słownika Encyklopedycznego - Język polski” Wydawnictwa Europa. Autorzy: Elżbieta Olinkiewicz, Katarzyna Radzymińska, Halina Styś. ISBN 83-87977-20-9. Rok wydania 1999.

***

Czapska Maria: Europa w rodzinie; Czas odmieniony

Cezary Polak

Pamiętam pierwszą lekturę "Europy w rodzinie" Marii Czapskiej. Był początek lat 90. Rzuciłem się na tę książkę tak samo łapczywie jak na prospekty zachodnich biur turystycznych w czasie stanu wojennego. Wspomnieniowe zapiski Marii Czapskiej (1894-1981) robiły wrażenie widokówek z innego świata istniejącego kiedyś naprawdę, ale tak odległego i przez dziesięciolecia zohydzanego, że nierzeczywistego

Opowieść o upadku

Autorka była potomkinią arystokratycznego rodu Hutten-Czapskich, wielonarodowej i wielowyznaniowej familii o szerokich europejskich koneksjach. "Europa w rodzinie" to kronika rodziny od XVIII wieku do wybuchu I wojny światowej. Szczególne miejsce zajmuje relacja z dzieciństwa i wczesnej młodości autorki i jej brata Józefa (późniejszego słynnego malarza i pisarza) w majątku Przyłuki koło Mińska.

Nakładem Znaku ukazało się właśnie nowe wydanie "Europy w rodzinie" rozszerzone o drugą cześć wspomnień "Czas odmieniony". "Nie wiemy, czemu tak jest, ale opowieści o upadku przemawiają silniej do naszej wyobraźni niż historie sukcesu - albo może nie tyle silniej (bo w końcu biografie miliarderów i gwiazd filmowych zawsze znajdują nabywców), ile bardziej poetycko" - pisze we wstępie Adam Zagajewski.

Paradoksalnie cezurą świetności i znaczenia Czapskich było odzyskanie przez Polskę niepodległości i traktat ryski. Dokument, który stanowił pokój i dawał nadzieję ziemianom z Wielkopolski czy Mazowsza, pieczętował wygnanie i biedę tej rodziny. Ich ziemię rozparcelowano, a dwór w Pałukach bolszewicy zamienili na robotniczy dom wczasowy. Tę degradację Czapscy przyjęli z dystyngowanym wręcz spokojem. Nie darli szat, z zapałem zajęli się sztuką.

Pamiątki z Atlantydy

Ta książka sprawia wrażenie, jakby pisały ją dwie autorki. Kiedy górę bierze Czapska-kronikarka dziejów rodziny - opowieść zaczyna przytłaczać mnogością dygresji i wyliczeń. Dzieje się tak zwłaszcza w części XIX-wiecznej, być może dlatego, że opisanych wydarzeń autorka nie znała z autopsji.

Częściej jednak Maria Czapska objawia talent gawędziarski i wtedy możemy rozkoszować się opowieścią. Poznajemy losy środkowoeuropejskich kosmopolitycznych arystokratów osiedlających się swobodnie na całym kontynencie, skoligaconych z połową europejskiej high society. Śledzimy ich nawrócenia na narodowość często wynikające z otrzymania stanowiska na jakimś dworze. Dziś przypomina nam to wędrówki specjalistów nomadów zatrudniających się w międzynarodowych korporacjach na całym świecie.

Jest też ta książka pasjonującym obrazem życia polskiego ziemiaństwa na kresach. We wspomnieniach Czapskiej przeglądają się dzieje wschodnich rubieży Rzeczpospolitej na przestrzeni ponad 200 lat. Ale i historia najmniejsza, ludzie i wydarzenia, które nawet w kronice familii Czapskich mają udział pośledni. Ma tu swoje miejsce żydowski kowal z Przyłuków, śmieszna nauczycielka, która na obrazku ze stajenki betlejemskiej domalowała nagiemu Jezusowi majtki, służba, urzędnicy, handlarze.

Ich "pośledniość" jest pozorna - zdaje się mówić pisarka. Każdy okruch z bezpowrotnie utraconego świata ma wartość i trzeba go ocalić. Przypomina się tu dziadek Marii Czapskiej, hr. Emeryk Hutten-Czapski, słynny numizmatyk, który kolekcjonował monety z Polski przedrozbiorowej jako świadectwa umarłego świata. Dla Marii Czapskiej pamiątkami z Atlantydy były rodzinne wspomnienia.

"Europa w rodzinie" i "Czas odmieniony" Marii Czapskiej, Wydawnictwo Znak, Kraków

www.gazeta.pl

Nasz Czas
 

WILNIANIE ZASŁUŻENI DLA LITWY, POLSKI, EUROPY I ŚWIATA

(1739 - 1827). Życie i działalność księdza Pawła Ksawerego Brzostowskiego - twórcy Rzeczypospolitej Pawłowskiej.

Autor Zygmunt Józef Przychodzeń Autor opracowania prof. dr hab. Zygmunt Józef Przychodzeń jest kierownikiem Katedry Nauk Humanistycznych Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego w Warszawie, pełnomocnik rektora do spraw współpracy ze Wschodem Motto: Przyjdzie ten czas, gdy przesądów posągi zwalone Dopuszczą, aby Twe imię byłoświęcone. Stań teraz z Chreptowiczem i Zamoyskim w parze, Którym ludzkość zbuduje wieczyste ołtarze! (Józef Wybicki: Podróżny w Pawłowie, 1773) Oświeceniowy nurt reformatorski w Rzeczypospolitej Obojga Narodów Zgłębiając się w historię Rzeczypospolitej Obojga Narodów okresu stanisławowskiego, możemy z łatwością odnaleźć w niej liczną plejadę postaci wybitnych mężów stanu oraz przedstawicieli kultury, nauki i oświaty, których poglądy i idee w dużej mierze zachowały aktualność nawet w czasach współczesnych. Jesteśmy więc pełni podziwu i uznania dla twórców i krzewicieli tych poglądów i idei, bowiem ich wielkie i odważne dokonania przypadały na lata największego - bo wprost śmiertelnego - zagrożenia niepodległości i bytu narodowego Rzeczypospolitej. Jak pamiętamy, tego zagrożenia doświadczyliśmy, gdy na zranionym ciężko organizmie Rzeczypospolitej - po długoletnich wyniszczających materialnie i moralnie siedemnasto- i osiemnastowiecznych wojnach połączonych z epidemiami dziesiątkującymi ludzi i zwierzęta - Rosja, Prusy i Austria dokonały jego pierwszego rozbioru w 1772 roku. Warto w tym miejscu podkreślić, że dzięki luminarzom kultury, nauki i oświaty minionego okresu można dzisiaj szczycić się wspólnym dziedzictwem narodowym i z dumą wpisywać je do dziedzictwa kulturowego Europy i świata. Tymi perłami naszego dziedzictwa, wnoszonymi wówczas do kultury europejskiej, były w szczególności: pierwsza w Rzeczypospolitej i na długie lata pierwsza w Europie i na świecie centralna świecka władza oświatowa pod nazwą Komisji Edukacji Narodowej (założona w 1773 roku, podporządkowana organom państwowym, mająca własne fundusze na działalność i rozwój szkolnictwa) oraz pierwsza w Rzeczypospolitej i pierwsza w Europie nowoczesna Konstytucja 3 Maja 1791, uchwalona przez Sejm Czteroletni Wielki pod nazwą Ustawy Rządowej wraz z nieco późniejszym Zaręczeniem Obojga Narodów. Szczycąc się pierwszym w świecie ministerstwem oświaty, należy pamiętać, że Komisja Edukacji Narodowej, powstała z inicjatywy grupy działaczy oświeceniowych związanych z królem Stanisławem Augustem, głównie w celu przeprowadzenia gruntownej reformy programowej i ustrojowej szkolnictwa. W jakimś stopniu podjęła ona zadanie kontynuowania dzieła reformatorskiego zapoczątkowanego w tej dziedzinie przez ks. Stanisława Konarskiego (1700 - 1773), pisarza politycznego, publicysty, pedagoga, poety i założyciela Collegium Nobilium w 1740 roku w Warszawie. Członkami tej Komisji byli: Adam Kazimierz Czartoryski, Joachim Litawor Chreptowicz, Ignacy Józef Massalski, Michał Jerzy Poniatowski, Ignacy Potocki, Hugo Kołłątaj i inni. W wyniku jej działania w Polsce i na Litwie zaczął być upowszechniany trójstopniowy system edukacji, który opierał się na hierarchicznej zależności niższych szczebli szkolnictwa od wyższych. W systemie tym pojawiły się więc: szkoła elementarna jako powszechna szkoła ogólnokształcąca, przygotowująca uczniów do szkoły średniej (na wsi wzrosła dostępność dzieci chłopskich do szkół parafialnych), średnia szkoła wojewódzka, zwana później szkołą wydziałową lub podwydziałową i szkoła wyższa reprezentowana głównie przez Akademię Krakowską i Akademię Wileńską. Reforma Akademii Krakowskiej przeprowadzona przez Hugona Kołłątaja i reforma Akademii Wileńskiej dokonana przez Marcina Poczobutta-Odlanickiego rozwiązały wówczas sprawę kształcenia nauczycieli i spowodowały, że obie akademie znalazły się w rzędzie najbardziej postępowych uniwersytetów ówczesnej Europy. Nad przygotowaniem nowych programów nauczania i podręczników oraz unowocześnianiem metod nauczania w tak zreformowanym szkolnictwie pieczę przejęło w tym czasie Towarzystwo do Ksiąg Elementarnych, powołane w 1775 roku jako organ Komisji Edukacji Narodowej. Do wybitnych działaczy tego Towarzystwa należeli: Ignacy Potocki, Grzegorz Piramowicz, Hugo Kołłątaj, Onufry Kopczyński, Antoni Popławski, Franciszek Zabłocki, Józef Wybicki i Paweł Czenpiński. Uchwalenie Konstytucji 3 Maja 1791 było wielkim sukcesem stronników obozu patriotycznego i reformatorskiego. Sukces ów mógł zaistnieć, gdyż parlament Rzeczypospolitej z lat 1788 - 1792 umiejętnie wykorzystał sytuację międzynarodową, która - powodując osłabienie pozycji militarnej naszych sąsiadów - pozwoliła mu uniknąć szantażu i terroryzmu politycznego, jakiego do tej pory podczas obrad sejmowych dopuszczali się ich dyplomaci. Na sytuację tę składały się: po pierwsze - wojna z Turcją, w którą zaangażowała się Rosja w sojuszu z Austrią, po drugie - napaść Szwecji na Rosję i po trzecie - opowiedzenie się Anglii po stronie tureckiej i szwedzkiej, do której stanowiska zbliżyły się Prusy. Uchwalenie Konstytucji 3 Maja 1791 nastąpiło w złożonych warunkach. Zwołany pod koniec września 1788 roku walny sejm zawiązał na wstępie konfederację, do której imiennie przystępowali posłowie i senatorowie. Wybrany na marszałka izby poselskiej Stanisław Małachowski został jednocześnie marszałkiem konfederacji koronnej, a marszałkiem konfederacji litewskiej obrano generała artylerii litewskiej Kazimierza Nestora Sapiehę. Wreszcie ustalono, że taki sejm "Pod węzłem konfederacji" może obradować w podwójnym składzie izby poselskiej (posłów ustępujących i wybranych na następną kadencję), decydować większością głosów i nie może być zerwany. W konspiracyjnym przygotowaniu reformy ustrojowej państwa unijnego wzięło udział około 60 osób, z tego do najaktywniejszych zaliczali się: bracia Ignacy i Stanisław Kostka Potoccy, Hugo Kołłątaj, Tadeusz Matuszewicz, Julian Ursyn Niemcewicz, Stanisław Sołtyk. Konstytucja 3 Maja wzbudziła wielkie zainteresowanie w ówczesnym świecie. Była drugą, po Konstytucji Stanów Zjednoczonych z 1787 roku, nowoczesną ustawą konstytucyjną, wyprzedzając uchwaloną we wrześniu 1791 roku konstytucję francuską. Trafiła ona na pierwsze łamy gazet w Europie Zachodniej i Ameryce Północnej. Jej francuski przekład wydano zaraz po jej uchwaleniu w Warszawie; po nim niebawem ukazał się przekład angielski w Londynie. Ten drugi znalazł się w bibliotece Jamesa Jeffersona i był uważnie przez niego studiowany. Idee Konstytucji 3 Maja zagrażały porządkowi politycznemu i społecznemu Europy, w tym głównie polskim zaborcom. Katarzyna II postanowiła unicestwić dzieło tej Konstytucji. Do tego celu wykorzystała przebywających w Petersburgu niektórych magnatów polskich, przeciwnych reformie ustrojowej. Zawiązali oni - w uzgodnieniu z imperatorową - Konfederację Targowicką i zwrócili się w swym manifeście o pomoc do Rosji, jako gwarantki pogwałconych przez Konstytucję 3 Maja praw kardynalnych. 18 maja 1791 roku stutysięczna armia rosyjska przerwała granicę Rzeczypospolitej. Rozpoczęła się wojna w obronie Konstytucji. Koniec tej wojny stał się prologiem drugiego rozbioru Rzeczypospolitej. Jak czytamy w zaproszeniu na VIII Sesję Zgromadzenia Poselskiego Sejmu Rzeczypospolitej Polskiej i Sejmu Republiki Litewskiej nt. "Konstytucja Polski i Litwy podstawą demokratycznego ładu i rozwoju stosunków wzajemnych", która odbyła się 9 czerwca 2001 roku w Sali Konstytucji 3 Maja Zamku Królewskiego w Warszawie, uchwalenie Konstytucji w dniu 3 maja 1791 roku przez Sejm Czteroletni było dowodem mądrości jej twórców. Sejm nie tylko uchwalił Konstytucję, ale ukazał także jak naród w chwili ważnej może się mobilizować i jednoczyć wokół dobra wspólnego. Konstytucja była widocznym symbolem prawa narodu do własnego, niepodległego państwa. Stała się ostatnim słowem dziejów I Rzeczypospolitej Obojga Narodów.


***


Luminarzem kultury, nauki i oświaty epoki stanisławowskiej był również ks. Paweł Ksawery Brzostowski. Jego prekursorska działalność w tym zakresie odnosiła się głównie do reformy gospodarki folwarczno - pańszczyźnianej. Przypadała ona na okres, gdy wyzysk chłopów jako poddanych przybierał najostrzejsze formy i gdy wojny siedemnasto- i osiemnastowieczne przyniosły wsi i rolnictwu prawdziwą katastrofę. Reformy ks. Pawła Brzostowskiego zaowocowały niespodziewanie pozytywnymi rezultatami. Należy sądzić, że źródłem ich sukcesu była znojna walka o godność i prawo do wolności zniewolonego człowieka. Życie i działalność reformatorska księdza Pawła Brzostowskiego Paweł Ksawery Brzostowski herbu Strzemię, reprezentant rodu magnackiego osiadłego w Wielkim Księstwie Litewskim, urodził się 30 marca 1739 roku w Mosarzu koło Duniłowicz na Wileńszczyźnie. Jego rodzicami byli Józef Brzostowski, pisarz wielki litewski i Ludwika z Sadowskich, starościanka słonimska. W wieku trzynastu lat wybrał stan duchowny, otrzymując przy tym - jak to było możliwe w ówczesnych czasach - nominację na kanonika katedry wileńskiej, samą zaś kanonię dopiero po ukończeniu studiów w 1755 roku. Pierwsze studia krajowe odbył w Akademii Wileńskiej u księży jezuitów i w warszawskiej akademii księży misjonarzy. Swoją prymicyjną mszę świętą odprawił w 1763 roku u pijarów wileńskich. W 1767 roku ks. Paweł Brzostowski nabył od Korsaków majętność Merecz koło Turgiel. Nazwał ją Pawłowem od swojego imienia. Zakupione dobra zajmowały obszar 140,3 włóki litewskiej (3040 ha), z tego w 1/3 pokryte były przez lasy Puszczy Mereckiej. Dobra te nie przypominały jednak fortuny magnackiej, do której zobowiązywać mogły koligacje i pozycja społeczna nabywcy. Jak wiadomo, Pawła Brzostowskiego łączyły bowiem więzy krwi z najprzedniejszymi rodami magnackimi Wielkiego Księstwa Litewskiego, np. Radziwiłłami, Platerami, Sapiehami, Ogińskimi i Chreptowiczami. Gdy nabywał dobra mereczańskie, miał już poza sobą ukończone prestiżowe studia w rzymskim Collegium Clementinum, nadaną godność pisarza wielkiego litewskiego i deputatora do trybunału wileńskiego, a także okres szczodrego mecenasowania literaturze świeckiej i teologicznej (m. in. sfinansował kilka wydań Logiki pijara Kazimierza Narbutta oraz kilkanaście dzieł z historii Polski, filozofii, teologii i prawa kościelnego). Był też autorem kilkudziesięciu przekładów prac genealogicznych, teologicznych, historycznych i politycznych. Poza tym dysponował dość znacznym kapitałem pieniężnym, który pochodził głównie z podziału majątku spadkowego po ojcu. Dlatego też zakup przez niego dóbr mereczańskich o wątpliwej wartości (ogromna większość gospodarstw chłopskich była opustoszała, a folwarki znajdowały się w ruinie) wzbudził zdziwienie w środowisku miejscowego ziemiaństwa. Nikt nie przypuszczał, że będzie tutaj wkrótce przeprowadzony niespotykany w świecie eksperyment, w którym zorganizowana społeczność chłopska osiągnie wyżyny szczęścia i dobrobytu. O początkach gospodarowania w tych dobrach Brzostowski napisał w swojej "Historii Pawłowa" (1811): (...)


W roku 1767 znalazł ziemię lasem zarosłą, rzekę mającą Mereczankę do Niemna wpadającą, nieludną. I tych garstkę ludzi zdziczałych szukać trzeba było po lasach, którzy w nędzy i mizeryi żyli obciążeni robociznami w stanie niewolniczym podług zwyczaju powszechnego w tym kraju. Prawdziwy szok przeżyła część ziemiaństwa polskiego i litewskiego w 1769 roku. Pawłów stał się słynny nawet poza granicami Rzeczypospolitej. W tym bowiem roku ks. Paweł Brzostowski wydał Ustawę organizującą życie w dobrach pawłowskich na zasadzie samorządu. W Ustawie tej zamieszczono artykuły, które dotyczyły: powinności chrześcijańskiej, urzędów, sprawiedliwości, ostrzeżeń w sądach, milicji ziemiańskiej, szkoły i lekarza oraz należności od włościan. Z mocy tej Ustawy została powołana republika samorządowa, składająca się z obywateli czynszowych, bojarów, ciągłych i kątników, a Pawłów - podniesiony do rangi ośrodka administracyjnego i politycznego - miał spełniać funkcję stolicy tego miniaturowego państwa w państwie. Mocą tej Ustawy Brzostowski ustanowił administrację. Naczelne stanowisko w tej republice piastował z ramienia właściciela dóbr gubernator, potem jego zastępca - namiestnik, czyli pisarz oraz włodarz dworski, zwany ciwunem. Czwarte stanowisko w hierarchii administracyjnej zajmował burmistrz, a piąte - urzędnik administracyjno-gospodarczy, zwany cenzorem. Ustawa powyższa znosiła jednocześnie poddaństwo i nadawała chłopom wolność osobistą, otaczała włościan i ich majątki opieką i gwarancją prawną, wspartą siłą zbrojną. Dzięki tej Ustawie chłopi otrzymali ziemię w wieczyste użytkowanie z prawem dziedziczenia przez potomków. Na podstawie tej Ustawy, a ściślej - w wyniku restrukturyzacji i prywatyzacji częściowej warsztatów rolnych oraz napływowi uciekinierów i biedoty chłopskiej z innych folwarków, powstały w republice nowe warstwy społeczne i kategorie społeczno - zawodowe. Wszystkie te warstwy i kategorie nabyły prawo (obowiązek) do systematycznego kształcenia i doskonalenia się, tj. prawo do kształcenia ustawicznego i rekonwersji, stawianej dzisiaj często jako cel (idea) polityki społeczno - ekonomicznej i edukacyjno - doradczej państwa. To miniaturowe państwo, zwane Rzeczpospolitą Pawłowską, otrzymało z czasem własne prawo, monetę, parlament złożony z izby niższej i wyższej, szkołę elementarną i zawodową, doradztwo, opiekę zdrowotną, a także milicję porządkową. Jego mieszkańcy starali się podkreślić swoją odrębność kulturową standaryzowanymi strojami. I tak, np. czynszownicy ubierali się w niebieskie żupany z czerwonym pasem i zielone czapki obszyte białym futrem baranim, natomiast ich żony i córki nosiły niebieskie spódnice i kamizelki, białe fartuchy płócienne, a na głowach - wybrane dowolnie chusty lub czepce. Dobra Rzeczypospolitej Pawłowskiej składały się m. in. z następujących wsi i zaścianków: Wołokienniki, Gołąbszczyzna, Małachowie, Baranowszczyzna, Leśno, Holandia, Stary Grodek, Ksawerów, Zamojście, Dobra Nowina, Uściszki, Zamejdziuki Tatarszczyzna i Chreptowicze. Dochody dóbr pawłowskich wspierane były uposażeniem parafii turgielskiej, której proboszczem był Paweł Brzostowski. Reformy włościańskie Brzostowskiego - jak pisał Julian Bartyś - spotkały się z potępieniem sąsiadujących z nim wielu posiadaczy ziemskich, a także szlachty z dalszych regionów kraju. Konserwatyści zarzucali Brzostowskiemu łamanie odwiecznych praw obowiązujących w stosunkach między wsią a dworem. Uważali, że nie przystoi księdzu uprawiać tego rodzaju działalności. Wskazywali wręcz, że jest rzeczą nieprzyzwoitą przykładać się kapłanowi do nauki rolniczej, a tym bardziej o niej pisać, (...) lud w niej ćwiczyć i udoskonalać. Ten ostatni zarzut odnosił się do pracy pisarskiej i publicystycznej Brzostowskiego, w zakresie przygotowywania podręczników z nauczania elementarnego i fachowo-rolniczego, a także do kształcenia chłopów pawłowskich na poziomie akademickim w systemie oświaty pozaszkolnej. Utworzenie w Rzeczypospolitej Pawłowskiej w 1770 roku szkoły rolniczej dla chłopów ze specjalnie zamawianymi i redagowanymi podręcznikami fakultatywnymi należy uznać za doniosły fakt w dziejach naszej kultury i naszego nauczania. Praca Pawła Brzostowskiego z dziedziny rolnictwa chłopskiego pt. "O rolnictwie dla wygody gospodarzy w Pawłowie mieszkających" (Wilno 1770) była tym podręcznikiem, który zapoczątkował działalność (obok szkoły elementarnej) pierwszej szkoły rolniczej dla chłopów. Podręcznik ten posłał Brzostowski królowi wraz z wydrukowanym egzemplarzem Ustawy Pawłowskiej z 1769 roku (za przesyłkę król podziękował w liście z 1775 roku). W 1784 roku Brzostowski zapoczątkował - w ramach "Pamiętnika Historyczno - Politycznego", redagowanego przez Piotra Świtkowskiego - wydawanie na swój koszt cyklicznego podręcznika z rolnictwa chłopskiego pt. "Książka dla gospodarzy...". Przypuszczalnie do literatury przeznaczonej dla młodzieży i chłopów pawłowskich należały również kazania niedzielne ks. profesora Wilhelma Kalińskiego, wydane drukiem. Również początków popularyzacji wiedzy medycznej i higienicznej za pośrednictwem słowa drukowanego można doszukać się także w Rzeczypospolitej Pawłowskiej. Jako przykład takiego wydawnictwa, którego pierwszym odbiorcą był wieśniak z Wileńszczyzny, można uznać pracę Pawła Brzostowkiego pt. "Lekarstwa dla wygody gospodarzy w Pawłowie mieszkających" (Wilno 1770). W tym miejscu warto stwierdzić, że system edukacyjny, jaki obowiązywał na obszarze Rzeczypospolitej Pawłowskiej, był pierwszym w Europie i świecie zastosowanym wzorem systemu kształcenia ustawicznego. Na system ten składały się następujące ogniwa: szkoła elementarna (szkoła parafialna), szkoła rolnicza ze specjalizacją księgowości rolniczej, tzw. dni akademiczne organizowane w okresie zimy każdego wtorku dla dorosłych płci obojga i doradztwo rolnicze. Taka edukacja szkolna łącznie z doradztwem akademickim były, jak okazało się w praktyce, sprawnym czynnikiem rozwoju przedsiębiorczości wiejskiej na niespotykaną skalę w Europie oraz czynnikiem łagodzenia przekształceń form własnościowych (osiemnastowiecznej "prywatyzacji" rolnictwa), w których pańszczyźniani chłopi stawali się wolnymi, oświeconymi i majętnymi obywatelami. W 1787 roku ks. Paweł Brzostowski zrezygnował z wypełnianej ofiarnie godności referendarza litewskiego na rzecz ks. Hugona Kołłątaja. Prawdopodobnie z tym reformatorem ustroju Rzeczypospolitej i bardzo aktywnym działaczem sejmowym wiązał nadzieję na uchwalenie ustaw rządowych dotyczących m. in. władzy sądowniczej i nobilitacji włościan. W miarę jak pomyślnie rozwijała się Rzeczpospolita Pawłowska, a jej mieszkańcy bogacili się i zaczęli żyć w dostatku, Brzostowskiemu przybywało stronników. Wśród tych stronników - oprócz wcześniej wspomnianego - znaleźli się: Joachim Chreptowicz, Józef Wybicki (twórca hymnu narodowego), Wawrzyniec Świniarski, Piotr Świtkowski, Andrzej Zamoyski, Stanisław Małachowski, Szczęsny Potocki, biskup Ignacy J. Massalski, ks. Adam Czartoryski, księżna Anna Jabłonowska z Podlasia i inni. Pozytywną opinię o reformach Brzostowskiego przedstawiało w swoich książkach wielu cudzoziemców, podróżujących wówczas po Polsce, np. Coxe, Carossi. Klęska powstania kościuszkowskiego i ostatni rozbiór Polski to podstawowe przyczyny upadku Rzeczypospolitej Pawłowskiej. Podczas tego powstania w czerwcu 1794 roku w Pawłowie na kilkudniowej kwaterze przebywał pułkownik Jakub Jasiński (1761 - 1794), naczelny wódz insurekcji litewskiej. W tym czasie Pawłów był najsilniejszą warownią na Litwie. Ponad 5 tysięcy żołnierzy rozłożyło się obozem naokoło jego wałów obronnych. W czasie tego kwaterowania Jasiński dokonał inspekcji pawłowskich oddziałów milicyjnych.W połowie lipca, gdy nic jeszcze nie wskazywało na klęskę powstania Brzostowski wyjechał do Warszawy. W tym czasie milicyjne oddziały pawłowskie skutecznie odpierały ataki wojsk kozackich. W jednym z takich ataków pomocy udzieliły im wojska polskie pod dowództwem generała Wielhorskiego, stacjonujące w sąsiedztwie dóbr pawłowskich. Po wycofaniu się polskich wojsk regularnych z okolic Pawłowa milicja pawłowska zmierzyła się jeszcze dwukrotnie z niewspółmiernie liczniejszymi od niej oddziałami wojsk carskich. W pierwszym starciu milicja ta z pomocą całej ludności Pawłowa odparła atak blisko tysiąca żołnierzy rosyjskich. W drugim starciu przeciwko sobie miała już wojsko generała Cycjanowa, wyposażone w ciężką artylerię i konnicę generała Knorringa. Rzeczpospolita Pawłowska padła! Zakwaterowany w dobrach pawłowskich korpus generała Knorringa dokonał rabunku całego dobytku pawłowian. Tymczasem przebywający na Zamku Królewskim w Warszawie Brzostowski z przerażeniem przypatrywał się tragicznym wydarzeniom na polskim froncie: październikowej klęsce pod Maciejowicami i wzięciu do niewoli Tadeusza Kościuszki, listopadowemu upadkowi Warszawy, w której obronie zginął m. in. generał Jakub Jasiński oraz straszliwej rzezi i grabieży Pragi. W ostatnich dniach grudnia 1794 (na kilka dni przed podpisaniem przez zaborców ostatniego trzeciego rozbioru Polski) Brzostowski zdecydował się sprzedać dobra pawłowskie hr. Fryderykowi Moszyńskiemu. Dokonując tej sprzedaży, postawił warunek ścisłego przestrzegania Ustawy dóbr pawłowskich przez nowego ich właściciela. Prawdopodobnie tym sposobem uratował te dobra przed ich rekwizycją na rzecz rządu carskiego. Generał Knorring musiał niebawem opuścić pałac rezydencjonalny Rzeczypospolitej Pawłowskiej. Natomiast Brzostowski z Warszawy udał się na emigrację. Po pięciu latach pobytu poza krajem, najpierw w Dreźnie, a później we Włoszech, powrócił na Wileńszczyznę, osiedlając się w WIlnie, na krótko w Turgielach, a następnie na plebanii w Rukojniach. Z jego funduszy został w dużej mierze wzniesiony teraźniejszy kościół turgielski. W 1825 roku ks. Paweł Brzostowski został archidiakonem wileńskim. Do swojego archidiakonatu włączył parafię rukojnieńską wraz z jej dobrami. Swoje ostatnie lata ks. Paweł Brzostowski poświęcił działalności duszpasterskiej i twórczości pisarskiej. Zmarł 17 listopada 1827 roku w wieku 88 lat. Pochowano go w kościele parafialnym w Rukojniach, który odbudował własnym kosztem. W jego pogrzebie wzięli udział przedstawiciele parafii turgielskiej. W milczeniu oddali oni cześć i hołd jednemu z największych na Litwie reformatorów stosunków włościańskich epoki stanisławowskiej, twórcy bezprecendensowej w Europie republiki, zwanej Rzeczypospolitą Pawłowską (1769 - 1795). Po powstaniu listopadowym kościół w Rukojniach władze carskie zamieniły na cerkiew. Nagrobek ks. Brzostowskiego został doszczętnie roztrzaskany, a jego grób najpierw zdewastowany a później całkowicie zniszczony. Jak podaje wybitny badacz kultury materialnej i postępu na wsi Julian Bartyś: Władze carskie nigdy nie wybaczyły Brzostowskiemu udziału jego chłopskiego wojska w walkach z rosyjskim zaborcą podczas powstania kościuszkowskiego i listopadowego (...).


Chłopi pawłowscy odpowiedzieli za to za swego życia, ich nauczyciel po śmierci. Po Moszyńskim właścicielem dóbr pawłowskich od 1799 roku został hrabia Choiseul-Gouffier, który założył tu komandorię maltańską. W posiadaniu tej rodziny Pawłów pozostawał do 1834 roku. Następnym nabywcą tych dóbr był Józef Kobyliński, sędzia nowogrodzki. Po nim Pawłów należał kolejno do: Zabiełłów, Rosjanina Dołżnikowa i barona Delwinga. W 1912 roku Pawłów znalazł się w rękach Wagnerów, rodziny hrabiowskiej osiadłej na początku XIX wieku w Solecznikach Wielkich. Ostatnim jego właścicielem był Witold Wagner. Zestawienie najważniejszych osiągnięć Pawła Brzostowskiego (według Juliana Bartysia) Reformy społeczno - gospodarcze 1769 Zniesienie poddaństwa i nadanie chłopom wolności osobistej. Otoczenie włościan i ich majątków opieką i gwarancją prawną, wspartą siłą zbrojną. Nadanie ziemi w wieczyste użytkowanie z prawem dziedziczenia przez potomków. Wprowadzenie kultu pracy jako najwyższej wartości osobistej i obywatelskiej. Zakaz uniżoności i wprowadzenie bezpośredniości w kontaktach chłopów z Brzostowskim i jego urzędnikami. Ustawowe podporządkowanie inwestycji i produkcji głównemu celowi - umacnianiu i zwiększaniu samodzielności chłopów. Ustanowienie Rzeczypospolitej Pawłowskiej. 1769-1786 Całkowite oczynszowanie chłopów w miarę zasiedlania opustoszałych gospodarstw. Tworzenie gospodarstw czynszowych dla miejscowych bezrolnych i zbiegów chłopskich z dóbr pańszczyźnianych. 1769-1794 Ustanowienie i działalność dwuizbowego samorządu z udziałem wszystkich chłopów, urzędników dworskich i Brzostowskiego jako kierującego Rzecząpospolitą Pawłowską. Skuteczna walka z pijaństwem, złodziejstwem, lichwą, awanturnictwem i niechlujstwem. Opieka nad trwałością rodziny chłopskiej. Nadanie włościanom przywileju polowania w lasach dworskich, pobieranie drewna budowlanego i opałowego , użytkowania runa leśnego, łowienia ryb, utrzymywania barci - łącznie z prawem sprzedaży uzyskanych w ten sposób surowców i żywności. Oświata, pomoc materialna i socjalna dla chłopów 1769 Wprowadzenie obowiązkowego nauczania elementarnego i fachowego dla dzieci chłopskich. Utworzenie funduszu zapomóg pieniężnych, kasy pożyczkowej, magazynu zbożowego, organizowanie pomocy sąsiedzkiej. 1769-1794 Teoretyczne szkolenie rolnicze i obywatelskie chłopów podczas schadzek gospodarskich i dni akademickich, połączone z zapoznawaniem włościan ze zbiorami zgromadzonymi w wielkim księgozbiorze dworskim i gabinecie historii naturalnej. Utworzenie wojska chłopskiego, tak zwanej milicji ziemiańskiej, celem szkolenia wojskowego i obywatelskiego chłopów do obrony Rzeczypospolitej Pawłowskiej i kraju. Pomoc i nagrody dla rodzin utrzymujących dzieci osierocone. Prowadzenie eksperymentów rolniczych i hodowlanych w folwarku pawłowskim oraz praktyczne szkolenie chłopów, odrabiających tam częściowo opłaty dzierżawne, w zakresie intensywnego rolnictwa. 1770 - 1788 Opracowanie i wydrukowanie podręczników rolnictwa i pierwszej pomocy lekarskiej specjalnie dla chłopów pawłowskich. Finansowanie przez Brzostowskiego chłopskich przyjęć weselnych, pogrzebowych i z okazji chrzcin. 1784 Założenie apteki dla chłopów i utrzymanie stałego felczera. Zapewnienie w cięższych przypadkach zachorowań pomocy lekarzy sprowadzanych z Wilna. Intensyfikacja rolnictwa chłopskiego 1769 Wprowadzenie wolności handlu wszelkimi ziemiopłodami, zwierzętami rzeźnymi, upolowaną zwierzyną leśną i miodem. Wprowadzenie obowiązku utrzymywania w każdym gospodarstwie sadu owocowego, przynoszącego wielkie zyski handlowe i wzbogacającego jadłospis rodziny chłopskiej. 1769-1786 Przydzielanie chłopom dużych (21-35 ha) gospodarstw z łąkami i pastwiskami, na żyznych glebach, skomasowanych. Rozwijanie chłopskiej hodowli krów, koni, wołów, trzody chlewnej i owiec. Rozwijanie produkcji pszenicy, lnu i konopi jako roślin przynoszących wielkie zyski. 1769-1794 Rozwijanie produkcji roślinnej przez wprowadzenie uprawy płaskiej według systemu Duhamela du Monceau i osiąganie plonów czterech zbóż na poziomie 9-14 q z hektara w systemie trójpolowym dzięki obfitemu nawożeniu i zmianowaniu roślin zbożowych na przemian z pastewnymi i przemysłowymi. Warunki bytowe chłopów 1769-1794 Wzrost czystego dochodu przeciętnej rodziny chłopskiej do 1800-3000 zł rocznie. Dostatek odzieży, obuwia, umeblowania, szkła i naczyń kuchennych itd. Liczne chłopskie zabawy bezalkoholowe połączone ze śpiewem, muzyką i czytaniem pism pożytecznych. Kaloryczne i urozmaicone wyżywienie, z uwzględnieniem wielu importowanych artykułów żywnościowych i używek. Niski wymiar czynszów dzierżawnych, nie przekraczających 9-11% przeciętnego dochodu czystego z każdego gospodarstwa. Obowiązek stawiania domów drewnianych, biało malowanych, z dachami gontowymi, z murowanymi kominami wyprowadzonymi ponad dach, kaflowymi piecami i kuchniami oraz ze szklanymi oknami - z uwzględnieniem przepisów przeciwpożarowych. Organizacja zarządzania i produkcji 1769-1794 Samorząd wiejski w roli kontrolera w zakresie pracowitości chłopskiej i intensyfikacji gospodarstwa wiejskiego. Wprowadzenie bodźców skłaniających chłopów do gospodarki intensywnej: nagród, wyróżnień pieniężnych i ambicjonalnych w myśl hasła: Chłop osiągający największe plony rolnicze zasługuje na nagrodę, podziw i szacunek. Obowiązek sprawozdań ustnych ze stanu gospodarstwa, wyników produkcyjnych, trudności i osiągnięć. Organizowanie narad produkcyjnych podczas sądów schadzkowych i schadzek gospodarskich. Wprowadzenie systemu kar pieniężnych i upomnień (aż do usunięcia z dzierżawionego gospodarstwa), stosowanych w razie popadnięcia chłopa w nałóg pijaństwa oraz zaniedbywania gospodarstwa. Łączenie narad produkcyjnych z doraźnymi poradami gospodarskimi i dysponowaniem pomocy dla chłopów dotkniętych nie zawinionymi przez nich zakłóceniami prac i produkcji lub nawet (...) upadkiem całej gospodarki.


***


Paweł Brzostowski był starannie wykształconym humanistą, a z wyboru i przekonania duchownym, który do ostatnich dni swego życia pełnił posługę kapłańską. W poglądach filozoficznych stał na gruncie powstałego i rozwijającego się w drugiej połowie XVIII wieku francuskiego fizjokratyzmu. Hołdował więc szkole ekonomicznej, u której podstaw legła idea oparta na prawie natury (prawie porządku naturalnego) i której założeniami były: wolność osobista, swoboda działania, wolna konkurencja i interes własny jako główny bodziec działania gospodarczego. Za fizjokratami przyjmował stanowisko, że jedyne źródło bogactwa znajduje się w rolnictwie, a ściślej - w rolniczej pracy produkcyjnej. Brzostowski odznaczał się talentami organizacyjnymi, wynalazczymi, dokumentacyjnymi, legislacyjnymi, pisarskimi oraz z dziedziny komunikowania, mediacji i upowszechniania wiedzy i postępu. Swoim radykalizmem zadawał dotkliwy cios fundamentalnym zasadom feudalizmu na wsi. Piętnował poddaństwo chłopów i cały ustrój folwarczno-pańszczyźniany. Wysuwał postulaty nadania chłopom praw obywatelskich, np. w zakresie zajmowania stanowisk państwowych, wyboru władz państwowych i służby w wojsku narodowym. Próbował jako pierwszy reformator w Rzeczypospolitej Obojga Narodów realizować ideę całkowitej parcelacji gruntów dworskich z przeznaczeniem na tworzenie nowych gospodarstw chłopskich na zasadach dzierżawy wieczystej (po rozparcelowaniu folwarku w 1786 roku między chłopów i najuboższych mieszkańców Rzeczypospolitej dwór w Pawłowie dysponował odtąd tylko jedną włóką ziemi, przeznaczoną pod zasiewy ogrodowizn i uprawę chmielu). Jego republika nie była utopią. Rzeczpospolita Pawłowska trwała przez ćwierć wieku. Jej działalność przerwał dopiero ostatni rozbiór Polski w połączeniu z klęską powstania narodowego. Reformę stosunków pańszczyźnianych na wsi według Ustawy wydanej przez ks. Pawła Brzostowskiego w 1769 roku wspierał sam król Stanisław Poniatowski. Wyróżnił on autora tej Ustawy najwyższymi odznaczeniami państwowymi - Orderem Orła Białego i Orderem św. Stanisława. Wiadomo też, że w wyniku prowadzonej korespondencji z ks. Pawłem Brzostowskim i za radą Józefa Wybickiego król zdecydował się - co było wielkim wydarzeniem w Koronie - upowszechnić ważniejsze elementy wzorca reformy pawłowskiej łącznie z całkowitą parcelacją gruntów folwarcznych w dobrach swego synowca w Olszewnicy koło Warszawy w 1778 roku. Wzorce pawłowskiej reformy, jak konkluduje profesor Julian Bartyś w zakończeniu dzieła o Rzeczypospolitej Pawłowskiej, przerastały jednak przeciętną świadomość szlachecką. Były wówczas nie do przyjęcia powszechnego. Prawdopodobnie w sytuacji utrzymania niepodległości mogłyby zdobyć wkrótce większą akceptację społeczną i znaleźć wielu naśladowców. Na zakończenie wywodu można postawić pytanie: Co uczyniłby Brzostowski w razie zwycięstwa powstania kościuszkowskiego? Odpowiedź autora tej części opracowania jest identyczna jak przypuszczenie profesora Juliana Bartysia: Dopóki starczyłoby mu sił, kontynuowałby powiększenie obszaru i siły ekonomicznej Rzeczypospolitej Pawłowskiej, gromadziłby zyski, inwestując je w dużej części w cele publiczne i poprawę położenia chłopów. Co stałoby się jednak u schyłku jego życia? Sądząc z poglądów i działalności Brzostowskiego, kto wie, czy nie przekazałby ziemi chłopom na własność, tak jak w dwadzieścia sześć lat później uczynił to Stanisław Staszic i w pół wieku po upadku Rzeczypospolitej Pawłowskiej - Karol Brzostowski, bratanek i godny kontynuator wielkiego dzieła naszego bohatera. Z kart historii wsi i postępu w rolnictwie, Życie i działalność księdza Pawła Ksawerego Brzostowskiego - twórcy Rzeczypospolitej Pawłowskiej, Wydawnictwo SGGW, Warszawa - Wilno - Biała Waka - Turgiele - Soleczniki Wielkie 2002 Na zdjęciach: Ruiny pałacu w Pawłowie.

Fot. Łukasz Brudek, Nasz Czas 38 (577), 2002 r.

Nasz Czas
 

WILNIANIE ZASŁUŻENI DLA LITWY, POLSKI, EUROPY I ŚWIATA

 (1904 - 1980).

Jerzy Borysowicz wywodzący się z Witebszczyzny, ur. w roku 1904, jako jeszcze młody chłopiec uczestniczył w walkach o niepodległość Polski. Absolwent Uniwersytetu Stefana Batorego w Wilnie. Był delegowany do Uniwersytetu Dorpackiego na studia naukowe w Klinice Neurologicznej prof. Pouseppa. Od czerwca 1929 roku został zatrudniony w charakterze asystenta Kliniki Neurologicznej Uniwersytetu Wileńskiego przy Miejskim Szpitaluśw. Jakuba (ul. 3 Maja 6). Według opinii ówczesnego kierownika Kliniki prof. dr Stanisława Władyczki z dn. 30 września 1933 roku wykazał się wybitnymi zdolnościami, samodzielnością i pracowitością.

Po fuzji w roku 1933 Kliniki Neurologicznej i Kliniki Psychiatrycznej powstała Klinika Chorób Nerwowych i Umysłowych USB położona przy ul. Letniej 5 (obecnie Vasaros 5), gdzie dr Jerzy Borysowicz kontynuował pracę. Po nieoczekiwanym przeniesieniu na emeryturę prof. St. Włodyczki,świetlanej postaci i twórcy Wydziału Lekarskiego USB, został adiunktem i st. asystentem prof. M. Rose. Ze względu na szerokie zainteresowania i społeczne angażowanie się tego ostatniego do innych tematów, w pełnym zaufaniu prowadził samodzielnie badania nad mózgiem Marszałka. Po przerwaniu badań nad mózgiem z powodu niespodziewanejśmierci profesora Rose, w kwietniu 1939 wyjechał z Wilna do Radomia. Tam założył szpital psychiatryczny, gdzie pracował przez długie lata. Zmarł w czerwcu 1980 roku. Pochowany w miejscowości Małęczyn pod Radomiem.


Małżonka Augustyna Borysowicz z Bielaczyców, rodowita Wilnianka, ostatnie lata mieszkała z najmłodszą córką Iwoną w Krakowie, gdzie zmarła w roku 2003. Syn Jerzy wykłada fizykę jądrową na jednym z uniwersytetów w Stanach Zjednoczonych, syn Andrzej jest neurologiem i anatomopatologiem w Radomiu, córka Bożena pracuje jako psycholog w Holandii, córka Maria jest muzykiem i mieszka w Warszawie.

NG nr 25, 1999 r.

Nasz Czas
 

WILNIANIE ZASŁUŻENI DLA LITWY, POLSKI, EUROPY I ŚWIATA

 (1898 – 1965)

Ur. w 1898 w Warszawie, zmarła w 1965 r. w Toronto. Pisarka, poetka, tłumaczka. Podczas II wojny światowej przebywała kolejno w Rumunii, Jugosławii, Włoszech, Francji, by w 1943 r. osiąść w Penhros w Walii, gdzie mieszkała do 1960 r., kiedy to przeniosła się do syna do Kanady. Współpracowała z londyńskimi "Wiadomościami". Autorka trzech powieści: Wschodni wiatr (Wilno 1936), Droga do Daugiel (Poznań 1938), Gwiazdy i kamienie (Toronto 1960). Opublikował tomy wierszy: Ziemia miłości (Londyn 1954) i Przeciwiając się świerszczom (Londyn 1965). Laureatka Nagrody Katolickiego Ośrodka Wydawniczego "Veritas" (1952) i im. Anny Godlewskiej (1963).

 
Zofia Bohdanowiczowa w centrum grupy
 
Po wielu latach skonstatowałem, że naszą przewodniczką po Wilnie była poetka, Zofia Bohdanowiczowa.

***

Zofia Bohdanowiczowa od roku 1920 studiowała na polonistyce USB, należała do „Żagarów“.

***

Nie wnikając w głębsze arkana zjawiska, które nazywamy regionalizmem, przypomnijmy nazwiska związanych z międzywojennym Wilnem twórców, zasługujące na wymienienie w tym kontekście: Czesław Jankowski (1857-1929), Helena Romer-Ochenkowska (1875-1946), Wanda Niedziałkowska-Dobaczewska (1892-1980), Witold Hulewicz (1895-1941), Tadeusz Łopalewski (1900-1979), Jerzy Wyszomirski (1900-1955), Eugenia Kobylińska-Masiejewska (1894-1974), Felicja Kruszewska (1897-1943), Zofia Bohdanowiczowa (1898-1965), Władysław Abramowicz (1909–1965) i in.

***

Osobiście do wyjątkowo udanych wystąpień zaliczam wystąpienie dr Jana Malinowskiego z Bydgoszczy, który z ogromnym zaangażowaniem mówił o miejscu poetki Zofii Bohdanowiczowej w dziejach kultu Matki Boskiej Ostrobramskiej, bogato ilustrując wypowiedź fragmentami poezji. Jak słusznie zauważył dr Malinowski, o Ostrobramskiej pisano sporo, z Mickiewiczem na czele, który pisał "dobrze, lecz mało". Jednak nikt nie poświęcił Jej tyle miejsca i utworów, co Z. Bohdanowiczowa. Jeżeli ks. Jan Twardowski stwierdza, że "Ostrobramska w serdecznym mieście odpukuje nieszczęście", to Bohdanowiczowa upatruje w "Polskiej Królowej i Wielkiej Księżnie Litewskiej" rozsupłanie węzła gordyjskiego, w który się "wplątały stosunki litewsko-polskie".

Nasz Czas
 

WILNIANIE ZASŁUŻENI DLA LITWY, POLSKI, EUROPY I ŚWIATA

(1896 - 1975), lekarz grodzki m. Wilna w latach 1929-1937. We wspomnieniach córki Alicji Teresy Łubkowskiej (Bielskiej)

Urodziła się w Wilnie 3.X.1933r., gdzie spędziła dzieciństwo do czasu wyjazdu do Polski. Ukończyła historię na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu w 1958r. i wiele lat była nauczycielką. Mąż jest lekarzem, córka inżynierem elektronikiem podobnie jak zięć. Obecnie, będąc na emeryturze, społecznie zajmuje się akcją charytatywną na rzecz Kresów, w szczególności Wileńszczyzny. Mieszka w Krakowie. Ja, wilnianka, dziś już starsza pani, coraz częściej wracam do przeszłości, by przypomnieć siebie taką, jaką byłam "tam" w Wilnie i jakie było moje dzieciństwo, które minęło mi na Litwie, a było to tak dawno... przeszło pół wieku temu. Stawiam sobie ciągle pytanie, czy można przywrócić owe "moje dni"? Dochodzę do stwierdzenia, że chyba jednak nie, bo dokonały się przez ten długi czas wielorakie zmiany: historyczne, społeczno-ekonomiczne, a nawet zmienił się dobrze mi znany krajobraz i dawne otoczenie. Wspomnienia więc mogą dotyczyć tylko starych, dobrze zapamiętanych realiów. Ta tęsknota do miejsc ukochanych wywołuje obrazy z dzieciństwa z niebywałą jasnością i siłą, że wyraźnie, prawie plastycznie mam przed oczyma miejsca, gdzie mieszkałam, ulice po których chodziłam i ludzi z którymi się stykałam. To co kochałam wracało do mnie przez te wszystkie lata od pamiętnego 1945 roku, kiedy miałam 11-cie lat, musieliśmy opuścić Wilno i wyjechać w nieznane. A potem?- Potem nadszedł czas, kiedy nie mówiło się o Kresach, nie wspominało ... zły to był okres... Wracało do mnie moje dzieciństwo na jawie i we śnie w przeróżnych skojarzeniach. Zdarzało się, że patrząc tu w polskie niebo, nagle stwierdzałam, że nie jest ono tak piękne jak "moje" tam gdzieś daleko za granicą, bo tamto było tak czyste, tak nieosiągalne dla spojrzenia za srebrną mgiełką, że może go w ogóle nie było? Tamta niebieskość i błękit - pozostawała marzeniem, tak jak zapach litewskich lasów czy szum Wilii lub Niemna. A dziś? Dziś z resztek pożółkłych fotografii w albumie i ze strzępków dokumentów poznaję swoje korzenie, od pokoleń związane z Wilnem, Litwą i Żmudzią. Miniony okres nie sprzyjał opowiadaniom o rodzinnej przeszłości, właściwie nie wiem jak to się stało, że dopiero teraz odkrywam "rodzinne dzieje". Zaczynam od mojego Ojca, nie tylko dlatego, że tak dużo własnej pracy zostawił swojemu i mojemu rodzinnemu miastu WILNU, ale także dlatego, że tak mało "wypytałam się" kiedy jeszcze żył - o to wszystko co mnie dziś tak interesuje, o czym można otwarcie pisać i mówić, a szkoda. Przypuszczam, że jego życiorys podobny był do życiorysów wielu innych mieszkańców Wilna w tych czasach, jeśli chodzi o to, co nazywamy drogą historyczną, ale każde życie poszczególnego człowieka jest inne i na dobrą sprawę o każdym można napisać osobną książkę. Ojciec mój przeszedł życiową drogę od niedostatku, a nawet biedy, do wysokiego stanowiska w hierarchii społeczno-zawodowej Wilna, a mianowicie lekarza grodzkiego starostwa wileńskiego. Osiągnął ten niewątpliwy zaszczyt dzięki pracowitości, wytrwałości i własnemu uporowi. Ale po kolei: Ojciec mój, Edward Bielski urodził się w Wilnie 13-go października 1896r. przy ul. Ostrobramskiej 35 w skromnej rodzinie robotniczej, w której z licznego rodzeństwa, wieku szkolnego dożyło tylko dwoje: mój Ojciec i jego brat o rok starszy Józef. W wieku 14-tu lat stracił matkę, która umarła na gruźlicę i pochowana została na Rossie. Wychowaniem synów zajął się samodzielnie ojciec. Jak mógł i umiał starał się synów kształcić. Więc mój ojciec ukończył w Wilnie szkołę powszechną, a w 1916r. złożył egzamin z 6-ciu klas gimnazjum humanistycznego przy II-im gimnazjum rosyjskim. Są to ciężkie czasy, trwa I-sza wojna światowa. O wolnej ojczyźnie można tylko marzyć, o przyszłych studiach też, bo na razie nie ma w Wilnie polskiego uniwersytetu- czeka go jeszcze matura - nie ma pieniędzy, nie tylko na przyszłą naukę, ale nawet na bieżące życie. Wyjściem okazało się ukończenie kursu nauczycielskiego, przy ul. Uniwersyteckiej 7, co potwierdza dziś śmiesznie brzmiące dwujęzyczne polsko-niemieckie zaświadczenie wydane przez Komisariat III Cyrkułu Straży Obywatelskiej m. Wilna z dnia 19-go lipca 1916r. Od razu od września rozpoczął pracę jako nauczyciel szkoły powszechnej w Bieniakoniach w pow. lidzkim. Wiem, bo o tym mi mówił, że aby zebrać jakieś oszczędności na przyszłe studia, podjął się także w tym czasie pracy wychowawcy i nauczyciela w miejscowym majątku, którego rządcą był wtedy pan Bolesław Sołtaniewicz postawny mężczyzna z wąsami, jak przystało na pełnioną funkcję. Fotografia w kolorze sepii przedstawia młodziutkiego mego Ojca z nauczycielkami i uczniami na tle dworu i bardzo skromnej szkoły. Jak mu się wiodło? Nie wiadomo. Ze wzruszeniem czytam zachowane "Świadectwo moralności", które na zakończenie pracy wystawił w dn. 10.XII.1919 ks. Jan Stragassa - proboszcz kościoła parafialnego w Bieniakoniach, który napisał: "E.Bielski to młody człowiek prawomyślny, uczciwy i wysoce moralny". Jakie to musiało być zobowiązujące dla przyszłego studenta! Wrócił do Wilna. Przygotowywał się do zdawania matury już po polsku. Było mu głodno i chłodno , borykał się z wieloma trudnościami dnia codziennego, bo ciężko było w Polsce i ciężko było w Wilnie. Przypuszczam ,że dodatkowo krótkowzroczność bardzo utrudniała mu pracę, tak było zresztą całe życie - to pamiętam, miał zawsze czubek nosa czarny od farby drukarskiej, tak blisko musiał trzymać gazetę przy czytaniu. Nie walczył o Wilno, jak jego koledzy, nie ma żadnych śladów w dokumentach, ale jest kilka pism z pieczęciami i poważnymi podpisami: "że pan Edward Bielski pracą swą wykazał gruntowną znajomość rzeczy i oddaniem się w sprawie budowy Wolnej Niepodległej Polski. Dokument wydało: Naczelne Dowództwo Wojska Polskiego - starosta pow. święciańskiego. Święciany, dnia 30.X.1919r. II w 133 referat Wydz. Samorządowego. Był instruktorem do spraw samorządu na powiat święciański. Ciekawe, zachowana karta podróży zezwala mojemu Ojcu na powrót do Wilna ze Święcian w dn. 29.11.1919r. Czyżby Wilno było w tym czasie miastem zamkniętym? Może? W każdym razie, nie ulega wątpliwości - życie w Wilnie w tych znamiennych latach to nieustanny "gorący kocioł", pełen wydarzeń, trudnych wyborów i decyzji. Nie potrafię dziś stwierdzić z jakich pobudek mój Ojciec podjął pracę we Frontowej Stacji Zbornej Wyżywienia m. Wilna Intendentury 7-mej Armii podległej Naczelnemu Dowódcy - w charakterze "biuralisty buhaltera" jak napisano w zaświadczeniu nr 421, dodając ,że w pracy swej okazał się człowiekiem uczciwym i sumiennym. Swoją drogą to interesujące, że w tamtych czasach przywiązywano tak wielką wagę do takich cech człowieka w pracy, jak uczciwość, sumienność, jak to się "przekłada na dzień dzisiejszy u nas" Nadszedł rok 1920. W życiorysie pod tą datą napisał: "złożyłem polską maturę przed Komisją Egzaminacyjną przy Uniwersytecie Wileńskim i wstąpiłem na Wydział Lekarski". Za tym suchym stwierdzeniem kryje się ciężka praca i żmudny okres nauki. Wydawałoby się, że jeden etap życia ma za sobą, jest studentem i teraz spokojnie i rzetelnie zajmie się nauką, ale bieżące wydarzenia wciągnęły go w swoje tryby. Wśród pożółkłych dokumentów tych sprzed ponad pół wieku, przechowały się jakieś upoważnienia, mało istotne skrawki i jedna legitymacja, z której wyraźnie wynika, że Edward Bielski był instruktorem wyborczym na Okręg IX w Wilnie, 6-tego Obwodu przy ul. Beliny 32, a potwierdza to Główny Komisarz Wyborczy pismem nr 2137 z dn. !.XI.1921r oraz liczne podpisy i pieczęć z orłem i pogonią. Nigdy mi o tym nie mówił, na pewno z politycznych przyczyn, gdyby nie te resztki dokumentów nic bym nie wiedziała. Jakoś godził obowiązki społeczne z nauką, bo w Jego studenckiej Książeczce Preparacyjnej nr 49 z anatomii na rok 1920/21 widnieją szczegółowe i systematyczne zaliczenia, a celująco zdany egzamin z fizyki doświadczalnej potwierdza piękne świadectwo uniwersyteckie z zamaszystym podpisem profesora UW Józefa Patkowskiego (?). Mój Ojciec musiał być pilny i pracowity. Przy okazji zastanawia taki marginalny z pozoru fakt: tak piękne świadectwo, jako druk urzędowy, z godłem, podpisami dla studenta 1-go roku studiów potwierdzający zdanie - w końcu - jednego seryjnego egzaminu budzi dziś szacunek i zdumienie. Nie przypominam sobie , abym zdanie jakiegokolwiek egzaminu na Uniwersytecie przeze mnie, moją córkę czy wnuczkę kończyło się takim eleganckim poświadczeniem. Inne czasy, a szkoda...... Pośpiech obdziera nasze życie z jakże miłych form. (Poniższe zaproszenie równie piękne i staranne - otrzymywali studenci na inaugurację roku akademickiego. Przetrwało ono aż 80 lat!). Poprzez wszystkie dokumenty, zdjęcia, zapiski itp. z czasów studenckich Ojca wyziera jakaś materialna bieda, prawdopodobnie była udziałem większości braci studiującej na USB w tamtych czasach, ale myślę, że mój Ojciec był jeszcze biedniejszy niż inni, za wszelką cenę i zawzięcie walczył, by nie być głodnym, by zdawać egzaminy, by pogłębiać wiedzę. Należał do Koła Medyków USB (legitymacja nr 113 z 18.I.1921r.), którego członkowie byli zobowiązani do różnych prac nie tylko seminaryjnych. Może moje odczucia o Jego studenckiej biedzie biorą się stąd, że ważył w dn. 29.VI.1922 przy wzroście 177cm tylko 3 pudy, 28F. -jak wskazała waga w Ogrodzie Bernardyńskim - po prostu był niedożywiony. Raczej trudno było utyć na obiadach Bratniej Pomocy w Mensie Academica Christiana, która wydawała skromne posiłki przy ul. Wielkiej 26 m. 1. Niewiele więcej miał do dania Polsko-Amerykański Komitet Pomocy Dzieciom. Z domu rodzinnego nie otrzymywał nic. W tamtych latach biednych studentów w Wilnie było wielu. Powszechnie wiadomo, że studenci USB pracowali także w różnych organizacjach Litwy Środkowej, o udziale Ojca nic nie wiem, ale poniższe zdjęcie medyków z dyrektorem Departamentu Rolnictwa mówi samo za siebie. Te wszystkie stare fotografie z okresu studiów Ojca mają jakiś urok i ciepło bardzo bliskich związków studentów z ich profesorami, to emanuje, to widać. To dopiero studenci 1-go roku , ale z jakże znamienitymi swoimi profesorami z dziekanem, neurologiem S.Władyczko; W.Dziewulskim; Rajcherem; Aleksandrowiczem i innymi. Jakie wzruszające są zdjęcia z wycieczki wiosną 1921r. studentów Wydziału Lekarskiego i Sztuk Pięknych do Warszawy, Sandomierza, Puław wraz z prof. Bałzukiewiczem i prof. Kłosem, pod ich kierunkiem poznawali zabytki i piękno ojczyzny, wszak byli pokoleniem, które dopiero wyszło z niewoli. Widać jak wszyscy uczestnicy tej krajoznawczej wycieczki są zadowoleni, a mój Ojciec taki "dostojny" w studenckiej czapce. Łączą, ich więzy przyjaźni i pewnej bliskości nie tylko ze sobą, ale i z profesorami. Równie zintegrowani byli studenci w czasie nauki, razem się uczyli, wymieniali trudno dostępne wówczas podręczniki i powtarzali materiał. Z trudem, bo z trudem, ale większość zaliczała kolejne lata studiów. Nazwiska ich świadczą jak różnej byli narodowości i pochodzili z różnych środowisk, ale nigdy nie słyszałam, aby Ojciec opowiadał o jakichś konfliktach lub nieporozumieniach na tym tle. W tych pierwszych latach niepodległości Polski wykłady i ćwiczenia odbywały się w dość skromnych warunkach, często w niedogrzanych salach, ale jakże wspaniali byli wykładowcy! Prof. K.Michejda, prof. Szmurło, doc. Gerlee i inni. Niektórych pamiętam jak przez mgłę z późniejszych lat, ale o tym przy innej okazji. Pomimo ciężkich czasów, w miarę normalizacji warunków starano się studentom pomagać i zorganizowano w Nowiczach pod Nowoświęcianami ośrodek rekreacyjno-sportowo-wczasowy . Na tym zdjęciu z 1926r. są studenci różnych kierunków USB , a wśród nich z nr 9 student Niewodniczański, chyba przyszły uczony polski, którego imię dziś nosi Instytut Fizyki Jądrowej w Krakowie. Nie zmienia to faktu ,że Wilno może być dumne ze swego rodaka Henryka Niewodniczańskiego. USB był na pewno wyjątkową uczelnią w Polsce w tym czasie, nie tylko ze względu na położenie i rolę jaką odgrywała na Kresach, ale również jako miejsce pracy wielu uczonych, jak i to , że szczególną miłością darzył ją Józef Piłsudski. Odwiedzał uniwersytet, spotykał się ze studentami i profesorami. Wśród tam obecnych stoi też mój Ojciec, jakie to dziś dla mnie wzruszające. A to już ostatnie zachowane zdjęcie Ojca z okresu studiów na USB - jakże inne w swoim wyrazie i nastroju: zdjęcie z pożegnalnej herbatki absolwentów Wydz.Lekarskiego w dniu 15.XII1925r. w auli kolumnowej, gdzie spotkali się wszyscy profesorowie i J.M.Rektor Marian Zdziechowski, ze swoimi studentami- wychowankami w pełnym słowa tego znaczeniu. O czym mówili? Tego nie wiemy, zdjęcie nie może tego przekazać, ale możemy się domyślać, tym bardziej ,że "Dziennik Wileński" w dn. 22.XII.1925 zamieścił nie tylko wykaz nazwisk absolwentów, w tym także mego Ojca, ale także sprawozdanie z całej uroczystości, bowiem "po raz drugi od początków wskrzeszenia Wszechnica Batorowa wypuściła 46 absolwentów Wydziału Lekarskiego. Jako pierwszy Dziekan Wydziału Lekarskiego w Wilnie przemówił prof. Władyczko, który w pięknych słowach nakreślił wzory postępowania dla przyszłych lekarzy, a tymi słowy zakończył "niech wam świeci jasna filaretów gwiazda". Ci młodzi ludzie kończyli ważny etap swojego życia. Jak potoczą się ich losy? Co czeka mojego Ojca zanim zostanie poważanym lekarzem grodzkim? *** Edward Bielski-mój Ojciec, już lekarz, otrzymał w dniu12 marca 1927r. prawo wykonywania praktyki lekarskiej w państwie polskim i dosłownie nazajutrz został skierowany przez MSW Departament Służby Zdrowia w Warszawie do "służby przygotowawczej w dziale administracji jako praktykant w charakterze lekarza rejonowego i kierownika Przychodni Lekarskiej Sejmiku Bracławskiego", angaż podpisał starosta J. Januszkiewicz. Ze starych zdjęć A. Bejmarowicza-Brasław, acz malowniczo położony nad jeziorem Dryświaty, wydaje się skromnym miasteczkiem z kościołem i cerkwią oraz urokliwymi drewnianymi domkami, wśród starych drzew - chyba nie był wymarzonym miejscem stałej pracy dla Ojca. Niemniej rzetelnie traktował swoje lekarskie powinności, jak również zaangażował się w pracę społeczną: działał w Powiatowym Bracławskim Związku Komunalnym (legitymacja nr 3803),był współorganizatorem Komitetu przyjęcia JE Metropolity Wileńskiego Arc.R.Jabłrzykowskiego z okazji Jego wizyty kanonicznej w Brasławiu w dn. 24.VI.1927r. Doceniono pracę Ojca i Jego zaangażowanie, bowiem od 1 X 1927r. pismem z Departamentu Służby Zdrowia w Warszawie został "dopuszczony do służby przygotowywanej w dziale administracji w Wydziale Zdrowia Urzędu Wojewódzkiego w Wilnie, ale najpierw skierowano go do Państwowej Wyższej Szkoły Higieny w Warszawie na dokształcenie. Była to jeszcze ciągle droga zdobywania dalszych kwalifikacji zawodowych do przyszłej pracy. Całe kształcenie Ojca opierało się na jego własnych siłach, nie miał już rodziców, ani rodziny, która mogłaby mu pomóc finansowo, ale były wówczas, w tych trudnych czasach w Polsce różne drogi i możliwości otrzymania stypendiów za określone zobowiązania w przyszłości. Takie roczne stypendium otrzymał Ojciec z Departamentu Służby Zdrowia na czas kształcenia się w Warszawie, od 1-go października 1927r. z adnotacją: "pobieranie stypendium, nakłada na Pana obowiązek pozostawania na żądanie Departamentu V Służby Zdrowia przynajmniej przez dwa lata" W momencie kończenia w 1928r. Wyższej Szkoły Higieny, w prasie wileńskiej ukazało się ogłoszenie o konkursie na posadę lekarza w Starostwie Grodzkim w Wilnie i ten konkurs mój Ojciec wygrał. Otrzymał nominację w dn.20.VI.1928r. podpisaną przez ministra Sławoj- Składkowskiego i wkrótce został kierownikiem Referatu Pomocy Lekarskiej dla pracowników państwowych przy Wydziale Zdrowia Urzędu Wojewódzkiego Wileńskiego. To pierwsze samodzielne stanowisko w Wilnie na pewno było zaszczytem dla młodego lekarza, jak również przygotowywało go do dalszej pracy w służbie zdrowia. Miejscem pracy Ojca był gmach przy ul. Wielkiej nr 51(obecnie ambadasa Turcji).Bezpośrednim zaś szefem był dr M. Kozłowski, a współpracownikami inni lekarze i pracownicy administracyjni. Urządzenie wnętrza - na starych fotografiach - robi wrażenie porządku i rzetelnej pracy, podobnie zresztą jak w podległej mu Przychodni Lekarskiej dla pracowników Urzędu Wojewódzkiego, gdzie znajdowała się rejestracja, gabinety lekarskie, zabiegowe, fizykoterapia i inne. Tu właśnie, jako pielęgniarka pracowała moja mama, tu się rodzice poznali, pobrali, ale to będzie później w 1931r., a na razie jest rok 1928 -czas na dokształcanie się młodego adepta sztuki lekarskiej. Kierowano go na różne kursy np. "Medycyny i psychiatrii sądowej,'' zobowiązywano do składania egzaminów zawodowych między innymi sanitarnego, gdyż były one wymogiem do dalszego awansu. Najważniejszy ministerialny egzamin "dla kandydatów na stanowiska administracyjnych urzędników lekarskich I kategorii w Państwowej Służbie Zdrowia złożył ojciec 4 i 5 lutego 1929r. przed komisarzami egzaminacyjnymi MSW. W dniu 9 stycznia we środę w prasie wileńskiej: w Słowie, Dzienniku i Kurierze podano do wiadomości, że o godz.13-tej w Auli Kolumnowej USB odbędą się promocje na doktora wszechnauk lekarskich siedmiu osób, w tym mojego Ojca - Edwarda Bielskiego. Nauka uniwersytecka została zakończona! Rok 1929 był dla Ojca nader pomyślny, bo oto już 15-go stycznia otrzymał nominację na lekarza grodzkiego Starostwa Wileńskiego podpisaną przez wojewodę Kirtiklisai potwierdzoną pismem z dnia 20 czerwca 1929r. z MSW podpisem -w imieniu ministra-przez p. Pieradzkiego podsekretarza stanu. To już było osiągnięcie zawodowe dużej rangi dla zupełnie młodego lekarza po doktorskim dyplomie. To była najdłuższa praca, bo nieprzerwanie trwająca aż do 30-go maja 1937r. i dziś myślę, że najważniejsza w Jego życiu. Praca bardzo związana z Wilnem, dla Wilna i Wileńszczyzny. Pracował intensywnie i bardzo dużo. Obowiązki w wileńskim starostwie były rozległe i różnorakie, od administracyjnych po typowo lekarskie. Współorganizował zjazdy lekarzy powiatowych województwa wileńskiego: jak np. ten z dn. 5-go i 6-go kwietnia 1929r. Albo 24\25 kwietnia 1930r. w Nowej Wilejce, czy 8-go i 9-go września w Święcianach. Z ramienia wojewody wileńskiego Wł. Raczkiewicza wizytował urzędy państwowe, samorządowe i instytucje społeczne położone na terenie miasta Wilna, a to celem stwierdzenia ich stanu porządkowo-sanitarnego. Między innymi zachowało się upoważnienie dla Ojca, wydane przez starostę grodzkiego W. Iszorę do przeprowadzenia inspekcji teatrów m. Wilna w czasie ich funkcjonowania. Organizował też odczyty, wykłady, uczestniczył, otwierał i zamykał różnorakie spotkania, uroczystości itp. Świadczą o tym - na pewno tylko w części -zachowane zaproszenia, karty uczestnictwa ,upoważnienia i legitymacje. Piastowane przez Ojca stanowisko podlegało ocenie ze strony zwierzchników w myśl obowiązujących przepisów Rady Ministrów. Takie badanie "przydatności do pracy" powzięła Komisja Kwalifikacyjna przy Urzędzie Wojewódzkim Wileńskim, informując E. Bielskiego, iż ogólna ocena Jego kwalifikacji za lata1929-30; opieka - dobrze. "Myślę, że ta ocena Go satysfakcjonowała i równocześnie mobilizowała do dalszej pracy. W Przychodni Lekarskiej dla Pracowników Urzędu Wojewódzkiego poznali się moi rodzice. Tam pracowała moja Mama w fizykoterapii. Od paru lat była młodziutką wdową, pochodziła ze Żmudzi, gdzie nieżyjący już jej rodzice, a moi dziadkowie Sienkiewiczowie (Sinkiewiczowie) mieli majątek Grygajcie, przylegający do znanej miejscowości Szydłów (Siluva) . To pierwsze zdjęcie z 1930 roku z moją mamą, wśród personelu przychodni, siedzi obok naczelnika dr H. Rudzińskiego. Po oświadczynach ojca w Trokach, odbył się ślub w Kaplicy Ostrobramskiej w dniu trzeciego września 1931 roku, którego udzielił im zaprzyjaźniony ksiądz Wojczunas. Na początek zamieszkali przy ulicy Kalwaryjskiej 6, m.18 w dotychczasowym mieszkaniu Mamy, ale wkrótce ojciec mógł kupić na raty własny, jeden z budowanych segmentów między ulicami Kościuszki, Holendernią i Przeskokiem na Antokolu. W dniu 10 lutego1932r. rodzice zamieszkali w części od strony Kościoła Św. Piotra i Pawła przy ulicy Holendernia 11 i tam przyszłam na świat - jako ich jedyne dziecko. Niestety małżeństwo okazało się nieudane i wkrótce rodzice się rozstali. Ojciec został w tym domu, a mama ze mną zamieszkała w innej części Wilna. Szkoda, bo moje dzieciństwo było rozdarte pomiędzy dwa domy, co pozostawiło we mnie trwały ślad niedowartościowania i poczucia dziecinnej krzywdy. Te dwa domy tak różne od siebie pod każdym względem: Ojca - sobotnio- niedzielny, dostatni z kontaktami z ciekawymi ludźmi ówczesnego Wilna i Mamy - powszedni, skromny, wręcz ubożuchny z kręgiem rodziny w Wilnie i na Litwie. Te dwa domy kształtowały mój dziecinny obraz świata, który do dzisiaj noszę w moim sercu. Mam wrażenie, przeglądając te wszystkie dawne dokumenty Ojca, że w miarę upływu lat przybywa mu pracy zawodowej, może wynikało to z faktu, że przecież po tak długim okresie zaborów, należało budować rzetelnie i od podstaw zręby nowej państwowości na Wileńszczyżnie. W każdym razie tej pracy ma ciągle coraz więcej: to uczestniczy w zjeździe lekarzy grodzkich w Gdyni w kwietniu 1931r., to organizuje powiatową komisję lekarską w Oszmianie w marcu 1933r. Wojewoda M. Jankowski 7-go stycznia 1935r. wyznacza Go na członka Komisji Lekarskiej I-ej instancji przy Urzędzie Wojewódzkim dla "funkcjonariuszów wojskowo-lekarskich", a 11 maja powołuje do komisji "władzy administracyjnej ogólnej" w Wilnie. Uczestniczy w różnych zebraniach lekarskich, samorządowych i administracji wileńskiej, informując o wynikach kontroli różnych obiektów w mieście pod względem sanitarnym, zdrowotnym i - jak dziś powiedzielibyśmy -ekologicznym. Pisze sprawozdania dla władz na temat położenia ludności w mieście i na wsiach, jednym słowem pochłonięty jest pracą na rzecz swego ukochanego miasta i jego mieszkańców. Trzeba nadmienić, że wszystko to się dzieje obok codziennych lekarskich obowiązków. Jakże wymownym faktem jest autorska dedykacja dr med. H. Rudzińskiego w Jego książce p.t. "Zdrowotność publiczna na Wileńszczyźnie". Z wielkim wzruszeniem czytam: "Wielce Szanownemu Panu Doktorowi Edwardowi Bielskiemu na pamiątkę wspólnej pracy na Wileńszczyźnie"- autor-1932r. Z roku na rok staje się coraz bardziej znany w środowisku lekarskim i intelektualnym Wilna. Niewątpliwym zaszczytem dla Ojca było zaproszenie przez bardzo poważanego, powszechnie szanowanego i znanego profesora medycyny USB Z. Orłowskiego i Jego małżonkę do uczestnictwa w wycieczce po polskich uzdrowiskach we wrześniu 1932r. To wybrane grono było niezwykle serdecznie przyjmowane we wszystkich kurortach, które odwiedzili, a odwiedzili prawie wszystkie; Busko, Krynicę, Szczawnicę, Ciechocinek, Inowrocław, Druskieniki, Truskawiec, Iwonicz, Worochtę, Jaremczę i inne. Ten fakt odnotowała nie tylko prasa lokalna. Lata trzydzieste to okres kryzysu, który dotknął wszystkie środowiska zawodowe w Polsce, w tym również lekarzy. Świadczy o tym treść apelu z dnia 26 października 1933r., z jakim zwrócił się mój ojciec w imieniu Związku lekarzy Rządowych w Polsce i ministra Hubiskiego do podległych mu pracowników, by "wchodząc w ciężką sytuację finansową państwa, zrzekli się dobrowolnie na rzecz skarbu państwa 13% od uposażenia służbowego". Tak było, niestety nie wiem jaki to odniosło skutek, ale myślę, że apel nie pozostał bez echa. W odnalezionych starych " papierach" mojego ojca przewijają się nazwiska notabli wileńskich: takich jak prof. K. Karaffa- Korbut z USB, dr K.Rymaszewski, dr W. Maleszewski, dr M. Minkiewicz, prezydent miasta mecenas J. Folejewski, dr H. Rudziński, dr W. Bądzyński i wojewoda wileński Z. Beczkowicz. Oni wszyscy w jakiś sposób służbowo, zawodowo, a może też prywatnie byli związani z moim ojcem, ale nie potrafię dziś po 70-ciu latach bliżej to określić. Upływający czas zatarł ślady... Tak intensywnie toczyło się życie zawodowe mojego ojca, a prywatne? Mało o nim wiem. Był z natury człowiekiem skrytym i skromnym, ale w tych czasach nawiązuje pierwsze znajomości towarzyskie przede wszystkim w kręgu współpracowników. Pożółkłe zachowane zdjęcia zatrzymały w kadrze obrazy wspólnych wycieczek nad Wilię, Belmont i do Trok. Jakaś zabawa andrzejkowa z laniem wosku w szerszym gronie u znajomych. Jakiś wspólny Sylwester wśród rozbawionych gości, imieniny pani domu u państwa Dowgieliczów i tajemnicze zdjęcie w kolorze sepii pięknej pani podpisane: p. J. Saw. Kto to był? Nie wiem i już się nie dowiem, szkoda, że nie zapytałam Ojca. Tak biegły zawodowe dni mojego Ojca w Wilnie. Jakie ja zajmowałam miejsce w Jego życiu osobistym skoro moi rodzice nie byli razem? To osobna opowieść na inną okazję. Faktem było, że nie bardzo umiejąc zajmować się małym dzieckiem w domu, wolał Ojciec spacery ze mną po mieście. Dzięki temu poznawałam Wilno, jego piękno i urok. Zupełnie małej dziewczynce mówił - dobrze to pamiętam - "Zobacz to jest uniwersytet, założony dawno, dawno temu i ja się też tu uczyłem, popatrz obok jaka wysoka wieża kościoła Św. Jana... a ten czerwony kościółek, to maleństwo to Św. Anny, obok Bernardyński, chodź, wejdziemy........". Kiedy spacerowaliśmy po Antokolu pokazywał mi, gdzie się znajdował dom prof. M. Zdziechowskiego i dowiadywałam się, że był rektorem, że to wielki uczony i padało słowo "katastrofista" ,a ja zupełnie nie wiedziałam co to może oznaczać, czy zginął w katastrofie jak Żwirko i Wigura ? O których też się dowiedziałam przy okazji jakiegoś wspólnego marszu. Prowadzał mnie wszystkimi urokliwymi zaułkami i opowiadał legendy i baśnie związane z Wilnem. Tak poznawałam miasto. Wiedziałam, że mieszkam w wyjątkowym miejscu na ziemi.... Kiedy więc przyjechałam do Wilna po 43-ech latach od czasu "wyjazdu do Polski" chodziłam ulicami miasta i bez trudu poznawałam wszystkie zakątki, jakbym je wczoraj opuściła. Przez Ojca "zetknęłam się" też z wieloma znanymi w Wilnie osobami, głównie ze świata lekarskiego. Byłam małą pacjentką dr Gerlee i prof. Szmurły - laryngologa, a jak przez mgłę pamiętam prof. K. Michejdę z bródką, która budziła moje zainteresowanie, chyba w jakimś szpitalnym gabinecie, siedziałam mu na kolanach, a On żartował mówiąc: "Jakaś ty piękna, chyba będziesz moją synową". To jakoś tak zabrzmiało, że utkwiło mi w pamięci. Zachowała się recepta wystawiona dla mnie przez dr Zagórską, a zrealizowana w aptece przy ul. Wileńskiej 8, której współwłaścicielem był mój ojciec chrzestny Bolesław Romecki. Zapamiętałam też panią Eugenię Kobylińską, znaną poetkę i pisarkę wileńską. Ona i jej rodzina byli pacjentami Ojca, co zresztą zostało uwiecznione w Jej książce pt. "Kłopoty pani Niuśki". Zadedykowała też piękny wiersz-podziękowanie mojemu Ojcu i podarowała mu je wraz ze swoim zdjęciem w dniu 13-go listopada 1944r. Przechowuję te pamiątki do dziś. To o mnie - to dygresja, wracam do opowieści o Ojcu. Wydaje mi się, że ten ogrom obowiązków nadszarpnął Jego zdrowie , przy niewątpliwym kalectwie jakim była jego krótkowzroczność, bo 19-go listopada 1936r. został pacjentem szpitala Św. Jakuba oddziału wewnętrznego, a po 10-ciu dniach przeniesiony został do Kliniki Wewnętrznej USB. Ciężko chorował. Wiem, że polityką się nie zajmował, chyba nie miał też na nią czasu, przez całe swoje życie nigdy do żadnej partii nie należał. Jest jedno zdarzenie, które mówi o Ojca pracy pozazawodowej, a mianowicie starosta T. Wielowieyski pismem nr 1390/Rw z 1935r. powołał mego Ojca "na członka Obwodowej Komisji Wyborczej do Sejmu w Obwodzie nr 3 Okręgu 45". Nie wiem nic na ten temat, jedno jest pewne, że zgodnie z poleceniem, tak jak umiał najlepiej wywiązał się z tego powierzonego mu zadania. To była przecież także praca na rzecz Wilna. Wrócił do pracy, w czerwcu 1937r. Ale już nie w pełni sił i możliwości, by wypełniać należycie swoje obowiązki na dotychczasowym stanowisku, przechodzi do pracy jako lekarz w Ubezpieczalni Społecznej w Wilnie oraz jako asystent do Kliniki Wewnętrznej USB na Antokolu. Zachowało się zaświadczenie z w/w pracy podpisane przez dyrektora Kliniki Wewnętrznej USB prof. K.Januszkiewicza, wydane w znamiennym terminie 14-go grudnia 1939r. o tym, że "Edward Bielski pracował jako asystent od 7-go maja 1937r. i w ciągu tego czasu opanował metody badania klinicznego i laboratoryjnego oraz brał udział w pracy pedagogicznej". W późniejszym czasie prof. Januszkiewicz w uzupełnieniu dopisze: "E. Bielski uprawniony jest do samodzielnego prowadzenia oddziału chorób wewnętrznych". Znajdzie to zastosowanie, kiedy Ojciec przyjedzie do Polski, do Chojnic i zostanie ordynatorem w miejscowym szpitalu. Tak było później, a na razie pracuje w Wilnie i nic nie wskazuje, że nadchodzi burza dziejowa, która zmiecie ustalony porządek, wyrwie ludzi z korzeniami z ich wielowiekowych siedzib, zmieni całkowicie bieg dziejów. Nieuchronnie nadciąga kataklizm. Jest rok 1939.... Nadchodzi wrzesień. Ojciec zgłosił się w Komendzie Miasta przy Placu Jezuickim 3 i naczelny lekarz garnizonu wydał następujące zaświadczenie: "E.Bielski wstąpił do wojska w charakterze lekarza-ochotnika", ale w dniu 9-tego września 1939r. został zakwalifikowany przez Komisję Lekarską jako "trwale niezdolny do służby wojskowej". To przez tę dużą krótkowzroczność. W swoim kalendarzyku odnotował: 15.IX.-godz.14-ta - spadły bomby na ul. Holendernia. 18.IX.-godz. 20-ta - do Wilna weszli bolszewicy. Zabiegał o pracę, z wielkim trudem otrzymał rejestrację litewską (registracijos lapas) w dn.21 XII 1939r., ale bez żadnego angażu. Mijały miesiące, a o zatrudnieniu nie było mowy. Sytuacja stawała się dramatyczna. Napływ lekarzy z Litwy, pozbawiał miejscowych, nie tylko ich dawnych stanowisk, ale i wszelkiej pracy. Dopiero pismem z dn. 15 maja 1940r. Wydział Zdrowia miasta Wilna zawiadomił, że " Edward Bielski został przyjęty do służby samorządowej, jako lekarz sanitariatu miejskiego" Myślę, że ta praca była dla Ojca ratunkiem, przede wszystkim przed głodem i chłodem. Najważniejsze, że pracował zawodowo, wprawdzie za minimalne pieniądze, ale może w tych skomplikowanych czasach nie to było najistotniejsze. Już nigdy nie powrócił do pracy w klinice, nie było dawnego zespołu, przyszli nowi ludzie i miejsce Ojca było zajęte. W nowej pracy też był potrzebny dla ludności Wilna, organizował punkty medyczno-felczerskie na terenie miasta i przeprowadzał inspekcje sanitarne. Po 12 II 1941r. został pełniącym obowiązki lekarza Inspekcji Sanitarnej Wydziału Zdrowia w Wilnie. Potwierdzają to zaświadczenia wydane przez ówczesne władze w języku litewskim i rosyjskim. Nie wiem czy to był awans, ale pełnił też funkcję p.o. kierownika Fabrycznych Punktów Zdrowia przy II Poliklinice na ul. Wielkiej nr 51. Te informacje o moim Ojcu mam z zachowanych dokumentów, które niewiele mówią o człowieku, są poprostu tyko suchym zapisem. Nie potrafię powiedzieć co jeszcze robił. Zupełnie nie pamiętam Go z tych czasów, ani odwiedzin u Niego, może był u mnie raz lub dwa na początku wojny. Nawet brak zdjęć. Może dlatego, że tak dużo się działo w Wilnie, że nie było czasu, ani możliwości na rodzinne kontakty? Część domu Ojca zajęli nieproszeni lokatorzy....Wilno w czerwcu 1941r. przeszło we władanie Niemców i Litwinów o proniemieckiej orientacji. Nowa okupacja. Działo się źle. Z szeroko otwartymi oczyma przyglądałam się temu, co się działo w mieście i słuchałam z przerażeniem o Łukiszkach, o ul. Ofiarnej, o Ponarach i zakładnikach tam rozstrzelanych m.in. prof. Pelczarze i mec. Englu, a także o naszych znajomych. Rozmawialiśmy o tym przyciszonym głosem. Dokładnie pamiętam jak na ul. Mickiewicza usłyszeliśmy z głośnika komunikat niemiecki o odkrytych grobach w Katyniu, a ludzie stali oniemiali, porażeni tą informacją, wszak w obozie było wielu z Wileńszczyzny. Ponure czasy...Tragiczne. Mówił mi bardzo oględnie o tym co działo się wokół i starał się, bym za dużo nie wiedziała i nie słyszała. Ochraniał mnie. Nie wiem, na ile był związany z konspiracją i czy w ogóle był, choć prawda jest taka, że prawie wszyscy Polacy w jakiś dostępny sobie sposób uczestniczyli w ruchu oporu. Wilno walczyło, wszyscy o tym wiedzieli. Zachował Ojciec wśród swoich rzeczy konspiracyjne pisma podziemne, m.in. "Niepodległość" z 1942r. oraz "Jutro Polski" z 3 XI 1940 i 5 I 1941r. z podkreślonym zdaniem chyba Jego ręką: "faszyzm Hitlera i komunizm Stalina podały sobie zgodnie ręce dzieląc się krwawiącym ciałem Polski". Zastanawiające jak taką "lekturę" udało się przewieźć Ojcu do Polski? Najważniejszą sprawą dla wszystkich Polaków w okresie okupacji było przetrwanie i utrzymanie się przy życiu, zdobycie jakichkolwiek środków do egzystencji, imano się różnych zajęć i szukano różnych prac. Wyobrażam sobie, jak Ojciec się czuł z otrzymanego zatrudnienia, już w lipcu1941r. w ambulatorium Ubezpieczalni Społecznej w Wilnie, to była szansa na przeżycie, bo przecież nie nadawał się do żadnej pracy fizycznej ze względu na swoją krótkowzroczność. Zatrudniono Go warunkowo, a ówczesne władze Wilna domagały się bez przerwy "uzupełniania" różnych dokumentów: a to litewskie zezwolenie na prawo praktyki lekarskiej, a to zaświadczenie o stanie zdrowia, a to zwolnienie z wyrębu drzewa (sic !), a to o służbowym pobycie w Kownie i w rezultacie w dn. 31.IX.1943r. został całkowicie zwolniony z pracy. Znowu dramat, znowu bieda, wprawdzie zawsze miał w domu prywatny gabinet, ale w tych ciężkich czasach któż mógł płacić za porady lekarskie w dodatku internistyczne. Znowu rozpoczął "batalię" o pracę i mimo posiadanego litewsko-niemieckiego zaświadczenia o rejestracji lekarskiej, nigdy i nigdzie nie został zatrudniony, aż do końca niemieckiej okupacji. Lipiec 1944r.Pamiętne dni. Obolałe miasto po wszystkich tragicznych przejściach, zapamiętane przeze mnie, jak zastygłe w rozpaczy i strachu przed kolejnymi represjami i wywózkami na bezkresny Wschód, z odwiecznym pytaniem co robić?, gdzie uciekać? Tę miotaninę i niepewność dnia, w moich dwóch domach: Mamy i Ojca odbierałam z całym tragizmem dziewięcioletniego dziecka. Przeżyliśmy wszyscy niemal cudem oblężenie Wilna i walki o miasto. Pamiętam dokładnie pożary i bombardowania. Uciekające wojsko niemieckie i wejście Armii Czerwonej. Młodziutkich AK-ców z biało czerwonymi opaskami, zabitych i rannych. Te obrazy na zawsze pozostały w mej pamięci.... Mieszkaliśmy dalej jakoś w tym biednym Wilnie ,ale coraz częściej słyszałam w rozmowach powtarzające się pytanie: Co będzie z naszym miastem? A co z nami? A kiedy ogłoszono postanowienia konferencji jałtańskiej, wśród Polaków zapanował powszechny smutek i zwątpienie. Coraz częściej zastanawiano się, zostać, czy wyjechać do Polski? A tu nie jest Polska? -pytano. Mój Ojciec po raz kolejny rozpoczął poszukiwanie pracy. Po weryfikacji przez różne komisje: zawodową, zdrowotną i okulistyczną otrzymał w końcu pracę w ambulatorium dla ludności wileńskiej przy I-ej Poliklinice, a potem II-iej jako jej kierownik oraz jako rejonowy epidemiolog miasta Wilna. Tu pracował do chwili wyjazdu do Polski w 1946r. "Jednym z ostatnich transportów, kiedy dalsza zwłoka uniemożliwiłaby w ogóle wyjazd "- jak napisał w liście w 1948r. do Prof. K. Januszkiewicza. Nie był do końca przekonany nigdy, czy podjął właściwą decyzję, wszak zostawił cały swój świat i pięćdziesiąt przeżytych lat w Wilnie i dla Wilna. Pół wieku! Szmat czasu! Zresztą do końca dni swoich - mówił o tym przed śmiercią- nie był pewien czy zrobił dobrze (jakby to od niego zależało), a może nawet żałował, że opuścił ukochane swoje Wilno. W pełni się nie "zaaklimatyzował" w nowym środowisku i choć już nigdy nie miał kłopotów ze znalezieniem zatrudnienia, bo pracował bardzo dużo i cały czas: był lekarzem Ubezpieczalni Społecznej, Pogotowia Ratunkowego, ordynatorem oddziału wewnętrznego Szpitala w Chojnicach, lekarzem licealnym i długie lata, aż do emerytury w 1966r. dyrektorem Stacji Sanitarno-Epidemiologicznej tamże - to z nostalgią zawsze wracał wspomnieniami do czasów wileńskich. Był ciekaw, co dzieje się w Jego ukochanym mieście i nie mogąc tam pojechać, czerpał dostępne wiadomości z prenumerowanego "Czerwonego Sztandaru" z Wilna. Nikogo z bliskich ,a nawet ze znajomych już w Wilnie nie było, pozostały tylko groby rodzinne na Rossie i miłe sercu wspomnienia.. Chciałabym dodać parę słów o moich związkach z Litwą. Wspomniałam, że ten mój "pierwszy dom", to moje życie w dni powszednie u Mamy - bo u Ojca - spędzałam większość niedziel i świąt - było związane z Litwą, gdzie w majątku Grygajcie, w dworku swoich rodziców Sienkiewiczów (Sinkiewiczów) urodziła się moja Mama. Na głębokiej Litwie, a właściwie na Żmudzi mieszkały różne ciocie, wujkowie, stryjenki itp. Poznawałam ich podczas kolejnych odwiedzin w Rosieniach, Kownie, Szawlach i innych miejscach nie zapamiętanych przeze mnie. Mama kochała Litwę i dla Niej wszystko co z Litwą związane było "naj". Najpiękniejsze krajobrazy, najcudowniejsze lasy, najsmaczniejszy chleb i wszystko, wszystko także... W najtrudniejszych czasach okupacji, kiedy bieda zaglądała do naszego i tak skromnego domku, uciekałyśmy na Litwę, tam zawsze było dobrze, bezpiecznie i nigdy nie byłyśmy głodne. Najniebezpieczniejsza i najtrudniejsza nasza podróż w rodzinne strony Mamy miała miejsce tuż po wkroczeniu Niemców do Wilna w czerwcu 1941r., kiedy to będąc zupełnie małym dzieckiem - jak na to przedsięwzięcie - na maleńkich nóżkach przez tydzień pokonałam prawie 200km z Wilna do Szydłowa, wśród nieprawdopodobnych niebezpieczeństw. Majątek był własnością innych ludzi, moi Dziadkowie dawno już nie żyli, a o bracie Mamy wszelki słuch zaginął. Mimo to liczni krewni nami się zaopiekowali i pomimo wojny, mnie dziecku było tam w miarę dobrze. Parę miesięcy w 1941r. mieszkałam u ciotki w Rosieniach, przy Rynku, jeszcze przed zniszczeniem pięknej Starówki przez działania wojenne. Zapamiętałam też bardzo ważny fakt, otóż Mama pokazała mi w przedsionku kościoła albo kaplicy w Szydłowie tablicę pamiątkową darczyńców świątyni i wśród kilku nazwisk widniało imię i nazwisko mojego Dziadka - Adolfa-Jana Sienkiewicza. Na pewno tak było. Niestety obecnie nie ma nawet śladu po niej i nikt nic nie wie o żadnej tablicy. Pozostało tylko w moim albumie zdjęcie przedstawiające mojego wujka Valukasa Sienkiewicza (może Sinkiewicza) jak pracuje przy budowie, w latach 20-tych XX-wieku, kaplicy cmentarnej w Szydłowie wg projektu A.Wiwulskiego. Mama była bardzo związana z Litwą, autentycznie ją kochała i tę swoją miłość przekazywała mnie na każdym kroku i zawsze uczyła mnie ją kochać i cenić. Po przyjeździe do Polski, po utracie swoich "stron ukochanych", po różnych przejściach i trudach wojny, moja Mama w krótkim czasie, bo po kilku miesiącach, w wieku 47-miu lat zmarła w 1946r. A Ojciec? Ojciec mój wkrótce się ożenił i miałam drugą rodzinę w Chojnicach, gdzie mieszkał i pracował prawie 30 lat. Tam też zmarł w dniu 21.VI. 1975r. i został pochowany na miejscowym cmentarzu. Tak to byłoby tyle o moim Ojcu - Wilnianinie. Uważam, że - z jednej strony napisałam o Nim wszystko, a w każdym razie dużo, na ile pozwoliła mi moja pamięć, zachowane zdjęcia, dokumenty i inne pamiątki - z drugiej zaś, zdaję sobie sprawę, że całej osobowości człowiek w takiej formie opisowej przedstawić nie możne, a ja nie potrafię, kiedy samo wspominanie budzi tęsknotę za dzieciństwem, rodzicami i Wilnem, mimo woli staram się bezskutecznie, by marzenia o czasie przeszłym w jakiś nadzwyczajny sposób przybrały realny kształt. Moje pokolenie co najmniej związane z Kresami uczuciowo, pochodzeniem, koneksjami, a na pewno tradycją, w której nas wychowano, nosi w sobie wręcz irracjonalną miłość do tych ziem. Co najważniejsze, tę miłość, urok, mit chcemy przekazać następnym pokoleniom, a przede wszystkim swoim najbliższym. Wiem, że tego chciałby mój Ojciec. Dlatego, kiedy mogłam, dopiero po 43-ech latach, pokłonić się szacownym murom mojego miasta i uroczym starym zaułkom, "zawiozłam" do Wilna najpierw mojego męża, potem córkę, później znajomych i sympatyków Kresów, a ostatnio najważniejszą osobę: moją wnuczkę, a prawnuczkę mojego Ojca - Oleńkę, studentkę UJ w Krakowie. Z ogromnym, wręcz przeogromnym wzruszeniem patrzyłam na nią na uroczystościach w dniu 3-go maja 2001r. na Rossie, kiedy taka piękna swoją młodością, jako ta o "rodowodzie wileńskim" składała w delegacji kwiaty na płycie Matki i Syna. Myślałam wówczas, a łzy dławiły mi gardło, że mój Ojciec byłby bardzo szczęśliwy i dumny zarazem, wszak to w ukochanym Wilnie, w pięknej patriotycznej manifestacji uczestniczy Jego prawnuczka. Myślałam sobie jak zaszczepić w duszy Oleńki to coś, co tkwi w magii tej ziemi i miasta, co każe je kochać, podziwiać i tęsknić. Chcę wierzyć, że siła kresowego mitu, przechodzi na pewno z pokolenia na pokolenie, skoro przechodzi nawet na tych, którzy nie są związani żadnymi więzami, a nawet nie odwiedząją nigdy tych regionów. Ona powinna czuć tu swoje korzenie, a jak się stanie, okaże przyszłość. Dla uzupełnienia i wyjaśnienia chciałabym na zakończenie przytoczyć opinię Władysława A.Serczyka, zamieszczoną kiedyś w krakowskim "Dzienniku Polskim", z którą się całkowicie zgadzam: "Ta nasza dzisiejsza kresowość nie zagraża nikomu, bo poza (czasem) urojoną po cichu łzą za utraconym miejscem związanym z własną młodością, nie łączy się w większości wypadków ani z hasłami powrotu do dawnych granic, ani też z nienawiścią do tych ,którzy dzisiaj tam mają swój dom. Jeśli bowiem marzy się o lepszym świecie przyszłości, to o ziemi bez kordonów granicznych zjednoczonej Europy". Kraków, listopad 2001 - luty 2002r.

Na zdjęciu: autorka publikacji z Ojcem na ul. Tatarskiej (obecnie Totoriu),23 grudnia 1935 r.
Źródło: NCz 12 (551)

Nasz Czas
 

WILNIANIE ZASŁUŻENI DLA LITWY, POLSKI, EUROPY I ŚWIATA 
(1879 – 1939)

Ludwik Abramowicz-Niepokójczycki - redaktor
"Przeglądu Wileńskiego"

Główny ideolog i współtwórca idei krajowej Ludwik Abramowicz, urodził się 5 lipca 1879 roku, w piętnaście lat po upadku powstania styczniowego; atmosfera klęski i nieefektywność działań zbrojnych miały istotny wpływ na jego późniejsze zapatrywania na możliwości rozwiązań politycznych na świecie.

 
Ludwik Abramowicz z żoną
 
Rodzice mieszkali w Mińsku Litewskim, ojciec Jan był prawnikiem, pełniącym funkcję prokuratora. Matka, Maria z Mroczkowskich, też pochodziła z rodziny prawniczej. Ludwik, wychowywany w duchu miłości do kraju rodzinnego, bardzo wcześnie zauważył dysonans w traktowaniu ludności białoruskiej, wtedy ogólnie nazywanej ludnością miejscową, a także często odmienny jej stosunek do powstania. Czy już wtedy jako młody chłopiec wyczuwał niesprawiedliwość związaną z taką, a nie inną narodowością. Gimnazjum rosyjskie ukończył w Mińsku i jeszcze w latach 80. rozpoczął studia przyrodnicze w Moskwie, potem przeniósł się do Charkowa, gdzie przypuszczalnie studia przyrodnicze ukończył. Po paru latach pojechał do Francji, gdzie rozpoczął działalność publicysty politycznego i społecznego. Właśnie w Paryżu rodził się dziennikarz o poglądach socjalistycznych, od zarania walczący z nacjonalizmem, bez względu na sympatie czy antypatie narodowościowe.
W pierwszych latach XX wieku przenosi się do Krakowa, gdzie wstępuje na studia historyczne, jednocześnie rozpoczynając regularną pracę publicystyczną. Zajmuje się pracą polityczno-społeczną, nawiązując kontakty z polskimi organizacjami wojskowymi, działającymi w Galicji.

Do kraju, a więc do Wilna, wraca w roku 1904. Dwa ważne wydarzenia nastąpiły wtedy w jego życiu. W tymże roku żeni się z Julią Salmonowiczówną, córką Ludwika i Karoliny z Czernickich, i zamieszkuje na stałe w Wilnie. W tych samych latach kontaktuje się z Michałem Romerem, z którym obaj wypracowują ideę KRAJOWOŚCI. Romer wydaje "Gazetę Wileńską", w której po raz pierwszy przedstawia możliwości współpracy i wspólnego gospodarowania w obrębie dawnego Wielkiego Księstwa Litewskiego zamieszkanego od wieków przez ludność składającą się z kilku narodowości, bez uciekania się do dominacji jednej z nich. "Gazetę Wileńską" Romer wydawał bardzo krótko, jak sam tłumaczył, "po prostu zabrakło pieniędzy". Wtedy obaj przenieśli się do "Kuriera Litewskiego" wydawanego przez Czesława Jankowskiego. Przestali w nim pracować, gdy nastąpiło zjednoczenie "Kuriera" z endecko-klerykalnym "Dziennikiem Wileńskim". Ciągle marzyło im się własne pismo, ale na to musieli jeszcze parę lat poczekać.

Ludwik w tym okresie został szczęśliwym ojcem dwóch córek - Zofii, późniejszej profesor filologii klasycznej na Uniwersytecie w Toruniu oraz Hanny, w przyszłości absolwentki Szkoły Sztuk Pięknych w Wilnie (mąż Tadeusz Makowiecki, historyk literatury i sztuki, bibliotekarz, położył duże zasługi dla ochrony zbiorów Uniwersytetu Warszawskiego, jako literat zajmował się Norwidem i Wyspiańskim), wybitnej pracownicy Muzeum Miejskiego w Toruniu.

W listopadzie (podano daty w nowym i starym stylu) 1912 r. ukazał się pierwszy numer okazowy "Przeglądu", który wydawcy potraktowali jako jednodniówkę. Obaj przedstawili się w nim - Ludwik w artykule Bez drogowskazu, w którym mamy już przedsmak bojów światopoglądowych, jakie "Przegląd" będzie toczył przez cały czas. Romer napisał o piśmiennictwie litewskim, którym interesował się całe życie. W ten sposób już w pierwszym numerze zaprezentowali swoje zainteresowania. Natomiast w Prospekcie pisma, który wydano zaraz potem, podano konkretny program polityczny, społeczny i narodowościowy. Program podpisał redaktor naczelny Ludwik Abramowicz i najbliższy współpracownik Michał Romer. Podano też nazwiska współpracowników, adres Redakcji i warunki prenumeraty.

W Prospekcie czytamy:

"Przegląd Wileński" będzie pismem demokratycznym omawiającym sprawy polityczno-społeczne ze stanowiska interesów szerokich warstw ludowych [...]. PW będzie stał na gruncie obywatelstwa krajowego, uznając ziemie litewsko-białoruskie za kraj o charakterze odrębnym, złączony wspólnymi interesami, stanowiący całość terytorialną i zamieszkany przez kilka narodowości, posiadających równe prawa do stanowienia o sobie i losach kraju [...]. PW będzie pismem postępowym [...] będzie zwalczał wszelkie objawy wstecznictwa i nietolerancji [...] podkreślamy wyraźnie, że rozwój kultury polskiej obchodzi nas szczerze i głęboko [...]. Rzecz prosta, że życie i potrzeby kraju będą uwzględniane przede wszystkim [...]. Odtwarzać je będzie szereg [...] korespondencji z różnych stron Litwy i Białej Rusi".

W roku 1912 takie zamiary miały sens i perspektywy, nawet po przegranej w III. Dumie.

"Przegląd" wychodził przez dwa lata. Wiosną 1914 roku Abramowicz zaprzestał wydawania pisma krajowego, uważając, że sprawy walki zbrojnej J. Piłsudskiego są w danym momencie najważniejsze, i pojechał razem z Romerem do Krakowa. Tam jednak zdecydował o potrzebie pracy w Warszawie, gdzie zastała go wojna. Jeszcze przed wojną w 1914 roku Abramowicz zakłada w Warszawie pisma "Strażnica" i "O prawdę", a po wybuchu wojny przez jakiś czas wydaje "Wiadomości Wojenne". Wszystkie te pisma były prawie natychmiast konfiskowane.

W Warszawie zajął się bez reszty sprawami politycznymi, połączywszy je z publicystyką. Był współzałożycielem tygodnika "Myśl Polska", który w założeniu miał być pismem niezależnym od ugrupowań politycznych. Pisał tam jak zawsze o sprawach wschodnich. Jako Członek LPP (Liga Państwowości Polskiej) redagował spisy członków Towarzystwa Inteligencji Demokratycznej, naturalnie warszawskiej. Pisał też do "Głosu Stolicy", czasopisma mającego odpowiedzieć na potrzeby aktualne w dziedzinach, które w warunkach niewoli nie mogły być rozwijane.

Współpracuje z pismem "Widnokrąg" pod redakcją Rzymowskiego. Jego artykuły jak zawsze oscylują w kierunku tworzenia państw sfederowanych; niezależnie od narodowości ich mieszkańców. "Widnokrąg" był chyba najbliższy ideologicznie Abramowiczowi, jako pismo par excelence demokratyczne, tolerancyjne, przeciwne wszelkim ksenofobiom. Abramowicz pisze, gdzie tylko może, jego prace są nawet w "Dzienniku Narodowym". Z inicjatywy Abramowicza Koło Wielkiego Księstwa Litewskiego wydało 25 września 1915 roku odezwę, w której czytamy: "Padły przed zwycięskimi armiami austryjacko-niemieckimi, Wilno stolica Litwy, Grodno Kowno [...] obowiązek prowadzenia dalszej polityki i współpracy Litwy i Polski należy do nas, tak aby wszystkie narody ze sobą współpracowały. Wolna Litwa i Wolna Polska nie mogą wprowadzać ucisku i przemocy narodowej".

L. Abramowicz bierze czynny udział w Konferencji niepodległościowej w Krakowie w dniach 22 i 23 IX 1916 roku. W delegacji brała udział elita intelektualna Królestwa i Galicji - Warszawy i Krakowa. Zjazd odbył się w celu ustalenia ścisłego kontaktu politycznego między tymi dzielnicami Polski, aby wypracować postępowanie względem ówczesnych władz zwierzchnich, jak NKN i dowództwo armii niemieckiej oraz walczących Legionów. Na tej konferencji L. Abramowicz oświetlił, jak to określił "Kurier Warszawski", perspektywy polityki Polski na wschodzie (Wielkiego Księstwa Litewskiego). "Wiadomości Polskie" określiły tę konferencję jako "Dzieło Konsolidacji Narodowej".

Drugi ważny Zjazd, w którym L. Abramowicz brał udział, odbył się w Piotrkowie (Dziennik Narodowy 20 IX 1916). LPP proklamowała na nim Państwo Polskie. Z inicjatywy Abramowicza ustalono, że "Państwo Polskie stanowić będzie wśród Państw Europy Środkowej niezwyciężoną zaporę wszelkich prób odwetowych ze strony Rosji oraz zrealizuje niezbędny warunek równowagi politycznej Europy". Ten punkt pierwszy i najważniejszy referował Ludwik Abramowicz.

Po utworzeniu Tymczasowej Rady Stanu został mianowany kierownikiem Biura Prasowego i wiosną 1918 roku służbowo wyjechał do Wilna z paszportem dyplomatycznym. Tam wygłosił parę odczytów, ale niejawnie.

Po otrzymaniu stanowiska referenta do spraw Litwy i Białorusi w Departamencie Politycznym Rady Stanu, a potem w Ministerstwie Spraw Zagranicznych, szybko wraca do Wilna i pozostaje w nim w czasie rządów wojennych władz, początkowo Niemców, którzy niby oddali władzę Litwinom (Taryba), ale właściwie rządzili sami. Po ustąpieniu Niemców pod nawałą bolszewicką, kiedy uciekały wszystkie władze polityczne, naukowe i medialne, Ludwik Abramowicz pozostał jako opiekun uniwersytetu i wszystkich jego zakładów, jak biblioteka czy obserwatorium astronomiczne. W czasie tej opieki przeżywał ciężkie chwile, a nawet był narażony na śmierć. Wszystkie pracownie i biblioteka ocalały. Znacznie później pierwszy Rektor USB prof. Michał Siedlecki w imieniu wileńskiej uczelni w słowach najwyższego uznania i szacunku podziękował Ludwikowi Abramowiczowi za uratowanie substancji uniwersyteckiej, którą po powrocie naukowcy zastali prawie nienaruszoną. Jest to jedna z cech tego wspaniałego człowieka, gotowość przyjścia z pomocą tam, gdzie tej pomocy potrzeba, bez próśb i namawiania.

Po utworzeniu Okręgu Generalnego Litwy i Białej Rusi przez władze tymczasowe, Abramowicz obejmuje stanowisko naczelnika prasowego. Pismo Marszałka Piłsudskiego Do Mieszkańców byłych Ziem Wielkiego Księstwa Litewskiego przyjmuje z entuzjazmem, tak jak zdobycie Wilna przez Żeligowskiego, które to fakty, według niego, umożliwiły utworzenie Litwy Środkowej.

Realizacja idei krajowej zdaje się być spełniana. Abramowicz wydaje "Gazetę Krajową". Ale sprawy nie idą pomyślnie. Litwa Środkowa z utworzoną Tymczasową Komisją Rządzącą, w której władzach uczestniczą obaj Abramowiczowie - Ludwik i Witold, bezskutecznie stara się o nawiązanie kontaktów z Litwą. Sprawa trafia pod obrady Ligi Narodów i Komitetu Paryskiego. Jest dużo propozycji, ale żadna z nich nie znajduje poparcia obu stron Litwy i Polski. Zwycięża nacjonalizm. W końcowym etapie Litwini nie zgadzają się na plebiscyt ani nie mają chęci współpracować z innymi narodowościami zamieszkującymi Wileńszczyznę. Natomiast Polacy na powojennej fali patriotyzmu i miłości do każdego skrawka ziemi, zamieszkałego przez Polaków, nie zamierzają ze stolicy Litwy zrezygnować.

Wyłoniony Sejm Litwy Środkowej włącza Wilno i Wileńszczyznę do Polski, co Sejm Ustawodawczy w Warszawie prawie jednogłośnie zatwierdza.

Litwini stratę Wilna odczuli jako niezasłużoną krzywdę; pozbawiono ich stolicy tylko dlatego, że mieszkało tam więcej Polaków niż Litwinów, a przecież Wilno należało do Litwy wcześniej, kiedy tam też mieszkało wielu Polaków.

Michał Romer w pełni ich rozumie i oddaje swoją wiedzę Litwie. Ludwik Abramowicz w lipcu 1920 podaje się do dymisji, a "Gazetę Krajową" oddaje Chomińskiemu, który reprezentował bardziej umiarkowaną ideę krajową.

Jednak Ludwik Abramowicz nie poddał się całkowicie. Pierwszego listopada 1921 roku ukazał się ponownie "Przegląd Wileński", który w pełni odpowiadał idei krajowej z "Przeglądu" lat 1912-1913. Pismo stanęło przed innymi zadaniami, którym Redaktor Naczelny poświęcił się z oddaniem.

Jednak znacznie się zmieniła atmosfera; tylko niewielu Wilnian pozostało wiernych idei krajowej, większość widziała w Wileńszczyźnie integralną część Polski. Powstała cała grupa Polaków uważających się za "krajowców", ale jak twierdził M. Romer, ci "krajowcy" mówili "krajowość", a myśleli: "kresy najjaśniejszej Rzeczypospolitej". Oddanie Wileńszczyzny pod wspólne rządy, które na pewno byłyby zdominowane przez tautininków, było dla nich nie do pomyślenia.

Ludwik Abramowicz niejednokrotnie był nazywany "litewskim i białoruskim nacjonalistą", chociaż jeżeli chodzi o nacjonalizm Białorusinów, to Stanisław Świaniewicz był uważany za jego głównego szerzyciela.

Kiedy się czyta kolejne tomy "Przeglądu", dochodzi się do wniosku, że mimo ciągłego tłumaczenia, czym jest idea krajowa, w jej zrozumieniu panuje chaos kompetencyjny; ludzie nie rozumieją, że nie wystarczą uczucia przywiązania do jakiejś ziemi. Prawdziwi krajowcy uważali, że aby krajowość się spełniła, należy tym krajem współrządzić i stworzyć jej państwowość, a więc uznać go za byt samodzielny.

Nawet tacy publicyści jak Cat-Mackiewicz zwalczali Abramowicza nie tylko jako ideowego przeciwnika; twierdzili, że Abramowicz odstrasza miejscowe społeczeństwo od idei krajowej przez swoje zacietrzewienie i nieumiejętność szerzenia jej.

Abramowicz odparowuje zarzuty, twierdząc, że jako wytrawny krajowiec nie może traktować zdania Cata jako przemyślanego, kiedy ten twierdzi, że "Wilno jest kluczem mocarstwowego stanowiska Polski". A przecież sam Cat nie wierzy w rzetelność i prawdziwość takiego twierdzenia. Naturalnie wymiana zdań odbywa się w atmosferze kurtuazji i kultury, ale nie zawsze tak się polemizowało. Ludwik Abramowicz spotykał się nie tylko z niewybredną krytyką, ale i nawet z pogróżkami. Prasa ksenofobiczna, a tej nie brakowało w naszym kraju, uważała, że Abramowicz tylko czeka na zgubę ojczyzny przez popieranie szumowin litewskich, białoruskich, no i żydowskich.

Dla ksenofobów i klerykałów przynależność Abramowicza do "Art Royal" była niezbitym dowodem jego złowróżbnej działalności.

"Przegląd" miał, tak jak i przedtem, swoich korespondentów w kraju i za granicą, jedynie wieści ze Związku Radzieckiego przychodziły z trudnościami. Ogólna atmosfera, która otaczała "Przegląd", sprawiła, że wielu współpracowników podpisywało się inicjałami, aby uniknąć przykrości. Z biegiem lat, kiedy liczba nie tylko czytelników, ale i współpracowników zmalała, ze względów finansowych, Abramowicz wypełniał numery artykułami podpisanymi: "Waga" (herb Abramowiczów) "Karol Niepokójczycki" lub "L.K.A.", "I Karol Waga", "Autochton", "Licz".

Od 1 stycznia 1928 roku "Przegląd" staje się własnością udziałowców. Redaktorem naczelnym pozostaje nadal L. Abramowicz, a warunki prenumeraty pozostają te same. Do komitetu, który miał zorganizować spółkę, weszli: Jan Krywko, dr Witold Legiejko, Euzebiusz Łopaciński, Dr Witold Sławiński, Konstancja Skirmuntt (najwierniejsza współpracownica) i Wiktor Tołłoczko. Dawni współpracownicy zostali w 90%. Ostatnie 10-lecie można by nazwać za Redaktorem Contra Spem Speramus.

W zasadzie Abramowicz podzielił "Przegląd" na trzy główne działy: I. Propagowanie krajowości jako przyszłościowego systemu rządzenia, który jest moralnie wyższy niż państwa nacjonalistyczne. II. - Obserwacja i ocena obecnego systemu sprawowania władzy na Wileńszczyźnie. III. - Polityka międzynarodowa.

Były także działy mniej ważne, jak kroniki artystyczne, literatura epitafijna, życie towarzyskie itp. Jednak na dwa pierwsze działy Redaktor naczelny kładł szczególny nacisk. Uważał za swój priorytetowy obowiązek podawanie rzetelnej wiedzy o idei krajowej i na wyjaśnianiu, na czym polega różnica między krajowcami różnej maści, którzy, jak pisał Romer, wierzą rzeczywiście, że ich pojęcie o krajowości jest słuszne, że wystarczy kochać i czuć ten okręg kraju jako swój, z bezwzględną koniecznością widzenia go jako części Polski. Abramowicz nie patrzył bezkrytycznie na urzeczywistnienie jego idei, wiedział, iż w dobie obecnej przy nacjonalizmie Polski jako nowo powstałego państwa i nacjonalizmie Litwy podbudowanej uczuciem krzywdy do Polski, przy bezsilności elit białoruskich, urzeczywistnienie krajowości jest zupełnie niemożliwe. Ale Contra Spem Speramus. Wierzył, że jego idea kiedyś się odrodzi, bo taka musi być kolej spraw na świecie, nie tylko w Europie.

Odnośnie do działu II redaktor uważał, że bez względu na tok spraw politycznych, gospodarczych, kulturalnych i religijnych jego prawem i obowiązkiem jest piętnowanie niesprawiedliwości i zaborczości aktualnych władz polskich względem mniejszości narodowych. Z całą bezwzględnością opisywał krzywdy szkolnictwa białoruskiego i litewskiego, nadużycia gospodarcze przez wydawanie szowinistycznych zarządzeń i ich bezwzględne wykonywanie. Artykuły korespondentów opisywały prozelityczną politykę Kościoła katolickiego i wprowadzanie per fas et nefas w kościele języka polskiego, chociaż wiadomo było, że godzi to szczególnie w lud białoruski. "Przegląd" opisywał z całą otwartością niesprawiedliwe i krzywdzące posądzanie prawie wszystkich związków białoruskich (kulturalnych, samopomocowych, nawet religijnych) o prowadzenie propagandy prosowieckiej tylko dlatego, że posługiwali się językiem zbliżonym do rosyjskiego i byli w większości prawosławni. Ludwik Abramowicz był szczególnie uczulony na antysemityzm, wszelkie jego objawy opisywał i piętnował w "Przeglądzie". Przegląd prasy żydowskiej, dopełniony artykułami oceniającymi, był stałą pozycją w "Przeglądzie Wileńskim". Bardzo często zapraszał dziennikarzy żydowskich do współpracy. W dziale III - Spraw Międzynarodowych, siłą rzeczy przeważały sprawy sąsiadów, a w szczególności Litwy. Stałym korespondentem, przynajmniej do roku 1931, był Michał Romer, który z reguły podpisywał się inicjałami m.r. Artykuły światopoglądowe podpisywał - M. Romer. Sprawy litewskie były przez Romera opisywane obiektywnie, ale z pewną dozą ostrożności w oskarżaniu polityki wewnętrznej. Unikał osądów nawet w takich sprawach jak reforma rolna, która ewidentnie uderzała w ziemiaństwo polskie. Czy "Przegląd" był obiektywny, jeżeli chodzi właśnie o położenie Polaków na Litwie? Na pewno nie. Dowodnie na to wskazują korespondencje Herbaczewskiego innych, które dla Polonusa z Auksztoty są wyraźnie nieobiektywne. Abramowicz nie ukrywał, że w swoim stosunku do Litwinów jest pobłażliwy, tłumaczył to tym, że to Litwini zostali pokrzywdzeni przez zabór przez Polskę Wilna i Wileńszczyzny. Uważał jako historyk, że tendencje separatystyczne Wielkiego Księstwa Litewskiego miały uzasadnienie, mimo wspólnych walk jeszcze w XIX wieku i w pewnym sensie zgadzał się z tautininkowską Litwą może był pod wpływem Romera, który jednak podchodził do nacjonalistycznej polityki Litwy z zastrzeżeniami.

Abramowicz z uwagą śledził też poczynania Związku Sowieckiego względem Białorusinów, aresztowanie elity intelektualnej sowieckiej Białorusi przez bolszewików uważał za katastrofę, która odbije się na mentalności całej zastraszonej społeczności białoruskiej, nie mówiąc już o pozostałych tam Polakach. Biadał nad prześladowaniami Kościołów i planowego odcinania od języka białoruskiego. Sprawy państw zachodnich były przedstawiane skromniej. Kwestie polityki zachodniej zaczęły bardziej interesować "Przegląd", gdy zaostrzyła się sprawa niemieckich tendencji imperialnych po dojściu do władzy Hitlera. Polityka polska względem Niemiec niepokoiła znacznie bardziej niż wyraźnie antyniemiecka polityka Litwy.

Działalność wojewody Bociańskiego miała fatalne skutki, jeżeli chodzi o pismo Abramowicza. Cenzura wkroczyła z całą bezwzględnością w sprawy czasopiśmiennictwa. W ostatnich latach "Przegląd" miał więcej numerów skonfiskowanych niż wydanych. Cóż z tego, że za każdym razem Abramowicz poddawał konfiskatę pod werdykt sądu i z reguły wygrywał. Jednak na rozesłanie i udostępnienie pisma było zawsze za późno i czytelnicy na próżno czekali na numer.

W roku 1929 Ludwik Abramowicz obchodził uroczyście swoje 25-lecie pracy publicystycznej, którą rozpoczął w Krakowie w roku 1904, drukując artykuł w postępowym piśmie "Ogniwo". Jubileusz najuroczyściej obchodzili współpracownicy z Muzeum i Biblioteki im. Wróblewskich, którzy byli nie tylko krajowcami, ale i osobistymi przyjaciółmi jubilata. Prasa wileńska po raz pierwszy i jedyny chwaliła redaktora "Przeglądu" za jego działalność i określała go jako człowieka o rzadkiej inteligencji, wyrozumiałości i wyjątkowym wyczuciu potrzeb społecznych. Prasa oceniała Abramowicza jako jednego z najzdolniejszych i najlepszych publicystów polskich.

1 grudnia 1931 r. Abramowicz przenosi redakcję na ul. Sierakowskiego nr 6 - to jest do własnego mieszkania. Przyczyny są dwie; najważniejsza to brak funduszy na skutek zmniejszającej się liczby czytelników i zasobów własnych. Drugą przyczyną jest zły stan zdrowia. Załamanie zdrowotne nastąpiło w drugiej połowie lat 30., kiedy był zmuszony do leczenia się w litewskiej klinice dra Legiejki. W ostatnich latach zmienia się cokolwiek profil pisma, więcej pisze się o napiętej polityce europejskiej, naturalnie nie zaniedbując spraw wileńskich.

Krytyka polityki wewnętrznej na Wileńszczyźnie sprawia, iż coraz częściej "Przegląd" jest konfiskowany. W drugiej połowie lat 30. co drugi numer nie trafiał do czytelnika. W drugim numerze 1938 roku redakcja zawiadamia czytelników o powrocie Redaktora do zdrowia. Nie na długo, stan zdrowia zmusza Abramowicza do zakończenia wydawania "Przeglądu" we wrześniu 1938 roku. W numerze 3-4 z 6 października pisze: "[...] zamykam definitywnie "Przegląd Wileński" założony przeze mnie w 1912 roku [...] Dziękując więc dotychczasowym współpracownikom i czytelnikom za ich poparcie [...] wyrażam nadzieję, że idea, której "Przegląd Wileński" wiernie służył [...] znajdzie szermierzy".

Zamknięcie "Przeglądu" odbiło się głośnym echem w publicystyce wileńskiej. Żałowali wszyscy, nawet ci, którzy przedtem go zwalczali. Cat-Mackiewicz po zamknięciu "Przeglądu" pisze ("Słowo" 15 X 1938): "Walczyliśmy z Panem Ludwikiem Abramowiczem co mieliśmy sił, aby dziś odczuwać pogrzeb jego pisma po trochu jako pogrzeb nas wszystkich, ludzi "tutejszych"". 12 stycznia 1939 r. ukazała się notatka w "Gazecie Codziennej": "Nagłe zasłabnięcie redaktora Abramowicza". Po trzymiesięcznej chorobie główny ideolog krajowości zmarł 19 marca 1939 roku. Oddźwięk po śmierci był mniejszy niż w rocznicę jego odejścia. Napięcia przedwojenne przygłuszyły stratę, jaką poniosło Wilno pod każdym względem.

Depesze kondolencyjne przysłali luminarze polscy i litewscy w osobach Birżyszki, Staszysa i Romera. Ludwik Abramowicz został pochowany na Rossie; tuż obok znajdują się obecnie groby Michała Romera i Czesława Jankowskiego, może to tylko zbieg okoliczności, ale znamienny.

W pierwszą rocznicę jego śmierci w Wilnie już litewskim wspominali o nim wszyscy, a Teodor Bujnicki poświęcił mu piękny wiersz. Artykuły poświęcone pamięci zmarłego zamieściło 11 pism polskich, litewskich, a nawet żydowskich.

Oprócz publicystyki Abramowicza pasjonowało kolekcjonerstwo naturalnie rzeczy związanych z Wilnem. Muzeum Biblioteki im. Wróblewskich, gdzie L. Abramowicz był kustoszem, posiada bardzo duży dział jego zbiorów, kolekcja, na którą składają się: druki regionalne, druki ulotne, dokumenty zabytkowe, Vilniana m.in. mapy Wielkiego Księstwa Litewskiego, grawiury, obrazy i fotografie. Szczęśliwie prawie wszystko ocalało i jest udostępniane do dziś na dogodnych warunkach.

W roku 1925 Abramowicz wydał kapitalną książkę Cztery wieki drukarstwa wileńskiego. Jest to krok milowy w badaniu historii książki Rzeczypospolitej obojga narodów, jak stwierdził prof. Bronisław Kocowski z wydziału Bibliotekoznawstwa we Wrocławiu.

Bogactwo faktów i informacji ze źródeł trudno dostępnych uwidacznia pracowitość i kunszt historyczny Autora. Na pierwszej stronie autor umieścił dedykację: "Tadeuszowi Wróblewskiemu i ukochanemu bratu Marianowi Abramowiczowi".

Jakim człowiekiem był L. Abramowicz w życiu codziennym? Domem i dziećmi nie zajmował się wiele, cały trud prowadzenia gospodarstwa, w warunkach czasem więcej niż skromnych, spadał na żonę, która dzielnie się z tego wywiązywała. Było to bardzo dobre i kochające się małżeństwo. Dzieci uczyły się świetnie, a starsza córka Zofia jeszcze przed wojną uzyskała doktorat na USB na Wydziale Filologii Klasycznej.

Ludwik był człowiekiem towarzyskim, dawniej należał do "Szubrawców", lubił wycieczki, dysputy w gronie przyjaciół. Przechował się w zbiorach rodzinnych Codex Szubrawski z Prawidłami Towarzystwa, gdzie wśród Sodales Juhiores figuruje Waga-Ludwik Karol Abramowicz-Niepokójczycki. Jeszcze w latach dwudziestych są oznaki, że zajmował się sportem, gdyż zachowało się jego zaproszenie na rozgrywki tenisowe, w których też brał udział. Do końca należał do towarzystwa filatelistów i numizmatyków. Był człowiekiem nieprzeciętnym, jednym z najlepszych publicystów w Polsce, kochającym swój kraj, któremu poświęcił prawie całe swoje życie. Nie był doktrynerem, realnie oceniał możliwości osiągnięcia swoich ideałów. Na zakończenie należy zacytować zdanie, które wypowiedział do córki, młodej studentki, kiedy wyjaśniał jej swoje poglądy na temat możliwości realizacji krajowości jako porządku państwowego. "Idea krajowa długo jeszcze zapewne pozostanie niepopularna, jak każda idea nakazująca poskromienie egoizmów narodowych i wyrzeczenia się pewnych bezpośrednich i pozornie wielkich korzyści w imię dobra większej całości" ("Gazeta Codzienna" 1940).

***

Bardzo dziękuję Elżbiecie i Stefanowi Makowieckim za udostępnienie domowego archiwum i fotografii oraz za pomoc merytoryczną, a także Jurate Burokaite i Wandzie Tumialisowej za pomoc w zgłębianiu dokumentów w języku litewskim.

Maria Nekanda-Trepka

Ostatni obywatele Wielkiego Księstwa Litewskiego. Lublin 2005

Nasz Czas 19/2005 (668)

Nasz Czas
 

Początek strony
JSN Boot template designed by JoomlaShine.com