Prawda jest nieznana, i prawdopodobnie, w obecnym stanie rozwoju gatunku ludzkiego, nigdy poznana nie będzie. Natomiast to, co stanowi najwznioślejszą cechę tego gatunku, to przyrodzony pęd do poszukiwania prawdy. Ten pęd świadczy o “uduchowieniu" naszego gatunku, wyrażonym w jego - kulturze, wszelkie zatem warunki zewnętrzne, ustroje państwowe, czy idee, wzbraniające lub tylko ograniczające prawo do poszukiwania prawdy, stają się automatycznie wrogami kultury ludzkiej. Józef Mackiewicz. Gdybym był chanem… Kultura, 1958

...Prawda jest nieznana, i prawdopodobnie, w obecnym stanie rozwoju gatunku ludzkiego, nigdy poznana nie będzie. Natomiast to, co stanowi najwznioślejszą cechę tego gatunku, to przyrodzony pęd do poszukiwania prawdy. Ten pęd świadczy o “uduchowieniu" naszego gatunku, wyrażonym w jego kulturze, wszelkie zatem warunki zewnętrzne, ustroje państwowe, czy idee, wzbraniające lub tylko ograniczające prawo do poszukiwania prawdy, stają się automatycznie wrogami kultury ludzkiej. Józef Mackiewicz. Gdybym był chanem… Kultura, 1958.

…Całkowitej prawdy nie zna żaden człowiek na tym świecie. To co my, ludzie, nazywamy „prawdą” jest zaledwie jej szukaniem. Szukanie prawdy jest tylko możliwe w wolnej dyskusji. Dlatego ustrój komunistyczny, który tego zakazuje, musi być siłą rzeczy – wielką nieprawdą. Znalazłszy się tedy w świecie uznającym wolność jednostki i wolność myśli, winniśmy czynić wszystko, aby nie zacieśniać horyzontów myślowych, ale rozszerzać; nie zacieśniać dyskusji, a ją poszerzać. Józef Mackiewicz. Zwycięstwo prowokacji, 1962.

…Społeczeństwo dojrzałego narodu winno być jak rozwarty szeroko wachlarz. Niewątpliwie tak. Dodałbym od siebie, że im więcej ponad 180 stopni rozwarcia tego wachlarza, tym więcej świadczy o dojrzałości, dynamice, a więc i bogactwie myśli społeczeństwa. Podczas gdy zwinięty w mocnej garści robi wrażenie raczej krótkiej pałki. Niemiecki kompleks. Kultura 1956.

Niedawno dotarła do nas wydana w roku bieżącym książka Vytautasa Landsbergisa „Susikalbėkime su savo lenkais“ (Dogadajmy się ze swoimi Polakami). Jest to zbiór wybranych publikacji i wywiadów autora, które się ukazały głównie na łamach prasy w latach 2009 – 2012, stanowiąc wykładnię jego poglądów i ocen na temat naszych, litewskich Polaków, zachowań.

Książka godna uwagi z kilku powodów. Po pierwsze, jest to jak na razie jedyne  publiczne skoncentrowane przedstawienie wielowątkowego zdania jednego z czołowych  polityków Litwy na temat postaw, potrzeb i miejsca polskojęzycznych obywateli Litwy w XXI wieku w warunkach, gdy Litwa należy do Unii Europejskiej, NATO, ma zagwarantowane bezpieczeństwo i nienaruszalne granicy, a jej podstawowym problemem jest zabezpieczenie wewnętrznej spójności społeczeństwa, w tym też  poprzez wychowanie obywatelskich postaw i zapobieganie prowokacjom na tle narodowościowym, w negatywnym świetle  przedstawiających nasz kraj.

Po drugie, wzmiankowane w publikacjach wydarzenia, które miały miejsce na przeciągu prawie ćwierć wieku, stanowią swoisty wykład naszej najnowszej historii, która dla dorastającego pokolenia jest nie zawsze wystarczająco znana.

Po trzecie, poznanie opinii, przedstawionej w skoncentrowany sposób publicznie, pozwala podjąć dyskusję odnośnie zawartych w książce tez oraz rozwiać niektóre do dziś bytujące i nadal podsycane w środowisku litewskich Polaków mity, w tym również dotyczące autora książki, a które odnoszą go do grupy „polakożerczych” działaczy.

Nie bez powodu też na wstępie cytujemy wileńskiego pisarza wszech czasów Józefa Mackiewicza, aby przekonać, jak jest dziś ważna dyskusja, dostęp do wielostronnej i pełnej informacji w tym celu, aby litewscy Polacy mogli nadążać za czasem, a nie się cofać w rozwoju poprzez wewnętrzną okupację i wyizolowanie w wykonaniu zorganizowanej  hałastry i półświatka, występujących pod pozorem partii politycznej. Ważne też zrozumieć, jak beznadziejnie duży dystans dzieli nas od świata, jak pilnie potrzebne są zmiany, bowiem powyższe myśli autor „Zwycięstwa prowokacji” opublikował przed ponad sześćdziesięciu laty, a które powszechnie i od dawna są uznawane za normę w wolnym świecie.

Ocena książki, zresztą, może być różna w zależności od nastawienia i uprzedzeń, a  szczególnie, gdy się nie dopuszcza nawet myśli o możliwości istnienia innego zdania i się uważa, iż agresywny osobnik o wyraźnym odchyleniu od normy jest mądrzejszy od wszystkich profesorów razem wziętych.

Nasze osobiste doświadczenia i obserwacje ostatnich lat jednoznacznie, naszym zdaniem, dowodzą, iż litewscy Polacy, o ile wiążą swą przyszłość z Litwą, mają dziś jedyną drogę, na którą przed prawie stu laty wskazywał Tadeusz Wróblewski:
1.Uznanie zupełnej niepodległości Litwy, wolnej od wszelkich zobowiązań względem państw sąsiednich, i to bez wszelkich niedomówień i wszelkich zastrzeżeń;  2.Przyjęcie czynnego udziału w budowie państwowości litewskiej z wyrzeczeniem się wszelkiej dążności do hegemonii;  3.Wyrzeczenie się wszelkich objawów zelotorstwa nacjonalistycznego i przy rozważaniu wszystkich spraw politycznych, a w tej liczbie społeczeństwa polskiego, kierować się wyłącznie i jedynie podług sprawdzianu interesu i korzyści całego kraju.

Życie niezbicie dowodzi, iż czy to Litwin, czy to litewski Polak - tylko w dobrze zorganizowanym i bezpiecznym państwie – bez korupcji, urzędniczych nadużyć i przy uszanowaniu prawa może się on rozwijać jako człowiek, jako osobowość i żyć godnie. Dlatego wszyscy, a tzw. mniejszości narodowe w pierwszą kolej powinny, naszym zdaniem, dziś kierować się wyłącznie i jedynie podług sprawdzianu interesu i korzyści całego kraju.

A uznając koncepcję T. Wróblewskiego za właściwą – w książce nie ma nic takiego, co by mogło budzić sprzeciw.

Są natomiast, naszym zdaniem, godne odnotowania nieścisłości, a które możliwie wynikły ze zbytniego zaufania źródłom informacji, i niedomówienia, o których poniżej.

Przede wszystkim o naszym imieniu, które autor używa w ślad za papieżem Janem Pawłem II, uważając nas za  Litwinów polskiego pochodzenia.  Nasze wątpliwości budzą nie „Litwini”, ale rzekomo nasze „polskie pochodzenie”, które sugeruje, iż jesteśmy elementem nie tutejszym, napływowym, wywodzącym się z Polski.
Zresztą zawarty w Słowniku języka polskiego (PWN, W-wa 1996) przykład - Amerykanin, Francuz polskiego pochodzenia – akurat potwierdza nasze wątpliwości odnośnie właściwego interpretowania przez papieża, a w ślad za nim i autora książki, naszego pochodzenia.  Inaczej to mogło wyglądać patrząc z Polski czy z Watykanu – innych nabiera to treści patrząc bezpośrednio z Litwy.

Również wzmiankowany w książce Michał Romer w swoich Dwóch teoriach o Polakach  litewskich był jednoznacznie przekonany, iż jesteśmy ludnością miejscową, jedynie spolonizowaną w trakcie procesów historycznych. ( http://www.pogon.lt/historia/292-michal-romer-dwie-teorie-o-polakach-litewskich.html)

W warunkach wspólnej Europy, której podstawę stanowią państwa, oparte na obywatelskich społeczeństwach, najwłaściwszym widocznie byłoby używanie tytułu i zajęcie postawy,  demonstrowanej  przez Adama Mickiewicza i innych wielkich jemu współczesnych, jako polskojęzycznych Litwinów, co, naszym zdaniem, najściślej określałoby nasze pochodzenie i w pewnym stopniu aktualny stan językowej specyfiki.

Inna rzecz, iż awepelowskiej hałastrze, czerpiącej zyski na tanim nacjonalizmie oraz politycznej polonizacji, osłabiających nasze państwo, i na tej podstawie otrzymującej polityczne i finansowe wsparcie z sąsiedniej Polski, takie określenie nie będzie do przyjęcia i będzie totalnie zwalczane, wybija bowiem ono tym działaczom grunt spod nóg wobec ich zachowań, propagandowych teoryjek i różnorodnych koncepcji na wzór karty Polaka. Co wcale nie znaczy, iż powinniśmy tej agresywnej grupie i jej „teoriom” ulegać. (http://www.pogon.lt/artykuly-dyskusja/98-znowu-w-grze-polska-karta.html )

Co prawda, są to, naszym zdaniem, rozważania czysto teoretyczne. Dopóki społeczeństwo, a szczególnie szkoły, nie zostaną wyzwolone spod przestępczej okupacji zorganizowanych grup, występujących pod pozorem demokratycznych partii, tzw. mniejszości narodowe będą jedynie „mięsem wyborczym”, wykorzystywanym do destrukcji i osłabiania państwa, których istnienie, a także przynależność do nich, będą pozbawione perspektywy i sensu.

Co prawda również z publikacji, zebranych w ww. wydaniu, tak naprawdę nie widać również wyraźnej granicy, która mogłaby zaznaczyć, iż tu są litewscy Polacy, obywatele Litwy, a tam są Polacy z Polski, których faktycznie łączy jedynie podobieństwo używanego języka.

Dyskusje, wywiady z działaczami i dziennikarzami z Polski wskazują raczej na ciąg dalszy, naszym zdaniem, błędnej, utrwalonej przed i w pierwszych latach Niepodległości polityki, gdy o nas rozmawiało się bez nas z różnej maści działaczami z sąsiedniej Polski. Tak dla przykładu wtedy największym zaufaniem wśród polityków Litwy cieszyło się  zdanie ambasadora RP w Wilnie Jana Widackiego, byłego wykładowcy szkoły, przygotowującej kadry dla polskiej filii sowieckiego KGB, a który wiele zdziałał, aby nie dopuścić do przeprowadzenia lustracji w Polsce.

Pomimo naszych błędów, braku wiedzy, arogancji, uleganiu prasowej psychozie z łam „Czerwonego Sztandaru”, prowadzonego przez współpracowników sowieckich służb, jednym z poważnych powodów naszych złych relacji z ówczesnymi władzami naszego kraju było akurat tolerowanie przez nie zachowań ambasadora Polski, które absolutnie nie pasowało do stanowiska przedstawiciela obcego państwa. Pozwalanie jemu na publiczne wystawianie ocen i cenzurek obywatelom Litwy, litewskim Polakom, nie wyłączając posłów na Sejm, zwoływanie narad obywateli Litwy i dawanie im wytycznych, co raczej jest  charakterystyczne dla gubernatora w dominium niż ambasadorowi obcego kraju w niepodległym państwie, uważano za normalne i oklaskiwano, zamiast natychmiast wydalić go poza granice Litwy. Do takich ówczesnych „proroków” z Polski można odnieść cały „dwór widackiego”, jak to Maję Narbutt, jej obecnego małżonka Jerzego Haszczyńskiego i wielu innych, którzy dziś, sądząc z ich publikacji, są najzacieklejszymi nieprzyjaciółmi naszego kraju.

I to też ukierunkowywało myślenie i działania polskiego środowiska, aby również w Polsce szukać „obrońców” – i oczywiście trafić w objęcia przestępczej warszawskiej „Wspólnoty”.

Na tle wielu innych wątków autor książki dotyka również tematu szczególnie nagłaśnianego -  zwrotu ziemi pod Wilnem. Ale, jak nam się zdaje, bez głębszej znajomości szczegółów i specyfiki zwrotu ziemi w rejonie wileńskim, polegającej, w warunkach tego samego obowiązującego dla całego kraju ustawodawstwa, na całkowitym braku odpowiedzialności, przerażającym poziomem zakłamania i dwulicowości.

Tylko kilka faktów.  Wszystkie plany, związane z zagospodarowaniem terenu, w tym też przewidujące zwrot ziemi  od roku 1997 były uzgadniane z samorządem, rządzonym przez Akcję.  Dlatego  nie może być mowy o zaborze czy zajęciu ziemi bez zgody samorządu, analogicznie jak i na terytorium całej Litwy. Co więcej – przez wiele lat w powiecie, instytucji zatwierdzającej przedstawiane plany projektów, na stanowisku urzędnika, bezpośrednio podejmującego decyzje o losach planów i zwrocie ziemi konkretnym osobom pracował Z. Balcewicz, oddelegowany, w ramach koalicji, przez Akcję Wyborczą.   Faktem jest, że żaden inny rejon na Litwie, żadna inna partia nie posiadała tak sprzyjającego reformie rolnej zatrudnienia na odpowiednich stanowiskach podlegających Akcji Wyborczej osób, gdyby ku temu była dobra wola. Należy tez mieć na uwadze, iż w samorządowej radzie rejonowej Akcja Wyborcza od prawie dwudziestu lat praktycznie nie ma opozycji, więc nikt nie mógł przeszkadzać realizacji głośnych przedwyborczych obietnic, iż zwrot ziemi będzie traktowany priorytetowo.

Wymownym też dowodem, iż rządzący rejonem złośliwie zaniedbali interes miejscowej ludności  jest fakt, iż tylko kierownicy wileńskiego rejonowego samorządu (w tym czasie, kiedy tam pracował V. Tomaševski) spośród  56 samorządów na Litwie, nie przedstawili zgodnie z postanowieniem Rządu nr 385 z dnia1 kwietnia 1998 r.  projektu rezerwacji brzegów rzek i jezior na potrzeby miejscowej ludności… i niebawem nad Żeimianą znalazła się posiadłość mer L. Pačikovskiej, przybyłej z Białorusi…

To właśnie tu przeciągano przez długie lat zatwierdzenie generalnego planu rozwoju rejonu, w wyniku czego miejscowa ludność nie mogła skorzystać z ówczesnej dobrej koniunktury cenowej na ziemię i zadbać o materialną przyszłość swoich rodzin.  Nie mówiąc o domaganiu się łapówki, o zabieganiu w pierwszą kolej o interes rodziny i najbliższego awepelowskiego otoczenia, o czym obszernie pisała prasa.

Jesteśmy zdania, iż tylko przeprowadzone dogłębnej analizy i szczegółowej rewizji zwrotu ziemi w rejonie wileńskim może postawić kropki nad i, pozwalając społeczeństwu poznać faktyczną skalę korupcji oraz zobaczyć właściwe oblicze tamtejszych liderów, kończąc widocznie tym samym raz na zawsze z wyjątkowymi szkodnikami, występującymi w maskach obrońców.

Możemy się tylko domyślać, dlaczego politycy i podległe im służby nie zgadzają się na przeprowadzenie takiej rewizji, a lider Akcji Wyborczej z rodziną i postsowieckim otoczeniem chętnie jest przyjmowany do każdej koalicji, niezależnie od jej ideologicznego zabarwienia.

Ze szczególnym niesmakiem zmuszeni jesteśmy ustosunkować się do tej wypowiedzi autora, w której on, jakoby na podstawie opowieści Č. Okinčyca twierdzi, iż nas należało długo przekonywać, abyśmy nie przegłosowali przeciwko Niepodległości Litwy. Taka opinia nie ma nic wspólnego z prawda i rzeczywistością. Zresztą pisaliśmy już o tym wcześniej.

Prawdą jest, iż za dwa czy trzy dni do pierwszego posiedzenia nowo wybranej Rady Najwyższej Litwy w pełnym składzie, również z udziałem Č. Okinčyca, spotkaliśmy się na Wielkiej 40 w siedzibie Związku Polaków. Obrady zainicjował A. Brodavski, ówczesny deputowany do Rady Najwyższej Związku Sowieckiego, będący jednocześnie przewodniczącym rady deputowanych rejonu wileńskiego, który na wstępie stwierdził, iż ludność nas nie zrozumie, o ile przegłosujemy za Niepodległość. Więc bez burzliwych dyskusji, uznając iż nie mamy prawa głosować przeciw Niepodległości, ustaliliśmy, iż powstrzymamy się w trakcie głosowania. W trakcie tego spotkania, o ile dobrze pamiętam, Č. Okinčyc głosu w ogóle nie zabierał. Żadnych innych spotkań czy dyskusji w tym temacie nie było i dlatego Č. Okinčyc najwyraźniej okłamał  autora książki. Zresztą nie tylko jego, bo poprzez środki masowego przekazu – całą Litwę.

Mówiąc o naszym błędnym politycznie głosowaniu, należy też pamiętać, iż odbywało się to w zupełnie odmiennej atmosferze i nieutracenie kontaktu z wyborcami, miało znaczący praktyczny wymiar. To pozwoliło kontynuować spotkania z wyborcami, prowadzić z nimi dialog, wpływać na ich nastroje i postępowanie. Nie mamy praktycznie wątpliwości, iż utracenie kontaktu pozwoliłoby grupie Ciechanowicza już w październiku 1990 roku ogłosić autonomię Ziemi Wileńskiej w składzie Związku Sowieckiego, inaczej mogłyby przebiegać w środowisku litewskich Polaków styczniowe 1991 roku wydarzenia czy lutowe  prosowieckie referendum.

Wypowiedź autora książki, będącego przewodniczącym Rady Najwyższej Litwy, odnotowana w stenogramie posiedzenia Rady dowodzi, iż był on również doskonale zorientowany w atmosferze i nastrojach, panujących wtedy wśród litewskich Polaków. („Manau, mes visi suprantame lenkų tautybės Lietuvos piliečių rūpestį, nerimą ir tuo labiau sveikiname jų deputatų pasisakymą už atgimstančią Lietuvą. Suprantame, kad jie neturėjo įgaliojimų balsuoti taip, kaip balsavo mūsų didžioji dauguma, ir, manau, niekas blogai neinterpretuos jų korektiško susilaikymo“ (Lietuvos Respublikos Aukščiausiosios Tarybos (pirmojo šaukimo) pirmoji sesija. Stenogramos, p. 90).

Myślę, a mówię to wyłącznie w imieniu własnym, iż zrobiliśmy daleko nie wszystko, ale znacznie więcej niż dziś próbuje się nieuczciwie to przedstawić społeczeństwu. Tym bardziej rozpoczynając polityczną działalność z naszym zerowym doświadczeniem w imieniu ludności, przygotowywanej ciągu kilku lat przez sowieckie struktury jedynie do sprzeciwu i zwalczania idei Niepodległości, w warunkach, kiedy społeczeństwo z podania tychże sowieckich struktur było przesiąknięte ideą autonomii, w atmosferze podsycania nacjonalizmów i wrogości przez „Czerwony Sztandar”, „Gimtasis kraštas” i im podobne pisma, kierowane przez współpracowników i sympatyków sowieckich służb.

Natomiast odnośnie Č. Okinčyca, niezwykle pazernego na sławę i względy, nawet zdobywane drogą kłamstwa oraz wywyższania się kosztem poniżania innych.  Wielu uważnie obserwujących i myślących coraz częściej się zastanawia, jak się mogło stać, iż urzędowo od roku 1997 „odpowiedzialny za litewskich Polaków” doradca V. Adamkusa, R. Paksasa, znów V. Adamkusa, kolejno G. Kirkilasa i ostatnio A. Kubiliusa i widocznie w przyszłości również A. Butkevičiusa, wypromował najbardziej agresywną grupę litewskich Polaków?

I co za tym stoi, iż V. Tomaševski, dokonujący rozboju w przygranicznym barze „Pod dębem”, przewodniczący grupie osób, czyniącej naciski na sąd w obronie L. Jankeleviča - po niespełna dwóch latach już się znalazł na liście nagradzanych orderem za umacnianie stosunków litewsko – polskich i w składzie państwowej delegacji pod przewodnictwem V. Adamkusa, udającej się  na obchody dziesięciolecia nawiązania stosunków dyplomatycznych z Polską, gdzie również urządził skandal i zepsuł obchody. I dlaczego nawet obecnie, kiedy oblicze i cele działania V.Tomaševskiego, jego rodziny i postsowieckiego otoczenia  są czytelne i jasne … „Czesław Okińczyc, doradca premiera Litwy Andriusa Kubiliusa, przekonywał, że jest niezmiernie szczęśliwy, bo AWPL osiągnęła najwięcej co mogła. – Jest to partia integrująca, partia obywatelska, a jej wyborcy są najbardziej aktywnymi wyborcami w kraju – wyliczał Sygnatariusz Aktu Niepodległości. Jego zdaniem to, że Polacy mówią jednym głosem jest największą zasługą i osiągnięciem AWPL i osobiście jej przewodniczącego” (Tygodnik Wileńszczyzny).

Jeszcze bardziej dziwi odnotowany w środkach masowego przekazu przypadek zachęcania przez Č. Okinčyca przedstawiciela ambasady Rosji na zjeździe Akcji Wyborczej w styczniu 2011 roku  w obecności przedstawiciela ambasady Polski do konsolidacji litewskich Rosjan pod wspólnym sztandarem czy promocja na łamach „Gazety Wyborczej„ już w roku 2004 Viktora Uspaskicha.

Nie mniej dziwi, iż gdy w roku 1998 Č. Okinčyc zakłada „Gazetę Wileńską” na jej redaktora wyznacza wnuka nkgbisty Ivana Radčenko z pierwszej sowieckiej okupacji; kiedy niedawno kolejny wnuk wyżej wymienionego nkgbisty obejmuje stanowisko redaktora polskojęzycznego działu na portale Delfi.lt – pierwszy wywiadu jemu udziela Č. Okinčyc. ( http://www.pogon.lt/historia/405-czy-czeslaw-okinczyc-przyzna-si-do-winy.html )

Nie czas i nie miejsce, aby wchodzić w wiele innych „dziwności”, a które również zastanawiają. Wymaga to głębszej specjalnej analizy. Zresztą podobną nielogiczność dostrzegamy w poczynaniach również wymienionego w książce Z. Balceviča, otrzymującego rentę sygnatariusza, a który tuż po powołaniu przez A. Paleckisa „Frontu” znalazł się w jego objęciach, na pierwszej stronie frontowej prasy i na czołówce frontowej listy.

Powyższe jedynie potwierdza tezę, iż władza, niezasłużone przywileje, bycie ponad prawem, możliwość ukrywania swojej przeszłości głęboko demoralizują i do niepoznania zmieniają niektóre osoby, o ile one nie posiadają wyraźnego kręgosłupa, do określenia stanu ducha których najbardziej widocznie pasuje rosyjskie słowo „priesmykajuszczyjesia”. Dlatego ocena dorobku takich osób, naszym skromnym zdaniem, mogła z biegiem czasu być poddawana korekcie. Tym bardziej, iż na dewaluację tytułu sygnatariusza Aktu Niepodległości wpływają nie tylko wypowiedzi i zachowanie się  Č. Okinčyca czy Z. Balceviča. Nadanie tytułów sygnatariuszy osobom, którym w tym czasie znajdowały się w Moskwie, a szczególnie wieloletniemu współpracownikowi KGB, z publicznym pojaśnieniem, iż ta konkretna ustawa zakazu na przywileje kgbistom nie zawiera (R. Dagys) – stanowiło mocne uderzenie w skalę wartości, wprowadzając zwątpienie w wielu umysłach.

I gdyby autor książki Vytautas Landsbergis był zwykłym zjadaczem chleba, w tym miejscu nawet można by było postawić kropkę.

Ale autor  „Susikalbėkime su savo lenkais“ jest czynnym politykiem, honorowym prezesem Partii Konserwatystów, jednym z najbardziej wpływowych osób w kraju, a dlatego jego szczególnie, jak nam się zdaje, obowiązuje zasada, iż „…szczerość każdego pisarza mierzy się nie tylko tym, o czym pisze, ale i tym co przemilcza”, a której się w swojej twórczości niezmiennie się trzymał wzmiankowany na wstępie Józef Mackiewicz.

Logiczna wyniesiona do tytułu teza o potrzebie prowadzenia rozmowy z obywatelami swego kraju, litewskimi Polakami, wręcz odruchowo rodzi pytanie – kto i co stoi na przeszkodzie, że taka dyskusja się nie odbywa i dlaczego od lat na imitowanych na cele propagandy spotkaniach widzimy niezmiennie kilka tych samych osób – Č. Okinčyc, M. Mackevič, St. Vidtmann i V. Tomaševski, z rzadka z udziałem H. Mickeviča, obrońcy mniejszości o nietradycyjnej seksualnej orientacji.  I nie zależny to nawet od tego - lewica czy prawica jest u władzy.

Ten kręg „dyskutantów” tak się śmiesznie ostatnio zawęził, iż na niedawne spotkanie w celu podpisania koalicyjnej rozmowy  z przedstawicielami postkomunistycznej socjaldemokracji  i innymi podobnymi partiami V. Tomaševski przybył w asyście brata stryjecznego i szwagra, co było przyjęte z cała powagą, iż jakoby reprezentował wszystkich Polaków na Litwie.

Władza ma to do siebie, iż ma do dyspozycji wiele różnorodnych możliwości, mechanizmów i dźwigni, iż zawsze może, jeżeli chce, zmienić bądź wyhodować spośród chętnej do dyskusji i współpracy młodzieży nowego zbiorowego partnera. Niestety, w ciągu ostatniego dziesięciolecia, w tym również w czasie ostatniej kadencji rządów konserwatystów, takiej próby nie było. Dlaczego tak jest i co stoi na przeszkodzie - autor książki, niestety,  nie daje na to odpowiedzi.

Kilka publikacji, włączonych w skład książki, autor poświęca rzekomo nieformalnemu powrotowi władzy sowieckiej na podwileńskie tereny poprzez niezmienny jednopartyjny reżym, wybory na wzór sowieckich oraz sowieckie metody zastraszania i rządów.

Niestety, nie możemy zgodzić się z autorem książki, iż władza sowiecka powraca na ten teren – ona jeszcze nigdy go nie opuszczała. Co więcej, tu mieszkającej ludności nie było jeszcze jak dotychczas dozwolone poznać takie wartości jak prawo do godnego życia, prawo do swobody słowa,  głoszenia swoich poglądów oraz opinii, do swobody zrzeszania się, prawo na dostęp do informacji o działaniach władz i osób publicznych itp., czyli tego, co w świadomości obywatela powinno się składać na pojęcie niepodległego demokratycznego obywatelskiego państwa. Na domiar kołchozowe dzierżymordy, nadal sprawujący władzę, a występujące dziś w maskach przewodników demokracji i polskości, swoją obecnością dobitnie przekonują ludność, iż na żadne realne demokratyczne zmiany ona liczyć nie może.

I znowu natykamy się niedomówienie i brak odpowiedzi – dlaczego w kraju nie dokończono lustracji, dlaczego co najmniej nie zainicjowano procesu de sowietyzacji, które bez wątpienia znacznie oczyściłyby atmosferę w różnych dziedzinach życia, w tym również w rejonach podwileńskich,  wyzwalając je spod ucisku tych ludzi i metod ich działania.

Oczywiście, autor książki może zaprzeczyć, iż nie wszystko zależy jedynie od niego i partii, której współprzewodniczy. I w pewnym stopniu będzie miał rację. Ale dlaczego w ciągu wielu lat, również w ciągu ostatniej kadencji, nie było nawet inicjatywy w tym kierunku – niestety, czytelnik z powyższej książki tego się nie dowie.

Ani też o tym, dlaczego wielu tysiącom funkcjonariuszy komunistycznej partii i sowieckich urzędów, a także nowej nomenklaturze w tajemnicy przed społeczeństwem przyznano dodatkowe państwowe renty „za zasługi”, co szczególnie demoralizuje i resowietyzuje społeczeństwo. Cichej, ale bardziej skutecznej powtórnej sowietyzacji i demoralizacji być nie może, jeżeli ocena człowieka i jego prawa zależą nie od zdolności, inicjatywy i pracy, ale nadal od układów czy partyjnej przynależności.

Jeden wyrazisty przykład. Prezydent bogatego kraju, Francji, po zakończeniu pełnienia obowiązków głowy państwa w ciągu jednego miesiąca ma jeszcze przywilej nietykalności, aby następnie stać się zwykłym obywatelem kraju, który musi zarabiać na chleb powszechni, bez żadnych przywilejów, bez ochrony, kierowców, samochodów czy sekretariatów. U nas natomiast niebogate społeczeństwo ma za obowiązek utrzymywać byłego prezydenta i jego rodzinę aż wymrze ostatni jej członek. Mają oni do dyspozycji utrzymane na koszt społeczeństwa 3 mieszkania – w Turniszkach, Nidzie i Połądze, samochód z kierowcą, sekretariat i niepomierne do zasług wynagrodzenie. Co więcej, ostatnio z analogicznych warunków korzysta nawet żona byłego premiera z tego powodu, iż była jego kochanką w tym czasie, gdy był on prezydentem.

Jest to tylko wierzchołek góry lodowej, faktycznie sowieckich przywilejów.

Natomiast istnienie ustawy o desowietyzacji, a nawet zaawansowanego projektu nie pozwoliłoby nomenklaturze z sowieckiej epoki tak bezkarnie opanowywać podstawowe instytucje państwa bezpośrednio lub pośrednio poprzez ustawianie swoich ludzi w drodze podziału wyborczego łupu. Nie byłoby wtedy miejsca w Sejmie, Rządzie i prezydenturze  Kirkilasom, Paulausakasom i im podobnym, dla których najważniejsze jest „chcę i będę”, a nie interes państwa i społeczeństwa.

W książce sporo miejsca poświęca się Akcji Wyborczej tzw. Polaków na Litwie oraz V. Tomaševskiemu, którym autor wystawia negatywną ocenę. I znowu nie możemy znaleźć odpowiedzi, dlaczego, mimo negatywnej oceny, również konserwatyści prześcigają się w zapraszaniu Akcji do koalicji, dlaczego jedynie z nimi, jak powyżej, prowadzą dyskusje, nie uwzględniając nawet tego, iż większość litewskich Polaków nie oddaje na nich swego wyborczego głosu.

Wszystko to tym bardziej zastanawia, mając na uwadze, iż właśnie konserwatyści wraz z A. Zuokasem po raz pierwszy w roku 2000 zaprosili Akcję do stołecznej koalicji, tym samym początkując proces jej promocji i wzmacniania, doprowadzając z udziałem postkomunistycznej socjaldemokracji do stanu, iż, używając terminologii z Balsas.lt – ...”działalność Akcji Wyborczej zaznacza się tymi samymi metodami, jak działało „Jedinstwo” i inne prosowieckie kgbowskie organizacje” i …”w takich warunkach należy mówić o realnym zagrożeniu dla narodowego bezpieczeństwa Litwy”.

I właśnie istnienie tych niedomówień i przemilczeń rzutuje na jakość i spójność książki, mimo że właśnie autor ma prawo wszystkie zjawiska nazywać po imieniu. 
***
Po objęciu przed kilku laty władzy przez konserwatystów z udziałem liberałów pisaliśmy: „Po ośmiu długich latach rządów postkomunistycznej lewicy władzę na Litwie obejmuje centroprawica. Czy zechcą nowi kierownicy państwa oprócz problemów ekonomicznych dostrzec również nieodzowność zmian w dziedzinach i tematach, sprzyjających zwiększeniu wewnętrznej spójności państwa – pokaże najbliższa przyszłość. Sloganem jest, że każdy naród ma prawo się bronić – przed napadem wrogów z zewnątrz, przed próbami destabilizacji państwa od wewnątrz, przed zorganizowaną przestępczością, również występującą pod legalnymi szyldami partii czy organizacji. Nikt inny tego obowiązku obrony oprócz legalnie wybranej władzy podjąć się nie jest w stanie. A czytelna i godna postawa władzy i nieustępliwość wobec poczynań, skierowanych na dyskredytowanie imienia państwa, dezintegrację jego obywatelskiego społeczeństwa, bez wątpienia zwiększy szeregi jej popierających”.

Niestety, nasze wątpliwości się potwierdziły z nadmiarem. Działań ku zwiększeniu spójności społeczeństwa i dialogu nie było nie tylko z litewskimi Polakami, ale z obywatelami Republiki Litewskiej w ogóle.

Dlatego doprowadzenie państwa do stanu, aż ono się znalazło w rękach ludzi, otwarcie demonstrujących antypaństwową postawę i przestępcze skłonności, należy uznać za zaniedbanie szczególnie niebezpieczne.

Dowodzi to również niezbicie jak trudno jest wyjść z sowieckiego, formalnie nieistniejącego układu, jak ważny jest otwarty, szczery i odpowiedzialny dialog z obywatelami, aby w chwili zagrożenia dla państwa, nie pogubili się oni w priorytetach.

Ryšard Maceikianec


Vytautas Landsbergis. Susikalbėkime su savo lenkais. ISBN 978-609-8080-08-7. Vilnius, 2012.




Początek strony
JSN Boot template designed by JoomlaShine.com