…Komuniści, jeszcze z doświadczenia wojny domowej wiedzą, że niczym tak się nie przyciąga i nie wiąże ze sobą nacjonalizmu, jak popieraniem jego nienawiści do innego narodu. Józef Mackiewicz. Zwycięstwo prowokacji, 1962

WILNIANIE WSPÓŁCZEŚNI

Polka odnosi kolejne sukcesy
na litewskiej scenie

Rozmowa z Agnieszką Olszewską.

Będąc jeszcze uczennicą osiągnęła w swoim życiu bardzo wiele. Brała czynny udział w przeróżnych konkursach recytatorskich i muzycznych. Śpiewała w Kwartecie Polskim, uczestniczyła w konkursie "Dziewczyna Kuriera" oraz "Szansa na sukces" w Polsce. Scena stała się jej drugim domem, czuje się tu swobodnie i pewnie.

Do jakiej szkoły Pani uczęszczała? Jak potoczyło się Pani życie po ukończeniu szkoły?

Pochodzę z polskiej rodziny i uczęszczałam do polskiej szkoły im. W. Syrokomli. Rozpoczęłam studia polonistyczne na Uniwersytecie Wileńskim. Później wyjechałam na pół roku do Krakowa i tam kontynuowałam studia. Bardzo chciałam zostać w Polsce na dłużej, dlatego złożyłam podanie na Uniwersytet Warszawski i zostałam przyjęta na kolejne trzy lata studiów.

Swoją przyszłość chciałaby Pani związać z Litwą, czy planuje zamieszkać na stałe w Polsce?

Tak naprawdę nie wiem, gdzie chciałabym mieszkać. Kiedyś planowałam wyjazd do Włoch, lecz plany nieco się zmieniły i zostałam na Litwie.

W zeszłym roku brała Pani udział w telewizyjnym show "Baras". Była Pani jedyną Polką wśród pozostałych uczestników. Czy nie sprawiło to jakichś trudności w obcowaniu, konkursach?

Na początku bałam się, że będzie mi trudno porozumieć się w języku litewskim, lecz po kilku dniach szło mi o wiele lepiej. Od początku wszyscy uczestnicy przyjęli mnie bardzo ciepło i pozytywnie, szybko się ze wszystkimi zaprzyjaźniłam.

Czy coś się zmieniło w Pani życiu po zakończeniu show?

Życie zmieniło się całkowicie. Przede wszystkim stosunki z przyjaciółmi, znajomymi, zmieniłam też pracę. Obecnie pracuję jako organizator przeróżnych imprez, konferencji, prezentacji poszczególnych firm. Nie jest to praca łatwa, lecz ciekawa.

Podczas trwania show "Baras", Pani szczególnie się wyróżniła wykonaniem polskich piosenek. Czy śpiew w Pani życiu zajmuje ważne miejsce?

Śpiew w moim życiu, oprócz rodziny, zajmuje najważniejsze miejsce, jest moją pasją życiową. Uczęszczałam do szkoły muzycznej, gram na flecie i trochę na fortepianie. Uczestniczyłam w Warsztatach Piosenkarskich w Polsce, razem ze znanymi polskimi piosenkarzami, np. Krystyną Prońko.

Wiemy, że obecnie bierze Pani udział w konkursie "Eurowizja 2004"?

Obecnie odbywa się już drugi etap konkursu. Wskrótce można będzie oglądać w telewizji kolejną dziewiątkę uczestników, z których zostaną wyeliminowane tylko trzy osoby do kolejnego etapu. W finale będzie brało udział tylko osiemnastu uczestników. Drogą głosowania, przez widzów oraz komisję, zostanie wybrana jedna osoba, która w tym roku zaprezentuje Litwę na europejskim konkursie "Eurowizja 2004" w Turcji.

Jak rodzina i koledzy odnieśli się do decyzji uczestniczenia w takim konkursie?

To właśnie przyjaciele zaproponowali mi, żebym spróbowała. W końcu się zdecydowałam i w ostatnim terminie oddałam nagraną piosenkę.

Jakie są plany na przyszłość?

Moje plany są związane z muzyką. W przyszłości chcę wydać własną płytę. Nagrałam już kilka piosenek, między innymi znajdzie się tu piosenka "Ja i ty", którą zaśpiewałam w show "Baras". Będzie to wersja angielska, chociaż, o dziwo, znajomi Litwini sugerują mi, żebym nagrała po polsku.

Dziękuję za rozmowę i życzę powodzenia.

Rozmawiała Beata Gryniewicz

Nasz Czas 2/2004 (627)

Nasz Czas
 

WILNIANIE WSPÓŁCZEŚNI
Młodzież jest tu i teraz

Rozmowa z prezydentem Litewskiej Rady
Organizacji Młodzieżowych (LiJOT)
Miroslavem Monkevičiusem

3 i 4 listopada b.r. po raz pierwszy odbyła się w Wilnie Ogólnokrajowa Konferencja Młodzieży, uczestnicy której w obecności władz Litwy dyskutowali nad nurtującymi problemami i drogami ich rozwiązywania.

..."Młodzież jest tu i teraz – dlatego i nasze problemy winny być rozstrzygane właśnie teraz, ponieważ później przyjdą inni młodzi ludzie i ich potrzeby będą inne" – stwierdził w wystąpieniu na konferencji prezydent Litewskiej Rady Organizacji Młodzieżowych Miroslavas Monkevičius.

A więc Panie Mirosławie – ogólnokrajowa konferencja młodzieży, wcześniej demonstracja młodzieży akademickiej w Wilnie, świadczą o aktywizacji młodzieży, która chce nie tylko rozwiązywania problemów i potrzeb własnych, ale też udziału i wpływu na to, co się dzieje na Litwie.

Od dłuższego czasu, a faktycznie od powołania w roku 1992 organizacji, prowadzimy aktywną działalność w zakresie problematyki młodych ludzi. Młodzież na Litwie, a szczególnie uczestnicy konferencji czy organizatorzy demonstracji byli zawsze zaangażowanymi uczestnikami ruchu młodzieżowego. Może ostatnie przedsięwzięcia miały szerszą skalę i dlatego bardziej zostały zauważone przez środki masowego przekazu. Dobrze więc, że problematyka młodzieżowa dociera do szerokiego społeczeństwa. Natomiast wracając do Konferencji – jest ona częścią rządowego programu dającego, młodzieży szanse przedstawienia własnych problemów i propozycji ich rozwiązywania. Nasze spotkanie nawiązywało również do polityki młodzieżowej w Unii Europejskiej, gdzie obecnie trwa podobny proces ustalania zakresu praw i miejsca młodzieży w procesie przemian na kontynencie. Obecność na Konferencji premiera, ministrów, merów samorządów świadczy, że problemy młodzieży zostały usłyszane.

Jak więc Pan ocenia wyniki Konferencji?

Uważamy, iż było to udane i owocne spotkanie. Konferencja przyjęła przemyślane i z wizją przyszłości dokumenty. Robocze grupy dodatkowo przedstawiły własne wyniki dyskusji. Wszystko to jest obecnie uogólniane i będzie skierowane do władz Litwy i samorządów w postaci konkretnych propozycji jak, naszym zdaniem, powinna być kształtowana polityka wobec młodzieży na różnych szczeblach władzy i zarządzania.

Ale powiedzmy szczerze – rok 2000 był ogłoszony Rokiem Młodzieży, zostały uchwalone pewne ustawy i plany programowe, tym niemniej młodzież emigruje, a Litwa jest zaliczana do najszybciej starzejącego się społeczeństwa w Unii Europejskiej.

Rzeczywiście te procesy mają miejsce, a po przystąpieniu Litwy do UE jeszcze bardziej się nasiliły. Inna rzecz, że część fali emigracyjnej młodzieży nosi krótkotrwały charakter i jest związana z nauką, zdobywaniem kwalifikacji czy zarobkowaniem. Ich powrót przyniesie nam nowe doświadczenia, poszerzające horyzonty i możliwości działania, jak również środki na rozwój gospodarki. Natomiast ta część młodzieży, która udaje się za granicę na długo bądź na zawsze – to strata dla społeczeństwa Litwy. Przeprowadzane niejednokrotne badania i nasze doświadczenia świadczą, że przyczyną tego jest niesprzyjająca sytuacja socjalna, na którą się składa szereg czynników jak np. system nauczania, sytuacja materialna i bytowa studiującej młodzieży, możliwość zakładania i utrzymywania rodziny, bezpieczeństwo społeczne.

Ogólnie mówiąc – za lata naszego działania od roku 1992 postęp jest, tylko zbyt wolny i nie odpowiada współczesnemu rozwojowi państwa – możliwości jest o wiele więcej. Obrazowo mówiąc - państwo w procesie przemian zrobiło wielki krok i podjęło się działań na szeroką skalę, natomiast w polityce wobec młodzieży zrobiono mały kroczek. I dlatego właśnie uchwały Konferencji nawołują władze, aby te kroki – rozwoju państwa w ogóle i wobec potrzeb młodzieży były współmierne i podobnie duże. Jesteśmy bowiem zdania, iż jeżeli władze, organizacje pozarządowe, organizacje młodzieżowe dziś nie zadbają o młodzież – jutro to może obrócić się skomplikowanymi problemami starzejącego się społeczeństwa.

Niestety nasze społeczeństwo organizacje pozarządowe w pewnym sensie tratuje jeszcze "per nogę". Czy nie warto więc by było zwiększyć udział młodzieży w polityce i we władzach – czyli tam, gdzie zapadają ważne decyzje i gdzie jest formowana polityka młodzieżowa?

Jesteśmy zdania, iż jak najbardziej jest to sfera działalności młodzieży. Co innego, że przystępująca do partii młodzież jest trzymana na dystans, bowiem starsi działacze partyjni poniekąd boją się konfrontacji z młodzieżą – wykształconą, kompetentną, umotywowaną. W wyniku młodzież staje się apolityczna, nie widząc możliwości wpływania na rzeczywistość i przyspieszanie przemian. Dlatego nie tylko nam należy prowadzić szeroką pracę wyjaśniającą, by młodzież zrozumiała i widziała współzależność jej udziału w działalności partii, w wyborach na zmianę sytuacji zgodnie z jej zapotrzebowaniami.

Natomiast na tle Unii Europejskiej udział litewskiej młodzieży w działalności społecznej, jest dosyć wysoki, 19 proc. młodych ludzi bierze udział w życiu społecznym poprzez różne formy zorganizowanej działalności.

A jakie Państwo macie kontakty ze strukturami unijnymi?

Na szczeblu Unii Europejskiej działa Europejskie Forum Młodzieżowe. Do Rady tego Forum wchodzimy my i nam podobne organizacje z krajów Unii oraz duże międzynarodowe młodzieżowe organizacje europejskie. A Forum jest bezpośrednim partnerem dla Komisji Europejskiej i Rady Europy.

A gdzie jest większe zrozumienie problemów młodzieży, u naszych władz czy w UE?

Zrozumienie jest i tu, i tam. Jedynie możliwości w różnych państwach są różne. Ale budujące jest to, że w strukturach władzy, w poważnym biznesie na Litwie jest co raz więcej tych, co zakładali naszą organizację, działali w innych organizacjach pozarządowych, co ułatwia zrozumienie i sprzyja rozwiązywaniu problemów młodzieży.

Chcielibyśmy też Pana zapytać o udziale polskiej młodzieży w ruchu młodzieżowym i sposobach zwiększenia jej aktywności.

Odpowiem na to pytanie nie jako prezydent LiJOT, a jako młody człowiek, który ukończył w Wilnie szkołę z polskim językiem nauczania. Młodzi Polacy biorą aktywny udział w różnych organizacjach pozarządowych, w tym w naszej. Natomiast nie mają ogólnokrajowej organizacji. Dlatego ja oraz widocznie inni nie mogli siebie zrealizować w polskim środowisku, w poszczególnych niedużych organizacjach. Polacy, gdyby chcieli wejść w skład naszej organizacji jako zorganizowane środowisko – powinni byliby powołać ogólnokrajową młodzieżową niepolityczną organizację, co dawałoby im możliwość posiadania swego przedstawiciela we władzach naszej organizacji i mówienia jednym głosem w temacie problemów młodych Polaków.

Ponieważ brak takiej organizacji, więc zapraszamy do naszych szeregów bezpośrednio, aby razem tu i teraz budować nasze młode dziś i jutro.

Dziękujemy za rozmowę.

Rozmawiali Ryszard Maciejkianiec i Lilia Maksimowicz

Kontakt: Lietuvos Jaunimo Organizaciju Taryba (LiJOT), LT – 01128, Wilno, ul. Didžioji 8-5, tel/fax 279 10 14, e-mail Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

Nasz Czas 23/2005 (672)

Nasz Czas
 

WILNIANIE WSPÓŁCZEŚNI
Miej serce i patrz w serce

Rozmowa z dr Teresą Maskalaniec, wykładowczynią Wileńskiej Szkoły Rolniczej

Po latach nauczania i wychowania w życzliwej pamięci kończących naukę wychowanków wykładowczyni dr Teresa Maskalaniec pozostawia wspomnienia szczególne, a przede wszystkim osoby, która nigdy nie ogranicza się formalnym wykonaniem należnych jej obowiązków. W trosce o dobro młodzieży jej codzienne, nawet najmniejsze problemy rozstrzyga z sercem, niezwykłym poświęceniem, życzliwością i wyrozumieniem.

Pani Tereso. Jak po latach pracy ocenia Pani dzisiejszą młodzież?

Jest to już w pewnym stopniu inna młodzież - mądrzejsza, bardziej doświadczona, lepiej przygotowana, bardziej odważna Nie stanowi dla niej problemu język litewski a w wielu wypadkach język angielski. Umie korzystać z komputera, wyjeżdża na praktyki za granicę i ma bogatsze doświadczenie.

Dziś też się mówi o młodzieży, że jest praktyczna, pragmatyczna, mniej romantyczna...

Nie, jest to młodzież ze wszystkimi charakterystycznymi dla tego wieku cechami - poszukuje, przeżywa, marzy i kocha. Ale jednocześnie jest bardziej zaradna - kiedy brakuje środków potrafi znaleźć pracę i zarobić na własne utrzymanie w okresie nauki. Jest też jako to młodzież - dowcipna, wesoła.

Od kiedy Pani pracuje z młodzieżą?

Do Szkoły Rolniczej przyszłam pracować w roku 1982, pierwszą grupę na wychowanie otrzymałam w roku 1985.

Z jaką młodzieżą - z tą sprzed dwudziestu laty czy obecną - lepiej się pracuje?

Mnie się dobrze pracowało z tamtą, ale równie dobrze pracuje się z obecnym już faktycznie następnym pokoleniem, wyrosłym i wychowanym w warunkach niepodległej Litwy. Klucz do nich jest jeden i ten sam - ich trzeba przyjmować i lubić takimi, jakimi są - oni odwzajemniają tym samym.

Czyli miej serce i patrz w serce?

Właśnie tak.

Z kulturą bytu w ogóle i z kulturą rolnictwa w szczególności, z przyczyn historycznych, bywa u nas różnie. Czy dostrzega Pani i Pani koledzy - wykładowcy pozytywne zmiany, spowodowane działalnością wychowanków Szkoły Rolniczej?

Do nas trafia różna młodzież, niekiedy nawet z trudnych rodzin. Za lata nauki nabiera ona wiedzy, poznaje inne wzory i rozwiązania. Naturalne więc, że po powrocie do swoich rodzinnych miejscowości stara się zdobytą wiedzę zastosować w praktyce, powodując pozytywne zmiany w otoczeniu. I jest to faktycznie podstawowy cel naszej działalności - tak przygotowywać wychowanków Szkoły, aby oni inicjowali i promowali nowe idee i praktyczne pomysły, niosące postęp i zmiany na lepsze na Ziemi Wileńskiej oraz wszędzie tam, gdzie im przyjdzie żyć i pracować. Tym bardziej, że wielu wychowanków nie poprzestaje na podstawach wiedzy zdobytej w naszej Szkole, a zdobywa kolejny, wyższy poziom w wyższych uczelniach u nas i w Polsce, którą przekazuje społeczeństwu pracując na różnych kierowniczych stanowiskach.

Wileńska Szkoła Rolnicza jest chyba jedyną z tego rodzaju placówek oświatowych, która ma w zespole aż ośmiu wykładowców, posiadających stopień doktora nauk. Natomiast w prasie ukazującej się na Litwie w języku polskim ostatnio rzadko można dostrzec publikacje poświęcone postępowi w rolnictwie, kulturze rolnej, a już tym bardziej nie dostrzeżesz regularnie ukazujących się coś w rodzaju magazynów rolniczych. Czy Pani zdaniem nie jest to swego rodzaju misją i obowiązkiem inteligencji, nieść ten "kaganek oświaty" dla społeczeństwa, z którego się ona wywodzi?

Wiadomo, że służąc postępowi na Ziemi Wileńskiej trzeba wykorzystać również możliwości, które daje prasa. Inna rzecz, że praca wykładowcy i wychowawcy bezpośrednio w Szkole pochłania wiele czasu i nie wiele pozostaje go na inne zajęcia. Zresztą nie ograniczamy się tylko wykładami w Szkole. Nasi koledzy biorą udział w seminariach, spotkaniach, organizują różnego rodzaju kursy i szkolenia dla ludności, sędziują w konkursach organizowanych wśród rolników itp.

Natomiast praktyka, kiedy to nasza koleżanka dr Janina Gorna z powodzeniem prowadziła przez kilka lat na łamach "NCZ" regularny Kalendarz Rolnika, oczywiście może być kontynuowana.

Może kilka zdań o sobie.

Pochodzę ze Skojdziszek. W Rudominie ukończyłam szkołę średnią, a następnie Kowieńską Akademię Rolniczą, po ukończeniu której pracowałam w sowchozie "Daniłowa". Od roku 1982 wykładam w Wileńskiej Szkole Rolniczej uprawę roślin. W roku 1999 w Lubelskiej Akademii Rolniczej obroniłam pracę doktorską na temat uprawy truskawek.

Dziękuję za rozmowę i w imieniu redakcji życzę powodzenia w wychowaniu i nauczaniu młodzieży.

Rozmawiał Ryszard Maciejkianiec

Nasz Czas 1/2005 (651)

Nasz Czas
 

WILNIANIE WSPÓŁCZEŚNI 

Życiowy filozof

Często czujemy się załamani psychicznie, nie widzimy wyjścia z trudnej sytuacji, czujemy się osamotnieni. W takich chwilach człowiek bardzo potrzebuje uśmiechu, w którym rozpływają się i znikają codzienne kłopoty. Wiele jest sposobów na śmiech-oglądanie komedii, czytanie humoresek. My, w Wilnie, mamy jeszcze jeden świetny sposób-słuchanie gwarowych pogaduszek słynnego Wincuka Bałbatunszczyka z Pustaszyszek. Za tym znanym i lubianym pseudonimem kryje się inteligentny i zawsze wesoły Dominik Kuziniewicz, z którym dzisiaj prowadzimy rozmowę.

- Jest pan znanym na Wileńszczyźnie i w Polsce artystą. Jak się stało, że pan nim został i dlaczego pan wybrał tak postać - wiejskiego gaduły?

- W ogóle o żadnym wyborze to nie było nawet mowy, to się wszystko zaczęło jeszcze w klasie pierwszej. Zawdzięczając mojej wychowawczyni, która wpoiła mi miłość do teatru. Wystawialiśmy różne scenki "Jaś i Małgosia", "Czerwony kapturek" i inne. Właściwie wszystko się od tego zaczęło, bo już w klasie czwartej, gdy miałem gdzieś 11 lat, jak nie było któregoś z nauczycieli, to zawsze wołali mnie, abym zabawił młodszych. Później, po paru latach, zawdzięczając naszej nauczycielce Łucji Noniewicz -uczyła matematyki oraz grała w Teatrze przy Klubie Kolejarzy - trafiłem do tego zespołu teatralnego. Zostałem tam i 17 lat życia tam przeszło. Po dziś dzień odczuwam, że ten teatr bardzo dużo mi pomógł, tam nauczyłem się obcować z publicznością i teraz występując przed kilkutysięcznym audytorium bardzo się to przydaje. Potem przeszłem do radia, gdzie od roku 1983 czytałem gawędy Wincuka. Pierwszy rok były czytane teksty ś.p. Stanisława Bielikowicza ,a gdy one się skończyły, to byłem zmuszony pisać swoje. Na dzień dzisiejszy można byłoby już do księgi Guinnesa wpisać-bo nie było jeszcze żadnego gawędziarza, ani w Polsce, ani w Ameryce, ani w przedwojennym Wilnie o takiej rozciągłości czasowej, bo aż 22 lata, w dodatku 4 rok w radiu "Znad Wilii" codziennie, plus soboty i niedziele-długie gawędy. Jeszcze dodać tysiące koncertów, występy dla turystów polskich, wyjazdy na rejon (co prawda teraz już mniej). Tak więc cały czas jestem zajęty. Dotychczas wydałem 2 książki i trzecia się szykuje. W następnym roku będę miał 50 lat jako prywatna osoba i z tej okazji planuję wydanie nowej książki.

W ogóle muszę powiedzieć, że zawsze miałem szczęście do dobrych ludzi. Czesław Biedulski pomógł mi w wydaniu pierwszej książki "Kochanieńkie popatrzajcie sami". Wydana została w Warszawie w 1989 roku pierwsza moja kaseta. To był pierwszy krok milowy do przodu, ponieważ po II wojnie światowej nie wydano żadnej książki po polsku zawierającej miejscową gwarę. Później to się bardziej rozpowszechniło. Drugi etap rozpoczął się gdy Ryszard Soroko- organizator festiwali kresowych w Mrągowie zapoznał mnie z dyrektorem TVP 2 - tak rozpoczął się mój udział w nich. Po jakimś czasie dołączyła się do mnie Agata Młynarska i oto już 10 festiwali prowadzimy razem-w tym roku był dziesiąty. Od 5 lat jest z nami również Anna Adamowicz, czyli ciotka Franukowa.

Często też w sezonie organizujemy spotkania z turystami z Polski, aby porozmawiać o literaturze, o życiu z udziałem różnych osób twórczych i kilkuosobowych zespołów, takich jak "Relaks" i inne.

- Jaki był pański debiut w teatrze, czy pamięta pan?

- Pierwsza rola w teatrze była w sztuce "Sługa dwóch panów"- Trufaldina tam grałem oraz doktora, ale w ogóle pierwsze wyjście na scenę było w szkole, jak już mówiłem. To był wielki koncert dla rodziców w Teatrze na Pohulance (obecnie Rosyjski Teatr Dramatyczny), wówczas znajdował się litewski Teatr Opery i Baletu. Ja byłem autorem w "Czerwonym Kapturku", mówiłem wszystkie teksty. Pamiętam, że miałem dużą tremę, ponieważ przez cały czas musiałem stać do widzów przodem i bałem się pokręcić. To była pierwsza w moim życiu "wielka scena" -potem miałem bardzo wiele scen. Np. w Chicago występowaliśmy w Sali Kopernika mieszczącej 3,5 tys. ludzi, a w Kołobrzegu występowaliśmy w amfiteatrze na 17 tysięcy ludzi. Zetknąłem się tam po raz pierwszy z tym, że głos wraca do ciebie-bardzo "zbija z pantałyku". W Mrągowie każdego roku bywa 4-5 tysięcy ludzi i już jest jakby przyzwyczajenie do takiej zabawy, w Pałacu Sportu też bardzo często bywam- z początku wyglądało, że to duża sala, potem się "zrobiła" zupełnie małą. Mam nadzieję jeszcze kiedyś w Siemens Arenie wystąpić.

Tak z założenia to ja byłem i jestem radiowcem. Najbardziej radio jest mi do serca, czuję się tam najlepiej. Jest jeszcze problem z pisaniem. Zawsze byłem więcej aktorem, niż wykonawcą, i nigdy nie byłem mocnym pisarzem. Właśnie najciężej jest gawędy napisać, a nie je wykonać.

- Pańskie kredo życiowe

- Zawsze się uśmiechać ,bo płakać nie warto. Zawsze, od samego początku na swych koncertach, mówię : "Zostawajcie się żywe, zdrowe, uśmiechnięte i pamiętajcie, że uśmiechniętemu zawsze lżej w życiu kołdybać się", bo jak się uśmiechasz- to zawsze lżej, a jeżeli sam sobie nie pomożesz to nikt tobie nie pomoże.

- Czy trudno być artystą i czy pan kiedyś stykał się z negatywną reakcją wobec swej twórczości?

- A tak na ile jesteś lubiany, na tyle i nie lubiany. Lubią cię tysiące i tysiące mają do ciebie jakieś pretensje. Na początku było bardzo nieprzyjemnie , ale później zrozumiałem, że nie ma w tym mojej winy, iż jednemu podobam się, a drugiemu nie. Zawsze były pretensje, że zniekształcam mowę, że i tak nie umieją tu poprawnie mówić, a jeszcze czegoś nauczam. Ale daj Boże, żeby tak się uczono, wtedy nauczyciele 12 lat by się nie męczyli. Wincuka postawił i porządek. Zrozumiałem, że różni są ludzie. A z ludźmi w ogóle pracować jest bardzo trudno. Z początku było ciężko, ale teraz uważam, że robię dobrą robotę i pogodziłem się z sobą. Ostatnio słyszałem wywiad z Kirkorowem, który powiedział, że "najważniejsze w naszej sprawie artystycznej to - kochać samego siebie, a później będzie cię też widz lubił". Coś w tym jest!

- Trzeba powiedzieć, że tekstów gwarowych więcej nikt nie pisze-nasza gwara zanika i czemuś u nas nie jest przyjęte lubić tę naszą gwarową mowę, że to niepoprawnie itd. Miejsce gwary zajmuje jakaś mieszanka językowa, coraz więcej rusycyzmów, a prawdziwej wileńskiej gwary już prawie nikt nie zna. Na przykład w Polsce Kurpie, Kaszuby, wszyscy górale szczycą się tym, że mają swoją gwarę. U nas jeżeli gwarą ktoś przemówi -no to nogami gotowi zadeptać. Nie wiem dlaczego tak jest , moim zdaniem tę naszą gwarę trzeba byłoby w jakiś sposób zachować. Na szczęście nie jestem teraz jeden- Ania Adamowicz mi pomaga. Mam nadzieję, że może młodzież jeszcze odrodzi wileńską gwarę. Trzeba zachęcać wszystkich, aby zachować to, co pozostało po naszych dziadkach i pradziadkach. Nawet w moich pracach niektóre rzeczy są stylizowane-nie ma w 100 proc. wszystkiego autentycznego, ale nie jest to wymyślane z głowy jak niektórzy mówią, że "językiem plażę prosto aby plażyć". Gwarę poznałem od moich rodziców, szczególnie od matki. Mam jeszcze swój nie wydrukowany słowniczek rzadkich słów i wraz z jeszcze nie używanymi tekstami postaram się to wszystko zebrać do jednego wydania jubileuszowego. Planuję wydać w niewielkim nakładzie. Pierwsze wydania wyszły w dużych nakładach-pierwsza książka 60 tysięcy i rozeszła się jak świeże bułki, bo to był 1989 rok-fala odrodzenia itd. W 1993 roku wydałem drugą książkę- 10 tysięcy egzemplarzy. Tylko rok temu skończyłem jej sprzedaż i 9 lat z nią jak "kotka z kaciukami" bawiłem się, ponieważ ludzie teraz czytają mniej.

- Gaduła wiejski to coś bliskiego filozofowi. W obecnym świecie jest tyle zła i niesprawiedliwości. Co według pana trzeba by było zrobić, aby świat stał się lepszy?

- Tak na ogół jestem więcej miejskim gadułą niż wiejskim. Wiejskim gadułą można byłoby nazwać przedwojennego Wincuka Dyrwana z Karszuniszek- bohater Stanisława Bielikowicza. Moja twórczość to bardziej życiowa filozofia- "jak ni pojesz to będziesz smutny" Pamiętam, kiedyś Kaliksty mówił: "W tym życiu jak się uda-czy czarna czy ruda" Tak to jest. Co prawda na początku w latach 1984-1985 w swych tekstach miałem wiele pouczeń, co trzeba robić, czego nie. Potem zaniechałem pisania morałów, bo i tak wiadomo, że żadnych skutków nie przyniosą. Świat, moim zdaniem, stanie się lepszy jeżeli każdy będzie po prostu człowiekiem, ponieważ na dzień dzisiejszy dużo kto o tym zapomniał. A jeszcze: "Nie rób drugiemu co tobie nie miłe". Teraz po prostu każdy nie zastanawia się nad tym, co robi. A jednak "jak hukniesz tak się odezwie"... Dużo jest złości ponieważ człowiek sam siebie nie kontroluje. Zresztą dobro było od tysięcy lat i zawsze nim będzie. A zło było złem i będzie.

- Co pan mógłby życzyć czytelnikom "Naszego Czasu"?

- Czytelnikom życzenia jak i na koncercie-uśmiechajcie się najczęściej i zawsze pamiętajcie, że dużo człowiekowi nie trzeba-słoneczka ciepłego, trawy zielonej, a młodszym-wytrwałości i cierpliwości, bo nie zawsze się wszystko daje od razu, trzeba zaczekać- anuż będzie wszystko dobrze. Wszystkim Czytelnikom- nadziei na lepsze.

- Dziękuję za rozmowę, piękne życzenia, a przede wszystkim za trud zbierania i propagowania gwary wileńskiej. Życzę, aby pan nadal przynosił słuchaczom wiele pozytywnych emocji i radości.

Rozmawiał Andrzej Tomaszewicz

Od redakcji: Poprzez redakcję "NCz" chętni mogą nawiązać współpracę z bohaterem powyższego wywiadu.

Nasz Czas 6/2005 (656)

Nasz Czas
 

WILNIANIE WSPÓŁCZEŚNI
Piętnaście lat krzewienia polskiego słowa

19 listopada b.r. Dom Wspólnot Narodowych oraz Departament Mniejszości Narodowych i Wychodźstwa zorganizowały spotkanie kierowników i wychowanków niedzielnych szkółek, nauczających języka i kultury mniejszości narodowych. W spotkaniu, połączonym z wystawą fotograficzną, dokumentującą dorobek oraz koncertem wychowanków, wzięły udział 24 szkółki z 19 miejscowości, a wśród nich najstarsza z polskim językiem nauczania, działająca od 15 lat w Visaginasie - mieście, gdzie większość stanowią Rosjanie i inna rosyjskojęzyczna ludność, ze znacznym odsetkiem ludności litewskiej.


Te uroczyste spotkanie poprzedziło seminarium dla nauczycieli języka polskiego ze szkółek niedzielnych, a także nauczających języka polskiego w szkołach ogólnokształcących, jako języka obcego, które miało miejsce w Szkole Średniej im. Sz. Konarskiego.

Niedzielna Szkółka Języka i Kultury Polskiej w Visaginasie rozpoczęła swą działalność na fali odrodzenia narodowego w październiku 1990 roku, pod kierownictwem niezmiennie od piętnastu lat, wychowanki Wileńskiej Szkoły Pedagogicznej Krystyny Gotowskiej. Pierwszymi uczniami Szkółki były dzieci pracujących tu Polaków; stopniowo rozszerzając swój zakres wzbudzano zainteresowanie swoją atrakcyjnością również wśród młodzieży nie należącej do polskiego środowiska. Za minione lata, dzięki Krystynie Gotowskiej - kierowniczce, nauczycielce, wychowawczyni i działaczce społecznej w jednej osobie dla ponad trzystu dzieci i młodzieży język polski, literatura i kultura stały się znane, a dla wielu z nich - bliskie. Ponieważ nauczanie w Szkółce jest prowadzone fachowo, zgodnie z programem i na wysokim poziomie, świadectwo jej ukończenia jest uznawane w miejscowym gimnazjum, jako dowód znajomości języka polskiego. Troje wychowanków Szkółki studiuje na wyższych uczelniach w Polsce. Zresztą po zamknięciu przed kilku laty, z powodu braku dzieci, początkowej szkoły z polskim językiem nauczania w Gajdach i podstawowej szkoły w Meiksztach, gdzie języka polskiego nauczano w trakcie zajęć pozalekcyjnych, niedzielna Szkółka "Ojczystej Mowy" w Visaginasie jest faktycznie jedynym ośrodkiem promocji kultury i języka polskiego na rozległej Ziemi Smołweńskiej w granicach Litwy. Nie ograniczając się do działalności szkółki Krystyna Gotowska założyła i prowadziła tamtejszy oddział Związku Polaków na Litwie, zorganizowała zespół ludowy "Tumielanka", inicjując po raz pierwszy na Ziemi Smołweńskiej Festyny Kultury i Pieśni Polskiej, które rozwijały się i nabierały barw, dopóty temu przewodziła, poświęcając się całym sercem.

Dziś, mimo że formalnie ograniczyła swoją działalność do prowadzenia Szkółki "Ojczystej Mowy", nadal jest nieformalnym polskim liderem, na tytuł którego zaskarbiła sobie wieloletnią żmudną pracą.

Ryszard Maciejkianiec

Na zdjęciu: Krystyna Gotowska z wychowankami przed stoiskiem, reprezentującym dorobek Szkółki.

Nasz Czas 24/2005 (673)

Nasz Czas
 

WILNIANIE WSPÓŁCZEŚNI

V Zjazd Europejskiej Unii Wspólnot Polonijnych

W dniach 28 - 30 listopada br. obradował w Londynie V Zjazd Europejskiej Unii Wspólnot Polonijnych połączony z uroczystymi obchodami 10-lecia tej organizacji. W uroczystościach jubileuszowych oraz obradach Zjazdu wzięło udział 61 delegatów od polskich i polonijnych organizacji z 27 krajów Europy. Z uczestnikami Zjazdu spotkali się i uczestniczyli w otwarciu obrad prezydent RP Ryszard Kaczorowski z małżonką, marszałek Senatu RP Longin Pastusiak, przewodniczący Komisji Spraw Emigracji i Polaków za Granicą Senatu RP Tadeusz Rzemykowski, ambasador RP w Wielkiej Brytanii Stanisław Komorowski, Les Kuczyński z Kongresu Polonii Amerykańskiej oraz przedstawiciele środowisk i organizacji polskich w Londynie.

 
Pamiątkowe zdjęcie delegacji z Litwy z prezydentem RP Ryszardem Kaczorowskim wraz z małżonką (czwarty i piąta z lewa) oraz Heleną Miziniak prezydent EUWP, (druga z prawa) podczas uroczystego otwarcia Zjazdu.
 
Zebrani wysłuchali i przedyskutowali sprawozdanie przewodniczącej EUWP Heleny Miziniak za miniony po IV zjeździe okres, dokonali zmian Statutu, powołali stałe robocze komisje, zaaprobowali wnioski zgłoszone przez komisje i poszczególnych delegatów, dokonali wyboru na kolejną kadencję nowych władz EUWP.

Europejskiej Unii Wspólnot Polonijnych nadal będzie przewodziła urodzona Wilnianka, mieszkająca w Londynie, Helena Miziniak, na jej zastępcę został wybrany Tadeusz Pilat ze Szwecji, sekretarzem generalnym został Roman Śmigielski z Danii, sekretarzami EUWP zostali Urszula Milczewska z Bułgarii, Czesław Błasik z Rosji oraz Aleksander Zając z Niemiec. W składzie władz EUWP na kolejną kadencję znalazł się również Ryszard Maciejkianiec, który został wybrany do komisji statutowej. Zresztą grupa osób, reprezentująca Polaków na Litwie była jedna z najbardziej licznych. Oprócz w.w. w jej składzie znalazła się Janina Sławińska - również zeZwiązku Polaków na Litwie oraz niezwykle gorąco i serdecznie przyjmowany zespół z Rudziszek w składzie Włodzimierza Saszenki i dwóch jego córek - Eweliny i Anety, a także towarzysząca zespołowi Anna Adamowicz.

 
Ewelina i Aneta Saszenko podczas występów przed delegatami zjazdu
 
Organizatorzy uroczystości jubileuszowych oraz Zjazdu dali również możność zebranym delegatom chociażby po części, mimo braku czasu, poznać ogromny dorobek angielskiej Polonii, budującej swoją obecność w Wielkiej Brytanii opierając się na tradycyjne wartości i instytucje, zapewniające zachowanie i godną reprezentację trudu kilku pokoleń, który bez wątpienia, poza Polską jest największy na świecie. Reprezentanci polskich i polonijnych organizacji Europy mieli więc możność poznać dorobek Instytutu Polskiego i Muzeum im. Gen. Sikorskiego, zapoznać się z działalnością najstarszego klubu polskiego w Anglii "Ognisko Polskie", zwiedzić Londyn, poznać historię Pomnika Katyńskiego oraz nawiązać kontakty za środowiskiem w Londynie i zacieśnić wzajemne kontakty, które bez wątpienia będą sprzyjały rozwijaniu współpracy i wymianie doświadczeń między polskimi organizacjami na europejskim kontynencie.

Inf.wł. Fot. red.

Nasz Czas 35/

Nasz Czas
 

WILNIANIE WSPÓŁCZEŚNI
Na straży naszego bezpieczeństwa

Rozmowa z Liuciją Borusevičiene, naczelnikiem III Komisariatu Policji m. Wilna

Wśród siedmiu stołecznych komisariatów policji trzeci zajmuje miejsce szczególne, ponieważ strzeże porządku i bezpieczeństwa w centralnej części miasta - na Starówce, jak też u bram Wilna - na dworcach kolejowym, autobusowym i na lotnisku. Godny odnotowania jest również fakt, że tym Komisariatem kieruje kobieta, Polka, pochodząca z podwileńskich Skaister koło Mickun.

Pani Komisarz, proszę odpowiedzieć naszym Czytelnikom na czym przede wszystkim polega specyfika działalności III Komisariatu, którym Pani kieruje.

Lucija Borusevičiene jest wychowanką Mickuńskiej Szkoły Średniej. Pracę w policji rozpoczęła w roku 1976, jednocześnie z powodzeniem studiując na Wydziale Prawa Uniwersytetu Wileńskiego. W karierze zawodowej przeszła drogę od sekretarza ówczesnego działu spraw wewnętrznych do kierownika komisariatu. Za wzorową pracę uhonorowana Krzyżem Rycerskim Orderu "Vytis" oraz odznakami "Ku chwale Ojczyzny" i "Za wzorową służbę".

A więc obsługujemy oraz zapewniamy bezpieczeństwo i porządek społeczny w trzech starostwach stolicy - na Starówce, w starostwach Rossa i Naujininkai. Mimo oficjalnej statystyki, głoszącej, że na tym terenie mieszka około 80 tys. osób, powinniśmy brać pod uwagę, że tutaj znajduje się najbardziej uczęszczana przez przyjezdnych Starówka, a także dworzec kolejowy, autobusowy i lotnisko. Dlatego przez teren, na którym mamy obowiązek zapewnić bezpieczeństwo, przemieszczają się dosłownie miliony ludzi, jest on nie tylko bramą do Wilna, ale i do Litwy, bo tu właśnie następuje pierwszy kontakt gości z za- granicy z naszym krajem.

W ciągu roku około 3 mln osób zwiedza Starówkę, około 2,5 mlna osób wysiada z pociągów, około 3 mln z autobusów, około 2,5 mna przylatuje na wileńskie lotnisko. A ile jeszcze nie trafia do statystyki? Bo ci, co przyjeżdżają do Kowna czy innych miast - również odwiedzają Wilno. Tu się znajduje urząd prezydenta, siedziba rządu i ministerstw.

Stąd właśnie wynika inność naszej pracy w porównaniu z pozostałymi komisariatami, jej zwiększony zakres oraz nasza odpowiedzialność wobec obywateli i gości, przybywających do Wilna. Dlatego w/w. 80 tys. stałych mieszkańców, będących obiektem naszej troski, stanowią zaledwie nieznaczną część tego potoku ludzi, którzy przemieszczają się po terenie III Komisariatu. A liczba pracowników w komisariatach jest proporcjonalna do liczby stałych mieszkańców..., chociaż niewysokie wynagrodzenia i niełatwa praca nie zawsze pozwalają zapełnić wakujące etaty. Dziś przy 172 etatach, do których zaliczani są także pracownicy techniczni i działu paszportowego, dla przykładu brakuje nam 15 osób, których obowiązki powinni wziąć na siebie aktualnie pracujący policjanci.

Czego więc oczekuje Pani, pracownicy Komisariatu, policjanci od społeczeństwa, tego społeczeństwa, któremu służycie, któremu nawet w niełatwych warunkach staracie się zapewnić bezpieczeństwo i spokój?

Na stanowisku komisarza pracuję już piąty rok i z zadowoleniem dostrzegam pozytywne zmiany w naszym społeczeństwie, które staje się wyraźnie bardziej obywatelskie, bardziej odpowiedzialne, rozumiejące, że bez jego udziału policja nie będzie w stanie zapewnić bezpieczeństwo dla obywateli. Coraz częściej o zauważonych wykroczeniach obywatele informują policję, np. gdy ktoś próbuje włamać się do mieszkania nieobecnego sąsiada - telefonują do nas. Czyli nie są obojętni wobec tego, co się wokół nich dzieje. Co prawda, tacy obywatele jak na razie nie stanowią większości. Szczególnie nieprzyjemnie czują się policjanci, gdy podczas zatrzymywania przestępcy pojawiają się "obrońcy", którzy utrudniają naszą działalność, nie doceniając, że bezkarność w jednym przypadku powoduje kolejne wykroczenia i przestępstwa, które w wyniku są skierowane przeciwko samym "obrońcóm". Na pewno trzeba lat, aby nastąpiły kardynalne zmiany w społeczeństwie. Tym niemniej proces ten ewidentnie nabiera tempa.

Oczekujemy więc od mieszkańców Wilna i jego gości przede wszystkim więcej wyrozumiałości, jak też pomocy i zrozumienia, że przy współpracy policji i społeczeństwa możemy szybciej osiągnąć wyższy poziom bezpieczeństwa.

Dziś słyszymy o zaległym niewypłaconym wynagrodzeniu dla pracowników policji, o skromnych miesięcznych poborach, o braku wyposażenia, o możliwych protestach. Czego oczekują więc pracownicy policji od władz?

Pracownicy policji realnie oceniają możliwości naszego państwa i nie oczekują natychmiastowo takich warunków, w jakich pracują nasi koledzy w krajach Europy Zachodniej. Tym niemniej i my, i kierownictwo rządu rozumiemy, że w obecnych warunkach przy niskich wynagrodzeniach, przy braku odpowiedniego wyposażenia, w tym komputerów i niemożliwości korzystania z internetu, przy braku transportu i paliwa - policja nie jest w stanie w pełni wywiązać się z obowiązku wobec obywateli. O ile w planach rządu priorytetem minionych lat było zabezpieczenie zewnętrznego bezpieczeństwa państwa i dlatego znaczne środki szły na potrzeby Ministerstwa Ochrony Kraju, o tyle priorytetem lat 2006 - 2010 będzie wewnętrzne bezpieczeństwo i umacnianie instytucji, w tym policji, odpowiedzialnych za spokój i bezpieczeństwo wewnątrz kraju. Mamy więc nadzieję, że sytuacja będzie się stopniowo polepszać.

A więc, dla przykładu, po Uniwersytecie Wileńskim przybywa do Pani, do pracy, świeżo wykształcony prawnik. Co może Pani dziś mu zaoferować?

Miesięczne wynagrodzenie w granicach 600 - 800 Lt, stół i krzesło, z tym też nie zawsze jest łatwo, i maszynkę do pisania. W tej sytuacji pracownicy korzystają przeważnie z własnych komputerów. Minie oczywiście jeszcze kilka dobrych lat, aż policjant będzie miał komputer nie tylko na biurku, ale też w samochodzie, żeby mieć natychmiast potrzebną informację o zatrzymanym przestępcy.

Miałem zaszczyt zapoznać się z działalnością policji w Danii, Finlandii, Anglii i innych krajach. Wyposażenie i warunki pracy policji są tam lepsze, stanowią dla nas poziom, do którego powinniśmy dążyć.

Gościmy też u siebie pracowników policji z innych krajów UE. I powiem z zadowoleniem, iż mimo braku, jak na razie, odpowiednich warunków i wyposażenia, uznają oni, że mamy dobre wyniki naszej pracy.

Mówimy z Panią o Wilnie. Ale jak wynika ze statystyki przestępstw i związanych z tym publikacji, ludzie na wsi, a szczególnie mieszkający na chutorach, są poddani nie mniejszemu niebezpieczeństwu niż w mieście. Jak na razie dużo się o tym pisze i mówi, ale robi się niewiele. Co, Pani zdaniem, trzeba zrobić, aby mieszkające tam w większości starsze osoby również czuły się bezpiecznie?

Stan bezpieczeństwa na wsi jest bezpośrednio związany z istnieniem nierozwiązanych problemów socjalnych miejscowości wiejskich. Wysoki poziom bezrobocia sprzyja przestępczości i napadom na osoby starsze, samotne, ale otrzymujące regularnie renty.

Na terenie naszego komisariatu mamy również kilka wsi i chutorów, przyłączonych w swoim czasie z rejonu wileńskiego, dlatego ten problem jest nam również znany.

Obecnie Departament Policji zakupił samochody dla dzielnicowych, pracujących na wsi. Jeżeli więc dzielnicowy będzie mógł w miarę regularnie bywać w każdej wsi i w każdym chutorze - będzie to na pewno odstraszało potencjalnych naruszycieli prawa, sprzyjało umacnianiu bezpieczeństwa i sytuacja będzie się stopniowo poprawiać. Jednym ze sposobów odstraszania przestępców jest rozdawanie przez komisariaty wspólnie z firmą Omnitel telefonów komórkowych dla mieszkańców. Dobrze by było, aby osoby mieszkające w takich miejscowościach były częściej odwiedzane przez dzieci, krewnych czy znajomych.

Dziękuje za rozmowę i w imieniu Czytelników życzę Pani i pracownikom Komisariatu powodzenia w tak odpowiedzialnej pracy, jak zapewnienie bezpieczeństwa obywateli.

Rozmawiał Ryszard Maciejkianiec

Nasz Czas 21/2005 (670)

Nasz Czas

WILNIANIE WSPÓŁCZEŚNI 

Po latach rozłąki znowu w rodzinnym Wilnie

Rozmowa z Łucją Antonowicz-Bauer

Jest Pani Wilnianką z urodzenia?
Jestem Wilnianką z dziada pradziada. O mojej praprababci o nazwisku Anusewiczowa wspomina Czesław Miłosz w swej książce "Rodzinna Europa" na str.25. Do klanu rodzinnego należeli Anusewiczowie, Pietkiewiczowie,Michniewiczowie - wszyscy o tutejszym rodowodzie.

Tak, urodziłam się w Wilnie w roku 1927. Uczyłam się w prywatnej szkole powszechnej, która się nazywała "Nasza Szkoła" i znajdowała się przy ul. Mickiewicza obecnie Gedymina, w gmachu, gdzie jest teraz Ministerstwo Rolnictwa . Dyrektorką była pani Machcewiczowa. W szkole był wysoki poziom nauczania. Wychowywano dzieci w szacunku dla nauczycieli. Obowiązywał? mundurek. Miałam siostrę, która później uczyła się w Gimnazjum im. Elizy Orzeszkowej i brata, który uczył się, tuż za ścianą redakcji, w Gimnazjum Jezuitów. W niedzielę przychodziliśmy na nabożeństwo do kościoła św. Kazimierza, gdzie wkraczało uroczyście całe Gimnazjum Jezuitów. Po mszy szliśmy na ciastka do Białego Sztralla na ul. Zamkową.

A rodzice Pani?

Rodzice mieli domy na ul.Zawalnej, obecnie Pylimo. Nasz dom w Wilnie był zawsze gościnny. Nikt nie wychodził bez poczęstunku. I tę właśnie wileńską gościnność chciałabym zachować. Dlatego niecierpliwię się, aby szybciej mieć uporządkowaną tę część domu, którą odzyskałam, by móc przyjmować gości i tych nowo poznanych i starych znajomych.

A co w czasie wojny i później?

Powiem w wielkim skrócie. Mądry Dante napisał? : "Nie ma większej boleści jak wspominanie czasów w niedoli". Tu w roku 1942 zmarła Mama, która jest pochowana na cmentarzu św. św. Piotra i Pawła. Porzuciliśmy Wilno dopiero w roku 1945, ponieważ czekaliśmy na powrót brata, który został wywieziony do łagrów w Rosji. Po powrocie brata, mimo jego choroby, wyjechaliśmy jak najprędzej najpierw do Sopotu, a potem do Warszawy. Ukończyłam wyższe studia ekonomiczne oraz orientalistykę na Uniwersytecie Warszawskim.

Jest więc Pani ekonomistą i turkologiem. Skąd u Pani te zainteresowania?

Dziwnie może zabrzmi, ale z Wilna. Chodząc z Mamą po zakupy pomarańcz i fig, chciałam poznać tamte kraje "gdzie cytryna dojrzewa" - i tak już zostało. Zresztą jest to niezwykle interesujący kawał świata, gdzie się nawarstwiały przeróżne kultury. Dlatego tłumaczyłam prozę i poezję turecką na język polski, starając się wczuć we wszystkie subtelności języka tureckiego. Pragnęłam, by treść oryginału była idealnie bliska i pięknie oddana po polsku. Częste pobyty w Turcji umożliwiły mi to. Nie znam historii Turcji. Tym nie mniej każdy wykształcony Polak i Litwin ma sympatię do tego kraju z tego powodu, iż jest to jedyny kraj, który nie uznał rozbiorów Rzeczypospolitej Obojga Narodów. Tak, jest to rzeczywiście interesujący fakt historyczny. Wspólną cechą mieszkańców naszych ziem i Bliskiego Wschodu jest gościnność. I tu i tam gość jest najważniejszy. Turcja nie uznała rozbioru Lechistanu i w związku z tym istniała tradycja, że na dworze sułtana przy jego stole zawsze pozostawało wolne miejsce dla polskiego posła. W czasie niewoli w Turcji znaleźli schronienie liczni zbiegowie z wojska rosyjskiego, a później powstańcy z lat 1831 i I863. Dla nich to książę Adam Czartoryski, niedaleko Stambułu, po stronie azjatyckiej, założył wieś Adampol. Na swym sztandarze mieli herby Polski i Litwy. Wśród ówczesnej emigracji w Turcji znalazła się również Wilnianka Kornelia Ludwika Śniadecka, córka Jędrzeja, profesora Uniwersytetu Wileńskiego, która została pochowana na cmentarzu w Adampolu.

Teraz zapytam o najważniejsze - w jaki sposób Pani wróciła do Wilna i odzyskała po części swoje domy. Tym bardziej, że jest to przykład rzadki?

Do Wilna przyjeżdżałam często, właśnie na grób Mamy - i jak już wspomniałam - jesteśmy tu od wielu pokoleń, starałam się więc o uzyskanie obywatelstwa. Uporczywie kontynuowałam starania, wiedząc, że racja jest po mojej stronie. Mam więc dziś obywatelstwo Litwy i po części odzyskany dom. Jak też obywatelstwo Polski i honorowe Izraela za to, że moi Rodzice w czasie wojny ratowali Żydów w Wilnie.

Jakie są więc Pani plany twórcze po ponownym powrocie do rodzinnego Wilna?

Pomysłów jest dużo - współpraca z uczelniami, tłumaczenia, opracowywanie tematów, które dotychczas nie zostały podjęte. Pracowałam przy wydaniu słownika polsko-tureckiego, dlaczego by więc nie wydać litewsko - tureckiego? Ale do tego potrzebny mi jest stół, lampa i ciepły pokój. A tu remonty się przeciągają i ja się denerwuję. Myślę też o dużej inwestycji na swoim placu, ale to jest już inny temat, temat "rzeka".

Wielu dziś zauważa, że w Wilnie brakuje polskiej inteligencji, a ubytek tej z okresu międzywojennego stanowi wprost niepowetowaną stratę...

Rzeczywiście o tym się mówi, tylko w tym kierunku nie wiele się robi. Bywałam na różnych spotkaniach w Warszawie i w Wilnie, kiedy mówiono o możliwości powołania uniwersytetu polskiego w Wilnie. I Polacy i Litwini byli przeciw, nie bardzo wiedząc zresztą czemu. Przecież z inteligencją łatwiej się porozumieć. A konflikty i spory - jak wiadomo nigdy nie przynosiły i nie przyniosą nic dobrego. XX wiek uwypuklił cały tragizm sporów europejskich. Przeszliśmy wojny, Katyń, Holocaust. Człowiek zabijał człowieka, stawiał nad dołem i strzelał mu w tył głowy. Jest to wprost nie do pomyślenia! Czasy Nerona są niczym w porównaniu z wiekiem XX w Europie. Jakiż to straszny przykład daliśmy światu ! A przecież o tym już się zapomina, a pamiętać trzeba, aby się nigdy nie powtórzyło. Myślę, że dlatego Unia Europejska, do której dąży Polska i Litwa, jest sposobem, by zapobiec takim tragicznym sporom. Unia - gdzie nie ma gorszych i lepszych, gdzie Niemiec, Francuz, Polak, Litwin, Duńczyk i każdy mieszkaniec Europy ma równe prawa. I tak powinniśmy żyć - w zgodzie, w spokoju, dbając rozsądnie o ochronę środowiska i swego otoczenia. Samochód nie jest najważniejszy. Ma Pan rację , panie redaktorze, ubytek inteligencji, to ogromna strata. Bo przecież z tego kręgu kulturowego wywodzi się wiele wspaniałych postaci: pisarzy, artystów, naukowców. Wspomnę tylko kilka nazwisk, które przyszły mi teraz na myśl: Tadeusz Konwicki, Tomasz Zan, Czesław Miłosz, Adam Tyszkiewicz, Halina Popławska, Barbara Skarga, Hanna Swida, Witold Pilecki i tak dalej... Tematów do pisania jest bardzo wiele. Chociażby biografie Wilnian, mieszkających w różnych miastach, krajach. Nieomal o każdym można napisać powieść, tak ciekawe pełne przygód dobrych i złych, mieli życie. Nad fabułą nie trzeba się zastanawiać: brać gotowe fakty i tworzyć z nich całość.

Widzę, że ma Pani w ręku jakieś fotografie.

Tak, pragnę Panu przekazać bardzo ciekawe zdjęcie "historyczne" z roku 1929, na którym jest moja siostra Terenia, mój brat Janek i kuzyn Staszek. Proszę zwrócić uwagę z jakim skupieniem i zrozumieniem dzieci słuchają audycji nadawanej z rozgłośni Radia Wileńskiego. Jakże szybko nastąpił postęp cywilizacyjny : z radia kryształkowego na słuchawki przeszliśmy do radia lampowego, następnie do TV czarno białej, kolorowej i satelitarnej, gdzie możemy oglądać cały świat. Żal wielki, że kultura cofa się ustępując miejsca technice, która rozwija się wręcz fantastycznie.

Dziękuję za zdjęcia, rozmowę i życzę wszelkiej pomyślności na wileńskim bruku.

Rozmawiał Ryszard Maciejkianiec

Nasz Czas 1/2004 (626)

Nasz Czas

WILNIANIE WSPÓŁCZEŚNI 

Unia Europejska dała szansę na rozwój i postęp

Sylwetki gospodarnych

Rozmowa z Andrzejem Andruszkiewiczem,
rolnikiem z Ejszyszek

Pamiętam ciebie Andrzeju jako studenta obecnego Uniwersytetu Technicznego im. Gedymina, uczestnika kursów polonijnych i wyjazdów organizowanych przez Związek Polaków na Litwie jeszcze w końcówce lat 80., kiedy to z uwagą i rozwagą przyglądałeś się życiu. Wróćmy jednak do początku.

Andruszkiewiczowie

Szczerze mówiąc, jeżeli wszystko miałbym zaczynać od początku (uśmiecha się), to raczej tym bym się nie zajął. Ale dziś już nie ma odwrotu. Tym bardziej, że o ile do pierwszego maja br. nie było faktycznie większej perspektywy, o tyle przystąpienie Litwy do Unii Europejskiej absolutnie zmieniło sytuację. I na tym przede wszystkim wygrało właśnie rolnictwo. Wiadomo, że w Unii również są i będą trudności i problemy - ale jest także realna szansa na rozwój i postęp.

A więc po ukończeniu w roku 1989 Instytutu Inżynierów Budowlanych miałem wybór - zostać w Wilnie, czy wrócić w rodzinne strony. Ponieważ życie miejskie mnie nigdy nie pociągało, wolę bowiem spokój i ciszę prowincji - wybrałem to drugie - i zacząłem pracować w gospodarstwie rolnym " Wersoka" . I jak na razie praca układała się dobrze. Z pomocą gospodarstwa wybudowałem w Ejszyszkach dom. Kiedy się zaczęły przemiany, dom sprzedałem i zacząłem inwestować we własne gospodarstwo - kupiło się traktor, kombajn i inną technikę. Początkowo na odzyskanych ojcowskich około 50 ha zajmowałem się uprawą zbóż - i wcale nieźle to szło. Co prawda, dziś żałuję, że nie wykorzystałem możliwości tamtego czasu, aby utworzyć wielkoobszarowe gospodarstwo. Bowiem jak się okazało 50 - hektarowe gospodarstwo - to jeszcze za mało. Potem były lata trudne, gdy uprawa zbóż przestała się opłacać. W roku 1998 postanowiliśmy z małżonką, że ukierunkujemy nasze gospodarstwo na produkcję; mleka, dokupiliśmy więc jeszcze 50 ha ziemi. I tak jest do dziś - specjalizacja wyłącznie mleczna.

Kupiliście więc krowy...

Tak, ale się okazało, że miejscowe nie są wiele warte, więc znaleźliśmy rasowe w mariampolskim rejonie i stamtąd je sprowadziliśmy. I na wynik nie trzeba było długo czekać - udoje zwiększyły się trzykrotnie i dziś mamy mniej więcej średnią europejską - 5,5 tony mleka od krowy bez kukurydzy i bez kiszonek. W tym roku nabyliśmy nową prasę rolującą, co daje znaczący postęp w jakości przygotowywanej paszy. Obecnie właśnie rozpoczynamy karmienie tymi kiszonkami, których jakość i właściwości daje się porównać do świeżej majowej trawy, a według obliczeń specjalistów za okres przechowywania tracą one zaledwie 3 proc. właściwości odżywczych. Spodziewamy się więc, że w przyszłym roku nadoimy średnio około 7 ton od krowy.

I to byłby szczyt możliwości?

Raczej tak, bo dalszy wzrost produkcji zależy już nie od producenta, a od serwisu obsługującego rolnictwo - weterynarzy, laboratorium itp.

A jakie stado macie?

Ponad trzydzieści krów, no i młodzież, której w tym roku sporo sprzedaliśmy. I na razie zamierzamy przy tej ilości bydła pozostać.

Sprzedajecie więc dobre, zarodowe bydło?

Oczywiście, chociaż ceny jak na bydło zarodowe są jeszcze u nas niezwykle niskie. Natomiast sprzedaż dobrego bydła poza rejonem jest dosyć problematyczna, bowiem rejon solecznicki nie ma jeszcze tej renomy, jak rejon mariampolski czy inne.

Dlaczego, twoim zdaniem, rejonom podwileńskim brakuje tej renomy?

Problem polega nie na braku pracowitości naszej ludności, ale raczej dotyczy to poziomu świadomości - obawa przed zmianami, przed nowością, niewiara we własne siły, jak również brak współczesnej wiedzy. Ewidentnie, że niektórzy gorzej gospodarzą, niż ich dziadkowie w okresie międzywojennym.

Przy tym przemiany w rolnictwie były przeprowadzone w sposób nieprzemyślany - przecież majsternie, magazyny zbożowe itp. trzeba było po prostu sprywatyzować, a nie niszczyć. Nie bacząc na wskazówki z góry musiało również zadziałać zrozumienie potrzeb społecznych, patrzenie odrobinę do przodu - że i po przemianach ustrojowych tutaj będą nadal żyć i pracować ludzie z odpowiednimi dla wiejskich miejscowości zapotrzebowaniami. Przykład Wschodnich Niemiec mógł nam służyć za pewien wzór reformowania rolnictwa. Inna rzecz, że dziś przy zapotrzebowaniu na pewne usługi dla rolników nie pojawia się inicjatywa podaży tych usług. Bo i przy braku murów można okazywać takie usługi mając "złote ręce" i odrobinę inicjatywy. Co znów świadczy o poziomie naszej świadomości i braku zrozumienia, że to trzeba robić, można robić i z tego żyć. Dotyczy do w zasadzie całej Litwy i regionu wileńskiego, bo okolice wokół Ejszyszek na szczęście korzystnie się na tym tle wyróżniają. W tej części Ziemi Wileńskiej faktycznie nie ma nie uprawianej ziemi, co zaskakuje gości z innych części Litwy, gdzie nawet czarnoziemy niekiedy leżą odłogiem. Czyli pracowitości nam wystarcza, lecz brakuje wiedzy, uświadomienia i pomocy ze strony władz dla ludności tego regionu w stworzeniu pewnej wizji przyszłości po to, aby mógł się on rozwijać zgodnie zapotrzebowaniem czasu.

Czy tylko władza może zadbać o człowieka?

Oczywiście w pierwszej kolejności sam człowiek. Bo żadna władza wszystkiego za człowieka nie zrobi. W żadnym wypadku władza nie może ludziom przeszkadzać pracować. Inna rzecz, że to są skutki systemu sowieckiego, tłumienia inicjatywy gospodarczej i opiekuńczości państwa, co bez wątpienia na długo jeszcze będzie ciążyło na naszej zespołowej świadomości.

A czy twoim zdaniem urzędnicy, z którymi ma do czynienia rolnik, dobrze wywiązują się ze swoich obowiązków?

Ja spojrzałbym na te stosunki z innej strony - jeżeli rolnik nie zwraca się z żadnymi prośbami, nie ma żadnych propozycji - skąd powiedzmy pracownik działu doradztwa rolniczego może wiedzieć w szczegółach o potrzebach rolnika, dostosować do ich potrzeb swoją działalność. Natomiast co dotyczy działu rolnego naszego samorządu, kierowanego przez Stanisława Lebedisa - można oceniać tylko pozytywnie - jest chęć i wola niesienia pomocy rolnikom, służenia im dobrą radą.

Wróćmy do początku naszej rozmowy. Na kupno krów zaciągnąłeś kredyt?

Wziąłem kredyt, biorę teraz i zamierzam brać w przyszłości. Niestety, żaden rolnik bez tego nie może rozwijać gospodarstwa, chyba że miał wpływ na proces prywatyzacji byłych uspołecznionych gospodarstw.

Tym bardziej, że od dwóch lat rolnik płaci 3,5 - 4 proc., i że są już kredyty pięcio i siedmioletnie. Dla porównania pierwsze kredyty brałem pod 14 - 18 proc. I były to roczne kredyty, chociaż rolnictwo to nie handel, żeby tak szybko mógł następować zwrot kosztów inwestycji. Trzeba więc było po prostu ryzykować - ale się opłaciło. Tym też sposobem na swojej ziemi, na równym polu wybudowałem stodołę i oborę - i mam nadzieję, że już tego lata będzie ona odpowiadała wszystkim standardom unijnym. Budowałem jak dla siebie - z perspektywą, jakościowo i tanio. Zresztą wiedza i dyplom inżyniera budowlanego w tym wypadku przydały się jak najbardziej. Jestem przekonany, iż zwierzęta nie powinny mieć gorszych warunków, niż gospodarz. Teraz zamierzamy wymienić urządzenia do dojenia krów na najbardziej współczesne. I zostanie problem magazynowania ścieków i obornika. Na to wszystko są przewidziane unijne środki strukturalne, złożyłem więc na nie odpowiedni wniosek i mam nadzieję pokrycia części wydatków, potrzebnych na powyższe cele.

Dla mentalności naszej ludności branie kredytów jest zjawiskiem nowym. Musi więc nastąpić pewien przełom w świadomości, aby po nie sięgnąć?

Cała gospodarka, a tym bardziej rolna, w Europie jest oparta na systemie kredytowania. Przypomnijmy niedawne czasy sowieckie - mając gdzieś lat około 35 uciułało się na samochód, około 40-stki - otrzymywało się mieszkanie, aby przez kolejnych lat dziesięć je urządzać, w 60 lat dało się coś zebrać dla dzieci. Czyli człowiek nigdy nic nie miał, zawsze ciułał i na wszystkim oszczędzał - i tak przebiegało całe życie. Na Zachodzie człowiek kończy studia, urządza się do pracy, bierze na kredyt samochód i mieszkanie, które spłaca z wynagrodzenia - i od razu żyje w normalnych warunkach. Tak powinno być i tak będzie również u nas.

Czy podobne stada mają inni rolnicy w rejonie?

Chyba z 15 rolników w rejonie ma również stada w liczbie 30 - 40 krów dojnych, w związku z czym na tle Ziemi Wileńskiej i Litwy rejon prezentuje się wcale nieźle.

Czy twoim zdaniem z pozycji zdobytych po latach doświadczeń - można dziś zacząć podobną działalność?

Można. Dziś, kiedy Litwa jest już w składzie Unii - ma to swoje plusy, ale minusy również. We wszelkim wypadku dzisiejszy początkujący rolnik co najmniej będzie wiedział na czym realnie stoi i w ten sposób realnie oceniał swoje możliwości startu. Będzie też mógł uniknąć pewnych błędów, poznając nasze doświadczenia.

Stworzyłeś miejsca pracy dla siebie, małżonki i innych osób, obsługujących gospodarstwa rolne...

Bezpośrednio też jedną osobę zatrudniam na stałe w gospodarstwie, nie licząc różnych sezonowych czy okazyjnych prac. W tych warunkach samym trzeba dużo pracować. Zresztą nikt nic bez pracy nie osiągnął.

A patrząc w przyszłość - czy twoim zdaniem twoja gospodarka będzie konkurencyjna, aby sprostać wymogom rynku?

Przed pierwszym maja straszono, że Europa nas "zawali" mięsem i mlekiem, jakby przed przystąpieniem Litwy do UE te produkty nie trafiały na nasz litewski rynek różnymi drogami. Z kolei produkty z Litwy w podobny sposób nie docierały do innych krajów. Zobaczmy na sąsiednią Polskę - dziś eksport płodów rolnych do krajów UE wzrósł o 40 proc. W perspektywie kilku lat na Litwie może nawet zabraknąć mleka, ale nie będzie to wina Unii, lecz naszych władz, w tym przetwórców mleka, którzy płacąc mizerne ceny producentom nie sprzyjają rozwojowi tego kierunku rolnictwa. Dziś mają zyski - ale dosłownie tną gałąź, na której siedzą nie inwestując poprzez ceny w rozwój gospodarstw produkujących mleko.

Dlatego zbyt mleka będzie zawsze zabezpieczony, a nasz średni rolnik powinien mieć nie średnie dwie i pół krowy - a 10 - 15, co nie wymaga specjalnie wielkiego wysiłku oraz 15 ha ziemi z dobrymi łąkami. Dlatego jestem głęboko przekonany o dobrych perspektywach producentów mleka i mięsa. Tym bardziej, że nasze przetwory z mleka i mięsa cenią się na Zachodzie - są bardziej zdrowe i smaczne. Jedynie nasza produkcja powinna być szerzej promowana w krajach UE. Ale to już misja państwa i innych instytucji.

Natomiast Ziemia Wileńska powinna płynąć mlekiem, mięsem i miodem, produkowanymi w rodzinnych gospodarstwach. Właśnie w rodzinnych gospodarstwach, stanowiących o przywiązaniu do ziemi, o powstawaniu klasy średniej, która z kolei jest podstawą demokratycznych obywatelskich państw. Nie wierzę, że produkcję rolną może zastąpić agroturystyka czy hodowla strusi oraz innych atrakcyjnych zwierząt. Tym bardziej, że rolnik - to nie zawód, to raczej tryb życia.

I pytanie najważniejsze. O rodzinie.

W roku 1995 z obecną tu małżonką Nijolą, też ejszyszczanką, zawarliśmy związek małżeński. Dziś dorasta nam dwoje dzieci - ośmioletnia Anna jest już uczennicą czwartej klasy, a Krzysztof ma pięć lat i uczy się w zerówce. Żona z zawodu jest księgową, co jest nam niezwykle pomocne przy prowadzeniu gospodarstwa.

W jakim języku uczą się dzieci?

Oczywiście w języku polskim. Jestem zdania, że powinniśmy być dobrymi i aktywnymi obywatelami Litwy i Europy, docierać do potrzebnych informacji i wiedzy, współuczestniczyć we wszystkich procesach i przemianach, nie izolować się i nie zamykać, pozostając jednocześnie Polakami.

Dziękuję za rozmowę i w imieniu redakcji życzę wszelkiej pomyślności w tej tak ważnej misji - być odpowiedzialnym gospodarzem na Ziemi Wileńskiej.

Rozmawiał Ryszard Maciejkianiec

Nasz Czas 23/2004 (648)

Nasz Czas

Początek strony
JSN Boot template designed by JoomlaShine.com