…Henryk Sienkiewicz był pisarzem dla dzieci, które na zawsze zostają w nas i którymi my na zawsze zostajemy gdzieś w głębi naszych serc i w mrokach podświadomości. Stefan Żeromski był pisarzem dla młodzieży. Józef Mackiewicz jest pisarzem dla dorosłych, dla ludzi w wieku męskim, wieku klęski.
Marian Hemar. Tydzień Polski, 1966


Józef Mackiewicz poznał sowietyzację na blisko dziesięć lat przed innymi pisarzami polskimi i jako pierwszy ukazał jej istotę. Wyprzedził też o wiele lat Sołżenicyna, ale na polskich pisarzy Zachód dotąd mało zwracał uwagi i tylko świadectwo rosyjskie, na ogół dobrze spóźnione, bywa tu rewelacją. Mackiewicz dostrzegł w sowietyzacji równoczesne działanie presji zewnętrznej i wewnętrznej, na społeczeństwo w całości i na poszczególne jednostki, presji, której mało kto potrafił się oprzeć. Umiał ukazać postępowanie rozkładu, stopniowe, lecz szybkie. Na przeszło dwadzieścia lat przed Aleksandrem Zinowiewem Mackiewicz odkrył, że wolny świat zachodni łatwo ulega sowieckiej zarazie i że wystarcza po temu zwyczajny kontakt. „Co się stanie, gdy machina bolszewicka zetknie się ze starym, wolnym światem?" - pyta Mackiewicz w Drodze donikąd, powieści opublikowanej po raz pierwszy w 1955 r., a wznowionej obecnie przez londyńskie wydawnictwo Kontra. Akcja powieści rozgrywa się na okupowanej przez Związek Sowiecki Litwie w latach 1940-1941. „Spójrz, co się dzieje wokół! - czytamy w tej powieści. - Wszystko się rozkłada, rozpada, całe narody przeistaczają się w miąższ, w gówno!" Obraz ten nie stracił nic na aktualności.


Ta bolszewicka machina, stworzona przede wszystkim przez prymitywów, prostaków, często wręcz chamów, potrafiła bez głębszych dociekań wykryć i wykorzystać wszystkie słabości psychiki ludzkiej i społecznej. Machina ta działa przez łączenie strachu realnego z urojonym, opierając się raczej na tym drugim. Stworzona przez bolszewików sowiecka machina państwowa jako pierwsza zastosowała tak zwane „wielkie kłamstwo”. Goebbels był tylko pojętnym naśladownikiem. Sowieci i hitlerowcy - podobnie prymitywni i mało wykształceni - bez przygotowania teoretycznego umieli stosować kłamstwo, potęgować podejrzliwość, rozbudzać manię prześladowczą, niszcząc system nerwowy jednostek i społeczeństw. Na czym polega „siła" ich systemu? Na tym, że - jak pisze Mackiewicz w Drodze donikąd - „każdy jeden, kto tylko zechce, może drugiego zgubić". Wszyscy zaczynają się bać donosicieli i prowokatorów. Nikt nie jest więcej pewny nikogo. Ludzie przestają się z sobą naprawdę komunikować i dochodzi do „kompletnego sparaliżowania społeczeństwa na czym właśnie bolszewikom najbardziej zależy". Jakże aktualne jest spostrzeżenie Mackiewicza, że „skoncentrowane kłamstwo ludzkie posiada siłę, której granic na razie nie znamy, że można dokonać przewrotu gruntownego w takich dziedzinach, jak mowa ludzka, znaczenie słów". „Odbierz ludziom pierwotny sens słów, a otrzymasz właśnie ten stopień paraliżu społecznego, którego dziś jesteśmy świadkami" - tak opisuje Mackiewicz w Drodze donikąd okupację sowiecką na Litwie 1940 r. Świadkami takiego paraliżu społecznego jesteśmy do dziś. Tylko Polska jest od kilku miesięcy jakimś cudownym wyjątkiem.
System sowiecki stosuje terror prewencyjny - wskazuje Mackiewicz w swej powieści. Wielki aparat policyjny „wymyśla wrogów i przestępców", zamiast na nich czekać, a wiadomo, że z wymyślonymi wrogami o wiele łatwiejsza sprawa. Czy system sowiecki zmienił się od tamtych czasów? W każdym razie nie w swej istocie. Na pytanie, „za co tak nie lubi bolszewików", główny bohater powieści Mackiewicza odpowiada bez namysłu: „Za łgarstwo przede wszystkim". Przeciw temu samemu łgarstwu protestowali polscy studenci w 1968 r., a robotnicy Wybrzeża w 1980. Ludzie szybko poddają się działaniu kłamstwa państwowego i współdziałają w nim, klaszcząc i podchwytując okrzyki, pobrzydzając swój wygląd, żeby się nie wyróżniać. Zdaje im się, że oszukują swojego wroga, a on się w kułak śmieje, bo jemu chodzi przede wszystkim o takie właśnie zarażenie kłamstwem. Oto fizyk stara się „myśleć realnie" i zamierza „położyć uszy po sobie", żeby „zachować substancję narodu", a owa substancja tymczasem wycieka, wysączana i wysysana. Społeczeństwo ulega atomizacji, a równocześnie i w samych atomach zachodzą nieodwracalne zmiany Znamienna jest bardzo symboliczna scena, w której główny bohater, gdy nie udaje mu się sprzedać starej szabli szlacheckiej do muzeum, tuła się z nią po mieście i nikt ze znajomych nie chce mu jej przechować nawet na jedną noc i musi z nią w końcu uciekać przed pogonią przechodniów, którzy chcą go wydać w ręce władz. W systemie sowieckim groźniej niż gdzie indziej przejawia się ciężkie schorzenie dwudziestego wieku, które nazywa się profesjonalizm. „Cóż mnie to obchodzi! Pracuję anonimowo, wykonuję zawodowo płatne zlecenie." Postawa ta skompromitowała się dobitnie w hitlerowskiej Rzeszy (zwłaszcza prawnicy i lekarze) . W systemie totalitarnym nie ma naprawdę neutralnych dziedzin. Adwokat, który u Mackiewicza zmienia się w fizyka, „gdy prawo nie ma zastosowania", musi jednak spełniać przykry obowiązek prowadzenia uczniów na odczyty propagandowe. Neutralność wykluczona jest nawet w pszczelarstwie, gdy trzeba wysłuchać odczytu pod tytułem „Co przemysł pszczelarski zawdzięcza Stalinowi?". A nikt się nie śmieje, wszyscy słuchają.
Kiedy główny bohater powieści Mackiewicza przemienia się z litera¬ta-dziennikarza w furmana, zostaje aresztowany i oskarżony o odmowę pracy dla nowego ustroju. Inni nie odmawiają i Mackiewicz wskazuje jako jeden z pierwszych to, co znalazło całkowite potwierdzenie w kilkuletniej praktyce Związku Literatów Polskich, a mianowicie, że „trzeba mieć wielki talent, żeby umieć pisać przeciw własnej wyobraźni i pisać przy tym dobrze". Już w 1955, gdy okazało się pierwsze wydanie Drogi donikąd, Czesław Miłosz podkreślił, że jest to wzór prawdziwego realizmu, któremu - wbrew nadludzkim wysiłkom - nie mogło dorównać żadne dzieło krajowych literatów, pragnących stać się realistami. Mackiewicz pisze realistyczne i z maksymalnym obiektywizmem. Każdy człowiek w jego powieści jest przede wszystkim człowiekiem. Bez nienawiści portretuje bardzo ludzkie twarze i charaktery enkawudzistów, którzy poniekąd i sami są ofiarami systemu. Wykonują oni swą pracę, najlepiej jak potrafią, bez większego zaangażowania uczuciowego, zawodowo. Mają żony, własne strapienia, sypiają po chłopsku, w kalesonach. Mackiewicz skrupulatnie zapisuje też, co ile kosztuje w sklepach i poza sklepami. Socjalistyczna cenzura takiego realizmu nie toleruje. Pamiętam, ile godzin zmarnowałem na negocjacje z towarzyszką Wichową w Czytelniku w 1967 r. (na parę miesięcy przed ucieczką z PRL) . Chodziło o pieczeń wołową w warszawskim barze samoobsługowym „Praha". Chciałem mianowicie w jednym z opowiadań przemilczeć zdanie, że „nie mam nic przeciwko temu, żeby płacić jedną trzecią swojej dniówki za pieczeń wołową w barze „Praha” (za którą teraz w Warszawie każdy o wiele więcej chętnie by zapłacił). „Bolszewizm nie zna kompromisu" - stwierdził Mackiewicz w Drodze donikąd na ćwierć wieku przed Sołżenicynem. Potwierdzeniem tego jest fakt, że nie doszło do kompromisu pomiędzy mną a tow. Wichową w sprawie ceny pieczeni i musiałem wyjechać.
Punktem kulminacyjnym Drogi donikąd jest akcja wysiedlania. Starannie przygotowana, według instrukcji, ze znajomością rzeczy i psychiki ludzkiej, aby nie budzić paniki, w systematyczny, zorganizowany sposób. Zabierano ludzi do pociągu całymi rodzinami i dopiero na stacji oddzielano głowy rodzin pod pretekstem osobnej „inspekcji sanitarnej" dla mężczyzn. Cóż to nam przypomina? I brano ludzi bez żadnego oporu, na oczach wszystkich, a ludzie byli bezradni. Co robić? Uciekać? Dokąd? Z żoną, dziećmi, dobytkiem? Gdzie się podziać? To również coś nam przypomina. „Ale żeby choć ktokolwiek palcem ruszył, taki tłum. A tych garstka." Przypomina nam to, że hitlerowcy mieli od kogo się uczyć i że byli pojętnymi uczniami, że bezradność wywożonych Żydów nie była zjawiskiem bez precedensu. Że kłamstwo i strach jest największym przekleństwem naszego stulecia, a sowietyzm i hitleryzm to bracia bliźniacy, z tą tylko paradoksalną różnicą, że pierwszy jest znacznie starszy od drugiego.
Podobnie jak w późniejszej powieści Nie trzeba głośno mówić (ciąg dalszy Drogi donikąd), którą nazwałem w swoim czasie w recenzji „Wielką wojną małych ludzi". Mackiewicz ukazuje tu ludzi będących przedmiotem, a nie podmiotem historii. Ale ci pozornie „mali ludzie" mają wyrazistość, głębię i tragizm ogólnoludzki. Okiem prawdziwego artysty obejmuje on równocześnie całość i szczegóły Całością jest niema, obiektywna, bujna przyroda litewska oraz równie bujna, śpiewna, autentyczna, północno-wschodnia polszczyzna. Szczegółami są ludzie i ich bardzo poszczególne losy w stylu greckiej tragedii, ale w dodatkowym wymiarze. Ludzie ci tracą bowiem rozeznanie, zmieniają się nie do poznania, sami siebie nie poznają, nie wiedzą w końcu nawet, co mówią. Nie grecka to tragedia, ale sowiecka. Za wielka dla zwyczajnych, prowincjonalnych, „małych" ludzi, o których bogowie zupełnie nie dbają (za wielka zresztą i dla „wielkich ludzi", stołecznych), a których tylko cud może uratować. Dramat Drogi donikąd narasta w oczekiwaniu zapowiadanego cudu, w który prawie wszyscy chcą wierzyć, bez różnicy na wyznanie, narodowość, pochodzenie społeczne czy rasowe, ale zebrany tłum czeka daremnie. Cud nie nastąpił. Garstka enkawudzistów poradziła sobie raz jeszcze z wielkim tłumem bez większego trudu. Cud, na który czekali, nastąpił dopiero w blisko czterdzieści lat później, na polskim Wybrzeżu.
Pierwodruk: „Wiadomości" (Londyn) 1981, nr 2.

Opublikowano na podstawie: Józef Mackiewicz i krytycy. Antologia tekstów pod redakcją Marka Zybury. LTW, Łomianki 2009.

Początek strony
JSN Boot template designed by JoomlaShine.com