…Zróżnicowany narodowościowo kraj nasz stanowi część Litwy hi­storycznej - i nas - ludzi mego pokolenia - wychowywano jako Li­twinów, oczywiście w tym znaczeniu, w jakim był Litwinem Mickie­wicz, gdy wołał: „Litwo, ojczyzno moja”. Marian Zdziechowski. Idea polska na kresach, 1923

Na początku roku bieżącego w wydawnictwie 3SMedia Sp.z o.o. w Warszawie  ukazała  książka Janusza Korwina Mikke pt. Historia według Korwina. Jest to zbiór publikacji, które ukazały się na przełomie wieków w tygodniku „Najwyższy Czas!”, założycielem i redaktorem naczelnym którego w latach 1990 – 2007 był autor powyższej książki.

Mimo, że już  wzmiankowaliśmy o ukazaniu się i treści Historii według Korwina, warto do niej wrócić. I przede wszystkim w nawiązaniu do myśli tam zawartych, innego, podobnego do Jerzego Giedroycia spojrzenia na historię Polski („[h]istoria Polski jest jedną z najbardziej zakłamanych historii jakie znam”), felietonów dotyczących bezpośrednia Litwy  oraz postaci i poglądów autora książki, opartych na ideologii libertarianizmu (nie mylić z „naszym” liberalizmem, reprezentowanym przez kilka panoszących się złodziejsko grup), uważającego za wartość najwyższą wolność, tradycyjną rodzinę i moralność, a za najlepszą formą zarządzania społeczeństwem - monarchię lub inne formy niezbiurokratyzowanego i nieskolektywizowanego zarządzania z dobrą dyktaturą włącznie. Uważa bowiem, iż (…) demokracja jest zawsze głupia, demoralizująca i niezwykle kosztowna. JKM jest bezkompromisowym przeciwnikiem wszelkich socjalizmów – z ludzką, polską czy europejska twarzą.

Ten kierunek myśli politycznej nie jest u nas publicznie reprezentowany, a dlatego również z tego powodu godny poznania.

Oto kilka hasłowych opinii autora książki, pozwalających w pewnym stopniu zrozumieć jego poglądy:
/- Eurosocjalizm jest co prawda lepszy od socjalizmu sowieckiego, bo już nie mordują, tylko kradną. Ale nadal jest to system zły…/ Każdy socjalizm - z euro socjalizmem włącznie – to ustrój niewolniczy, a ustrój niewolniczy jest niewydajny gospodarczo./ Różnica między Polską a Stanami polega jednak na tym, że oni swoich Czerwonych przechowują w rezerwatach, a my w parlamentach./ Kto mówi o walce z biedą, a nie o obniżce podatków, ten jest albo idiotą, albo oszustem!/ Nie chodzi o to, żeby zmieniać świnie przy korycie, tylko żeby im zabrać koryto./ Nie kradnij - rząd nie lubi konkurencji!/ Alternatywą dla demokracji jest normalność./ Precz z równouprawnieniem! Kobiety powinny mieć nie „równe prawa”, lecz przywileje!/ Jeżeli mamy wychodzić z naszego zaścianku, to po co wchodzić do Eurozadupia? Lepiej dołączyć się do krajów, gdzie panuje wolność./ Gdyby wybory miałyby coś zmienić, to dawno zostałyby zakazane./

Przez wiele lat konsekwentnie działając w tym kierunku J. Korwin Mikke zrobił pewien wyłom w myśleniu niezwykle skolektywizowanego polskiego społeczeństwa, które tradycyjnie, wbrew utartej opinii, od wieków wyróżniało się nie indywidualnym, ale masowym, stadnym myśleniem. Doczekał się grona następców, stał się znaną, popularną i wzorzystą postacią krajobrazu Polski.

Zresztą o stanie i potrzebie wyjścia z masowego stagnacyjnego myślenia niejednokrotnie pisał nasz Józef  Mackiewicz  czy to w „Niemieckim kompleksie”Społeczeństwo dojrzałego narodu winno być jak rozwarty szeroko wachlarz. Niewątpliwie tak. Dodałbym od siebie, że im więcej ponad 180 stopni rozwarcia tego wachlarza, tym więcej świadczy o dojrzałości, dynamice, a więc i bogactwie myśli społeczeństwa. Podczas gdy zwinięty w mocnej garści robi wrażenie raczej krótkiej pałki - czy nawiązując do dorobku Michała Kryspina Pawlikowskiego -  (…)„Jeżeli zaś chodzi o szlachtę polską, czy w danym wypadku litewską, spolonizowaną, wyrosłą z tradycyjnej oligarchii, nie z żadnej tam "demokracji", jak to staramy się wmówić Europie!, to trafnie zauważa w swej "Polnische Tragedie" Harald Laeuen, że wpłynęła na wytworzenie nie typu indywidualnego, a typu masowego. Bardziej niż w absolutystycznej Europie. Do skolektywizowanego XX wieku weszliśmy krzepciej skolektywizowani niż inne narody. A nasze narzekania na "indywidualność", "niezgodę" i "warcholstwo", uważam za czysty bluff! Pretekst do ukrycia pod nim innych niedomagań i innych wad, z którymi mniej jest do twarzy.

I oto, czytając Pawlikowskiego i zestawiając z własną pamięcią, trudno się powstrzymać od wykrzykniku: Boże, jakże byliśmy wszyscy podobni! - Od Dniepru po Połągę padały te same słowa, używano tych samych sloganów, wisiały w stołowym te same reprodukcje, ustawiano tak samo meble w salonie, wkuwano te same prawdy i nieprawdy, reagowano identycznie na wypadki dziejowe: nad Berezyną i nad Niewiażą przezywano psa: "Dunaj" albo "Zagraj", i nawet na Rivierę jeżdżono utartym polskim szlakiem z obowiązkowym, dlaczegoś koniecznie w powrotnej tylko drodze, zatrzymaniem w Mediolanie, Padwie, Wenecji.

Ludzie byli ci sami. Moja ciotka przyjeżdża /bywało/ na święta z Petersburga i pyta: "Ach, czytałeś już, kochanieńki, "Ogniem i mieczem"? No i co; nie płakałeś nad biednym Podbipiętą, jak zginął pod Zbarażem? Bo ja płakałam całą noc". Dziś myślę, że gdyby wtedy- zażartować /było/: a czy nie żal cioci trzech dziesiątków Tatarów, których Longinus usiekł swym Zerwikapturem przed śmiercią? Nie bierze ciocia pod uwagę, że Podbipięta był bądź co bądź kawalerem i mało tam komu po wojnie, było za nim płakać; a wieleż dzieci osierocili Tatarzy i wiele żon ich opłakiwało, tym bardziej, że mieli ich zapewne po kilka! - to ani jako żart, ani refleksja, ani inny rodzaj zastanowienia do serca ciotki by nie trafiły. Po prostu nie zrozumiałaby z tego ani jednego słowa. I mogli sobie Turcy wyrzynać Ormian, zawsze bywali wonczas "dobrzy", jako polityczny adwersarz Rosji; tak samo ,jak dziś każdy Niemiec jest "zły", bo nie protestował przeciw wyrzynaniu przez Hitlera Polaków. I "cieszyli się Polacy, gdy zamordowano Stołypina, bo był polakożercą", jak zgodnie z prawdą notuje Pawlikowski, chociaż Stołypin swą mądrą reformą rolną, gdyby dane mu było doprowadzić ją do końca, kto wie, zbawiłby może i Rosję i świat cały przed widmem bolszewizmu... Ten wypięty patriotyzm, w swoistej symbiozie z tzw. wówczas «pozytywizmem , ulepiał tych samych ludzi, choć z jakże odmiennej gliny czasu. (Józef Mackiewicz. Ostatnie dni Wielkiego Księstwa "Kultura" /Paryż/ nr 4/ 150 z 1960 r.).

JKM jest wybitnym indywidualistą, swoistą „biała wroną”, ale już nie jedyną i wcale nie samotną, których nam szczególnie brakuje w rodzimym litewskim krajobrazie. Można się zgadzać czy nie zgadzać z myślami  autora. Ale one nie powtarzają utartych i wyświechtanych sloganów, a dlatego pobudzają do myślenia. A jego erudycja, konsekwencja w działaniu, wysoka dżentelmeńska kultura i poczucie humoru - ustawiają go niezwykle wysoko  na niepisanym podium współczesnych postaci homo sapiens Europy Środkowo – Wschodniej.

Nie można nawet sobie wyobrazić, aby JKM, podobnie jak Donald Tusk, mógł nieproszony przybyć do Wilna i w czasie Mszy św. w katolickim kościele św. Teresy prowadzić kampanię wyborczą, z antykatolicka pobudzając napięcia i nienawiść na tle narodowościowym; czy podobnie jak Bronisław Komorowski, myszkować po Litwie,  spotykać się z półświatkiem w różnych Załamankach, Zapłociach i innych Gołych Majszach i zachęcać  do dalszych rozbijackich działań; czy podobnie jak  Radek Sikorski, przylecieć do Wilna w roli jedynego koguta na kongres „demokratycznych kobiet” tylko po to, aby demonstracyjnie nie spotkać się z ministrem spraw zagranicznych naszego kraju, wykazując tym samym poparcie dla półświatka i sowiecko – kołchozowej nomenklatury, okupujących obecnie tereny podwileńskie.

Są to różne światy, różne poziomy kultury, które dzieli przepaść.

Zresztą już w roku 2000 JKM załamywał ręce nad losem Litewskich Polaków – (…)Gdyby Polacy na Litwie nie mieli tej nieszczęsnej AWPL,(…) bojówkę państwa polskiego… (JKM. Naród z Partią. Najwyższy Czas z dn. 21 października 2000 r.. ).

W książce, jak nam się zdaje, znajdujemy również odpowiedź na to, jak należy oceniać i dokąd zdążają aktualne poczynania, związane z wciskaniem na siłę kart tak zw. Polaka, pisownią nazwisk i miejscowości oraz wyizolowywaniem Litewskich Polaków przy aktywnym udziale sowiecko – kołchozowej nomenklatury i przedstawicieli służb sowieckiej represji. „(…)Niemniej jest prawdą, iż jeżeli państwo polskie oficjalnie uzna istnienie „narodowości śląskiej”, to utworzy się dźwignia do rozkładania państwa polskiego”.

Warto nad tym głęboko się zastanowić, dostrzegając również, iż powyższe procesy przebiegają za cichą zgodą i przy poparciu zmieniających się ekip rządzących, rozkradających i demoralizujących kraj.

JKM -  autora, wydanej w wieku XXI powyższej książki, w pewnym sensie można zaliczyć do postaci  XIX wieku. Bowiem "(…)ludzie tamtej epoki odznaczali się właśnie nieskończoną indywidualnością i tym może głównie różnili się od kolektywnych typów epoki dzisiejszej. Trudno im było (…)znaleźć się w kłamstwie XX wieku, gdy ilość łgarstwa przeistaczać się poczęła już w jakość”.

Co innego, iż w historycznej chwili w poczuciu godności i obywatelskiego obowiązku znalazł się JKM niezwykle współcześnie i odpowiedzialnie, kiedy to w dniu 28 maja 1992 nieoczekiwanie zgłosił w Sejmie projekt uchwały lustracyjnej, która - na jego wniosek - została przyjęta w tym samym dniu!

Niestety, ówczesny prezydent RP Lech Wałęsa, były współpracownik SB (odpowiednik – filia sowieckiego KGB), przy wybitnym udziale Tadeusza Mazowieckiego, Waldemara Pawlaka, Jana Rokity i Adama Słomki zdołał obalić rząd dążący do przeprowadzenia lustracji, a Sad Konstytucyjny, kierując się ustawami z okresu przynależności do obozu socjalistycznego przyjętą ustawę uznał za sprzeczną z Konstytucją.

Była to niezwykle ciężka porażka Polski, która do dziś rzutuje również na stosunki z naszym krajem. Co i raz powtarzające się niewybredne  i bezpodstawne wypady polskich polityków i działaczy wobec Litwy, popieranie i finansowanie sowiecko – kołchozowej nomenklatury  i propaganda jej rozbijackich działań,  budzą podejrzenie, iż możliwie mamy do czynienia z działaczami  uzależnionymi, którym udało się wtedy uniknąć lustracji.

Poniżej zamieszczamy urywek z ww. książki, w którym autor nie „wychwala", nie „upiększa" i nie „gloryfikuje", a raczej  zgodnie z tłumną myślą mnogich innych oczernia", „szkaluje" etc., choć jest to tylko nagim faktem.

Antynarodowy  narodowiec

Przed dwoma tygodniami napisałem do „Dziennika Polskiego" (w Krakowie) słów parę m.in. o śp. Józefie Piłsudskim - wywołując tym burzę (również w krakowskim oddziale UPR !!). To zrozumiałe: Józef Piłsudski uważany jest za świętość — a pracowała nad tym od 1913 roku masoneria (której Piłsudski NIE BYŁ członkiem!!), obawiająca się, że bez Piłsudskiego Polska wpadnie w ręce narodowych demokratów lub komunistów. Czytałem bardzo ciekawe relacje o tym, jak emisariusze masonerii jeździli po całym kraju, ze szczególnym uwzględnieniem wojska - z jednym tylko zadaniem: wytwarzać legendę wokół Piłsudskiego. Co w pełni się udało.

Najbardziej jednak rozbawiło mnie doniesienie, że z powodu tego artykułu ktoś w Radiu Maryja nazwał mnie publicystą „antynarodowym"!!!

Dobry Boże!

Przecież Józef Piłsudski uważał endeków za swego główne¬go przeciwnika - i słusznie. Przecież narodowiec, śp. Eligiusz Niewiadomski, strzelał do socjalisty Narutowicza tylko dlatego, że socjalista Piłsudski był, jako wojskowy, zbyt dobrze chroniony. Przecież po śmierci Piłsudskiego jak Polska długa i szeroka wznoszono toasty - a w niektórych kościołach odbyły się nawet msze dziękczynne (!!!). Przecież to w Krakowie właśnie abp metropolita krakowski Adam Sapieha zabronił pochować „czerwonego bandytę spod Bezdan i bezbożnika" (Piłsudski był formalnie protestantem, bo mało wiadomo o jego rekonwersji - w rzeczywistości ateistą) na Wawelu - i dopiero ówczesny minister spraw wewnętrznych (też Czerwony Bandyta!), płk Walery Sławek, zagroził Prymasowi Polski, ks. Augustowi kard. Hlondowi, że jeśli ciało Piłsudskiego nie znajdzie się na Wawelu, to on weźmie wszystkich kleryków do wojska...

Proszę bardzo, nazwijcie mnie publicystą antysocjalistycznym, antyhumanistycznym, antypaństwowym nawet (istotnie: ja dbam o dobro Polski i mieszkańców mojego kraju, natomiast kompletnie nie dbam o interesy kolejnych aparatów ucisku, jako to II RP, Generalna Gubernia, PRL, II RP; uważam, że im wcześniej III RP wezmą Diabli, tym lepiej dla Polski i Polaków). Ale „antynarodowym"?

Od razu wyjaśniam: nie jestem, istotnie, publicystą „narodowym" - gdyż zarówno dzisiejszy socjaliści, jak i dzisiejsi nacjonaliści to w rzeczywistości narodowi socjaliści - z tą tylko różnicą, że p. prof. Maciej Giertych za swój naród uważa Polaków, a p. prof. Bronisław Geremek - Europejczyków (w nadziei, że taki naród kiedyś się wytworzy - ostatecznie Polacy też powstali ze zlepku różnych narodów, jako to Polanie, Wiślanie, Mazowszanie...). Jednak praktycznie wszyscy publicyści ekonomiczni z przedwojennego obozu narodowego byli właśnie, podobnie jak ja, gospodarczymi liberałami: śp. prof. prof. Adam Heydel, Roman Rybarski, Edward Taylor...

Koło Historii dokonało pół obrotu: dzisiejsi „narodowcy" czczą Józefa Piłsudskiego - najbardziej przez siebie znienawidzonego polityka przedwojennej Polski! A ultrakatolickie Radio Maryja najwyraźniej czci protestanta bądź bezwyznaniowca.
O. Tadeusz Rydzyk jako kontynuator dzieła masonerii! Fantastyczne, nieprawdaż?

To, co piszę, wyrządza mi z całą pewnością krzywdę polityczną. Bo dobry polityk, chcący osiągnąć sukcesy dziś, mówi to, w co wierzy większość ludzi; a ja się tej większości przeciwstawiam! Dlaczego?

Dlatego, że wierzę, iż największym nieszczęściem dla i Polski - jak i dla każdego kraju - jest socjalizm.

I wiem, że nie dało się obalić legendy stalinizmu, dopóki nie przypomniano ludziom, że Stalina w ogóle nie było pod Carycynem (późniejszym Stalingradem), gdzie rzekomo odniósł bohaterskie zwycięstwo. I nie da się obalić mitu Piłsudskiego, póki Polacy nie uświadomią sobie, że Józefa Piłsudskiego w ogóle nie było pod Warszawą podczas słynnej bitwy warszawskiej! Że Józef Piłsudski oświadczył, iż wojna jest przegrana, złożył naczelne dowództwo na ręce Wincentego Witosa, podpisał otrzymanie słynnego rozkazu (wydanego przez śp. gen. Tadeusza Rozwadowskiego), po czym... wyjechał na Podhale pożegnać się z rodziną i wrócił po bitwie...

A dopóki nie obalimy mitu Piłsudskiego, to Czerwoni za¬wsze będą mówić: „Socjalizm to dobra rzecz! Taki Piłsudski - przez 40 lat działacz PPS, potem przywódca PPS-Frakcja Rewolucyjna...".

Wiatach siedemdziesiątych jeszcze pisałem: „Socjalistom jest wszystko jedno, w imię czego ograbiają naród. Stalin zły - może być Lenin... Lenin zły - weźmie się Plechanowa lub Olafa Palmego... Plechanow zły? Weźmie się na sztandar Piłsudskiego...".
Co i nastąpiło.

Jest zdumiewające, że AW„S" jako swój wzór i model przyjęła właśnie sanację i Piłsudskiego. Wszystkie przemówienia działaczy AW„S" (i SLD zresztą też...) aż ociekały Piłsudskim...
I oto model „S", podobnie jak sanacja, poniósł klęskę. Stał się znienawidzony...
A Polacy, zamiast przy okazji potępić wzorzec, według którego „S" budowała Polskę - czyli piłsudczyznę - nadal kochają Piłsudskiego!

Na szczęście tylko pół Polski kocha p. płk, Ryszarda Kuklińskiego - ale to i tak o połowę za dużo. Naród katolicki gotowy na relatywizm moralny: „Gdy żona zdradza męża - to źle; ale gdy zdradza go ze mną - to doskonale!". Zastanawiam się, czy rzeczywiście źle zrobiono, nakręcając „W pustyni i w puszczy" z pominięciem słynnej wypowiedzi Kalego? Może trzeba było mocniej, może to Staś powinien był powiedzieć z ekranu: „Gdy ktoś Stasiowi zabierze konia, to źle; ale gdy Staś komuś zabierze konia - to dobrze!"?
A widownia pokiwałaby głowami z aprobatą.

Podobnie kilku Czytelników miało pretensję do mnie za „Glosę nr 3" sprzed dwóch tygodni. Chodzi o uniewinnienie tych, co strzelali do górników z „Wujka".

Otóż zdarza się, że zabójca czy morderca potrafi się dobrze zadekować, a nawet chroni go jakiś potężny gang; mija okres przedawnienia - i niestety nie wolno go już skazać ani nawet aresztować. Takie są reguły gry pod nazwą „Prawo Rzymskie".
To, że w przypadku milicjantów spod „Wujka" gangiem, który ich chronił, był aparat polityczny PRL, niczego nie zmienia. Po prostu udało im się - i tyle.

I zdecydowanie protestuję przeciwko naginaniu prawa, „byle dopaść tych zbrodniarzy, byle sprawiedliwości stało się zadość". To jest chęć dokonania zemsty, a nie dążenie do sprawiedliwości. Jak my będziemy łamać reguły gry - to rośnie szansa, że i ONI będą je łamać. A przy okazji nasze kości.

Ale ja idę dalej. Był taki film, bodaj Bressona, w którym dwóch bandytów rabuje czy zabija - i chronią się na jachcie. Policja każe im wyjść - i wychodzi trzech, bardzo podobnie ubranych. Każdy twierdzi, że on spał na jachcie - a ci dwaj pozostali wbiegli...
I sąd wszystkich oczywiście musi uniewinnić.

Trudno! Odrzucenie zasady in dubio pro reo jest niebezpieczne. Oczywiście chodzi o uzasadnione wątpliwości - ale akurat w przypadku tragedii w „Wujku" one są uzasadnione. Nic wiemy, kto naprawdę wydał rozkazy.

A karać trzeba tych, co wydają rozkazy - a nie tych, którzy je wykonują. Czy w kraju chrześcijańskim mam powtarzać: „Rękę karaj - nie ślepy miecz"?
Czy w Polsce muszę przypominać, że miecz jest narodowi potrzebny?
Nie muszę? To proszę nie dopadać już tych milicjantów.

Cała Polska przepojona jest mentalnością powstańczą, mentalnością spiskowców - kultywowaną właśnie przez Piłsudskiego i jego ludzi. Naród, który nie jest nauczony mówić prawdy, tylko nieustannie czci rozmaitych Wallenrodów, ryzykuje, że wszyscy Wallenrodowie będą budowali dla nich więzienia. O ile wiem, połowa PZPR-owców to byli Wallenrodowie, którzy twierdzą, że chcieli wejść do systemu, by go rozmontować.

I w pewnym sensie im się udało!

A w pewnym sensie tkwimy nadal w bagnie po uszy!

Więc proszę mnie zrozumieć: ja nie chcę, by to bagno mnie wciągnęło!

„Najwyższy CZAS!" nr 8/2001

Janusz Korwin Mikke. Historia według Korwina. W-wa 2014, stron 296,  ISBN 978-83-61935-29-2.

Początek strony
JSN Boot template designed by JoomlaShine.com