10 stycznia b.r. na łamach „Rzeczpospolitej“ ukazała się publikacja Jerzego Haszczyńskiego „Starszy brat, młodszy brat, wielki brat”, pomawiający Litwę o promoskiewskie sympatie. Na wyssane z palca zarzuty na lamach Delfi.lt 16 stycznia odpowiedział Vladimiras Laučius artykułem „Rzeczpospolita“ klaidina: Rusijai pataikauja ne Vilnius, o Varšuva”.
I na tym można by było postawić kropkę, gdyby nie obowiązek przypomnienia pewnych oczywistych faktów, które widziane z perspektywy czasu dają bardziej czytelny obraz.
Jerzy Haszczyński z późniejszą małżonką Mają Narbutt pojawił się na Litwie latem 1994 roku, aby razem z Czesławem Okińczycem uruchomić tygodnik Słowo Wileńskie, który przetrwał niewiele ponad półtora roku. Pełnił w nim rolę naczelnego redaktora, formalnie będąc zastępcą. Formalnie naczelnym redaktorem tego pisma był obecny wiceminister kultury Stanisław Widtmann, który po upadku Słowa Wileńskiego przez wiele lat pracował w Departamencie mniejszości narodowych, usilnie wspierając Akcję Wyborczą, aby się stała tym, czym jest obecnie.
W tamte czasy J. Haszczyński był kreowany na postępowego demokratę, który miał za zadanie stworzyć konkurencję dla postkomunistycznego „Kuriera Wileńskiego” (Czerwonego Sztandaru). Po upadku „Słowa Wileńskiego” J. Haszczyńskiego widzimy już wśród wspierających „Kurier Wileński” (Czerwony Sztandar), a na głośnym kilkudniowym rekomunizującym balu, obchodzonym z okazji 50.lecia powołania w roku 1953 organu KC KP Litwy, dziennika „Czerwony Sztandar” – jest on jedną z „gwiazd”, demonstrując wręcz bezkręgową gibkość ideową.
W maju 2010 roku po kolejnej wizycie w naszym kraju J. Haszczyński uderza w Litwę jednocześnie z małżonką Mają Narbutt – on z publikacją Co z tą Litwą?, a ona wywiadem z byłym przewodniczącym kołchozu „Przykazania Lenina”, działaczem Akcji Wyborczej Antonim Jundo. On zarzuca Litwie promoskiewskie ciągotki, ponieważ nie śpieszy wykonywać zachcianek W. Tomaszewskiego i jego otoczenia, złożonego z przedstawicieli postsowieckiej kołchozowej nomenklatury i sowieckich służb represji; ona wychwala przewodniczącego kołchozu jako patriotę za to, że Litwę nie lubi i pod litewskim trójkolorowym sztandarem nie stanie, co zresztą nie przeszkodziło jemu, korzystając z litewskiego prawa, skupić u swoich podwładnych za bezcen ziemię i stać się znowu, jak w czasy sowieckie, panem ich życia.
***
Natomiast wracając do ostatniej publikacji na łamach „Rzeczpospolitej“ z dnia 10 stycznia b.r. - nie jest ona, jak nam się zdaje, zwykłym ciągiem dalszym tej samej kampanii w wykonaniu J. Haszczyńskiego, mającej za cel odwrócenie uwagi od rzeczywistego ośrodka koncentracji antylitewskich i prosowieckich sił na Litwie.
Odnosimy wrażenie, że głośna kampania o rzekomym prześladowaniu litewskich Polaków nie przekonała społeczeństwo Polski, nie uwierzono w zagrożenie ze strony Litwy. Sięga się więc dziś po bardziej groźną broń, po „brudną bombę” twierdząc, iż rzekomo Litwa i Rosja wspólnie zagrażają Polsce. I w tym kontekście pobudzać antylitewskie nastroje i histerie będzie o wiele łatwiej.
***
Patrząc natomiast na bieg wydarzeń z perspektywy ostatniego dwudziestolecia – dosłownie rzuca się w oczy ciągle i bez końca powtarzające się nazwiska i nazwy instytucji – Okińczyc, Tomaszewski, Widtmann, Mackiewicz, Narkiewicz, „Kurier Wileński” (Czerwony Sztandar), „Tygodnik Wileńszczyzny” (Przyjaźń, Drużba), „Radio znad Wilii”. A to jest nasz wewnątrz krajowy nierozwiązany problem, dający pożywkę dla różnej maści haszczyńskich.