Miesiąc sierpień wiąże się dla mojego pokolenia ze wspomnieniami z Powstania Warszawskiego. I dlatego chciałbym wspomnieć o książce Andrzeja Olasa, pod tytułem „Dom nad jeziorem Ontario” (Wrocław: ATUT 2011). Ktoś może spytać się „gdzie Rzym a gdzie Krym, “ lub gdzie jezioro Ontario a gdzie Wisła w Warszawie?
Związek jest pośrednio zachowany przez samego Autora, który jako dziecko przeżył Powstanie Warszawskie. Zresztą pisze o tym w książce w jednym z rozdziałów. Książka jest bardzo ciekawie, a może nawet innowacyjnie, skonstruowana. Bowiem składa się z 11 rozdziałów, które de facto są niezależnymi nowelami. Przy czym ich akcja przebiega w czasie Powstania Warszawskiego, w PRL, w Czechosłowacji, Kanadzie i USA oraz w III RP. Nowele nie są podane w szyku czasowym ani w żadnej logicznej kontynuacji. Co więcej w każdej noweli występują inni bohaterowie? Jednak trzeba być mało domyślnym czytelnikiem, aby nie zorientować się w lot, że przedstawiane losy bohaterów, są losami samego Autora.
Tego typu konstrukcję musiał wymyślić ktoś, kto tkwi w projektowaniu. Ponieważ Autor jest inżynierem i to specjalistą od skomplikowanych konstrukcji samolotowych, przeto i swoją książkę zaprojektował jak wehikuł czasu. Autor, chłopczyna z Powstania, którego ojca zamordowano w Katyniu nie mógł mieć łatwego życia po wojnie. Jednak nie dał się, skończył Politechnikę Warszawską, zrobił doktorat, pracował w Polskiej Akademii Nauk, a gdy w Polsce było za ciasno dla ludzie jego typu, pracował, jako profesor w Ameryce Północnej. Trzeba być twardym człowiekiem by to wszystko zrealizować, będąc żonatym z trojgiem dzieci.
Na emeryturze Autor żyje w Polsce i na Florydzie. Czyli żyje mądrze. Autor reprezentuje typ pół-emigranta, jaki praktycznie nigdy nie miał miejsca w praktyce polskiej emigracji. W 120 lat po największej fali emigracji pod koniec 19 wieku, Autor reprezentuje III największą falę emigrantów (II-ga miała miejsce po II WŚ), jaka miała miejsce po Stanie Wojennym w 1981 r. Stąd jego książka zalicza się do nowej kategorii książek o emigrantach, a nawet pół-emigrantach. Jak widać jest postęp w emigrowaniu, które trwa od ponad 200 lat? Może kiedyś w ogóle Polacy nie będą emigrować?
Ale nie tylko Autora życiorys jest godny podziwu. Jego spostrzegawczość, troska o szczegóły i świetne dialogi oraz poczucie humoru w stylu angielskim jest godne jeszcze większego podziwu. Bo na przykład, gdy opisuje sposób urzędowania po wojnie pewnego dygnitarza z awansu, który nie umiał czytać, jest typowy dla jego stylu w całej książce. Sekretarka musiała wszystkie pisma czytać owemu dygnitarzowi, „a gdy czytała pisma tajne, to zakrywała oczy chustą.”
Inną perełką jest chęć wyjechania z PRL pana Adasia do Hollywood. Wprawdzie nie zna języków, ale „języki dla niego jak splunąć.” „A co by Pan robił tam pyta Barnaba?” „Najpierw bym się zaczepił, jako tłumacz, a potem zobaczymy.” Tego rodzaju dialogami, a la Mrożek, jest naszpikowana cała książka. Czyta się ją jednym tchem. Zwłaszcza, że kto z nas nie żył w II RP, czy w PRL, czy w III RP, czy na obczyźnie? Dla każdego jest przewidziany rozdział albo dwa.
Książka nie dotyczy tak zwanych zasadniczych problemów Polski i Polaków. Nowele dotyczą mikroskopijnych sytuacji, wziętych z samego życia. Jak na przykład mowa o „gładzeniu atłasowych ud Marzeny,” która w dyskusji o Solidarności zadawała z głupia frant liczne pytania docentowi Krusiowi, w stylu „panie Docencie o co tu chodzi?” Ale z tych mikroskopowych scenek można sobie wyobrazić, na czym polegały lub polegają najważniejsze sprawy Polaków. Wciągająca fabuła skłania czytelnika do zadumy nad kondycją ludzką i ludzkimi losami, zaskakuje zaś nieoczekiwanymi rozwiązaniami akcji. Kto wie, czy nie powinien być nakręcony film na podstawie tej książki?
Pewnym paradoksem jest fakt, że Autora wspomnienia mogłyby być moimi wspomnieniami także. Nawet te z Powstania, bowiem przeżyliśmy je omal w sąsiednich domach na Mokotowie (Madalińskiego róg Kazimierzowskiej) atakowani z tego samego niemieckiego bunkra broniącego szkoły SS. A po Powstaniu chodziliśmy do tej samej szkoły powszechnej, (z której do nas strzelano) i na Politechnikę Warszawską. Straciliśmy ojców w wyniku wojny. Skończyliśmy, jako profesorowie w USA, choć się nie znaliśmy wówczas. Teraz, po latach odnaleźliśmy się i może nawet spotkamy się jeszcze przed…ostatnią podróżą? Co ciekawe, obaj mamy ciekawe, choć nie łatwe życie? Ale czy tylko my? Może jednak nie jesteśmy „straconym pokoleniem?”