…Zróżnicowany narodowościowo kraj nasz stanowi część Litwy hi­storycznej - i nas - ludzi mego pokolenia - wychowywano jako Li­twinów, oczywiście w tym znaczeniu, w jakim był Litwinem Mickie­wicz, gdy wołał: „Litwo, ojczyzno moja”. Marian Zdziechowski. Idea polska na kresach, 1923

WILNIANIE ZASŁUŻENI DLA LITWY, POLSKI, EUROPY I ŚWIATA

(1866 - 1941). Sylwetka prof. Józefa Trzebińskiego na tle epoki. Autor Wacław Dziewulski.

Szanowna Redakcjo. Oto obszerne fragmenty urokliwej książeczki, wydanej w dwadzieścia lat po jej napisaniu. Błyskotliwe relacje o - niepojętych dla współczesnych pokoleń - czasach i ludziach niegdysiejszej Korony i Litwy, a na ich tle frapująca postać Przyrodnika - Humanisty. Kolejne obrazy z Kresów ilustrują "od wewnątrz" - jakże mało znany - świat naszych poprzedników sprzed stu lat.

Z wyrazami szacunku Wacław Dziewulski

Mikołaj Trzebiński - ojciec Józefa - należał do zubożałego ziemiaństwa z okolic Kalisza. Był człowiekiem wykształconym, posiadał zasobną, jak na jego status życiowy, bibliotekę klasyków literatury polskiej i książek naukowych. Sam przygotowywał pierworodnego syna do gimnazjum, ucząc go matematyki, łaciny, niemieckiego i "jeografii". Żona jego, Teofila Kruczewska, ponoć piękna kobieta, pochodziła z biednego środowiska mieszczańskiego i właśnie małżeństwo z nią stało się kamieniem obrazy dla rodziny Mikołaja.

Ojciec Józefa zmarł młodo (1878 r.) i pozostawił żonę z trójką dzieci; Józef miał 12 lat. Przenieśli się do Siedlec; wspomnienia z gimnazjum świadczą o wielkiej ruchliwości umysłowej Józefa. Przeprowadzka do Warszawy, a po roku śmierć matki; pozostało ich troje - Józef jako student wydziału matematyczno-przyrodniczego rosyjsko-języcznego uniwersytetu w Warszawie. Stolica "Priwislanskowo Kraja" dała się we znaki, bo uczenie się i udzielanie korepetycji było dla Józefa koniecznością życiową. Na czwartym roku został redaktorem skryptu z zoologii - więc obiady jadał już codziennie. Do socjalistycznej agitacji nie dał się wciągnąć, natomiast chętnie śpieszył z żywym słowem polskim, wygłaszając pogawędki przyrodnicze, organizowane w Ogrodzie Botanicznym, dla szwaczek i praktykantów czeladniczych oraz dla młodzieży gimnazjalnej, tworzącej polskojęzyczne kółka samokształceniowe.

Nastroje ówczesnej młodzieży były radykalne, bo praca i walka zarówno o wolność jak i równość społeczną zlewały się w jeden nurt sprzeciwu narodowego i społecznego. Rok akademicki 1893/94 obfitował w aresztowania. Józef znalazł się w Cytadeli - na szczęście, z racji braku dowodów winy, został zwolniony po 5. miesiącach. W popularnej wśród studentów stołówce "starej pani Marchlewskiej", Józef poznał Anusię - Annę Okuliczównę wysoką, szczupłą, jasnowłosą dziewczynę z polskiego dworu na Litwie.

Anusia przyjechała do Warszawy z Łotowian, rodzinnego majątku na Litwie, by nauczyć się położnictwa, a potem wrócić na Litwę, w swoje strony i tam nieść pomoc wiejskim kobietom . W owych czasach był to akt niemałej odwagi cywilnej, akuszerię bowiem uważano za proceder trochę nieprzyzwoity, a już na pewno niestosowny dla panienek z "dobrego domu". Anusi to nie odstraszyło. Ważna była tylko świadomość, że w okolicznych wsiach kobiety, pozbawione wszelkiej fachowej opieki, bardzo często umierają przy porodzie. Anna Okuliczówna nie stanowiła w swoim środowisku jakiegoś szlachetnego wyjątku. Całe Łotowiany były wówczas bardzo demokratyczne i bardzo uspołecznione. Właściciele ich, starając się podnosić litewską wieś gospodarczo i kulturalnie, zakładali wśród chłopów kółka rolnicze i oświatowe, organizowali litewskie teatry amatorskie. Uczyli swoich pracowników (służba we wszystkich dworach to byli analfabeci) czytać i pisać, po litewsku lub po polsku, zależnie od decyzji uczącego się, nie narzucając żadnego języka. Oczywiście poczynania te musiały być konspiracyjne. Słowem , Okuliczowie "szli w lud", i to w lud litewski.

W owych czasach jedni Okuliczowie uważali się za Litwinów, inni za Polaków. W domu jednak mówili wyłącznie po polsku, bibliotekę i tradycje mieli polskie. Anusia po wyjściu za mąż zapisała się w Krakowie jako wolna słuchaczka na uniwersytet. Zachował się po niej dokument, coś w rodzaju indeksu. W rubryce: "narodowość" napisane jest, zgodnie z jej oświadczeniem - Litwinka. Jednocześnie ta Litwinka zdarła na dworcu w Wilnie "ukaz": "Goworit po polski wosprieszczajetsia" i przywiozła go do Krakowa jako dowód srogiego ucisku narodowego w jej ojczystej ziemi. Został on oddany do muzeum krakowskiego.

Józef Trzebiński, chcąc pogłębić swą wiedzę przyrodniczą, studiował w 1898 roku ogrodnictwo w Instytucie Pomologicznym w Proszkowie (Proskau) na Górnym Śląsku. W następnym roku, dzięki stypendium Kasy im. Mianowskiego, udał się do Lipska, gdzie przez rok pracował pod kierunkiem znanego fizjologa roślin, W. Pfeffera. Praca tam rozpoczęta, a ukończona w Krakowie i wydrukowana w rozprawach Akademii Umiejętności, stała się podstawą do uzyskania w 1900 roku tytułu doktora filozofii (w zakresie nauk przyrodniczych) Uniwersytetu Jagiellońskiego. Od roku 1900 do 1904 był Józef asystentem przy katedrze anatomii i fizjologii roślin, pracując pod kierunkiem profesora Edwarda Janczewskiego. Jednocześnie dawał upust swoim zamiłowaniom pedagogicznym, wygłaszając pogadanki w Towarzystwie Ogrodniczym i Uniwersytecie Ludowym.

Zabór austriacki, w przeciwieństwie do rosyjskiego i pruskiego, cieszył się stosunkowo dużą swobodą polityczną, co sprzyjało rozwojowi nie tylko polskiej nauki, ale i sztuki. W związku z tym lata krakowskie Józefa obfitowały w cenne przeżycia, pasjonował się bowiem nie tylko naukami przyrodniczymi, ale również filozofią, kulturą i literaturą. Trafił do Krakowa wspaniale: na istną eksplozję życia artystycznego, na triumf Młodej Polski. Wyspiański stwarzał swój własny, nowy teatr, Przybyszewski, "mag czarnych wigilii", bulwersował publiczność wybujałym indywidualizmem. "Życie" Szczepańskiego popularyzowało nową sztukę.

Gdy Józef Trzebiński, wyposażony w cechy typowe dla Królewiaków i własną nieszablonowość, zjawił się w Łotowianach, rodzina Anusi oglądała go jak jakąś osobliwość. Peszyła jego wesołość i skłonność do robienia kawałów, jego anegdoty, czasem nawet z lekka nieprzyzwoite. Wymowę miał dziwnie twardą, niemiłą dla ucha, a krawat jaskrawoczerwony.. Ślub odbył się w 1901 roku nie w parafialnym kościele w Traszkunach, lecz w osadzie Androniszki, w małym, drewnianym wiejskim kościółku, otoczonym sadem, pełnym właśnie dojrzewających jabłek. Jechali tam w upalne sierpniowe przedpołudnie gruntową drogą przez nie zżęte jeszcze pola i las.

Wesele odbyło się oczywiście w Łotowianach. Młode małżeństwo zamieszkało w Krakowie, potem na Ukrainie. Urlopy z reguły spędzali w Łotowianach. On, jak zawsze i wszędzie, badał miejscową roślinność, w efekcie czego powstała praca "Flora Łotowian i okolic", drukowana w 1910 roku w rocznikach Towarzystwa Przyjaciół Nauk w Wilnie.

W 1904 roku Trzebiński, po czteroletnim stażu na stanowisku asystenta, objął kierownictwo Działu Mikologicznego Stacji Entomologicznej Wszechrosyjskiego Związku Cukrowników w Śmile, niewielkiej osadzie, należącej do dóbr grafa Bobryńskiego. Śmiła leży nad Taśminem, prawym dopływem Dniepru, niedaleko Czehrynia, Czerkas, Białej Cerkwii i Zwingródka. Dwie ostatnie miejscowości z ich zamkami stanowiły bramę do całej prawobrzeżnej Ukrainy. Wedle ludowego powiedzenia, Tatarzy zaglądali tu bez ustanku, jak psy do kuchni. Tu w XVI i XVII wieku rozgrywały się wojny kozackie, tu w 1668 roku, pod wodzą Gonty i Żeleźniaka, rozszalała się krwawa koliszczyzna. Rzeź polskiej szlachty i Żydów objęła przede wszystkim teren Humania i Śmiły.

Rozciągające się ongiś ukraińskie dzikie pola zostały zamienione na tereny uprawy buraka cukrowego i pszenicy. Trzebiński, zorganizowawszy w Śmile pracownię naukową i założywszy poletka doświadczalne, przez osiem lat prowadził intensywne badania nad chorobami buraków cukrowych i innych roślin uprawnych. W tym też okresie ogłosił szesnaście prac naukowo - eksperymentalnych, a wierny swym pierwszym zamiłowaniom, badał miejscową florę. Prace te, drukowane w czasopiśmie rolniczym w Kijowie, pospołu z doświadczeniami ułatwiły mu kontakt z naukowymi środowiskami Rosji. W wyniku tego wygłaszał popularno-naukowe wykłady na zjazdach rolniczych i ogrodniczych w Kijowie, Jekaterynosławiu, Moskwie i Petersburgu. Częste wyjazdy do Kijowa, Odessy, Nikołajewa, Chersonia, na Krym i Kaukaz pozwoliły mu poznać florę południowej Rosji. Plonem tych wyjazdów oraz bliższych wycieczek stały się liczne zielniki i dwie prace: "Flora okolic Śmiły", "Chwasty okolic Śmiły, ich rozpowszechnienie i ekologia" Za tę ostatnią Krakowskie Towarzystwo Ogrodnicze przyznało mu w 1905 roku srebrny medal. Ze Śmiły Trzebiński wyjeżdżał kilkakrotnie za granicę, by zapoznać się ze stanem badań i urządzeniem stacji ochrony roślin w Wiedniu, Pradze, Halle, Stutgarcie, Hohenheimie, Berlinie i Wrocławiu.

Trzebiński, pogodny i każdemu życzliwy, miał bardzo dobre stosunki z pracownikami Śmileńskiej Stacji Entomologicznej. Pracowało tam trzech Polaków: entomolog Otwinowski, fitopatolog Trzebiński i, pod jego kierunkiem odbywający staż naukowy, Wincenty Siemaszko, późniejszy pierwszy profesor fitopatologii w Szkole Głównej Gospodarstwa Wiejskiego w Warszawie. Pozostali byli Rosjanami.

Oto fragment ze wspomnień córki Profesora:

"Woźnym na Stacji był Ukrainiec. W pracy nienaganny, miał tylko jeden feler: lubił wypić. Z ojcem żył w przyjaznej komitywie, toteż gdy sobie podpił, przychodził do niego na zwierzenia. Kiedyś pojawił się przed ojcem na dobrym rauszu i z tajemniczo ponurą miną zaczął cicho mówić:

-Żidow budem rezaty...

Podnosząc głos:

- Panów budem rezaty!

Jeszcze głośniej:

- Lachiw budem rezaty!

A na koniec wykrzyknął wskazując palcem na Tatę:

- Was budem rezaty!!!"

Mimo takich perspektyw ojciec w Śmile czuł się doskonale i wiódł błogi rodzinny żywot, nie przeczuwając, że nadchodzi katastrofa. Żona zbliżała się do rozwiązania drugiej ciąży. Gorączka połogowa skosiła ją w kilka dni. Spoczęła na wiejskim cmentarzu nad Taśminem. Nowo narodzoną drugą córeczkę, na pamiątkę jej matki, nazwał również Anusią. Po ośmioletniej, bardzo bogatej w wyniki pracy naukowej, w 1912 roku Trzebiński przeniósł się do Warszawy. Opuszczając Śmiłę zabrał ze sobą garść ziemi z grobu swojej Anusi, pozostawionej na cmentarzu nad Taśminem, i już nigdy więcej Ukrainy nie ujrzał.

W Warszawie zorganizował na nowo, założoną przez Kazimierza Kulwiecia, Stację Ochrony Roślin przy Towarzystwie Ogrodniczym, a jako jej uzupełnienie założył poletka doświadczalne w Morach pod Warszawą. Stacja Ochrony Roślin została znacznie rozszerzona i zaopatrzona, powiększono również jej personel. Asystentem został Włodzimierz Gorjaczkowski, późniejszy profesor sadownictwa w SGGW, praktykantką - Zofia Zweigbaumówna. Trzebiński wkrótce rozpoczął intensywną działalność nad badaniem rozpowszechnionych na terenie byłego Królestwa Polskiego chorób i szkodników roślin uprawnych. W celu skonfrontowania swojej działalności na Stacji Ochrony Roślin z działalnością analogicznych placówek za granicą odbył ponowną podróż do Austrii i Niemiec, a następnie do Szwajcarii i Holandii. Pracował w Warszawie, ale mieszkał z rodziną w Wilanowie, skąd co dzień dojeżdżał kolejką - "ciuchcią" do swej pracowni na Bagateli 2. Dojeżdżał nie dlatego, że nie mógł dostać mieszkania w Warszawie - z tym nie miałby najmniejszych trudności - ale dlatego, że nie znosił dusznych, hałaśliwych kamiennych miast. Wilanów w tamtych latach był prawdziwą wsią, naprawdę odległą od Warszawy, tyle że z pałacem króla. Trzebińscy mieszkali w domu ze sporym ogrodem.

Drugą żoną Profesora została Helena Brazajtisówna. Pochodziła z tych samych stron, co pierwsza żona, Anna Okuliczówna. Ojciec Heleny, Józef Brazajtis, znany w okolicy lekarz okulista, pochodził z litewskich chłopów. Chłopi ci nie znali pańszczyzny, byli bowiem osadzani na królewszczyznach. Musiało im się wieść nie najgorzej, skoro mogli dać synowi wyższe wykształcenie. W tamtych czasach istniało jeszcze silne poczucie łączności Litwy i Korony. Chłop litewski nie tylko niósł pomoc powstańcom. W powstaniu obok szlachty litewskiej brali również udział litewscy chłopi. Dopiero w ostatnim trzydziestoleciu XIX wieku wychodząca z ludu inteligencja litewska zaczęła budzić świadomość narodową wśród Litwinów. Narodowy ruch litewski skierowany był w dużym stopniu przeciw wpływom kultury polskiej. Nowa litewska inteligencja nie mogła przeboleć, że szlachta litewska w ciągu wieków spolonizowała się. Zresztą sprawę tę nieco upraszczali. Wśród tej szlachty było wielkie - mówiąc stylem pana Zagłoby - "materii pomieszanie". Bywało tak, że w jednej i tej samej rodzinie jeden czuł się gente Lituanus, natione Polonus, inny odwrotnie - gente Polonus, natione Lituanus. Na prawym skrzydle litewskiego ruchu stanął bardzo szowinistyczny kler, na lewym - partia socjaldemokratyczna, której część, głównie narodowości polskiej, połączyła się z SDKP, dając początek SDKPiL (Socjaldemokracja Królewska Polskiego i Litwy). Do tej właśnie partii, po skończeniu znanej polskiej pensji Świętej Katarzyny w Petersburgu, wstąpiła Brazajtisówna. W latach 1905-1907 mieszkała w Wilnie, gdzie jako konspiracyjna działaczka litewska, Elena Brazaitytë, została redaktorem odpowiedzialnym czasopisma "Naujoji Gadinë" ("Nowa Era"). Głównym redaktorem był V. Mickevičius-Kapsukas (którego imieniem Litwini, niedługo po przydzieleniu im Wilna przez ZSRR w 1939 roku, nazwali polski Uniwersytet Stefana Batorego w Wilnie). Za kilka artykułów w tym czasopiśmie Brazaitytë Brazajtisówna została pociągnięta do odpowiedzialności sądowej. Poszukiwana przez żandarmów, ukrywała się pod przybranym nazwiskiem. Azyl znalazła pod Bezdanami w majątku Artura Wańkowicza, kuzyna Melchiora Wańkowicza. Tu zorganizowała tajną szkółkę dla dzieci miejscowej służby i chłopów. Prawem paradoksu, jaki musiał wtedy panować w tym litewsko-polsko-białoruskim mateczniku, działaczka litewska uczyła dzieci białoruskie czytać, pisać i rachować po polsku.

Po wyjściu za mąż za Trzebińskiego przeniosła się do Śmiły. Mieszkała tam krótko. Gdy pewnego razu udała się do Kijowa, gdzie musiała przenocować w hotelu, została zdekonspirowana. Cały czas bowiem w związku ze swą działalnością polityczną była poszukiwana przez policje. Ciupasem przetransportowano ją do Wilna i osadzono w więzieniu na Łukiszkach. Za swą działalność dostała rok twierdzy i całą karę odsiedziała. Nazwisko jej figuruje w encyklopedii litewskiej jako zasłużonej Litwinki. Syna swego wychowała na Polaka, nie znającego nawet języka litewskiego. Nauczył się go, zresztą całkiem nieźle, dopiero w czasie II wojny, zmuszony do tego sytuacją, jaka była wówczas w Wilnie. Nawiasem mówiąc, Helena sama nauczyła się mówić po litewsku będąc już dorosłą.

W pierwszym roku wojny front rosyjsko-niemiecki przetaczał się stopniowo na wschód, zbliżając się ku środkowej Wiśle. Pod naporem niemieckiej ofensywy Warszawa padła w sierpniu 1915 roku. Trzebińscy zamieszkali w Warszawie. Dobrze rozwijająca się Stacja Ochrony Roślin została częściowo sparaliżowana przez wojnę. W 1916 roku Trzebiński, doświadczony florysta i botanik, obok kierownictwa Stacji objął stanowisko inspektora Ogrodu Botanicznego Uniwersytetu Warszawskiego. Odegrał tu ważną rolę w ratowaniu od zagłady i w reorganizacji Ogrodu. Założył zupełnie nowe kolekcje roślin gruntowych, uporządkował już istniejące i wprowadził polskie nazewnictwo. Niebawem wydał przewodnik po Ogrodzie Botanicznym. Rozwijał jednocześnie ożywioną działalność pedagogiczną: wykładał na kursach rolniczych i ogrodniczych ( w 1918 roku przekształconych w Szkołę Główną Gospodarstwa Wiejskiego) oraz w odrodzonym Uniwersytecie Warszawskim, zastępczo, fizjologię roślin. Polska wprawdzie jeszcze nie odzyskała wówczas niepodległości, ale szkolnictwo i sądownictwo było już w rękach polskich.

Gdy Trzebiński został inspektorem Ogrodu Botanicznego, przeniósł się z Wilanowa do Warszawy. Jak na warunki warszawskie, mieszkał prześlicznie: w jednopiętrowym domku przy Alejach Ujazdowskich 4, gdzie obecnie mieści się Zakład Systematyki i Geografii Roślin UW, położonym na terenach należących do Ogrodu Botanicznego. Weranda obrośnięta dzikim winem wychodziła na ogródek, wówczas pełen drzew owocowych i kwiatów, tylko drewnianym parkanem oddzielony od Łazienek.

W tych latach, w okupowanej przez Niemców Warszawie było trudno o żywność. Otoczone i blokowane Państwa Centralne przymierały głodem. Żywność była reglamentowana. Podstawowe artykuły żywnościowe dostawało się albo - co było częstsze - nie dostawało na kartki. Bujnie kwitło paskarstwo.

Jednym z doniosłych zagadnień, przed którymi stanęła Polska po odzyskaniu niepodległości, było podniesienie poziomu rolnictwa. W związku z tym w 1918 roku został założony Państwowy Instytut Naukowy Gospodarstwa Wiejskiego w Puławach. Stanowisko kierownika Wydziału Ochrony Roślin powierzono Józefowi Trzebińskiemu. Była to już trzecia, po Śmile i Stacji Ochrony Roślin w Warszawie placówka, którą od podstaw zorganizował i urządził, rozwijając jednocześnie pracę badawczą nad chorobami roślin uprawnych i ich zwalczaniem oraz poradnictwo z zakresu ochrony roślin. Z tego stosunkowo krótkiego okresu (1918-1924) pochodzą prace o grzybach powodujących gnicie owoców i cebuli, prace o zwalczaniu głowni prosa, śnieci cuchnącej pszenicy, amerykańskiego mącznika agrestowego oraz nad chorobami wirusowymi ziemniaka. Za prace te Lubelskie Towarzystwo Ogrodnicze wręczyło mu w 1923 roku dyplom uznania.

W 1920 roku Trzebiński habilitował się na Uniwersytecie Jagiellońskim w zakresie botaniki, ze szczególnym uwzględnieniem fitopatologii.

W Puławach czuł się bardzo dobrze. Miał zakład duży, dobrze wyposażony, dający możliwość pracy na szeroką skalę, do której był tak świetnie, jak nikt wówczas w Polsce, przygotowany. Miał do dyspozycji miejscowy ogród botaniczny, a w nim poletka doświadczalne oraz szklarnię. Oprócz tego radowało go, że uciekł z wielkiego miasta, że mieszka w parku, największym w Polsce, że stale może obcować z przyrodą.

W roku 1924 Trzebiński objął stanowisko profesora na Katedrze Systematyki Roślin oraz dyrektora Ogrodu Botanicznego Uniwersytetu Stefana Batorego w Wilnie. Tym samym wziął na siebie niemały trud organizowania na nowo życia naukowego na katedrze Jundziłłów, na odcinku wiedzy botanicznej, zaniedbanej prawie przez sto lat. Wkrótce zorganizował pracownię botaniczną, w której prowadzono prace z dziedziny fitosocjologii, fitopatologii oraz mikologii. Zgromadził odpowiednie pomoce naukowe, jak zbiory muzealne i zielniki. Wzbogacił kolekcje gruntowych roślin nowo powstałego Ogrodu Botanicznego. Zbudował szklarnię, a drukując katalogi nasion, wszedł w kontakt z ogrodami botanicznymi całego świata. Bardzo szybko uległ urokowi tego miasta, tak że wkrótce przyznawał rację rdzennemu wilnianinowi Bronisławowi Krzyżanowskiemu, że "Wilno jest miastem najpiękniejszym na kuli ziemskiej". Trzebiński zżył się z uczelnią, z ludźmi i czuł się w tym mieście i w środowisku Uniwersytetu Stefana Batorego bardzo dobrze.

Profesor wraz z rodziną zamieszkał nie w mieście, lecz na uniwersyteckim folwarku Zakret, gdzie właśnie znajdował się Ogród Botaniczny. Tuż przy nim rozparła się "gubernatorska dacza", nie zamieszkana chyba od 1916 czy 1917 roku. W tej harharowatej, drewnianej willi, oczywiście nie skanalizowanej, Trzebińscy mieszkali prawie osiem lat. Dom, wyposażony w trzy balkony oraz ogromną werandę, otaczał spory, znów "nasz własny" ogródek. Zakret położony jest równie malowniczo jak całe miasto. Wyjątkową, romantyczną urodę Wilna i okolic podnosi pełna wyrazu pagórkowato-rzeczno-jeziorna rzeźba terenu. Otóż Ogród Botaniczny i przy nim usytuowane budynki przycupnęły w dolince na poziomie Wilii. Z kotliny tej aleja ekspresyjnie powyginanych lip prowadziła do sosnowego lasu, opasanego płynącą w nagłych zakrętach Wilią. Z ogrodu z furtką w szacownym, jeszcze pobernardyńskim murze wychodziło się nad tę jedną z najpiękniejszych rzek. Na jej przeciwległym brzegu rozsiadła się wieś. We wszystkie niedzielne popołudnia dochodziły stamtąd przeciągłe, smętne, tak charakterystyczne dla tych stron melodie, wygrywane na harmonii. Na wschód od wsi porosłe lasem wzgórza - obecnie niestety ogołocone prawie całkowicie z lasu i zabudowane - dochodzą do samej rzeki. To Karolinki, owiane tchnieniem polskiej poezji romantycznej, miejsce wycieczek młodego Mickiewicza, Filomatów i Filaretów. Na wiosnę Zakret aż się trząsł od kląskania słowików, kukania i wszelkich innych ptasich głosów.

Profesor dobiegał już sześćdziesiątki, mimo to z niezmąconą pogodą znosił wszelkie trudności płynące z mieszkania na tych "u czorta na kuliczkach". Na wykłady, ćwiczenia lub zebrania często jeździł bryczką albo saniami, nierzadko jednak pieszo przemierzał pole i las.. Dojście z domu do pracowni zajmowało mu około 40 minut. Gdy miał zajęcia wieczorem, często nocował w pokoiku przy pracowni. Kiedy żona i dzieci narzekały na Zakret, przekonywał nas, że jego obowiązkiem jest mieszkać przy Ogrodzie Botanicznym, a ponadto życie na świeżym powietrzu w otoczeniu przyrody jest konieczne dla zdrowia, duszy i ciała. "Obcując z naturą, człowiek obcuje z Bogiem"; szukał wyjaśnienia zagadki bytu w naukach przyrodniczych, w religii, w filozofii. W jego bibliotece dzieła przyrodnicze sąsiadowały z Pismem Świętym. W Wilnie brał udział w zebraniach Elsów. Było to stowarzyszenie o charakterze filozoficzno-religijno-społecznym, założone przez Wincentego Lutosławskiego. Profesor należał do Kółka Odrodzenia Religijnego, napisał broszurę pt.: "O potrzebie religii". Zebrania Kółka odbywały się u państwa Gołubiewów, rodziców Antoniego Gołubiewa, późniejszego autora powieści historycznych, m.in. "Bolesława Chrobrego" Uczestniczył w nich nieraz, między innymi, asystent fizyki Uniwersytetu Stefana Batorego, późniejszy profesor i dyrektor Instytutu Fizyki Jądrowej w Krakowie, Henryk Niewodniczański.

W 1936 roku za wybitne osiągnięcia naukowe i za liczne zastosowania swoich osiągnięć w praktyce rolniczej i ogrodniczej, na rok przed ustąpieniem z Katedry profesor Trzebiński otrzymał od Państwa - Krzyż Komandorski Orderu Polonia Restituta. Było to wysokie i rzadko wówczas nadawane odznaczenie.

Siedemnasty września przekreśla wszelkie polskie wysiłki i plany. Rzeczpospolita znalazła się całkowicie pod okupacją hitlerowską i sowiecką. Kataklizm dziejowy przekroczył psychiczną odporność przyrodnika-humanisty. Beznadziejna depresja wpędzała go w ciężką chorobę, z której już nie ma wyjścia. Profesor umarł w Wilnie 30 sierpnia 1941 roku. Pochowany został w kwaterze profesorów Uniwersytetu Stefana Batorego na przepięknie położonym cmentarzu Rossa. Jego trumnę, okrytą togą profesorską i biało-czerwoną flagą, odprowadzali studenci, profesorowie, przyjaciele, ci, których nie zdążyli wywieźć Sowieci do łagrów. Był to sam początek okupacji niemieckiej i gestapo zajęte było gettem, pozostałej ludności Ostlandu na razie mniej poświęcając uwagi. Już kilka tygodni później taki demonstracyjny pogrzeb nie byłby możliwy.

Na podstawie książki:

Anna Trzebińska - Wróblewska "Mój ojciec. Profesor Józef Trzebiński oczami córki i nie tylko...". Wyd. AULA. Podkowa Leśna, ul. Bluszczowa 23, Gdańsk

Na zdjęciu: Józef Trzebiński, fot. z 1897 r.,
Nasz Czas 41 (580), 2002 r.

Nasz Czas
 

Początek strony
JSN Boot template designed by JoomlaShine.com