…I wypuściłbym na Europę patrole mongolskich opryczników, aby nahajami z byczej skóry, strzegły wolności słowa, i nie dopuszczały przemocy jednego z tych słów nad drugim. Bo nie to wydaje mi się najważniejsze w życiu, jakie kto ma przekonania, a to jedynie - by każdy je mógł swobodnie wypowiadać. Józef Mackiewicz. Gdybym był chanem… Kultura, 1958

WILNIANIE ZASŁUŻENI DLA LITWY, POLSKI, EUROPY I ŚWIATA

kompozytor i pedagog; ur. 17 czerwca 1930, Wilno. W latach 1952-57 studiował fortepian i kompozycję w klasie Juliusa Juzeliunasa w Państwowym Konserwatorium Litewskiej SRR w Wilnie. Studia kompozytorskie kontynuował w latach 1957-60 w Państwowej Wyższej Szkole Muzycznej w Warszawie (obecnie Akademia Muzyczna) u Bolesława Woytowicza. W 1963 i 1966 studiował chorał gregoriański i polifonię średniowiecza pod kierunkiem Nadii Boulanger w Paryżu.
Jest laureatem wielu nagród i wyróżnień, m.in. utwór Antifone per tre gruppi d’orchestra (1961) zdobył w 1961 I nagrodę Konkursu Młodych Związku Kompozytorów Polskich a w 1963 zajął II miejsce na Międzynarodowej Trybunie Kompozytorów UNESCO w Paryżu; w 1966 za Sonetti di Petrarca per tenore solo e due cori a cappella (1965) otrzymał I nagrodę na Międzynarodowym Konkursie Kompozytorskim w Pradze; dwukrotnie – w 1965 za balet-pantomimę Posągi czarnoksiężnika (1963) i w 1973 za dramat muzyczny Lord Jim (1970-73) – zdobył I nagrodę na Międzynarodowym Konkursie Kompozytorskim im. księcia Rainiera w Monako. W 1994 otrzymał nagrodę AGEC – Zachodnioeuropejskiej Federacji Towarzystw Chóralnych oraz doroczną nagrodę Związku Kompozytorów Polskich.

Romuald Twardowski od 1971 jest wykładowcą i profesorem Państwowej Wyższej Szkoły Muzycznej w Warszawie.

Ważniejsze kompozycje:

Oberek na skrzypce i fortepian (1955)

Suita w dawnym stylu na orkiestrę (1957)

Trzy miniatury na fortepian (1957)

Mała sonata na fortepian (1958)

Mała symfonia na fortepian, smyczki i perkusję (1959)

Pieśń o białym domu Kantata na chór mieszany, 2 fortepiany i perkusję (1959)

Jaworowe pieśni na chór mieszany (1960)

Nokturny na chór mieszany (1960)

Kołysanki na chór mieszany (1960)

Nagi książę balet-pantomima (1960)

Suita warmińska na chór mieszany (1960)

Kołysanka Warmińska na głos i fortepian (1960)

Carmina de mortuis per coro misto (1961)

Antifone per tre gruppi d’orchestra (1961)

Bukoliki na chór mieszany (1962)

Cantus antiqui na sopran, klawesyn, fortepian i perkusję (1962)

Cyrano de Bergerac opera romantyczna (1962)

Nomopedia Cinque movimenti per orchestra (1962)

Psalmus 149 per coro misto (1962)

Mała suita na skrzypce i fortepian (1962)

Kwietniowe pieśni na chór mieszany (1963)

Posągi czarnoksiężnika (Rzeźby mistrza Piotra) balet-pantomima (1963)

Miniatury na chór mieszany (1964)

Oda 64 na orkiestrę (1964)

Parabola pantomima (1964)

Dwie pieśni murzyńskie na chór mieszany (1965)

Tragedyja albo Rzecz o Janie i Herodzie opera-moralitet (1965)

Trittico fiorentino (1965-67):

Capricci per pianoforte (1968)

Mała liturgia prawosławna na zespół wokalny i 3 grupy instrumentów (1968)

Oda do młodości na głos recytujący, chór mieszany i orkiestrę (1969)

Upadek ojca Suryna radiowy dramat muzyczny (1969)

Lord Jim dramat muzyczny (1970-73)

Trzy sonety pożegnalne [wersja I] na bas-baryton i orkiestrę kameralną (1971)

Trzy sonety pożegnalne [wersja II] na bas-baryton i fortepian (1971)

Pejzaże na chór mieszany (1971)

Nocą Nokturn na chór mieszany (1971)

Dwie pieśni żartobliwe na chór mieszany (1972)

Preludium, toccata i chorał na orkiestrę symfoniczną (1973)

Tryptyk Mariacki na orkiestrę smyczkową (1973)

Preludio e toccata per coro misto (1974)

Studium in a na orkiestrę (1974)

Improvvisazione e toccata per due pianoforti (1974)

Dwa pejzaże na orkiestrę symfoniczną (1975)

Impresje morskie na chór mieszany (1975)

Laudate Dominum dialog na 2 chóry mieszane (1976)

Sequentiae de ss. Patronis Polonis na baryton, chór i zespół instrumentalny (1977)

Maria Stuart dramat muzyczny (1978)

Capriccio in blue na skrzypce i orkiestrę (lub fortepian) (1979)

Lamentationes per coro misto (1979)

Oblicze morza 5 Pieśni na bas-baryton i fortepian (1979)

Preludio, recitativo ed aria con variazioni per cembalo (pianoforte) (1979)

Sonata breve per cembalo (pianoforte) (1979)

Koncert wiejski na chór mieszany (1980)

Musica concertante na fortepian / Musica concertante for piano (1980)

Mały koncert na fortepian i zespół instrumentalny (1980)

Na czterech strunach na skrzypce i fortepian (1980)

Historya o św. Katarzynie moralitet muzyczny (1981)

Erotyki na głos i fortepian (1983)

Joannes Rex Kantata na baryton, chór mieszany i orkiestrę (1983)

Koncert na fortepian i orkiestrę (1984)

Fantazja hiszpańska na skrzypce i orkiestrę (lub fortepian) (1985)

Mały tryptyk na kwintet dęty (1986)

Trzy freski na orkiestrę symfoniczną (1986)

Wariacje symfoniczne na temat George’a Gershwina na perkusję solo i orkiestrę (1986)

Trio na skrzypce, wiolonczelę i fortepian (1987)

Trzy pieśni na baryton i fortepian do słów S. R. Dobrowolskiego (1987)

Koncert staropolski na orkiestrę smyczkową (1987)

Mały koncert na orkiestrę wokalną (1988)

Wariacje litewskie na flet, obój, klarnet, róg i fagot (1988)

Sonety Michała Anioła na baryton i fortepian (1988)

Symfonie dzwonów Campane I, II, III na fortepian (1988-91)

Album włoski na orkiestrę (1989)

Espressioni per violino e pianoforte (1990)

Alleluja na chór mieszany (1990)

Chwalitie Imia Gospodina na chór mieszany (1990)

Trzy sonety do Don Kichota na bas-baryton i fortepian (1990)

Niggunim Melodie chasydów na skrzypce i orkiestrę symfoniczną (lub fortepian) (1991)

Tu es Petrus na baryton, chór mieszany i orkiestrę symfoniczną (1991)

Hosanna I na chór mieszany (1992)

Plejady na skrzypce i fortepian (1993)

Trio młodzieżowe na skrzypce, wiolonczelę i fortepian (1993)

Pieśni Maryjne na sopran i małą orkiestrę symfoniczną (1993)

Canticum Canticorum na sopran, flet, klarnet i smyczki (1994)

Koncert na wiolonczelę i orkiestrę (1995)

Wsjakoje dychanije na chór mieszany (1996)

Inwokacja i capriccio na dwie wiolonczele (1996)

Regina coeli na chór mieszany (1996)

Hosanna II na chór mieszany (1997)

Concerto breve na orkiestrę smyczkową (1998)

K Tiebie Władyka na chór mieszany (1998)

O gloriosa Domina na chór mieszany (1999)

Hommage ŕ J. S. Bach, cykl utworów na fortepian (2000)

Dwie kolędy na chór chłopięcy (2000)

Wo carstwii Twojem na chór mieszany (2000)

Chwali dusze moja na chór mieszany (2000)

Intermezzo na fortepian (2000)

Introdukcja i Allegro na skrzypce i fortepian (2000)

Missa "Regina caeli" na chór mieszany (2001)

Capriccio na skrzypce i fortepian (2001)

O salutaris na chór mieszany (2001)

Jubilate Deo na chór mieszany (2001)

Ave Maris Stella [wersja II] na chór męski (2002)

Pastorale i Humoreska na obój i fortepian (2002)

Chwalitie Imia Gospodina [wersja II] na chór męski (2002)

Musica festiva na organy (2002)

(Źródło: Polskie Centrum Informacji Muzycznej www.polmic.pl.)

Nasz Czas
 

WILNIANIE ZASŁUŻENI DLA LITWY, POLSKI, EUROPY I ŚWIATA

(1866 - 1941). Sylwetka prof. Józefa Trzebińskiego na tle epoki. Autor Wacław Dziewulski.

Szanowna Redakcjo. Oto obszerne fragmenty urokliwej książeczki, wydanej w dwadzieścia lat po jej napisaniu. Błyskotliwe relacje o - niepojętych dla współczesnych pokoleń - czasach i ludziach niegdysiejszej Korony i Litwy, a na ich tle frapująca postać Przyrodnika - Humanisty. Kolejne obrazy z Kresów ilustrują "od wewnątrz" - jakże mało znany - świat naszych poprzedników sprzed stu lat.

Z wyrazami szacunku Wacław Dziewulski

Mikołaj Trzebiński - ojciec Józefa - należał do zubożałego ziemiaństwa z okolic Kalisza. Był człowiekiem wykształconym, posiadał zasobną, jak na jego status życiowy, bibliotekę klasyków literatury polskiej i książek naukowych. Sam przygotowywał pierworodnego syna do gimnazjum, ucząc go matematyki, łaciny, niemieckiego i "jeografii". Żona jego, Teofila Kruczewska, ponoć piękna kobieta, pochodziła z biednego środowiska mieszczańskiego i właśnie małżeństwo z nią stało się kamieniem obrazy dla rodziny Mikołaja.

Ojciec Józefa zmarł młodo (1878 r.) i pozostawił żonę z trójką dzieci; Józef miał 12 lat. Przenieśli się do Siedlec; wspomnienia z gimnazjum świadczą o wielkiej ruchliwości umysłowej Józefa. Przeprowadzka do Warszawy, a po roku śmierć matki; pozostało ich troje - Józef jako student wydziału matematyczno-przyrodniczego rosyjsko-języcznego uniwersytetu w Warszawie. Stolica "Priwislanskowo Kraja" dała się we znaki, bo uczenie się i udzielanie korepetycji było dla Józefa koniecznością życiową. Na czwartym roku został redaktorem skryptu z zoologii - więc obiady jadał już codziennie. Do socjalistycznej agitacji nie dał się wciągnąć, natomiast chętnie śpieszył z żywym słowem polskim, wygłaszając pogawędki przyrodnicze, organizowane w Ogrodzie Botanicznym, dla szwaczek i praktykantów czeladniczych oraz dla młodzieży gimnazjalnej, tworzącej polskojęzyczne kółka samokształceniowe.

Nastroje ówczesnej młodzieży były radykalne, bo praca i walka zarówno o wolność jak i równość społeczną zlewały się w jeden nurt sprzeciwu narodowego i społecznego. Rok akademicki 1893/94 obfitował w aresztowania. Józef znalazł się w Cytadeli - na szczęście, z racji braku dowodów winy, został zwolniony po 5. miesiącach. W popularnej wśród studentów stołówce "starej pani Marchlewskiej", Józef poznał Anusię - Annę Okuliczównę wysoką, szczupłą, jasnowłosą dziewczynę z polskiego dworu na Litwie.

Anusia przyjechała do Warszawy z Łotowian, rodzinnego majątku na Litwie, by nauczyć się położnictwa, a potem wrócić na Litwę, w swoje strony i tam nieść pomoc wiejskim kobietom . W owych czasach był to akt niemałej odwagi cywilnej, akuszerię bowiem uważano za proceder trochę nieprzyzwoity, a już na pewno niestosowny dla panienek z "dobrego domu". Anusi to nie odstraszyło. Ważna była tylko świadomość, że w okolicznych wsiach kobiety, pozbawione wszelkiej fachowej opieki, bardzo często umierają przy porodzie. Anna Okuliczówna nie stanowiła w swoim środowisku jakiegoś szlachetnego wyjątku. Całe Łotowiany były wówczas bardzo demokratyczne i bardzo uspołecznione. Właściciele ich, starając się podnosić litewską wieś gospodarczo i kulturalnie, zakładali wśród chłopów kółka rolnicze i oświatowe, organizowali litewskie teatry amatorskie. Uczyli swoich pracowników (służba we wszystkich dworach to byli analfabeci) czytać i pisać, po litewsku lub po polsku, zależnie od decyzji uczącego się, nie narzucając żadnego języka. Oczywiście poczynania te musiały być konspiracyjne. Słowem , Okuliczowie "szli w lud", i to w lud litewski.

W owych czasach jedni Okuliczowie uważali się za Litwinów, inni za Polaków. W domu jednak mówili wyłącznie po polsku, bibliotekę i tradycje mieli polskie. Anusia po wyjściu za mąż zapisała się w Krakowie jako wolna słuchaczka na uniwersytet. Zachował się po niej dokument, coś w rodzaju indeksu. W rubryce: "narodowość" napisane jest, zgodnie z jej oświadczeniem - Litwinka. Jednocześnie ta Litwinka zdarła na dworcu w Wilnie "ukaz": "Goworit po polski wosprieszczajetsia" i przywiozła go do Krakowa jako dowód srogiego ucisku narodowego w jej ojczystej ziemi. Został on oddany do muzeum krakowskiego.

Józef Trzebiński, chcąc pogłębić swą wiedzę przyrodniczą, studiował w 1898 roku ogrodnictwo w Instytucie Pomologicznym w Proszkowie (Proskau) na Górnym Śląsku. W następnym roku, dzięki stypendium Kasy im. Mianowskiego, udał się do Lipska, gdzie przez rok pracował pod kierunkiem znanego fizjologa roślin, W. Pfeffera. Praca tam rozpoczęta, a ukończona w Krakowie i wydrukowana w rozprawach Akademii Umiejętności, stała się podstawą do uzyskania w 1900 roku tytułu doktora filozofii (w zakresie nauk przyrodniczych) Uniwersytetu Jagiellońskiego. Od roku 1900 do 1904 był Józef asystentem przy katedrze anatomii i fizjologii roślin, pracując pod kierunkiem profesora Edwarda Janczewskiego. Jednocześnie dawał upust swoim zamiłowaniom pedagogicznym, wygłaszając pogadanki w Towarzystwie Ogrodniczym i Uniwersytecie Ludowym.

Zabór austriacki, w przeciwieństwie do rosyjskiego i pruskiego, cieszył się stosunkowo dużą swobodą polityczną, co sprzyjało rozwojowi nie tylko polskiej nauki, ale i sztuki. W związku z tym lata krakowskie Józefa obfitowały w cenne przeżycia, pasjonował się bowiem nie tylko naukami przyrodniczymi, ale również filozofią, kulturą i literaturą. Trafił do Krakowa wspaniale: na istną eksplozję życia artystycznego, na triumf Młodej Polski. Wyspiański stwarzał swój własny, nowy teatr, Przybyszewski, "mag czarnych wigilii", bulwersował publiczność wybujałym indywidualizmem. "Życie" Szczepańskiego popularyzowało nową sztukę.

Gdy Józef Trzebiński, wyposażony w cechy typowe dla Królewiaków i własną nieszablonowość, zjawił się w Łotowianach, rodzina Anusi oglądała go jak jakąś osobliwość. Peszyła jego wesołość i skłonność do robienia kawałów, jego anegdoty, czasem nawet z lekka nieprzyzwoite. Wymowę miał dziwnie twardą, niemiłą dla ucha, a krawat jaskrawoczerwony.. Ślub odbył się w 1901 roku nie w parafialnym kościele w Traszkunach, lecz w osadzie Androniszki, w małym, drewnianym wiejskim kościółku, otoczonym sadem, pełnym właśnie dojrzewających jabłek. Jechali tam w upalne sierpniowe przedpołudnie gruntową drogą przez nie zżęte jeszcze pola i las.

Wesele odbyło się oczywiście w Łotowianach. Młode małżeństwo zamieszkało w Krakowie, potem na Ukrainie. Urlopy z reguły spędzali w Łotowianach. On, jak zawsze i wszędzie, badał miejscową roślinność, w efekcie czego powstała praca "Flora Łotowian i okolic", drukowana w 1910 roku w rocznikach Towarzystwa Przyjaciół Nauk w Wilnie.

W 1904 roku Trzebiński, po czteroletnim stażu na stanowisku asystenta, objął kierownictwo Działu Mikologicznego Stacji Entomologicznej Wszechrosyjskiego Związku Cukrowników w Śmile, niewielkiej osadzie, należącej do dóbr grafa Bobryńskiego. Śmiła leży nad Taśminem, prawym dopływem Dniepru, niedaleko Czehrynia, Czerkas, Białej Cerkwii i Zwingródka. Dwie ostatnie miejscowości z ich zamkami stanowiły bramę do całej prawobrzeżnej Ukrainy. Wedle ludowego powiedzenia, Tatarzy zaglądali tu bez ustanku, jak psy do kuchni. Tu w XVI i XVII wieku rozgrywały się wojny kozackie, tu w 1668 roku, pod wodzą Gonty i Żeleźniaka, rozszalała się krwawa koliszczyzna. Rzeź polskiej szlachty i Żydów objęła przede wszystkim teren Humania i Śmiły.

Rozciągające się ongiś ukraińskie dzikie pola zostały zamienione na tereny uprawy buraka cukrowego i pszenicy. Trzebiński, zorganizowawszy w Śmile pracownię naukową i założywszy poletka doświadczalne, przez osiem lat prowadził intensywne badania nad chorobami buraków cukrowych i innych roślin uprawnych. W tym też okresie ogłosił szesnaście prac naukowo - eksperymentalnych, a wierny swym pierwszym zamiłowaniom, badał miejscową florę. Prace te, drukowane w czasopiśmie rolniczym w Kijowie, pospołu z doświadczeniami ułatwiły mu kontakt z naukowymi środowiskami Rosji. W wyniku tego wygłaszał popularno-naukowe wykłady na zjazdach rolniczych i ogrodniczych w Kijowie, Jekaterynosławiu, Moskwie i Petersburgu. Częste wyjazdy do Kijowa, Odessy, Nikołajewa, Chersonia, na Krym i Kaukaz pozwoliły mu poznać florę południowej Rosji. Plonem tych wyjazdów oraz bliższych wycieczek stały się liczne zielniki i dwie prace: "Flora okolic Śmiły", "Chwasty okolic Śmiły, ich rozpowszechnienie i ekologia" Za tę ostatnią Krakowskie Towarzystwo Ogrodnicze przyznało mu w 1905 roku srebrny medal. Ze Śmiły Trzebiński wyjeżdżał kilkakrotnie za granicę, by zapoznać się ze stanem badań i urządzeniem stacji ochrony roślin w Wiedniu, Pradze, Halle, Stutgarcie, Hohenheimie, Berlinie i Wrocławiu.

Trzebiński, pogodny i każdemu życzliwy, miał bardzo dobre stosunki z pracownikami Śmileńskiej Stacji Entomologicznej. Pracowało tam trzech Polaków: entomolog Otwinowski, fitopatolog Trzebiński i, pod jego kierunkiem odbywający staż naukowy, Wincenty Siemaszko, późniejszy pierwszy profesor fitopatologii w Szkole Głównej Gospodarstwa Wiejskiego w Warszawie. Pozostali byli Rosjanami.

Oto fragment ze wspomnień córki Profesora:

"Woźnym na Stacji był Ukrainiec. W pracy nienaganny, miał tylko jeden feler: lubił wypić. Z ojcem żył w przyjaznej komitywie, toteż gdy sobie podpił, przychodził do niego na zwierzenia. Kiedyś pojawił się przed ojcem na dobrym rauszu i z tajemniczo ponurą miną zaczął cicho mówić:

-Żidow budem rezaty...

Podnosząc głos:

- Panów budem rezaty!

Jeszcze głośniej:

- Lachiw budem rezaty!

A na koniec wykrzyknął wskazując palcem na Tatę:

- Was budem rezaty!!!"

Mimo takich perspektyw ojciec w Śmile czuł się doskonale i wiódł błogi rodzinny żywot, nie przeczuwając, że nadchodzi katastrofa. Żona zbliżała się do rozwiązania drugiej ciąży. Gorączka połogowa skosiła ją w kilka dni. Spoczęła na wiejskim cmentarzu nad Taśminem. Nowo narodzoną drugą córeczkę, na pamiątkę jej matki, nazwał również Anusią. Po ośmioletniej, bardzo bogatej w wyniki pracy naukowej, w 1912 roku Trzebiński przeniósł się do Warszawy. Opuszczając Śmiłę zabrał ze sobą garść ziemi z grobu swojej Anusi, pozostawionej na cmentarzu nad Taśminem, i już nigdy więcej Ukrainy nie ujrzał.

W Warszawie zorganizował na nowo, założoną przez Kazimierza Kulwiecia, Stację Ochrony Roślin przy Towarzystwie Ogrodniczym, a jako jej uzupełnienie założył poletka doświadczalne w Morach pod Warszawą. Stacja Ochrony Roślin została znacznie rozszerzona i zaopatrzona, powiększono również jej personel. Asystentem został Włodzimierz Gorjaczkowski, późniejszy profesor sadownictwa w SGGW, praktykantką - Zofia Zweigbaumówna. Trzebiński wkrótce rozpoczął intensywną działalność nad badaniem rozpowszechnionych na terenie byłego Królestwa Polskiego chorób i szkodników roślin uprawnych. W celu skonfrontowania swojej działalności na Stacji Ochrony Roślin z działalnością analogicznych placówek za granicą odbył ponowną podróż do Austrii i Niemiec, a następnie do Szwajcarii i Holandii. Pracował w Warszawie, ale mieszkał z rodziną w Wilanowie, skąd co dzień dojeżdżał kolejką - "ciuchcią" do swej pracowni na Bagateli 2. Dojeżdżał nie dlatego, że nie mógł dostać mieszkania w Warszawie - z tym nie miałby najmniejszych trudności - ale dlatego, że nie znosił dusznych, hałaśliwych kamiennych miast. Wilanów w tamtych latach był prawdziwą wsią, naprawdę odległą od Warszawy, tyle że z pałacem króla. Trzebińscy mieszkali w domu ze sporym ogrodem.

Drugą żoną Profesora została Helena Brazajtisówna. Pochodziła z tych samych stron, co pierwsza żona, Anna Okuliczówna. Ojciec Heleny, Józef Brazajtis, znany w okolicy lekarz okulista, pochodził z litewskich chłopów. Chłopi ci nie znali pańszczyzny, byli bowiem osadzani na królewszczyznach. Musiało im się wieść nie najgorzej, skoro mogli dać synowi wyższe wykształcenie. W tamtych czasach istniało jeszcze silne poczucie łączności Litwy i Korony. Chłop litewski nie tylko niósł pomoc powstańcom. W powstaniu obok szlachty litewskiej brali również udział litewscy chłopi. Dopiero w ostatnim trzydziestoleciu XIX wieku wychodząca z ludu inteligencja litewska zaczęła budzić świadomość narodową wśród Litwinów. Narodowy ruch litewski skierowany był w dużym stopniu przeciw wpływom kultury polskiej. Nowa litewska inteligencja nie mogła przeboleć, że szlachta litewska w ciągu wieków spolonizowała się. Zresztą sprawę tę nieco upraszczali. Wśród tej szlachty było wielkie - mówiąc stylem pana Zagłoby - "materii pomieszanie". Bywało tak, że w jednej i tej samej rodzinie jeden czuł się gente Lituanus, natione Polonus, inny odwrotnie - gente Polonus, natione Lituanus. Na prawym skrzydle litewskiego ruchu stanął bardzo szowinistyczny kler, na lewym - partia socjaldemokratyczna, której część, głównie narodowości polskiej, połączyła się z SDKP, dając początek SDKPiL (Socjaldemokracja Królewska Polskiego i Litwy). Do tej właśnie partii, po skończeniu znanej polskiej pensji Świętej Katarzyny w Petersburgu, wstąpiła Brazajtisówna. W latach 1905-1907 mieszkała w Wilnie, gdzie jako konspiracyjna działaczka litewska, Elena Brazaitytë, została redaktorem odpowiedzialnym czasopisma "Naujoji Gadinë" ("Nowa Era"). Głównym redaktorem był V. Mickevičius-Kapsukas (którego imieniem Litwini, niedługo po przydzieleniu im Wilna przez ZSRR w 1939 roku, nazwali polski Uniwersytet Stefana Batorego w Wilnie). Za kilka artykułów w tym czasopiśmie Brazaitytë Brazajtisówna została pociągnięta do odpowiedzialności sądowej. Poszukiwana przez żandarmów, ukrywała się pod przybranym nazwiskiem. Azyl znalazła pod Bezdanami w majątku Artura Wańkowicza, kuzyna Melchiora Wańkowicza. Tu zorganizowała tajną szkółkę dla dzieci miejscowej służby i chłopów. Prawem paradoksu, jaki musiał wtedy panować w tym litewsko-polsko-białoruskim mateczniku, działaczka litewska uczyła dzieci białoruskie czytać, pisać i rachować po polsku.

Po wyjściu za mąż za Trzebińskiego przeniosła się do Śmiły. Mieszkała tam krótko. Gdy pewnego razu udała się do Kijowa, gdzie musiała przenocować w hotelu, została zdekonspirowana. Cały czas bowiem w związku ze swą działalnością polityczną była poszukiwana przez policje. Ciupasem przetransportowano ją do Wilna i osadzono w więzieniu na Łukiszkach. Za swą działalność dostała rok twierdzy i całą karę odsiedziała. Nazwisko jej figuruje w encyklopedii litewskiej jako zasłużonej Litwinki. Syna swego wychowała na Polaka, nie znającego nawet języka litewskiego. Nauczył się go, zresztą całkiem nieźle, dopiero w czasie II wojny, zmuszony do tego sytuacją, jaka była wówczas w Wilnie. Nawiasem mówiąc, Helena sama nauczyła się mówić po litewsku będąc już dorosłą.

W pierwszym roku wojny front rosyjsko-niemiecki przetaczał się stopniowo na wschód, zbliżając się ku środkowej Wiśle. Pod naporem niemieckiej ofensywy Warszawa padła w sierpniu 1915 roku. Trzebińscy zamieszkali w Warszawie. Dobrze rozwijająca się Stacja Ochrony Roślin została częściowo sparaliżowana przez wojnę. W 1916 roku Trzebiński, doświadczony florysta i botanik, obok kierownictwa Stacji objął stanowisko inspektora Ogrodu Botanicznego Uniwersytetu Warszawskiego. Odegrał tu ważną rolę w ratowaniu od zagłady i w reorganizacji Ogrodu. Założył zupełnie nowe kolekcje roślin gruntowych, uporządkował już istniejące i wprowadził polskie nazewnictwo. Niebawem wydał przewodnik po Ogrodzie Botanicznym. Rozwijał jednocześnie ożywioną działalność pedagogiczną: wykładał na kursach rolniczych i ogrodniczych ( w 1918 roku przekształconych w Szkołę Główną Gospodarstwa Wiejskiego) oraz w odrodzonym Uniwersytecie Warszawskim, zastępczo, fizjologię roślin. Polska wprawdzie jeszcze nie odzyskała wówczas niepodległości, ale szkolnictwo i sądownictwo było już w rękach polskich.

Gdy Trzebiński został inspektorem Ogrodu Botanicznego, przeniósł się z Wilanowa do Warszawy. Jak na warunki warszawskie, mieszkał prześlicznie: w jednopiętrowym domku przy Alejach Ujazdowskich 4, gdzie obecnie mieści się Zakład Systematyki i Geografii Roślin UW, położonym na terenach należących do Ogrodu Botanicznego. Weranda obrośnięta dzikim winem wychodziła na ogródek, wówczas pełen drzew owocowych i kwiatów, tylko drewnianym parkanem oddzielony od Łazienek.

W tych latach, w okupowanej przez Niemców Warszawie było trudno o żywność. Otoczone i blokowane Państwa Centralne przymierały głodem. Żywność była reglamentowana. Podstawowe artykuły żywnościowe dostawało się albo - co było częstsze - nie dostawało na kartki. Bujnie kwitło paskarstwo.

Jednym z doniosłych zagadnień, przed którymi stanęła Polska po odzyskaniu niepodległości, było podniesienie poziomu rolnictwa. W związku z tym w 1918 roku został założony Państwowy Instytut Naukowy Gospodarstwa Wiejskiego w Puławach. Stanowisko kierownika Wydziału Ochrony Roślin powierzono Józefowi Trzebińskiemu. Była to już trzecia, po Śmile i Stacji Ochrony Roślin w Warszawie placówka, którą od podstaw zorganizował i urządził, rozwijając jednocześnie pracę badawczą nad chorobami roślin uprawnych i ich zwalczaniem oraz poradnictwo z zakresu ochrony roślin. Z tego stosunkowo krótkiego okresu (1918-1924) pochodzą prace o grzybach powodujących gnicie owoców i cebuli, prace o zwalczaniu głowni prosa, śnieci cuchnącej pszenicy, amerykańskiego mącznika agrestowego oraz nad chorobami wirusowymi ziemniaka. Za prace te Lubelskie Towarzystwo Ogrodnicze wręczyło mu w 1923 roku dyplom uznania.

W 1920 roku Trzebiński habilitował się na Uniwersytecie Jagiellońskim w zakresie botaniki, ze szczególnym uwzględnieniem fitopatologii.

W Puławach czuł się bardzo dobrze. Miał zakład duży, dobrze wyposażony, dający możliwość pracy na szeroką skalę, do której był tak świetnie, jak nikt wówczas w Polsce, przygotowany. Miał do dyspozycji miejscowy ogród botaniczny, a w nim poletka doświadczalne oraz szklarnię. Oprócz tego radowało go, że uciekł z wielkiego miasta, że mieszka w parku, największym w Polsce, że stale może obcować z przyrodą.

W roku 1924 Trzebiński objął stanowisko profesora na Katedrze Systematyki Roślin oraz dyrektora Ogrodu Botanicznego Uniwersytetu Stefana Batorego w Wilnie. Tym samym wziął na siebie niemały trud organizowania na nowo życia naukowego na katedrze Jundziłłów, na odcinku wiedzy botanicznej, zaniedbanej prawie przez sto lat. Wkrótce zorganizował pracownię botaniczną, w której prowadzono prace z dziedziny fitosocjologii, fitopatologii oraz mikologii. Zgromadził odpowiednie pomoce naukowe, jak zbiory muzealne i zielniki. Wzbogacił kolekcje gruntowych roślin nowo powstałego Ogrodu Botanicznego. Zbudował szklarnię, a drukując katalogi nasion, wszedł w kontakt z ogrodami botanicznymi całego świata. Bardzo szybko uległ urokowi tego miasta, tak że wkrótce przyznawał rację rdzennemu wilnianinowi Bronisławowi Krzyżanowskiemu, że "Wilno jest miastem najpiękniejszym na kuli ziemskiej". Trzebiński zżył się z uczelnią, z ludźmi i czuł się w tym mieście i w środowisku Uniwersytetu Stefana Batorego bardzo dobrze.

Profesor wraz z rodziną zamieszkał nie w mieście, lecz na uniwersyteckim folwarku Zakret, gdzie właśnie znajdował się Ogród Botaniczny. Tuż przy nim rozparła się "gubernatorska dacza", nie zamieszkana chyba od 1916 czy 1917 roku. W tej harharowatej, drewnianej willi, oczywiście nie skanalizowanej, Trzebińscy mieszkali prawie osiem lat. Dom, wyposażony w trzy balkony oraz ogromną werandę, otaczał spory, znów "nasz własny" ogródek. Zakret położony jest równie malowniczo jak całe miasto. Wyjątkową, romantyczną urodę Wilna i okolic podnosi pełna wyrazu pagórkowato-rzeczno-jeziorna rzeźba terenu. Otóż Ogród Botaniczny i przy nim usytuowane budynki przycupnęły w dolince na poziomie Wilii. Z kotliny tej aleja ekspresyjnie powyginanych lip prowadziła do sosnowego lasu, opasanego płynącą w nagłych zakrętach Wilią. Z ogrodu z furtką w szacownym, jeszcze pobernardyńskim murze wychodziło się nad tę jedną z najpiękniejszych rzek. Na jej przeciwległym brzegu rozsiadła się wieś. We wszystkie niedzielne popołudnia dochodziły stamtąd przeciągłe, smętne, tak charakterystyczne dla tych stron melodie, wygrywane na harmonii. Na wschód od wsi porosłe lasem wzgórza - obecnie niestety ogołocone prawie całkowicie z lasu i zabudowane - dochodzą do samej rzeki. To Karolinki, owiane tchnieniem polskiej poezji romantycznej, miejsce wycieczek młodego Mickiewicza, Filomatów i Filaretów. Na wiosnę Zakret aż się trząsł od kląskania słowików, kukania i wszelkich innych ptasich głosów.

Profesor dobiegał już sześćdziesiątki, mimo to z niezmąconą pogodą znosił wszelkie trudności płynące z mieszkania na tych "u czorta na kuliczkach". Na wykłady, ćwiczenia lub zebrania często jeździł bryczką albo saniami, nierzadko jednak pieszo przemierzał pole i las.. Dojście z domu do pracowni zajmowało mu około 40 minut. Gdy miał zajęcia wieczorem, często nocował w pokoiku przy pracowni. Kiedy żona i dzieci narzekały na Zakret, przekonywał nas, że jego obowiązkiem jest mieszkać przy Ogrodzie Botanicznym, a ponadto życie na świeżym powietrzu w otoczeniu przyrody jest konieczne dla zdrowia, duszy i ciała. "Obcując z naturą, człowiek obcuje z Bogiem"; szukał wyjaśnienia zagadki bytu w naukach przyrodniczych, w religii, w filozofii. W jego bibliotece dzieła przyrodnicze sąsiadowały z Pismem Świętym. W Wilnie brał udział w zebraniach Elsów. Było to stowarzyszenie o charakterze filozoficzno-religijno-społecznym, założone przez Wincentego Lutosławskiego. Profesor należał do Kółka Odrodzenia Religijnego, napisał broszurę pt.: "O potrzebie religii". Zebrania Kółka odbywały się u państwa Gołubiewów, rodziców Antoniego Gołubiewa, późniejszego autora powieści historycznych, m.in. "Bolesława Chrobrego" Uczestniczył w nich nieraz, między innymi, asystent fizyki Uniwersytetu Stefana Batorego, późniejszy profesor i dyrektor Instytutu Fizyki Jądrowej w Krakowie, Henryk Niewodniczański.

W 1936 roku za wybitne osiągnięcia naukowe i za liczne zastosowania swoich osiągnięć w praktyce rolniczej i ogrodniczej, na rok przed ustąpieniem z Katedry profesor Trzebiński otrzymał od Państwa - Krzyż Komandorski Orderu Polonia Restituta. Było to wysokie i rzadko wówczas nadawane odznaczenie.

Siedemnasty września przekreśla wszelkie polskie wysiłki i plany. Rzeczpospolita znalazła się całkowicie pod okupacją hitlerowską i sowiecką. Kataklizm dziejowy przekroczył psychiczną odporność przyrodnika-humanisty. Beznadziejna depresja wpędzała go w ciężką chorobę, z której już nie ma wyjścia. Profesor umarł w Wilnie 30 sierpnia 1941 roku. Pochowany został w kwaterze profesorów Uniwersytetu Stefana Batorego na przepięknie położonym cmentarzu Rossa. Jego trumnę, okrytą togą profesorską i biało-czerwoną flagą, odprowadzali studenci, profesorowie, przyjaciele, ci, których nie zdążyli wywieźć Sowieci do łagrów. Był to sam początek okupacji niemieckiej i gestapo zajęte było gettem, pozostałej ludności Ostlandu na razie mniej poświęcając uwagi. Już kilka tygodni później taki demonstracyjny pogrzeb nie byłby możliwy.

Na podstawie książki:

Anna Trzebińska - Wróblewska "Mój ojciec. Profesor Józef Trzebiński oczami córki i nie tylko...". Wyd. AULA. Podkowa Leśna, ul. Bluszczowa 23, Gdańsk

Na zdjęciu: Józef Trzebiński, fot. z 1897 r.,
Nasz Czas 41 (580), 2002 r.

Nasz Czas
 

WILNIANIE ZASŁUŻENI DLA LITWY, POLSKI, EUROPY I ŚWIATA

(1911-1983)

Urodził się w Wilnie, 24 października roku 1911. Tam ukończył szkołę średnią (Gimnazjum im. Króla Zygmunta Augusta) w roku 1930, oraz Wydział Prawa i Nauk Społecznych Uniwersytetu Stefana Batorego w roku 1934.

Od roku 1931 współpracował z Rozgłośnią Wileńską Polskiego Radia jako redaktor samodzielnych audycji studenckich pod nazwą "Kwadrans Akademicki". Wkrótce po rozpoczęciu tej pracy, dyrektor programów, Wiktor Hulewicz, zaproponował Trościance współpracę w dziale felietonowo-literackim tej rozgłośni. Od roku 1934, po skończeniu studiów uniwersyteckich, Trościanko został stałym pracownikiem Polskiego Radia. Najpierw (do r. 1937) w Wilnie, potem - do wybuchu wojny - w Warszawie. W czasie pracy radiowej był autorem audycji satyrycznych. Brał udział w kabarecie literackim "Kukułka wileńska", w szopkach radiowych i jako autor słuchowisk literackich. Po wybuchu wojny przedostał się z Warszawy do Wilna, gdzie przebywał do r. 1941 pod okupacją sowiecką. W wrześniu tego roku powrócił do Warszawy, gdzie natychmiast zgłosił się do pracy podziemnej w Stronnictwie Narodowym i w Narodowej Organizacji Wojskowej (od r. 1942 jako części autonomicznej Armii Krajowej). Wkrótce został naczelnym redaktorem głównego organu tego stronnictwa i NOW: "Walka", a potem szefem prasy tych organizacji w całej Polsce. Czynny politycznie i w konspiracji wojskowej, pracował także literacko. Publikował w prasie podziemnej wiersze. We współpracy z poetą Jerzym Zagórskim wydał antologię poezji podziemnej "Słowo Prawdziwe" (1942/1943 - dwa wydania). W powstaniu warszawskim był redaktorem dziennika "Walka" i żołnierzem batalionu "Gustaw", dzieląc jego losy od Starego Miasta do dnia kapitulacji powstania. Przez sześć miesięcy był jeńcem wojennym w kilku obozach jenieckich, odbywając pamiętny marsz jeniecki między Gross Bornem (Oflag II D) i obozem Sandbostel pod Bremen. Od roku 1945 w 2. Korpusie, jako oficer Oddziału Kultury i Prasy.

Współpracował między innymi z "Orłem Białym". Wiersze Trościanki ukazały się w antologii poetów 2. Korpusu: Przypływ.

Po opuszczeniu Włoch Trościanko przebywał w Londynie, biorąc czynny udział w pracach politycznych Stronnictwa Narodowego i współredagując tygodnik (później dwutygodnik) "Myśl Polska". Prace literackie drukował w "Myśli", "Orle Białym", "Wiadomościach" pod redakcją Mieczysława Grydzewskiego, oraz innych czasopismach w Anglii i na kontynencie.

W marcu roku 1952 rozpoczął pracę jako publicysta radiowy w Rozgłośni Polskiej Radia Wolna Europa. Od 24 lat był autorem stałego felietonu politycznego, nadawanego dwa razy w tygodniu pt. "Odwrócona Strona Medalu" o charakterze polemicznym w starciu z propagandą komunistyczną. Był także w ciągu tych 24 lat autorem licznych słuchowisk literackich (zazwyczaj dwa w ciągu roku).

Na tę część pracy złożyło się kilka tysięcy audycji publicystycznych i kilkadziesiąt dużych słuchowisk literackich.

W czasie od roku 1952 do 1976 wydał Trościanko pięć książek: jeden zbiór poezji i cztery prozy.

Zmarł w 1983 roku w Hiszpanii.

Dorobek wydawniczy Trościanki stanowią:

Słowo Prawdziwe. Warszawa: nakł. "Walki", [1942]; wyd. II [1943]. (Antologia poezji podziemnej we współpracy z Jerzym Zagórskim.)

Przeciw wiatrom. Londyn: Myśl Polska, 1956.

Nike i Skarabeusz. Londyn: Polska Fundacja Kulturalna, 1965.

Wiek męski. Londyn: Polska Fundacja Kulturalna, 1971.

Wiek klęski. Londyn: Polska Fundacja Kulturalna, 1971.

Roman Kochanowski: szkic biograficzny. Monachium: Lewkowicz, 1972.

Nareszcie lata pokoju. Londyn: Polska Fundacja Kulturalna, 1976.

http://www.bu.uni.torun.pl/Archiwum_Emigracji/Wiktor.htm

Nasz Czas
 

WILNIANIE ZASŁUŻENI DLA LITWY, POLSKI, EUROPY I ŚWIATA

Autor Eugeniusz Szulborski

Autor publikacji Eugeniusz Szulborski, urodzony w Zalesiu Nowym, jest absolwentem historii na Uniwersytecie Marii Skłodowskiej - Curie w Lublinie. Mieszka i pracuje w Białymstoku. Długoletni nauczyciel i organizator białostockiego Nauczycielskiego Klubu Literackiego. Poeta, prozaik, satyryk; zajmuje się też historią regionu. W Galerii im. Sleńdzińskich pracuje jako adiunkt w dziale archiwum.

 
 
Sleńdzińscy to polski ród szlachecki zagnieżdżony w Wilnie i jego okolicach. W kulturze polskiej pozostawił twórczość artystyczną, która dała początek galerii ich imienia, funkcjonującej w Białymstoku.
Znany z imienia protoplasta rodu Marcin Sleńdziński (1754-1830) s. Ignacego, był kupcem towarów jedwabnych. W 1812 r. był ławnikiem w Wilnie, później skarbnikiem i burmistrzem tego miasta. W mieście tym miał dwa domy, jeden z nich przy ulicy Wielkiej 203. Z małżeństwa z Katarzyną z Wojciechowiczów (1774- l830) miał trzech synów i sześć córek. Synowie to: Mikołaj Jan (1789- 1845), Aleksander Józef (l803- l878) i Jan Stanisław (1810- przed 1830 r.). Córkami Marcina były: Helena (1789-1821) po mężu Jocz, Zofia (l796-?) po mężu Frąckiewicz, Elżbieta Antonina (1797-?), Juliana Wiktoria (1799-?), Katarzyna Rozalia (1800-?), Izabela Franciszka (1804-?).

Aleksander Józef Sleńdziński s. Marcina od 1819 r. był studentem Wydziału Sztuk Pięknych Uniwersytetu Wileńskiego. Pod kierunkiem Jana Rustema (1762-1835) studiował malarstwo i rysunek, u Kazimierza Jelskiego (1782-1867) rzeźbę. Jan Rustem był znanym portrecistą, malarzem scen rodzajowych, obrazów realistycznych i historycznych, projektował kostiumy i dekoracje teatralne. Kazimierz Jelski to architekt, autor klasycystycznych rzeźb i nagrobków. A. J. Sleńdziński uczestniczył w jego zajęciach z architektury.


Aleksander Józef Sleńdziński żonaty z Karoliną Korgowdówną (1812-1883) miał ośmioro dzieci: Wiktorię Felicję (1835-?), Wincentego Leopolda (1837-1909), Katarzynę Izabelę (1841-?)1, Aleksandra Jana (po 1841-1881), Johannę Ludgardę (1844-?), Stanisława, Antoninę (1855-?), Marię (1858- 1859). Malarz mieszkał w kilku miejscowościach w kowieńskiem, m.in. w Borcianach i Bajoryszkach. Przyjaźnił się z Józefem Ignacym Kraszewskim (1812-1887) i Stanisławem Moniuszką (1819-1872), mieszkającym w Wilnie w latach 1840-1848. Aleksander Józef Sleńdziński był też muzykiem, członkiem sekstetu, grał na czekanie, instrumencie typu wschodniego. Instrument ten nosiło się w postaci laski z rączką na kształt kilofa. W latach 1851-1855 Aleksander Józef Sleńdziński przebywał w Czerwonym Dworze. Jedni twierdzą, że był tam nauczycielem u Benedykta hrabiego Tyszkiewicza, inni, że studiował malarstwo pod jego kierunkiem albo, że korzystał z jego mecenatu. Właśnie w Czerwonym Dworze zaprzyjaźnił się z malarzem Albertem Zamettem. Nie był więc sam u hrabiego Tyszkiewicza. W Czerwonym Dworze w tych latach namalował "Drogę Krzyżową" i kilka innych obrazów do miejscowego kościoła. Wykonał też portret proboszcza i architekta Wincentego Cezarego Anichiniego. O losie tych obrazów trudno coś powiedzieć. A. J. Sleńdziński malował też do kościołów wileńskich: "Matkę Boską z Dzieciątkiem" do kościoła św. Teresy, "Św. Cecylię" do kościoła Dominikanów. Zajmował się portretowaniem zbliżonym do techniki Jana Rustema. Spod pędzla I. A. Sleńdzińskiego wyszedł "Portret J. Frąckiewicza", znajdujący się dziś w Galerii im. Sleńdzińskich w Białymstoku, "Portret Andrzeja Śniadeckiego" (1843), "Studium portretowe" (1860) i "Męskie studium portretowe" (1869, dziś w Litewskim Muzeum Sztuki). Nie wiemy czy przetrwały wojny lub gdzie są: "Portret Hieronima Przeciszewskiego" (kiedyś był w majątku Cytowiany), "Portret matki" (1849) i "Portret córki". "Autoportret" i "Portret żony Karoliny" (oba z 1849 r.) są w Galerii im. Sleńdzińskich.

W okresie pobytu w Borcianach i Bajoryszkach A. J. Sleńdziński zbliżył się do maniery prac Dawida Teniersa (1610-1690). Powstały wtedy naturalistyczne sceny rodzajowe, ołówkiem uchwycone typy chłopów i mieszczan, m.in. "Grupa wieśniaków w karczmie", "Tańce wieśniaków", "Modlący się wieśniacy". Dziś są one w Centralnej Bibliotece Litewskiej Akademii Nauk. Niektóre prace A. J. Sleńdzińskiego nawiązują do polskich powstań narodowych np. "Pielgrzym" (l854), "Żebrak u krzyża" (1870). Znajdują się one w Litewskim Muzeum Sztuki w Wilnie. Tematyka tych prac sugeruje, że prawdopodobnie bliskie mu były owe zrywy narodowe. Wiemy jednak, że w okresie restrykcji popowstaniowych zabiegał o zaświadczenie urzędowe, że w powstaniu nie uczestniczył.

W 1833 r. Aleksander Józef Sleńdziński ufundował swym rodzicom grobowiec na Cmentarzu Bernardyńskim w Wilnie. W grobowcu tym sam też został pochowany w 1878 r. Z dzieci malarza syn Wincenty został znakomitym malarzem, Aleksander Jan znanym botanikiem, Stanisław inżynierem dróg i komunikacji.

W 1880 r. do wczesnej wiosny 1881 r. Aleksander Jan porządkował bogate zbiory roślinne. Pracy nie dokończył. Zmarł przedwcześnie i został pochowany w Krakowie na Cmentarzu Rakowieckim.

Stanisław Sleńdziński najmłodszy syn Aleksandra Józefa, był inżynierem dróg i komunikacji. O jego życiu i studiach na dzień dzisiejszy nic nie wiadomo. Prawdopodobnie Aleksander Sleńdziński (Olutek) autor zaginionej pracy magisterskiej o stryju przyrodniku Aleksandrze Janie to syn Stanisława.

Najstarszy syn Aleksandra Józefa Sleńdzińskiego, Wincenty Leopold (1837-1909) był malarzem tak jak ojciec. Urodził się 1 stycznia w Skrebinach koło Wiłkomirska. Wychowywał się nad brzegami Wilii, w Borcianach i Bajoryszkach nad Niewiażą na Żmudzi, w Czerwonym Dworze nad Niemnem. W Wilnie, gdzie Sleńdzińscy mieli swój dom (dziadek Marcin miał ich dwa), Wincenty pobierał pierwsze nauki szkolne. Rysunku i zasad malowania uczył się u ojca, później w pracowni Kanutego Rusieckiego. Wpływ ojca zaważył na kierunku zainteresowań młodego adepta sztuki. W pracach z tego okresu widoczne są wpływy znakomitych artystów, podobnie jak u jego ojca. Władysław Syrokomla (Ludwik Kondratowicz, l823-1862) zaprzyjaźniony ze Sleńdzińskimi posiadał jakąś scenę rodzajową malowaną przez Wincentego w stylu Dawida Teniersa. Z tego pewnie okresu pochodzi rękopis (niestety, ksero) wiersza Syrokomli, znajdujący się w zbiorach Galerii im. Sleńdzińskich. Muzyki uczył się Wincenty u Stanisława Moniuszki. Janina Wiercińska, pisząc o Andriollim wymienia młodych wilnian garnących się do talentu i osobowości kompozytora, między nimi Wincentego Leopolda Sleńdzińskiego 2. J. Wiercińska tak pisze o wpływie S. Moniuszki na środowisko artystyczne Wilna: "Kiedy (Moniuszko) osiedlił się w Wilnie - pisał jego monografista Aleksander Walicki - natychmiast zaczął skupiać wokoło siebie całą muzykalność miejscową. Rozpoczął wszystkich pobudzać do działalności muzycznej, do czego pierwszy dał zachętę i przykład. Więc urządzano wszelkiego rodzaju zabawy muzyczne, grywano po kościołach, dawano koncerty. Dom Moniuszków, dopóki nie opuścili Wilna, był jednym z ognisk skupiających inteligencję, był salonem literackim, muzycznym i artystycznym. Każdy utwór najpierw mu (Moniuszce) pokazywano, dla zasięgnięcia rady i zdania. Był to jak na ówczesne stosunki salon demokratyczny, gdzie mogli się spotykać księża, hrabiowie, urzędnicy, oficerowie, poeci, rzemieślnicy, artyści, hreczkosieje, młodzież ucząca się i Bóg wie kto, do tego wejście było nadzwyczaj łatwe, gdyż nie pociągało za sobą tych wszystkich ceremonii i formalności, jakie w innych salonach są niezbędnymi 3.

Stanisław Moniuszko traktował swych uczniów po przyjacielsku. W jego mieszkaniu nawiązywały się serdeczne przyjaźnie. Na jednym z rysunków z 1856 r. Wincenty L. Sleńdziński utrwalił S. Moniuszkę, siedzącego w fotelu w mieszkaniu przy ul. Niemieckiej (później Słotwińskich) w domu Millera. Rysunek przedstawia próbę zespołu muzycznego z udziałem Bonaldiego, Noskowskiego i innych uczniów Moniuszki.

Studia malarskie w Moskwie rozpoczął W. L. Sleńdziński w 1856 r.4 Do tamtejszej Szkoły Sztuk Pięknych wybrał się w towarzystwie kolegi Michała Elwiro Andriollego (1836-1893). W Moskwie zgłębiał tajniki rysunku i malarstwa. Z tego właśnie okresu pochodzi szkicownik z rysunkami, na podstawie których uznano W. L. Sleńdzińskiego za wytrawnego rysownika. Badacze i miłośnicy twórczości Sleńdzińskiego zauważają, że jako malarz zaszedł znacznie dalej od Andriollego, słynnego ilustratora "Pana Tadeusza" Adama Mickiewicza. Jeśli już wspomniałem A. Mickiewicza (1798-1855), to warto przypomnieć, że w 1824 r. po opuszczeniu więzienia, mieszkał on u Antoniego Edwarda Odyńca (1804-1885) w Wilnie "w siódmym domu po lewej stronie, licząc od Niemieckiej ulicy na placu ratuszowym". Dom ten był własnością Marcina Sleńdzińskiego. Irena Kołoszyńska w swym szkicu o Wincentym Sleńdzińskim zamieszczonym w "Pamiętniku wystawy" Ludomira Sleńdzińskiego nie jest pewna, czy dom ów należał wtedy do Marcina czy Aleksandra. Aleksander miał wówczas dwadzieścia jeden lat, Marcin zmarł kilka lat później, w 1830 r. Jest więc raczej pewne, że dom nie stał się wcześniej własnością Aleksandra i należał do Marcina Sleńdzińskiego.

Wincenty Leopold Sleńdziński studiował w Moskwie pod kierunkiem portrecisty Sergiusza Zaranki. Tak jak profesor, korzystał z bezpośredniej obserwacji natury. Wspomina później swego mistrza jako człowieka pełnego dobroci. W początkach lat sześćdziesiątych Wincenty Leopold uchodził za jednego z wybitniejszych malarzy tego czasu, zainteresowanych tematyką religijną. Zyskał uznanie wśród malarzy wileńskich. Artysta używał zwykle jednego tylko pierwszego imienia (podobnie zresztą jak jego ojciec Aleksander) i pisał je skrótem "V". Potwierdzeniem uznania dla Wincentego Sleńdzińskiego są obrazy zamawiane do kościołów Wilna, Moskwy, Nowogrodu i innych miast. Do kościoła rzymskokatolickiego w Moskwie namalował obrazy świętych: Magdaleny, Sebastiana i Szymona. Lucjan Uziębło w "Tygodniku Polskim" nr 10/l899 określa je jako "bardzo dobre". Do kościoła w Nowogrodzie, do którego malował też M. E. Andriolli, Wincenty L. Sleńdziński wykonał "Wniebowzięcie Najświętszej Panny". W 1862r. do katedry wileńskiej namalował obraz św. Kazimierza, zatopionego w modlitwie. Obraz ten zawisł w prezbiterium katedry na pierwszym filarze i należał w tym czasie do najbardziej udanych prac artysty. Wincenty L. Sleńdziński malował też dla kościoła św. Rafała i kaplicy Raduszkiewiczów na Rossie, dla kościoła na Łukiszkach namalował postaci św. Jakuba i św. Filipa.

W dorocznych konkursach malarskich, organizowanych przez Cesarską Akademię Sztuki w Petersburgu, której filią była uczelnia moskiewska, Wincenty L. Sleńdziński nagradzany był kilka razy. Wiadomo, że otrzymał medale: brązowy, srebrny i srebrny wielki. Jeden ze srebrnych medali, określany jako "pierwszej jakości" dostał za obraz "Daniel w lwiej jamie", którego szkic malarski znajduje się w Galerii im. Sleńdzińskich. Był to rok 1859. Do Wilna przyjechał 12 lutego 1866 r. Artysta twierdzi, że było to pod koniec lutego. Moim zdaniem sprzeczność dat wynika z rozbieżności między kalendarzem gregoriańskim a juliańskim.

W Wilnie Sleńdziński nie zamieszkał w domu rodziców. Wynajął mieszkanie na pracownię początkowo u pani Kierbedź w domu Koziełły, później u niejakiego Franka. Rodzice mieszkali wtedy przy ulicy Wielkiej. Wincenty twierdzi, że zamierzał poświęcić się studiowaniu postaci ludzkich. Malował, poprawiał stare obrazy, przygotowywał prace do moskiewskiej wystawy. Z Moskwy przywiózł ze sobą wspomniany już portret Edwarda Adolfa i być może jedną z wersji obrazów św. Kazimierza, który chciał ukończyć w Wilnie z przeznaczeniem na wystawę moskiewską. Portretem studenta zainteresowało się środowisko malarzy wileńskich, nazywane w dokumentach "kolonią malarską". Obraz zyskał uznanie tego środowiska. W Wilnie W. L. Sleńdziński narysował dwa typy żydowskie i zaczął kilka innych obrazów m.in. "Matki Boskiej Ostrobramskiej".

Aresztowanie przerwało pracę malarską Wincentego Leopolda Sleńdzińskiego. 19 listopada 1863 r. postawiony został przed sądem polowym pod zarzutem udziału w powstaniu styczniowym i uznany winnym zarzucanych mu czynów. Razem ze Sleńdzińskim przed sądem stanął Julian Czarnowski i Ferdynand Boryczewski. Julian Czarnowski skazany został na utratę majątku i zesłanie w głąb Rosji na dwadzieścia lat ciężkich robót. Lekarza Ferdynanda Boryczewskiego zesłano do guberni penzeńskiej, Wincentego L. Sleńdzińskiego do guberni niżegorodskiej pod ostry nadzór policyjny. Miał tam przebywać dwadzieścia lat.

Z Kniaginina, dokąd został zesłany, już w 1864 r. W. L. Sleńdziński podjął starania o powrót do Moskwy.

10 marca 1867 r. W. L. Sleńdziński otrzymał od władz zgodę na pobyt w Charkowie.

W Charkowie artysta malował dużo, przeważnie portrety. Malując zarabiał na swoje utrzymanie i pomagał braciom w studiach uniwersyteckich. Przebywał tu do 1872 roku, kiedy to otrzymał zgodę na studia zagraniczne. Jadąc za granicę przejeżdżał przez Wilno. Zatrzymał się u brata Aleksandra w Krakowie, gdzie poznał Jana Matejkę. Na dłużej wybrał się do Drezna. Zamieszkał u J. I. Kraszewskiego. Właśnie dzięki Kraszewskiemu i Augustowi Cieszkowskiemu /1814-1894/ poznał Działyńskich, Mielżyńskich i Kwileckich, znanych mecenasów sztuki w ówczesnym Wielkim Księstwie Poznańskim i restaurował renesansowe dzieła w zbiorach kórnickich. Poparty przez barona Engestróma studiował typy portretów w Galerii Drezdeńskiej. Miniatury malowane przez W. L. Sleńdzińskiego były wtedy rozchwytywane. Z drobnego szkicu piórkiem, odtworzył portret babki Kraszewskiego Niemojewskiej oraz namalował kilka portretów rodzinnych, w tym dwie małe podobizny autora "Starej baśni" na drewnie. W okresie drezdeńskim powstały "Szachy Skirmuntówny", obraz oparty na motywach odsieczy wiedeńskiej. Restaurując dzieła ze zbiorów kórnickich współpracował z Klemensem Rodziewiczem, znakomitym miniaturzystą i kopistą. Był to l873 rok. J. I. Kraszewski pisał wtedy:

"(...) Młody artysta, którego dwie kompozycje wykonane za granicą znane z wystawy krakowskiej, dajemy wedle własnych jego rysunków na drzewie, zwrócił na siebie powszechną uwagę znawców już to charakterem swych obrazów , już ślicznym, świeżym i nader harmonijnym ich kolorytem (...)"6. Kraszewski ma tu na myśli "Sierotkę" i "Dzieci litewskie". U Lucjana Uziębły, piszącego w tym czasie o wydarzeniach związanych ze sztuką, można dowiedzieć się, że wymienione dzieła powstały w Dreźnie w 1873 roku. Dalej J. I. Kraszewski pisze: "(...) Oba te utwory Sleńdzińskiego świadczą jak najdobitniej o talencie oryginalnym i sympatycznym autora. Techniczne ich wykonanie nader staranne i miłe dowodzi, że bez studiów z natury nie malował nic (...)"7. I nieco dalej dodaje: "/.../ Obrazki rodzajowe Sleńdzińskiego, jego kartony kompozycji historycznych i portrety świadczą o talencie pełnym uczucia i prostoty i o wybornych studiach. Sleńdziński nic nie robi bez wzoru z natury, ale umie ją upoetyzować bez przesady i nadać jej wdzięk niewymowny. Artysta ma zamiar nieco później udać się do Włoch, jeżeli mu na to środki dozwolą, a szkoda by było, gdyby nie mógł tego planu przeprowadzić do skutku /.../" 8. Niestety, nie mógł, z całkiem innych przyczyn. W 1875 roku, przebywając u brata w Krakowie, wybrał się w góry. Przypadkowo przekroczył granicę z Rosją i został deportowany do Charkowa. Skończyło się więc na przepięknych miniaturach drezdeńskich, restauracji dzieł ze zbiorów magnackich i rysunkach rodzajowych z życia litewskiego. Przebywając teraz w Charkowie i później w Sumach na Ukrainie, obok malowania muzykował. Akompaniował wiolonczeliście Gustawowi Friemanowi, Drejsztokowi Hiszpańskiemu, Borowskiej, koncertował ze skrzypkiem Węgierskim, a nawet solo. Niekiedy twierdzi się, że skończył się wtedy świetny okres w malowaniu W. L. Śleńdzińskiego. Nie jest to prawdą, jeśli weźmie się pod uwagę liczbę powstałych wtedy dzieł, o ich jakości świadczyć mogą liczne zamówienia.

Do Wilna W. L. Śleńdziński wrócił właśnie w 1883 r.9 na mocy carskiej amnestii i ożenił się z Anną z Bolcewiczów (1845-1923), wdową po Józefie Czechowiczu ( l 817-1888) znanym fotografiku wileńskim. Sleńdziński uchodził w tym czasie za najznamienitszego malarza religijnego w Wilnie. Restaurował obrazy w wileńskich kościołach m.in. w kościele św. Bartłomieja. Cieszył się wzięciem także poza Wilnem. W 1898 roku w Szkole Rysunku Technicznego w Wilnie, przy prospekcie Świętojerskim, otwarto dużą wystawę malarstwa, o której Luty Zięba mówi, że nie miała powodzenia, ale dodaje, że "(...) warto jednak na rzecz szkoły a gwoli pewnej satysfakcji artystycznej, wyrzucić piętnaście kopiejek (...)" 10. Wśród wystawców był Wincenty L. Sleńdziński. Wspomniany Luty Zięba pisze o nim: "(...) W liczbie doskonałych rodzajowych obrazków powszechną przykuwają uwagę - pędzla wysoce utalentowanego i niezmiernie sympatycznego artysty, Wincentego Sleńdzińskiego, wileńskiego najwybitniejszego dziś i najwziętszego portrecisty (...)" 11. Wincenty Sleńdziński wystawiał wtedy "Dziewczynkę z króbką jagód", "Psa myśliwskiego", "Zabitego zająca" i "W kuchni". Wystawione prace określone zostały jako "wdzięcznie charakterystyczne, świeże, choć czasami nie wykończone, to emanujące talentem 12.

W 1896 roku na zamówienie kościoła w Pińsku wykonał Sleńdziński "duży, oryginalny, pełen wdzięku i zalet pędzla obraz "Święta Rodzina wracająca z Jeruzalem do Nazaretu". Lucjan Uziębło napisał wtedy: "(...) Śliczne jest to l2-letnie dziecię Jezus, wybornemi są figury Najświętszej Maryi Panny i św. Józefa; koloryt świeży, harmonijny, żywy. Dużo w tem plastyki, prawda w uchwyceniu ruchu, o tło widocznie mniej chodziło artyście /.../ p. Sleńdziński jest najlepszym zaś głównie jako portrecista (...)" 13. L. Uziębło wspomina, że Sleńdziński "ukończył niedawno i wystawił u p. Skindera na Świętojerskiej charakterystyczny obraz "Święto Ragutisa". Kilka lat później stwierdził: "/.../ Czasy lepszej a doskonałej w sobie twórczości artystycznej Śleńdzińskiego, to już niestety tempi passati; talent rozwijający się niegdyś, jako niemal pierwszorzędny, niepospolicie duży, został zachwiany, a później już w Wilnie nadłamany. Pędzla z rąk Sleńdziński dotąd prawie nie wypuszcza, ale wiele już stracił na sile, plastyce, a nierzadko nawet na pojęciach o manierze, rysunku, karnacji i uduchowieniu rzeczy /.../ Ale że mimo to, pięknie na kartach sztuki rodzimej zapisało się nazwisko Śleńdzińskiego, więc charakteryzujemy go, jak zasłużył /.../"14.

Patrząc poprzez pryzmat lat, wydaje się, że może miał rację W. L. Sleńdziński, a nie Lucjan Uziębło. Zmieniło się bowiem nie tylko życie, ale także sztuka i jej odczytywanie. Artysta stał się mniej skrępowany kanonami; być może zauważył to L. Uziębło.

Wincenty Leopold Sleńdziński zmarł w Snipiszkach 6 /19/ sierpnia 1909 roku. Pod tą samą datą Lucjan Uziębło napisał: "/.../ Przezacny i bardzo utalentowany ten artysta w ostatnich czasach był schorowany mocno, tak iż w ciągu ostatnich paru lat rzadko mógł z domu wychodzić, ile że przedtem wiele cierpiał na nogi /.../ Należał do rodziny, w której święty ogień prometeuszowski - miłość gorąca sztuki promienieje od dawna. Dziad śp. Sleńdzińskiego Marcin był kupcem - obywatelem i ławnikiem m. Wilna; ojciec Aleksander był zdolnym, bez wyższej kultury naukowej artystą malarzem, acz wykształconym w Uniwersytecie Wileńskim pod profesorem Rustemem; celował w rodzajowych, niekiedy religijnych obrazkach. Siostra śp. Wincentego, Janina, młodo zmarła, posiadała sporo talentu, ale sam śp. Wincenty od razu bardzo wybitny zapowiadał talent. /.../ Kształcił się w Wilnie, w rysunku mianowicie u ojca, ale że posiadł również jak do malarstwa zapał do muzyki, więc w grze fortepianowej zaprawiał się u mistrza Stanisława Moniuszki, był też świadkiem jego twórczości pieśniarskiej /.../"15.

W. L. Sleńdziński to twórca wielu doskonałych portretów, obrazów religijnych i rodzajowych. Pozostawił po sobie szkicowniki, z których trzy dotrwały do naszych czasów. Na ich podstawie można określić tematykę zainteresowań malarskich oraz literackich tego artysty.

Po przymusowym powrocie z zagranicy na Ukrainę Wincenty L. Sleńdziński malował bardzo intensywnie i tak było przez całe życie. Dopiero po 1901 roku brak jest danych o malowaniu tego artysty, nie mamy więc danych co do liczby obrazów powstałych w latach 1902-1909, ale Lucjan Uziębło podaje, że pędzla z ręki nie wypuszczał aż do śmierci. Nie zostawił tylko dokładnych informacji o swej pracy z ostatnich lat życia. Koniec w świetności malowania nie odnosi się więc do ilości prac. Jakości nie można ocenić bez gruntownej analizy dzieł. Na ten temat powinni wypowiedzieć się nie historycy kultury, a znawcy sztuki. Mając jednak na uwadze popularność malarza, a świadczą o tym chociażby owe liczne zamówienia, ze zobowiązań musiał wywiązywać się w sposób zadowalający. Kiepski malarz nie miałby zamówień. Są dokumenty świadczące o tym, że prace W. L. Sleńdzińskiego były wysoko oceniane. Przytoczę tutaj list jednego ze zleceniodawców, wspomnianego już wcześniej ks. Budrewicza. 16

"Szanowny Panie Sleńdziński.

Jeszcze przed Wielkanocą otrzymałem obraz św. Anny wysłany przez Pana, lecz stał aż dotąd nie rozpakowany, dopóki przyjechał Pan Małachowski z nowym ołtarzem; teraz postawił ołtarz i umieściliśmy w nim obraz przez Pana, że tak należy się powiem, artystycznie w całym znaczeniu tego słowa wykonany, obraz św. Anny jest przepiękny i nie tylko ja to mówię, ale wszyscy, którzy bo widzieli tak ocenili i pochwalili. Składam więc Panu dzięki, podziękowanie od moich parafian za tak sumienną pracę.

Teraz będziemy się modlili, aby Pan Bóg użyczył Panu wiele potrzebnych łask przez wstawienie się św. Anny. - A kiedy będę w Wilnie obowiązkowo zajdę do Pana, aby jeszcze raz Panu osobiście podziękować! -

Pozostaję z należnym szacunkiem

ks. Budrewicz

12 maja 1901,Berzygol

Ps. Należność p. Wanda Antonowicz zapłaci wszystko. -"

Jeszcze za życia artysty obraz "Widok Ostrej Bramy podczas nabożeństwa Opieki NMP" uczestniczył w wystawie retrospekcyjnej, co rzadko zdarza się malarzom żyjącym, a świadczy o jakości pędzla autora oraz jego pozycji w środowisku malarskim.

Syn Wincentego L. Sleńdzińskiego i Anny z Bolcewiczów, Ludomir Sleńdziński (1889-1980), był malarzem i rzeźbiarzem. Malarstwa i rysunku uczył się od ojca i w wileńskiej Szkole Rysunkowej Iwana Trutniewa. W latach 1909-1916 studiował w Cesarskiej Akademii Sztuk Pięknych w Petersburgu, gdzie był uczniem Dymitra Kardowskiego. Pracę dyplomową Ludomira, noszącą tytuł "Idylla" zauważyło grono ówczesnych krytyków i została zakupiona do uczelnianego muzeum. W latach 1917-1920 Sleńdziński pracował w Jekaterynosławiu w fabryce amunicji, później w Humaniu, skąd powrócił do Wilna w 1920 r. W Wilnie podjął pracę w szkolnictwie jako nauczyciel rysunku. Był współzałożycielem Wileńskiego Towarzystwa Artystów Plastyków i jego prezesem do 1939 r. Od 1923 r. był członkiem Stowarzyszenia Artystów Polskich RYTM. W początkach swej twórczości hołdował klasycznym rygorom malarstwa. Przetrwało to w jakiś sposób i w późniejszych pracach.

W 1921 r. WTAP otworzyło w Wilnie Średnią Szkołę Rysunkową, która w 1928 r. stała się Szkołą Rzemiosł Artystycznych. Ludomir Sleńdziński był jej kierownikiem. W 1925 r. został zastępcą profesora przy katedrze malarstwa monumentalnego na Wydziale Sztuk Pięknych Uniwersytetu Stefana Batorego. W 1929 r. został profesorem nadzwyczajnym i prodziekanem tejże uczelni, w 1931 r. - dziekanem Wydziału Sztuk Pięknych, w 1938 r. profesorem zwyczajnym.

W 1925 r. Ludomir Sleńdziński przebywał kilka miesięcy w Warszawie. Tutaj poznał Irenę Marię Dobrowolską (1896-1962) i w tym jeszcze roku podczas kolejnego pobytu we Włoszech zawarł z nią związek małżeński. Irena Dobrowolska była natchnieniem do wielu prac malarskich i rzeźbiarskich Ludomira.

L. Sleńdziński to autor plafonu do Pałacu Rady Ministrów w Warszawie. Praca, nosząca tytuł "Alegoria Polski, w której Opatrzność osłania Polskę od burz", po niedawnej restauracji zdobi dziś bibliotekę w Pałacu Prezydenckim.

W latach 1927-1929 razem z żoną L. Sleńdziński odbył podróż do Francji, Włoch, Hiszpanii, Anglii, Grecji, Syrii, Libanu, Palestyny, Egiptu i Turcji. Interesowała go sztuka starożytna. Z podróżami L. Sleńdzińskiego związane są obrazy studyjne m. in. dotyczące Egiptu i fresków pompejańskich. W 1928 r. artysta brał udział w zdobieniu kamieniczek Rynku Starego Miasta w Warszawie. Z tego okresu pochodzą jego polichromie kamieniczek nr 4 i 6 po stronie Barssa. W 1930 r. został członkiem Rady Instytutu Propagandy Sztuki, w 1933 członkiem Okręgowej Komisji Konserwatorskiej w Wilnie. W latach 1937-1938 malował freski w Wilnie. W gmachu PKO fresk "Praca i Oszczędność wiodące do Fortuny?, W Banku Gospodarstwa Krajowego alegorie poszczególnych gałęzi gospodarki narodowej. Freski te nie przetrwały wojny.

L. Sleńdziński aresztowany w 1943 r., przebywał w obozie pracy w Prawieniszkach. Zwolniony razem z innymi profesorami, wrócił do Wilna. Po likwidacji Uniwersytetu Stefana Batorego zamieszkał w Krakowie (1944 r.), Uniwersytet zaś znalazł lokum w Toruniu. Profesor Sleńdziński zatrudniony został w Akademii Górniczej, która uruchamiała w tym czasie Wydziały Architektury, Inżynierii Lądowej i Wodnej oraz Miernictwa. Wydziały nazywane politechnicznymi dały początek Politechnice Krakowskiej.17 Właśnie na Wydziale Architektury podjął pracę Ludomir Sleńdziński. W latach 1948-1954 wydziały politechniczne usamodzielniły się, uzyskały własną osobowość prawną i w 1954 r. zaczęły funkcjonować jako Politechnika Krakowska. Jej pierwszym rektorem został Ludomir Sleńdziński i funkcję tę pełnił do 1956 r.

W 1962 r. zmarła Irena z Dobrowolskich Sleńdzińska. Ludomir musiał bardzo mocno przeżyć śmierć żony, namalował bowiem cały szereg ograzów z podobizną Ireny na pierwszym planie. Były to: "Ostatnia strona" (1962), "Wspomnienie. Autoportret z żoną" (1962), "Portret żony Ireny" (rzeźba, 1963), VI stacja Męki Pańskiej - Weronika ociera twarz Jezusowi" (Irena jako św. Weronika, 1963), VIII stacja Męki Pańskiej - Jezus pociesza płaczące niewiasty" (1963), "Portret żony Ireny" (1965), "Portret żony na tle Wilna' (1966), "Portret Ireny Sleńdzińskiej"(1969), Cztery pory roku - zima" (1969), "Ananke" (1970), "Portret żony Ireny" ("Dama karo" z cyklu: "Talia moich kart", 1971), "Promenada. Portret rodzinny" (1972/73), "Autoportret z żoną Ireną" (1975)."18

Pamięć o żonie Irenie nie przeszkodziła artyście w zawarciu związku małżeńskiego z Teresą Houwalt (1905-1980) jeszcze w 1962 r. Drugą żonę Ludomir Sleńdziński przeżył krótko, zmarł w 1980r., tym samym co Teresa.

Twórczość Sleńdzińskiego oceniana była różnie. Zarzucano mu schematyzm, przypisywano winy uczniów i naśladowców, niewrażliwość na kolor. Jednocześnie zauważano, że "Był wszakże wskrzesicielem tradycji klasycznej, co za tym idzie ojcem - założycielem tzw. szkoły wileńskiej, orędownikiem powrotu do rzetelności warsztatowej dawnych mistrzów i do malarstwa monumentalnego, wreszcie czołową postacią wileńskiego, nie uniwersyteckiego, środowiska artystycznego po odejściu Ruszczyca? 19. Nowy klasycyzm artysty nawiązywał do wczesnego renesansu i quattrocenta, sięgał do średniowiecza i manieryzmu. Precyzyjny rysunek Ludomira, solidna i trwała technika, deska jako najczęstsze podobrazie, to elementy właściwe dawnej sztuce. W rzeźbie stosował polichromię. Powlekając je woskiem uzyskiwał pożądane efekty kolorystyczne.20 Specyficzna technika wielu prac Ludomira Sleńdzińskiego wzbogacająca obrazy tablicowe wykonane np. na zaprawie gipsowej dawała im trójwymiarowość, czyniła te prace bliskimi zarówno malarstwu jak i rzeźbie.

W "Pionie" nr 1 z dnia 6 stycznia 1934 r. ukazała się rozmowa z Ludomirem Sleńdzińskim jaką przeprowadził S. Z. Klaczyński. Malarz pytany o sytuację w sztuce tamtych czasów nawiązał do impresjonizmu jako sprawcy upadku sztuki. Stwierdził, że impresjonizm stawiając na indywidualność a nie szkołę, usprawiedliwiał nieuctwo. Szkoła to doskonałe rzemiosło i wiedza teoretyczna. One eliminują ze sztuki dyletanctwo i półinteligencję. Zerwanie z tradycją doprowadziło do tego, że zabrakło dróg w sztuce, jasnych programów. Sleńdziński opowiedział się za powrotem do Wielkiej Sztuki, właśnie pisanej wielkimi literami, do sztuki, w której talent poprzez pracę i erudycję będzie zmierzał do celu jakim jest styl. Nawiązując do klasycyzmu powiedział: "Pracę nad wzorami klasycznymi, kształcenie się na nich (...) uważam za niezmiernie pożyteczną, a nawet niezbędną. Daje to wielka ostrożność, poprawność, wciąga do dobrej sumiennej roboty, do ciągłej kontroli nad sobą. Ogromnie uczy (...) Nie uważam się jednak za tkwiącego w klasycyzmie. Przyznaję, że pewne jego echo odczuwa się w moich pracach. Jest ono wszędzie, w każdej sztuce opierającej się na podstawach dorobku przeszłości" 21

Najlepszą artystycznie formę osiągnął Sleńdziński w latach dwudziestych. Tradycja klasyczna najlepiej przejawia się w "Safonie", pełnowymiarowej rzeźbie w drewnie przedstawiającej sylwetkę greckiej poetki22. Większość założeń technicznych i ideowych swej sztuki, zrealizował w płaskorzeźbie, drewnie, polichromowanym temperą ze złoceniami. Harmonijne upozowanie postaci, sugerowanie przestrzeni i perspektywy zaprowadziły go od płaskiego obrazu do monumentalności w rzeźbie 23. Ważną rolę w twórczości Ludomira odgrywała pamięć, dawne style i dzieła. Przeżywał to co tworzył, tworzył to co przeżywał. Zatrzymywał jakby bliskie sobie osoby i miejsca np. żonę Irenę, Wilno, córkę Julittę, coraz częściej bywającą poza domem ojca. Właśnie Julitta Anna, jedyna córka Ludomira obok Ireny była najczęstszym modelem jego prac.

Julitta Anna Sleńdzińska-Zakrzewska (1927-1992) była wybitną klawesynistką, ale też malowała. Talenty odziedziczyła po przodkach. Pradziadek Aleksander, grał przecież na czekanie, koncertował z zespołem. Dziadek Wincenty grał na skrzypcach i fortepianie, był przecież uczniem Stanisława Moniuszki. Ojciec był także utalentowany muzycznie. Zastanawiał się nawet co studiować: muzykę czy malarstwo?

Julitta Anna Sleńdzińska urodziła się i wychowywała w Wilnie. Jej niańką, nauczycielką i doradczynią była ciotka Helena Jadwiga Dobrowolska (1895-1988). Ojciec, malując sadzał Julittę przy suchej klawiaturze w swej pracowni i kazał ćwiczyć. Znajomi Julitty z tamtych czasów twierdzą, że z tego powodu nie miała dzieciństwa. Oni bawili się na podwórzu, Julitta ćwiczyła palce. W 1938 r. Julitta Anna zaczęła uczęszczać do Konserwatorium im. M. Karłowicza w Wilnie, do klasy prof. Cecylii Krewer. W latach 1941-1944 była w klasie prof. Stanisława Szpinalskiego24. 30 czerwca 1944 r. Julitta Anna Sleńdzińska miała swój pierwszy koncert w Filharmonii Wileńskiej uznany przez prof. S. Szpinalskiego za egzamin na dyplom wirtuozowski. W 1946 r. już w Krakowie zdała maturę i rozpoczęła studia muzyczne w Państwowej Wyższej Szkole Muzycznej, najpierw na wydziale teorii, później w klasie fortepianu pod kierunkiem prof. Henryka Sztompki 25. W Warszawskiej PWSM studiowała w latach 1949-1953 w klasie fortepianu prof. J. Żurawlewa i otrzymała dyplom z odznaczeniem. O studiach w Warszawie zadecydowało pewnie uczestnictwo w 1949 r. w IV Międzynarodowym Konkursie Chopinowskini i uzyskanie wyróżnienia. Zaraz po ukończeniu PWSM rozpoczęła aspiranturę wirtuozowską w dziedzinie muzyki w zakresie fortepianu. Studia te przebiegały według indywidualnego programu i kierował nimi prof. S. Szpinalski, z którym ponownie zetknęła się w Warszawie. Julitta Anna Sleńdzińska ukończyła je w 1958 r. W 1964 r. studiowała w Moskwie u prof. Harrego Neuhausa 26. W latach 1970-1971 uczestniczyła w Kursach Mistrzowskich Klawesynu w Sienie w Akademii Chigiana. W Sienie rozpoczęły się kontakty muzyczne Julitty z Ruggero Gerlinem 27.

Od 1953 r. Julitta Anna Sleńdzińska pracowała w PWSM w Warszawie. Pracę rozpoczęła bezpośrednio po studiach w tej uczelni, najpierw jako asystent, następnie starszy asystent, adiunkt, docent klasy fortepianu, później klawesynu. W 1969 r. została prodziekanem wydziału instrumentalnego i kierownikiem sekcji fortepianu i organów. W 1971 r. rozpoczęła pracę w Królewskim Konserwatorium w Brukseli i miała wykłady w Akademii w Ottignies. Była jurorem na egzaminach konkursowych na terenie Belgii i Luksemburga.

Występ w Filharmonii Wileńskiej w 1944 r. zapoczątkował działalność koncertową J. A. Sleńdzińskiej. Miała cały szereg recitali z orkiestrami w Warszawie, Brukseli, Pradze, Wiedniu, Dablinie, Oslo, Budapeszcie, Sofii, Berlinie, Hawanie, Pekinie, Wilnie i wielu innych miastach świata. Koncertując w radio wykonywała także kompozycje własne. W 1978 r. miała już za sobą piętnaście recitali chopinowskich i przeszło pięćdziesiąt audycji o programie mieszanym. Śladem zainteresowań krytyką muzyczną są jej prace o twórczości Wandy Landowskiej28 i Tadeusza Paciorkiewicza 29. W archiwum Galerii pozostały taśmy magnetofonowe z muzyką w wykonaniu Julitty A. Sleńdzińskiej-Zakrzewskiej i kilka egzemplarzy płyty: Klawesyn - Recital "Old Harpsihord Music". Wydawcy płyty napisali o Julitcie: "Julita Sleńdzińska, to jedna z tych nielicznych artystek, które z jednakową intensywnością i zamiłowaniem uprawiają zarówno wirtuozerię fortepianową jak i piękną sztukę gry na klawesynie, w obu tych dziedzinach jednakowe odnosząc sukcesy (...)30.

J. A. Sleńdzińska-Zakrzewska należała do Związku Zawodowego Pracowników Kultury i Sztuki oraz Stowarzyszenia Polskich Artystów Muzyków. W 1977 r. odznaczona została Złotym Krzyżem Zasługi. W 1979 r. otrzymała indywidualną nagrodę Ministra Kultury i Sztuki III stopnia za szczególne osiągnięcia w dziedzinie dydaktyczno wychowawczej. Pod koniec życia zamierzała rozpocząć pracę w Filii Akademii Muzycznej im. F. Chopina w Białymstoku. Prawdopodobnie choroba przeszkodziła w realizacji tego projektu. Inny za to pomysł doczekał się finału: starania o utworzenie monograficznego muzeum swoich przodków. Tuż przed śmiercią oddała Białemustokowi część swych zbiorów rodzinnych, dzieł sztuki i archiwaliów. Drugą część przekazała Siostrom Misjonarkom Świętej Rodziny, pod opieką których dokonała żywota. Zmarła 16 czerwca 1992 r. i została pochowana na cmentarzu farnym.

Malowaniem interesowała się Julitta od wczesnego dzieciństwa. Widoczne jest to w jej zeszytach i albumach. Do malowania wróciła podczas pobytu w Belgii. Zaczęły powstawać wtedy jej baśniowe akwarele i gwasze, które pokazała później na wystawie w Galerii na Placu Zamkowym w Warszawie. Dziś zobaczyć je można w białostockiej? Galerii im. Sleńdzińskich.

Historię tejże Galerii zacząć można od aktu notarialnego nr 169/92 z dnia 14 kwietnia 1992 roku. Aktem tym Julitta Anna Sleńdzińska-Zakrzewska oddała miastu Białemustokowi część swoich zbiorów rodzinnych. Były to dzieła sztuki i archiwalia. W załączniku do uchwały Rady Miejskiej Białegostoku nr XXXII/308/92 z dnia 30 marca 1993 roku wymienione zostały dzieła i archiwalia zgrupowane w pięciu działach. W czterech z nich znalazły się dzieła sztuki wymienione w stu dziewięćdziesięciu sześciu pozycjach. Autorami dzieł byli: Aleksander Józef Sleńdziński, Wincenty Leopold Sleńdziński, Ludomir Sleńdziński i Julitta Anna Sleńdzińska-Zakrzewska. Najobszerniejszy dział piąty wymienia przekazywane archiwalia. Zgrupowano je w dwustu czterdziestu siedmiu pozycjach, będących jednostkami i całymi zespołami dokumentów i zdjęć.

Spośród archiwaliów czterdzieści siedem pozycji stanowią listy i pocztówki, cztery pozycje to nekrologi, sto sześć pozycji, to różnego typu zaświadczenia, świadectwa, metryki chrztów ślubów i zgonów, wyciągi z księg pogrzebowych, pozwy sądowe, wyroki sądów, dokumenty dotyczące arendy browaru, inwentarz browaru Marcina i Katarzyny Sleńdzińskich, umowy przedślubne, papiery dotyczące szlachectwa Sleńdzińskich, dokumenty fotografika Józefa Czechowicza, dyplomy, świadectwa szkolne, indeksy itp. Dwadzieścia cztery pozycje to różnego typu odznaczenia Ludomira Sleńdzińskiego i legitymacje do nich. W zbiorach znajdują się nominacje profesorskie Ludomira i Julitty, memoriał Ludomira w sprawie Wydziału Sztuk Pięknych Uniwersytetu Stefana Batorego w Wilnie, listy gratulacyjne, pisma dotyczące sprzedawanych obrazów, a także wspomnienia ze studiów w Akademii Sztuk Pięknych w Petersburgu. Jest tu bogaty zbiór katalogów i folderów, różne opracowania i druki luzem. Zbiory fotograficzne dokumentują twórczość Aleksandra, Wincentego, Ludomira i Julitty Sleńdzińskich. Szczególnie interesujące są listy Ludomira do Ireny Dobrowolskiej, przyszłej żony i matki Julitty. Krótki okres narzeczeństwa i epizod podróży zagranicznej Ludomira, przyjazd Ireny do Włoch i ślub w Rzymie. W albumach są ilustracje w postaci zdjęć z pobytu we Włoszech. W grupie dyplomów jest między innymi otrzymany przez Ludomira Sleńdzińskiego za organizację Wystawy Sztuki Powszechnej - Wystawy Krajowej w Poznaniu w 1929 roku, a także pamiątkowy z okazji Wystawy Międzynarodowej w Brukseli 1935 roku.

Z osobą Julitty Anny Sleńdzińskiej-Zakrzewskiej związane są dokumenty oryginalne oraz w odpisach i kserokopiach. Do Galerii trafiały one poza protokołami w kilku rzutach, podobnie zresztą jak inne dokumenty. Są to różne świadectwa, zaświadczenia, dyplomy, papiery sądowe, powołania na adiunkta, docenta i prodziekana PWSM w Warszawie, poświadczenia o pracy w Konserwatorium Królewskim w Brukseli i Akademii Muzycznej w d?Ottibnies.

O zainteresowaniach naukowych świadczą dwie prace Julitty Anny Sleńdzińskiej-Zakrzewskiej: "Koncert na klawesyn i małą orkiestrę symfoniczną Concerto alla barocco Tadeusza Paciorkiewicza" 31 i "wybrane zagadnienia rejestracji klawesynowej Wandy Landowskiej" 32.

Dzień przed śmiercią J. A. Sleńdzińska-Zakrzewska sporządziła testament, który 9 listopada 1993 r. wyrokiem Sądu Rejonowego został uznany za ważny. Zbiory rodzinne, których nie oddała miastu, otrzymało teraz Zgromadzenie Sióstr Misjonarek Świętej Rodziny, pod opieką których Julitta Anna znajdowała się przed śmiercią. W uzasadnieniu wyroku podano, że nie ma spadkobierców ustawowych Julitty Sleńdzińskiej. Testament sporządzony ustnie spełnia wszelkie wymogi prawne, bo było dwóch świadków i urzędnik państwowy w osobie prezydenta miasta Białegostoku. Zeznania prof Teresy Hermanowskiej-Szpakowicz, świadka, sąd uznał za wiarygodne i przekonywujące. Dotyczyło to m.in. zachowania pełnej świadomości przez domatorkę, aż do końca życia i opieki nad chorą ze strony sióstr zakonnych i pracowników Urzędu Miejskiego. ?Zdaniem sądu wyjaśnienie złożone 28 października przez Towarzystwo Przyjaciół Grodna i Wilna, iż wolą Julitty Sleńdzińskiej było, aby cała kolekcja dzieł sztuki została przekazana miastu Białystok, nie znajdują potwierdzenia dowodowego (...). Towarzystwo Przyjaciół Grodna i Wilna nie kwestionowało testamentu, lecz pragnęło zwrócić uwagę, że kolekcja może ulec rozproszeniu33. Tutaj muszę przypomnieć, że na dwa miesiące przed śmiercią 14 kwietnia 1992 roku Julitta Anna Sleńdzińska-Zakrzewska część zbiorów rodzinnych przekazała notarialnie gminie Białystok, teraz na mocy testamentu, druga część zbiorów Sleńdzińskich, w tym najlepsze prace Ludomira Sleńdzińskiego z okresu międzywojennego, stała się własnością Zgromadzenia Sióstr Misjonarek Świętej Rodziny. Protokołem z dnia 7 lutego 1994 r. znalazły się one w większości w depozycie Galerii. Dotychczas zaplombowane były w jednym z pomieszczeń Galerii, ale jako depozyt Muzeum Wojska. W depozyt Galerii przekazywała je siostra Radosława Janina Kubów i profesor krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych Andrzej Pollo, stało się to po uprawomocnieniu testamentu. Zbiory w depozyt przyjmowała kustosz Galerii Anna Hendzel-Andreew.

Protokół ten zawiera sto sześćdziesiąt trzy pozycje, w tym osiemdziesiąt dwie pozycje dzieł sztuki, osiemdziesiąt cztery pozycje albumów, czasopism, negatywów fotograficznych, fotografii, plakatów; wymienia świecznik wiszący z brązu /XIX w./, skrzypce, klawesyn, popielniczkę drewnianą. Poza protokołem przekazano Galerii dokumentację nieuporządkowaną. Dokumenty nieuporządkowane zarejestrowane zostały 24 sierpnia 1994 r. w czterdziestu siedmiu pozycjach. Z ciekawszych wymienię katalogi wystaw Ludomira Sleńdzińskiego, kilka egzemplarzy "Lietuvos Tapyba", "Poland" z 1927 r., dwa egzemplarze płyty gramofonowej z nagraniem Julitty Anny Sleńdzińskiej-Zakrzewskiej.

Zbiory przejęte w depozyt zakupiło miasto i zostały one przejęte przez Galerię im. Sleńdzińskich protokołem z dnia 17 grudnia 1994 r. Stało się to zgodnie z Uchwałą Rady Miasta nr VIII/43/94 z dnia 28.XI 1994 r. Do wykazu identycznego jak wyżej omawiany dodano załączniki, jeden zawiera dwadzieścia trzy pozycje dzieł sztuki, drugi podzielony na dwie części wymienia trzydzieści jeden obrazów i rzeźb oraz trzydzieści dziewięć pozycji rysunków, szkiców i rzeźb, łącznie siedemdziesiąt pozycji. Trzeci załącznik to osiem pozycji przekazywanych Galerii bez wyceny. Są to trzy albumy z fotografiami rodzinnymi i okolicznościowymi, zdjęcia w ramkach, reprodukcja obrazu "Portret Matki", dwie taśmy magnetofonowe, szal jedwabny hiszpański, karton z archiwaliami, wśród których były dyplomy, zaświadczenia, testamenty, podziękowania, wycinki prasowe, ogłoszenia o konkursach, zdjęcia obrazów itd. W punkcie szóstym wymienia się "książki, wydawnictwa, albumy, fotografie, encyklopedie ale też torbę neseser. Z załącznikiem III trafiły do Galerii plakaty wystaw Ludomira Sleńdzińskiego, dwadzieścia cztery obrazy olejne, dwanaście gwaszy oraz szkiców olejnych na papierze i tekturze malowane ręką Julitty Anny Sleńdzińskiej-Zakrzewskiej.

Dokumenty nieuporządkowane trafiały do Galerii w trzech rzutach: 1/ razem ze zbiorami przejmowanymi z depozytu Muzeum Wojska. Znajdowały się one w metalowej kasecie. 2/ podczas przejmowania depozytu od SS. Misjonarek. 3/ przejęte od SS. Misjonarek Św. Rodziny bez wyceny po zakupie zbiorów. Według spisu sporządzonego 7 grudnia 1993 r. w kasecie było pięćdziesiąt dziewięć pozycji dokumentów oryginalnych, kserokopii, rękopisów i fotografii. Spis dokumentów z 16 sierpnia 1994 r. zawiera czterdzieści osiem pozycji katalogów, fotografii, plakatów, książek i czasopism. Jest tu wymieniona kserokopia "Maksym" Wincentego Sleńdzińskiego. W trzecim rzucie według spisu z dnia 29 grudnia 1994 r. Galeria otrzymała trzysta dwadzieścia pięć pozycji dokumentów oryginalnych i kserokopii. Wśród tych dokumentów był oryginał "Maxym" Wincentego Sleńdzińskiego, kasety i taśmy magnetofonowe, katalogi, czasopisma, dyplomy, dokumentacja fotograficzna prac i wystaw Ludomira Sleńdzińskiego, dokumentacja podróży i koncertów Julitty Anny Sleńdzińskiej-Zakrzewskiej, dokumentacja fotograficzna plakatów dotyczących koncertów Jutitty Anny, dokumenty dotyczące Heleny Dobrowolskiej, świadectwa, legitymacje, pocztówki itd. 6 września 1996 r. Galeria otrzymała od SS. Misjonarek Św. Rodziny cztery płyty gramofonowe z nagraniem klawesynowym Julitty Anny, szesnaście taśm magnetofonowych, korale z muszli na rzemieniu, korale z bursztynu na łańcuszku metalowym, korale czarne, wahadełko mosiężne na sznurku. 29 grudnia 1997 r. SS. Misjonarki przekazały Galerii pieczęć lakową okrągłą zakładu fotograficznego Anny Sleńdzińskiej z Wilna, trzy kosze wiklinowe, jeden kuferek wiklinowy, z których korzystała Julitta Sleńdzińska podczas pod róży.

Obrazy i dokumenty znajdujące się w Galerii powstawały w ciągu życia pięciu pokoleń Sleńdzińskich. Mają one różny stan zachowania i różną wartość historyczną. Część archiwaliów trafiło do Galerii najpierw w odpisach i kserokopiach, dopiero później dochodziły oryginały, są .jednak dokumenty znane nam tylko z kserokopii.

Na podstawie dokumentów z archiwum Galerii im. Sleńdzińskich można odtworzyć obraz minionych czasów i funkcjonowania w nich polskiej rodziny artystycznej, jest to bowiem typowe archiwum rodzinne.

Na dzień dzisiejszy Galeria im. Sleńdzińskich posiada rzeźby, płaskorzeźby, obrazy i rysunki czterech pokoleń Sleńdzińskich oraz ponad siedemset osiemdziesiąt pozycji archiwaliów. Wiele z tych pozycji, to zespoły dokumentów.

Wspomniałem już o akcie notarialnym Julitty Anny Sleńdzińskiej-Zakrzewskiej. Konsekwencją tego zapisu była Uchwała Zarządu Miasta Białegostoku nr 127/323/92 z dnia l5 października 1992 r. powołująca na kierownika Galerii Stanisławę Gryncewicz i powierzająca jej pełnienie obowiązków z dniem 1 listopada 1992 r. Zatrudnieni zostali pierwsi pracownicy: Anna Hendzel-Andreew i Józef Kosior. Jeszcze w miesiącu listopadzie przejęte zostały zbiory będące w depozycie Muzeum Wojska, oczywiście oprócz tych, o których losie miał zadecydować testament.

1 grudnia 1992 r. jeszcze przed oficjalnym uruchomieniem muzeum, otwarto pierwszą wystawę. Pokazano część obrazów, rzeźb i archiwaliów. Otwarcie wystawy było jednocześnie pierwszą imprezą w powstającej placówce miejskiej. Podczas "Opłatka u Sleńdzińskich" słucham kolęd w wykonaniu Bożeny Bojaryn z towarzyszeniem gitary. Kolęd słuchano także podczas "Spotkania Noworocznego" 6 stycznia 1993 r. W Galerii gościła wtedy Wioletta Bielecka z chórem "Cantica Cantamus". 4 lutego 1993 r. pierwszy raz zbiory udostępniono zwiedzającym. Był to tzw. "dzień otwarty". W lutym pojawiły się pierwsze "Spotkania z plastyką''. Była to oferta skierowana do dzieci i młodzieży, związana z feriami zimowymi. Wystawa prac dziecięcych podsumowała zimowe malowanie. Prasa wtedy napisała: "/.../ inspiracją dla debiutanckich malarzy były zgromadzone w salach wystawowych płótna i rzeźby Ludomira Sleńdzińskiego. Niektóre pomysły i rozwiązania artystyczne kilkunastoletnich autorów zyskują świeżością spojrzenia, oryginalną kreską i poczuciem humoru /.../ 34.

Oficjalne otwarcie Galerii nastąpiło 30 kwietnia 1993 r. Pokazano społeczeństwu "Kolekcję Rodu Artystów z Wilna". Marta Cywińska stwierdziła: ?/.../ ubogie w tematykę kresową białostockie wnętrza muzealne zostały wzbogacone o dokumentację losów rodu o wszechstronnych zamiłowaniach i talentach artystycznych /.../35" i przytoczyła wypowiedź kustosza Galerii im. Sleńdzińskich Anny Hendzel-Andreew: "/.../ W całej Galerii obecna jest muzyka, muzykowały bowiem cztery pokolenia Sleńdzińskich /.../".36

Uroczystość otwarcia pierwszej gminnej placówki muzealnej w Białymstoku uświetnił "Kwartet smyczkowy" Aleksandra Głazunowa w wykonaniu studentów Akademii Muzycznej im. F.Chopina w Warszawie. 1 maja 1993 r. odbył się koncert kameralny Magdaleny Andreew /śpiew/ i Marcina Siatkowskiego /gitara/. Cytowana już Marta Cywińska napisała: "/.../ Otwarcie Galerii im. Sleńdzińskich było więc salonowym spotkaniem towarzyskim ludzi różnych profesji, zainteresowań, poglądów politycznych, wiodących rozmowy o lokalnym patriotyzmie, powinnościach wobec przodków" 37.

Iwona Wąsowicz-Szczepaniak zwróciła uwagę na to, że ostatnio "/.../ coraz częściej słychać o imprezach organizowanych w Galerii im. Sleńdzińskich /.../ Galeria to kilka niewielkich pomieszczeń zapełnionych rysunkami, obrazami, rzeźbami i płaskorzeźbami rodziny Sleńdzińskich /.../ powstał tu ośrodek kultury kresowej, aby odbywały się koncerty, spotkania z literatami, ludźmi sztuki, aby był to pomost łączący ludzi tworzących dzisiaj z tradycją artystyczną /.../" 38. Bezpośrednio z taką kresową tradycją związane było spotkanie z twórczością Krystyny Koneckiej. W folderze przygotowanym z tej okazji można przeczytać słowa poetki: "Z dystansu lat, które coraz dotkliwiej oddalają mnie od dzieciństwa, upewniam się nieodwracalnie, iż wtedy właśnie rodziła się moja fascynacja magią Wileńszczyzny i słowa z nią związanego. Mrok wieczorów w mieście nad Wartą nasuwa skojarzenia z wiszącym na poniemieckiej tapecie ryngrafem Matki Boskiej Ostrobramskiej, ramami ojca, który z racji wieku mógł być dziadkiem i kołysanka, nieodmiennie kończąca się łzami: "Wilija, naszych strumieni rodzica..."

Przytaczając echa imprez i wystaw, jakie miały miejsce w początkach funkcjonowania Galerii, chcę zwrócić uwagę na celowość i konsekwencję propagowania polskiej kultury, próbę kształtowania postaw i zainteresowań kulturalnych. Mówi się, że wizerunek nowej placówki staje się widocznym po pięciu latach działalności. W tym przypadku stało się to szybciej, Galeria wypracowała własny model muzeum żywego, czułego na zapotrzebowanie środowiska.

Galeria wypełniła lukę w zaspokajaniu potrzeb kulturalnych, mieszkańców Białegostoku i potrzeb środowisk twórczych, robi to konsekwentnie w sposób oryginalny i przedtem przez innych nie praktykowany.

Od redakcji "NG": redakcja serdecznie dziękuje autorowi publikacji i pracownikom Galerii im. Śleńdzińskich za życzliwe potraktowanie prośby o zamieszczeniu na naszych łamach materiałów o Śleńdzińskich i Galerii, życząc wszelkiej pomyślności w upowszechnianiu wiedzy o dorobku tych Wielkich Wilnian.

Redakcja apeluje do Czytelników o przekazywanie na łamy CZASu informacji o działalności innych ośrodków, promujących polską kulturę wileńską.

Na zdjęciach: Ruszczyc i Sleńdziński; Ludomir Sleńdziński. Autoportret na tle Wilna. 1956, Ludomir Sleńdziński.

Przypisy:

1 W niektórych dokumentach l twierdzi się, że w 1841 r. urodził się Aleksander Jan. Nie jest to możliwie, gdyż w Galerii im Sleńdzińskich jest metryka urodzin Katarzyny Izabeli, chyba że byliby bliźniakami. Na ten jednak temat nie ma żadnych informacji

2 Opr. Janina Wiercińska. "Andriolii świadek swoich czasów. Listy i wspomnienia". Ossolineum 1976. s. 16 - 18. 26 - 27, 40 - 41, 66 - 67

3 Janina Wiercińska. "Andriolli. Opowieść biograficzna". LSW. Warszawa 1981. S. 14 - 15

4 Taką datę podaje sam W. L. Sleńdziński w wykazie prac za lata 1862-1901. zob. "Księga szkiców. Moskwa. 1852" GSI/AX/234 lub Irena Kołoszyńska. "Ludomir Sleńdziński. Pamiętnik wystawy. Warszawa 1977. s. 264

5 Irena Kołoszyńska, op. cit. s. 238

6 Wincenty Sleńdziński. "Jazda", rękopis: I. Koloszyńska. op. cit.

7 Ibidem

8 Ibidem

9 Rok powrotu podaje W. L. Sleńdziński w swym zestawieniu prac malarskich w "Księdze szkiców", inne daty w tym podawane przeze mnie nie są prawdziwe

10 Luty Zięba, "Gazeta Warszawska" nr 247 z 1894 r. s. 3

11 Ibidem

12Józef Ignacy Kraszewski. "Tygodnik ilustrowany" nr 305 i 306

13 Lucjan Uziębło, "Gazeta Warszawska" nr 74/1896

14 L. Uziębło, "Tygodnik Polski" nr 10/1899

15 L. Uziębło, "Goniec Wileński" nr 177 z sierpnia 1909 r., s. 3

16 Ibidem.

17 "Politechnika Krakowska 1945-1970", Wydawnictwo Artystyczno Graficzne Kraków 1970: Opr. Kazimierz Raga, "Politechnika Krakowska", Kraków 1976

18 Izabela Suchocka, "Portrety żony w twórczości L. Sleńdzińskiego, w: "Ananke" nr 1/23/2000 s. 15 - 16

19Artur Tanikowski, "Wileńskie przedproże", w: "Art & Buisness" nr 7-8/1999

20 K.N.S. "Ludomir Sleńdziński (1889 Wilno - 1980 Kraków), w: Katalog wystawy Stowarzyszenia Artystów Polskich RYTM 1922-1932. Muzeum Narodowe 11. 06.-22.07.2001", Warszawa 2001

21 S. Z. Klaczyński, "W dążeniu ku wielkiej sztuce (rozmowa z prof. L. Sleńdzińskim)", "Pion" nr 1 z dn. 06. 01. 1934

22 Safona żyła na przełomie VII i VI wieku przed narodzeniem Chrystusa. Mieszkała na wyspie Lesbos w Mitylenie. Pisała liryki osobiste, dla córki, przyjaciół i dziewcząt ze swej szkoły. Jej życie obrosło legendami, podobnie jak uczucia miłosne do poety Alkapiosa i przewoźnika Faona. Nieodwzajemniona miłość miała być powodem jej śmierci samobójczej w morzu u podnóża Skały Leukadyjskięj

23 Maria Poprzęcka, "Sleńdziński ..." w: "Wysokie Obcasy" nr 30/122 z dnia 28 lipca 2001 r.

24 Stanisław Szpinalski (1901-1957), pianista, laureat konkursu chopinowskiego w 1927 r. zasłużony pedagog. Po II wojnie światowej profesor PWSM w Łodzi, Porwaniu i Warszawie. W tej ostatniej uczelni był rektorem od 1953 r.

25 Henryk Sztompke (1901-1964), pianista, laureat konkursu chopinowskiego w 1927 r., profesor krakowskiej PWSM. W 1950 r. otrzymał nagrodę państwową (zespołowo). W jego repertuarze znajdowały się głównie utwory F. Chopina

26Harry Neuhaus, z rosyjska Gienrich G. Nejgauz (1888-1964), pianista i pedagog, profesor konserwatorium w Moskwie

27 Ruggero Gerlin (1899-1983). Klawesynista. Absolwent konserwatorium w Mediolanie. W latach 1920-1910 współpracował z Wandą Landowską w Paryżu. W 1941 r. został profesorem konserwatorium w Neapolu, a w 1947 r. profesorem akademii muzycznej w Sienie.

28 Wanda Landowska (1877-1919). Klawesynistka, pianistka, kompozytorka i autorka książek poświęconych muzyce dawnej oraz problemom związanym z jej wykonywaniem. Prowadziła słynną szkołę muzyki dawnej w Saint Leu La Fóret pod Paryżem. W czasie II wojny światowej przeniosła się do USA, gdzie zmarła w Lakeville

29 Tadeusz Paciorkiewicz (ur. 1916 r.), kompozytor, organista, pedagog. Od 1954 r. wykładał w PWSM w Warszawie od 1968 r. profesor. W latach 1969-1971 rektor Akademii Muzycznej im. F. Chopina

30 Płyta: "Old Harpsichord Musie Julitta Sleńdzińska". XL 0584 SXL 0584 Muza. Polskie Nagrania

31 "Prace Specjalne" nr l8 PWSM Gdańsk, 1978

32 "Prace Specjalne" nr 25 PWSM Gdańsk 1981

33 MN, "Spadek po Sleńdzińskich, "Gazeta Współczesna" z dnia 12-14.11.1993 r.

34 (Olp), "Debiut obok mistrza", "Kurier Poranny", II 1993

35 Marta Cywińska, "Z wizytą w Galerii", "Tygodnik Miejski" nr 4/1993

36 Ibidem

37 Marta Cywińska, "Z wizytą u Sleńdzińskich", "Tygodnik Miejski" nr 6/1993

38 Iwona Wąsowicz-Szczepaniak, "Galeria im. Sleńdzińskich, Muzeum Miejskie", "Styk" nr 1/13/1994

NG 42 (531), 2001 r.

Nasz Czas
 

WILNIANIE ZASŁUŻENI DLA LITWY, POLSKI, EUROPY I ŚWIATA

(1852 - 1919).Wandalin Szukiewicz - badacz przeszłości Wileńszczyzny.
Autor Mirosław Gajewski.

Ten naukowiec - samouk był jednym z najwybitniejszych badaczy historii Wileńszczyzny żyjących na przełomie XIX i XX wieków. Był jednym z prekursorów badań archeologicznych na Litwie, wielkim społecznikiem i jaskrawym przedstawicielem wileńskiej inteligencji z czasów carskiego zaboru.

Wandalin Szukiewicz pochodził z dawnego powiatu lidzkiego, a więc głównym obiektem jego dociekań naukowych były okolice Ejszyszek, Radunia i Dubicz, tj. terenu, gdzie się sam urodził. Początkowe jego zainteresowanie historią swej małej ojczyzny, z czasem przerodziło się w naukową pasję, której poświęcił połowę swego życia. Szukiewicza pasjonowały zwłaszcza czasy najdawniejsze, czyli prehistoria. Znajdujące się koło rodzinnych miejscowości starożytne kurhany i grodziska, rozrzucone na brzegach rzek kamienne narzędzia, były tymi pierwszymi zabytkami, z którymi zetknął się już w młodości. Wandalin Szukiewicz przyszedł na świat w 1852 roku w majątku Nacza, znajdującym się między Ejszyszkami a Raduniem. Rodzicami byli Aleksander i Alina z Wołków Szukiewiczowie. Ród Szukiewiczów pochodził ze Żmudzi, w I połowie XVII wieku przeniósł się do powiatu słonimskiego, a z czasem do powiatu lidzkiego. Pradziad naukowca Ignacy Szukiewicz z synami Fabianem i Cyprianem na stałe osiedli w powiecie lidzkim.

Wandalin Szukiewicz swe wykształcenie zawdzięczał przede wszystkim samodzielnemu studiowaniu. W młodości interesował się także naukami przyrodniczymi, na drogę samodzielnych badań przyrodniczych skierował go były profesor botaniki Józef Jundziłł. Przez dwa lata Szukiewicz był słuchaczem Szkoły Głównej w Warszawie. W 1872 roku jednak wrócił do rodzinnego majątku Nacza, gdzie przez większą część życia gospodarzył i równolegle prowadził samodzielne badania archeologiczne. Od 1899 roku przez kilka lat mieszkał w Wilnie. Zmarł w 1919 roku, pochowany w rodzinnej kaplicy w Naczy. W tejże Naczy pochowany jest inny słynny historyk i autor wielu książek o tematyce historycznej, Teodor Narbutt (zm. w 1864 roku), z którym zresztą Szukiewicza łączyły więzy pokrewieństwa.

Działalność naukową Szukiewicza nie da się opowiedzieć w paru słowach, gdyż badaniom historycznym poświęcił on 36 lat. Swe badania terenowe rozpoczął już w latach osiemdziesiątych XIX wieku. Jako jeden z pierwszych w dziejach badań archeologicznych na Litwie rozpoczął poszukiwania dawnych obozowisk człowieka z epoki kamienia. Na brzegach Mereczanki, Kotry, Wersoki, Pielasy i kilku innych rzek, Szukiewicz znalazł kilka tysięcy sztuk dawnych narzędzi z krzemienia i kamienia. Do swych poszukiwań zachęcił miejscową dziatwę i młodzież, za każdy znaleziony przedmiot płacąc im określoną drobną sumę pieniędzy. Na brzegach tych kilku rzek Szukiewicz, za okres ponad trzech dziesięcioleci, odkrył ponad 100 obozowisk dawnego człowieka z epoki kamienia.

Szukiewicz badał także zabytki archeologiczne, pochodzące z epoki żelaza i wczesnego średniowiecza. Tymi zabytkami w większości były kurhany. Badanie kurhanów rozpoczął od rozkopek cmentarzyska kurhanowego położonego przy rodzinnej Naczy. Przebadane przez Szukiewicza pomniki starożytności położone były główne na pograniczu teraźniejszej Litwy i Białorusi. Na terenie obecnej Republiki Litewskiej (w rejonach solecznickim i orańskim) przez Szukiewicza badane były cmentarzyska kurhanowe przy miejscowościach Wersoka, Wersoczka, Mickańce, Pomusie, Podborze, Wilkańce, Bogata i innych.

Interesował się także starożytnymi grodziskami, jako pozostałościami po dawnych umocnieniach obronnych, chociaż badań archeologicznych tu nie przeprowadzał.

Zainteresowania Wandalina Szukiewicza nie kończyły się tylko na archeologii. Badał i próbował opisywać także zabytki wiejskiej architektury drewnianej, w tym zabytkowe i pięknie rzeźbione przydrożne krzyże i kapliczki. Swych sił próbował na niwie etnografii i krajoznawstwa. Rezultaty swych dociekań naukowych opublikował na łamach różnych rosyjskich pism naukowych, a później także na łamach polskiego "Światowida", "Kłosów", "Kuriera Litewskiego", "Kwartalnika Litewskiego", "Rocznika Towarzystwa Przyjaciół Nauk w Wilnie". W 1901 roku Szukiewicz własnym kosztem w Wilnie wydał "Szkice z archeologii przedhistorycznej Litwy. I. Epoka kamienna w gubernii wileńskiej".

W końcu XIX wieku Wandalin Szukiewicz był już powszechnie znanym naukowcem - archeologiem. Stale kontaktował się z innymi kolegami po fachu, takimi jak Z. Gloger, J. Talko-Hryncewicz i in. W 1893 roku uczestniczył w zorganizowanym w Wilnie IX Zjeździe Archeologicznym. Tu chyba zapoznał się z najwybitniejszymi znawcami przeszłości, pochodzącymi z terenów ówczesnego Imperium Rosyjskiego i niektórych państw europejskich.

Jak już pisałem wyżej, Szukiewicz w 1899 roku przeniósł się z Naczy do Wilna. Tutaj zajął się pracą społeczną i naukową. Utworzył Kółko Archeologiczne i został jego prezesem. Kółko zrzeszało miłośników krajoznawstwa , historii i archeologii i działało do 1906 roku.

Wandalin Szukiewicz był jednym ze współzałożycieli Towarzystwa Przyjaciół Nauk w Wilnie, a później jego członkiem honorowym. Pracował w dziale Towarzystwa zajmującym się archeologią. Szukiewicz m.in. katalogował dość bogate zbiory wykopalisk, należące do członków Towarzystwa. Trzeba dodać, że Szukiewicz należał do wielu towarzystw i kółek - był członkiem Komisji Antropologicznej Krakowskiej Akademii Umiejętności, współpracował z rosyjską Cesarską Komisją Archeologiczną. Pisywał do wielu wydawnictw naukowych, a jego bibliografia liczy ponad 40 mniejszych lub obszerniejszych pozycji. Nawet po upływie wieku, jego badania archeologiczne nadal mają wielką wartość naukową, tym bardziej, że są dokładnie opisane, a eksponaty nie zawieruszyły się po prywatnych kolekcjach i tym samym nie zginęły dla nauki. Wileńskie Towarzystwo Przyjaciół Nauk, którego Szukiewicz był honorowym członkiem, w okresie międzywojennym mogło poszczycić się najbogatszym zbiorem zabytków starożytności złożonych w darze tej instytucji przez słynnego archeologa. Po II wojnie światowej zbiory Towarzystwa znalazły się w litewskich muzeach, obecnie możemy je oglądać w Litewskim Muzeum Narodowym. W okresie międzywojennym również cenne kolekcje zabytkowe Wandalina Szukiewicza posiadały Uniwersytet Stefana Batorego w Wilnie, Akademia Umiejętności w Krakowie, zakład antropologiczny Uniwersytetu Jagiellońskiego. Część kolekcji Szukiewicza, a zwłaszcza cenne listy, dokumenty i dzienniki pozostały w jego domowym archiwum w Naczy. W 1939 roku w Naczy gospodarzyły wojska sowieckie, więc zbiory słynnego naukowca mogły zginąć w ogóle lub, w lepszym wypadku, zostały gdzieś wywiezione.

Wandalin Szukiewicz zajmował się nie tylko archeologią, wiele zdziałał także na niwie ochrony zabytków historycznych. Był jednym z pierwszych, kto zatroszczył się losem ruin Zamku Trockiego. Zresztą z tym zamkiem jest związana oddzielna historia. Zaczęło się od tego, że w 1901 roku Szukiewicz w jednym ze swych listów pisanych do Cesarskiej Komisji Archeologicznej w Petersburgu oznajmiał, że nie zważając na działającą ustawę o ochronie zabytków, tak ważny i cenny zabytek historyczny jak książęcy zamek w Trokach nadal niszczeje. W owe czasy wyspa z ruinami zamku służyła jako pastwisko dla trzody chlewnej mieszkańców miasteczka. Zabytkowe mury były stopniowo rozbierane przez miejscowych chłopów, gdyż ci potrzebowali cegieł na własne potrzeby, jednym słowem z każdym rokiem malownicze ruiny topniały, jak śnieg na wiosnę. Właśnie Szukiewicz zaproponował przy ruinach zamku zatrudnić stróża, a także zająć się rekonstrukcją i badaniem ocalałych murów.

Petersburska Komisja zgodziła się z poglądami Szukiewicza i przez Wileńskiego gubernatora pozwoliła naukowcowi zbierać dobrowolne datki od ludności, przeznaczone na przyszłe badania i konserwację cennego zabytku. W tymże roku W. Szukiewicz przygotował projekt ochrony zabytków guberni wileńskiej. Już w 1901 roku Szukiewicz od trockiego magistratu wydzierżawił na okres 12 lat wyspę z ruinami zamku i w pierwszej kolejności zatrudnił przy ruinach stałego stróża. W 1902 roku Wandalin Szukiewicz razem z inżynierem Bronisławem Malewskim z Wysokiego Dworu przygotował projekt konserwacji jednej z wież przedzamcza. W 1903 roku prace budowlane rozpoczęto, a już 2 lata później badacz ogłosił obszerną relację o przeprowadzonych badaniach i pracach konserwatorskich. Takie prace potrzebowały wielkich nakładów pieniężnych, zaś państwo na te cele nie wydzieliło nawet najmniejszej sumy. Toteż za własne koszta i pieniądze zebrane od sympatyków (m.in. J. hr. Tyszkiewicz z Zatrocza ofiarował 100 rubli, co na owe czasy było znaczną sumą) Szukiewicz rozpoczął proces odbudowy Zamku Trockiego, który trwał właściwie przez cały XX wiek.

Szukiewicz troszczył się ochroną także innych zabytków Trok - były nimi mury dawnego klasztoru Dominikanów oraz pozostałości tzw. zamku na półwyspie. W 1907 roku naukowiec poinformował cesarską Komisję Archeologiczną, że podczas budowy nowej cerkwi w Trokach zaczęto rozbierać na materiał budowlany wyżej wymienione zabytki. Reakcja nastąpiła natychmiastowo, poprzez interwencję samego gubernatora, niszczenia murów zaprzestano.

Ponadto Szukiewicz przeprowadzał w Wilnie różne pogadanki dla amatorów krajoznawstwa, organizował wycieczki w teren, celem zapoznania się z zabytkami Wileńszczyzny. Razem ze słynnym fotografikiem Stanisławem Fleurym fotografował je. Szukiewicz upamiętnił także zasługi białoruskiego działacza i literata Franciszka Bohuszewicza przez wmurowanie tablicy pamiątkowej w kościele żuprańskim, gdzie słynny poeta i pisarz został pochowany.

Na kilka miesięcy przed wybuchem I wojny światowej pisma polskie sprawiły Szukiewiczowi wielką radość, wspominając o jego trzydziestoletniej pracy archeologicznej. Wszędzie spotykał się z pochlebnym uznaniem i serdecznością. Była to dla Szukiewicza wielka nagroda i zachęta do pracy. Miał też i inną satysfakcję. Oto Komisja Archeologiczna w Petersburgu oceniła Szukiewicza jako poważnego uczonego badacza i zaproponowała mu, ażeby pojechał na jej koszt zbadać część dolnego porzecza Prypeci. Szukiewicz propozycję przyjął. Bardzo mu uśmiechała się podróż, miał bowiem sposobność poznania bardzo ciekawych okolic. Niestety, z powodu wybuchu wojny, nastąpiła przerwa w badaniach, a w końcu nie starczyło na nie sił i życia.

Na koniec chciałbym podać urywek ze wspomnień jednego ze współtowarzyszy W. Szukiewicza, słynnego antropologa prof. Juliana Talko-Hryncewicza, w którym on trafnie charakteryzuje osobowość badacza: "Pochodził on ze szlachty z dawna tu osiadłej. Człowiek bardzo inteligentny, jak wszyscy zresztą Szukiewicze, wyróżniał się zapałem do sztuk pięknych i patriotyzmem. Wielu z nich płaciło ojczyźnie podatek krwią własną, bijąc się w powstaniach i idąc na emigrację. Wandalin był nieodrodnym synem tego rodu, miał dużo w swym usposobieniu rycerskości i zamiłowania do tej ziemi, która go wydała. W młodości imał się pióra, pisał poezje, brał czynny udział w sprawach społecznych, w zachowaniu pamiątek krajowych, a później całkiem pochłonęły go sprawy związane z prehistorią tego zakątka, w którym całe życie przemieszkał, niestety lekceważąc nazbyt stronę materialną. Nie wiem czy był w Polsce drugi człowiek, który by znał tak świetnie ten szmat ziemi lidzkiej jak on, co go przeszedł wielokrotnie, tak szczegółowo zbadał i opisał. Podziwiałem jego dokładną znajomość okolicy, kiedyśmy prowadzili przez lat kilka wspólne badania archeologiczne".

NG 6 (539), 2001 r.

Nasz Czas
 

WILNIANIE ZASŁUŻENI DLA LITWY, POLSKI, EUROPY I ŚWIATA

(Ludwik Kondratowicz) (1823 - 1862). Litwa w twórczości Władysława Syrokomli. Autor Irena Rusakiewicz.

Władysław Syrokomla - znajomy bliżej nie znany

Ludwik Kondratowicz herbu Syrokomla urodził się 29 września 1823 roku we wsi Smolhowie. Na chrzcie otrzymał trzy imiona - Ludwik, Władysław, Franciszek. Poeta pozostał przy drugim imieniu chrzestnym i nazwisku zaczerpniętym od herbu rodowego Kondratowiczów, którzy pieczętowali się od dawna Syrokomlą.

Herb "Syrokomla" przywędrował z Polski na Litwę w XIV stuleciu. Ponieważ o Kondratach mówią źródła z XVI wieku, możemy twierdzić, iż herb ten od razu udzielony został rodzinie Kondratów.

Władysław Syrokomla wiedział o swoich pradziadkach i nimi się szczycił. Przyszły poeta nie zapamiętał Smolhowa, ponieważ już w 1824 roku państwo Kondratowiczowie przenieśli się do wsi Jaśkowicze.

5 września 1833r. przyszły poeta wstąpił do Szkoły O.O.Dominikanów w Nieświeżu. Czy oprócz szkoły w Nieświeżu uczył się Syrokomla gdzieś jeszcze, a skoro tak - gdzie mianowicie - na ten temat brakuje konkretnych wiadomości.

W latach 1837-1841 Syrokomla przebywał w folwarku Marchaczewszczyzna. Jesienią 1840 roku Władysław Syrokomla dostał się do Nieświeża, do zarządu dóbr Radziwiłłowskich, gdzie został zwykłym kancelistą.

Do czasów nieświeskich odnosimy także początek zainteresowań historycznych poety. Władysław Syrokomla musiał zarejestrować akta zamku w Kopylu.

Ślub z Pauliną Mitraszewską odbył się 16 kwietnia 1844 roku. Po ślubie młoda para osiadła we wsi Załucze. O Załuczu poeta zachował wiele ciepłych wspomnień. To właśnie tu napisał swoją słynną gawędę gminną Pocztylion.

W Załuczu Syrokomla zaczął tłumaczyć polskich poetów piszących po łacinie: Janickiego, Kochanowskiego, Sarbiewskiego, dając przekład swobodny, nie przestrzegający reguł klasycznej poetyki.

W pierwszych dniach grudnia 1846 roku Syrokomla odwiedził Wilno. Literackich efektów pobytu poety w Wilnie nie znamy. Syrokomla sfinalizował zapewne porozumienie z Adamem Zawadzkim co do wydania I zeszytu przekładów poezji Klemensa Janickiego.

Po powrocie z Wilna Syrokomla korespondował i współpracował literacko z Romualdem Podbereskim, redaktorem petersburskiego "Rocznika Literackiego".

Jesienią 1852 roku dotknęło Paulinę i Władysława jedno z największych nieszczęść: oto w ciągu jednego tygodnia zmarło im troje dzieci. Ocalał tylko czteroletni syn Władysław.

Pod wpływem żałoby i rozpaczy porzucił Syrokomla wraz z żoną dzierżawione Załucze i przeniósł się do Wilna.

W styczniu 1853 roku Syrokomla wraz z żoną przeniósł się do Wilna. Poeta mieszkał przez kilka miesięcy w domu Millera, przy ulicy Niemieckiej. Następnie w domu Downara. W Wilnie nawiązał kontakty ze znakomitymi ludźmi miasta, a ówcześnie nimi byli: Antoni Edward Odyniec, Stanisław Moniuszko, Mikołaj Malinowski, Eustachy Tyszkiewicz i inni.

W całej Polsce około połowy XIX wieku społeczeństwo zaczynało się dzielić na dwa zasadnicze obozy - zachowawczy i postępowy. W tamtych latach również społeczeństwo wileńskie dzieliło się na owe dwa obozy.

Po przybyciu do Wilna Syrokomla początkowo się łudził, że potrafi pojednać waśniące się obozy, że potrafi przemówić do wszystkich serc.

Syrokomla dążył do pogodzenia obu waśniących się ze sobą obozów. Niestety, oprócz dobrej woli, nie miał żadnych innych możliwości.

W końcu kwietnia 1853 roku Syrokomla wraz z rodziną opuścił Wilno i przeniósł się do Borejkowszczyzny. Tu spędził Syrokomla (z przerwami) dziewięć ostatnich lat swojego życia. Przez całe życie prześladowała Syrokomlę bieda w sensie materialnym. Chleba i soli starczyło dla wszystkich, chociaż często niczego więcej nie było. Za to w skromnym zakątku biło w swoim czasie tętno życia umysłowego i artystycznego. Bywali tu niejednokrotnie hrabia Eustachy Tyszkiewicz, Stanisław Moniuszko, Ignacy Chodźko, Mikołaj Malinowski, Antoni Pietkiewicz i inni.

Raz po raz z zacisza folwarku wymykał się poeta na kilka dni do Wilna. W Wilnie starał się o odpowiednie materiały do noworocznika "Barcie" wraz z Eustachym Tyszkiewiczem i Adamem Kirkorem ubiegał się o utworzenie w Wilnie Muzeum Starożytności.

Jesienią 1856 roku poeta po raz pierwszy odwiedził Warszawę za namową uczonego i pisarza, Aleksandra Przeździeckiego, który zaproponował Syrokomli objęcie kierownictwa literackiego "Gazety Codziennej".

W końcu października 1856 roku Syrokomla był już znowu w Borejkowszczyźnie. Poeta prowadził intensywny tryb życia.

Co skłoniło ostatecznie poetę zamieszkać w Wilnie? Dokładnie nie wiadomo. Można się tylko domyślać, że zasadniczym pretekstem opuszczenia "na zimę" Borejkowszczyzny było objęcie przez Syrokomlę etatu redaktora "nowego pisma tygodniowego". Spotkania organizatorów odbywały się też w mieszkaniu Kirkora, gdzie królowała pani Helena Majewska - Kirkorowa.

Stanisław Cywiński podaje, że poeta zamieszkał w Wilnie na Popowszczyźnie wiosną 1857 roku. Ale naprawdę to w owym czasie przeniosła się do Wilna reszta rodziny poety. Sam poeta przeniósł się na stałe do miasta znacznie wcześniej, wkrótce po powrocie ze swej podróży do Warszawy.

W listach Syrokomli z tego okresu nie spotykamy tak częstych uprzednio wzmianek o rodzinie. Na horyzoncie zaś pojawiła się Helena Majewska - Kirkorowa. Bliższa znajomość pomiędzy nią a Syrokomlą zawiązała się na początku 1857 roku.

Romans Syrokomli z Kirkorową i jego stosunek do własnej rodziny poruszył społeczeństwo na Litwie i spotkał się z ostrą krytyką. Był to skandal na wielką skalę, o nim mówiono we wszystkich wileńskich salonach.

W sierpniu 1858 roku Syrokomla i Helena wyjechali do Warszawy. Nie wiemy, co sprowadziło ich do Warszawy. Nie wiemy także, czy projektował powrót do Borejkowszczyzny, czy też dopiero wiadomość o chorym ojcu tam go skierowała. Gdy Syrokomla opuszczał Warszawę, Helena wracała do teatru w Piotrkowie. Żegnając się, na pewno nie zdawali sobie sprawy, że było to ich ostatnie pożegnanie. Nigdy już więcej spotkać się nie mieli.

Syrokomla po przybyciu do Borejkowszczyzny nie zastał już ojca przy życiu.

Wbrew dawnym planom znowu mieszkał przy boku żony, ale myślą i sercem był przy Helenie.

Po intensywnych przeżyciach i troskach minionych miesięcy zdrowie poety wymagało szybkiej interwencji kuracyjnej. Kuzyn Syrokomli, Stanisław Jan Gzowski namówił go do wyjazdu do Druskiennik, które opuścił w końcu sezonu letniego 1859 i wrócił do Wilna.

W roku 1860 poeta podjął pracę w redakcji odrodzonego i znacznie zreformowanego przez Adama Kirkora pisma "Kurier Wileński". W "Kurierze Wileńskim" Syrokomla zamieszczał artykuły historyczne, drobne rzeczy prozą i wiersze oraz prowadził rubryki "Przegląd miejscowy" i "Przegląd literacki".

Syrokomla mieszkał dalej u Szulca przy ulicy Niemieckiej. 29 września 1860 roku Syrokomla przeniósł się na nowe mieszkanie. Wprowadził się poeta do spokojnego, zacisznego mieszkania w domu Bobiatyńskich przy ulicy Botanicznej.

Poeta pogodził się z tym, że zostało mu niewiele życia, i chciał czas, jaki miał jeszcze przed sobą, wykorzystać jak najefektywniej. Schorowany poeta większość czasu spędzał w łóżku. Pisał w chwilach, gdy czuł się lepiej. Często, nie mogąc utrzymać pióra w ręku, dyktował.

W kwietniu 1861 roku Syrokomla zdecydował się na podróż do Warszawy. Poeta w wydarzeniach warszawskiej niedzieli 8 kwietnia 1861 roku nie wziął udziału z braku sił fizycznych. Postanowił wrócić do Wilna. Chciał wrócić do siebie na Litwę, gdzie czuł się bardziej potrzebny w tym czasie.

Na powracającego z Warszawy poetę czekali już tymczasem na granicy w Suwałkach żandarmi. Pod ich eskortą odbył poeta przeto dalszą drogę do Wilna, wprost do więzienia w cytadeli.

Za wstawiennictwem doktora Titusa generał Nazimow pozwolił Syrokomli wyjechać do Borejkowszczyzny, bez prawa przyjazdu do Wilna.

Pierwsze miesiące 1862 roku spędzał Syrokomla nadal w Borejkowszczyźnie. W końcu lutego Syrokomla wrócił do swojego wileńskiego mieszkania przy ulicy Botanicznej.

Zdrowie poety ostatecznie się załamywało. Coraz częściej szukał pociechy w kieliszku. Popadał w alkoholizm, co rzutowało na jego stan zdrowia.

Zbliżały się zbrojn wypadki powstania styczniowego 1863 roku, ale Syrokomla już ich nie doczekał. Władysław Syrokomla zmarł 15 września 1862 roku o godzinie dziewiątej wieczorem w swym wileńskim mieszkaniu w domu Bobiatyńskiego przy ulicy Botanicznej. 18 września 1862 roku Syrokomla został pochowany na wileńskim cmentarzu Rossa.

Nad grobem przemawiał Wincenty Korotyński, po nim w imieniu społeczeństwa żegnał poetę Tomasz Snarski, a wreszcie złożył ostatni hołd litewskiemu lirnikowi Jakub Dauksza. W swojej mowie Dauksza nazywał go litewskim poetą i podkreślał, że po Mickiewiczu najbliższy Litwie był Syrokomla.

NG 31 (467), 2000 r.

Nasz Czas
 

WILNIANIE ZASŁUŻENI DLA LITWY, POLSKI, EUROPY I ŚWIATA

( ?)Sylwetka Profesora Witolda Sylwanowicza. Autor Wacław Dziewulski

Młodość. Mińszczyzna na początku XX wieku tętniła tradycją kultury polskiej. Przodkowie rodziców Witolda byli zakorzenieni na "Litwie" Rzeczypospolitej Obojga Narodów. Ojciec Witolda, kolejarz, został przeniesiony na stanowisko zawiadowcy stacji w Olechnowiczach (to ostatnia miejscowość przed Mińskiem Litewskim od strony Wilna).

Wielodzietna rodzina kolejarska żyła pracowicie i oszczędnie, a młodzież miała żywe umysły świadome swej polskości. Witold przez cztery lata uczęszczał do gimnazjum w Mińsku. Po wybuchu wojny w 1914 r. władze carskie ewakuowały niektóre służby publiczne; rodzinę Sylwanowiczów wysłano do Kurska i tam Witold ukończył szkołę średnią. Studia medyczne podjął w 1919 r. w Moskwie. Nauczył się szewstwa, aby zarabiać na życie. Niestety czasy nie sprzyjały nauce. Gdy tylko stało się to możliwe cała rodzina szczęśliwie wróciła (1921 r.) w swoje rodzinne strony i osiedliła się w Wilnie.

Studia. Wilno entuzjastycznie cieszyło się wolnością, której tak bardzo brakowało w czasach zaboru rosyjskiego. Powojenne warunki były ubogie i uciążliwe, ale działalność towarzyska i kulturalna pulsowała życiem. Witold natychmiast wznowił studia od I roku na Wydziale Lekarskim wskrzeszonego Uniwersytetu i wnet został wolontariuszem w Zakładzie Anatomii Prawidłowej, kierowanym przez prof. Michała Reichera. A gdy został demonstratorem, zarabiał już na studenckie życie. Po uzyskaniu w 1929 roku dyplomu doktora (wszechnauk lekarskich) został starszym asystentem, a następnie adiunktem tegoż Zakładu. Medycynę studiowało również trzech jego młodszych braci: Marian, Czesław i Edward. Marian, aż 11 razy zdawał kolokwium z osteologii u Witolda (licząc na protekcję?). Następni bracia - nauczeni doświadczeniem - zaliczali osteologię za pierwszym razem. Przez cały czas studiów i podczas pracy zawodowej Witold brał czynny udział w życiu akademickim; Bratnia Pomoc Studentów Uniwersytetu Stefana Batorego w Wilnie, wieczory literackie, teatr, szopki akademickie, uroczystości okolicznościowe, Akademicki Związek Morski, wycieczki ... .

Start naukowy w Wilnie. W 1931 roku Witold rozpoczął prowadzenie wykładów z anatomii człowieka. We współpracy z prof. Michałem Reicherem badał i konserwował, odnalezione w podziemiach Wileńskiej Katedry po wielkiej powodzi, szczątki królewskie (Aleksandra Jagiellończyka oraz żon Zygmunta Augusta: Elżbiety Rakulskiej i Barbary Radziwiłłówny). Prowadził samodzielne badania nad układem żylnym, a szczególnie nad jego zastawkami. Pracę naukową nadal łączył z aktywną działalnością środowisk akademickich: pisywał teksty do szopek noworocznych, współorganizował obozy i szkolenia żeglarskie, przede wszystkim w pobliskich Trokach oraz w Jastarni na Półwyspie Helskim (1938r.)

Współpracownik prof. M. Reichera. Gdy powstał nowy budynek Anatomii Prawidłowej przy ul. Zakretowej należało nie tylko dokonać przeprowadzki z ciasnych pomieszczeń przy ul. Nowogródzkiej, ale nade wszystko dokonać kompleksowej reorganizacji działalności dydaktycznej, pedagogicznej i naukowej w nowych, przestronnych pomieszczeniach. Uruchomienie Zakładu Anatomii Prawidłowej na poziomie europejskim wymagało przeogromnego wysiłku nie tylko organizacyjnego, ale również intelektualnego. Witold Sylwanowicz był prawą ręką prof. Michała Reichera.

W 1938 roku Witold Sylwanowicz odbył półroczny staż naukowy u prof. E. Fischera w Berlinie. Po powrocie kontynuował organizowanie zajęć prosektoryjnych w pełnym wymiarze oraz dokształcanie asystentów. Tę pracochłonną funkcję pełnił do grudnia 1939 roku, kiedy to władze jeszcze niepodległego Państwa Litewskiego podjęły decyzję o likwidacji Uniwersytetu Stefana Batorego.

II wojna światowa. Po zlikwidowaniu USB przez Litwinów, Polacy nagle stracili grunt pod nogami. Witold utrzymywał rodzinę z pracy rzemieślniczej (szewstwo, naprawa obuwia), a następnie był lekarzem szkolnym. Wraz z rodziną przeniósł się na wieś do Spragielina, odległego o 30 km, gdzie zorganizował wiejski punkt leczniczy. Mieszkanie wileńskie spłonęło w 1941 roku podczas działań wojennych. Podczas okupacji niemieckiej - przez dłuższy czas - okazjonalnie zarobkował w Wilnie oraz prowadził zajęcia z anatomii dla uniwersyteckich grup konspiracyjnych, a na sobotę i niedzielę przyjeżdżał na rowerze do rodziny w Spragielinie. W październiku 1942 roku został aresztowany jako zakładnik z grupą ponad 140 osób i osadzony w obozie ciężkich robót w Prowieniszkach. Wykupiony przez rodzinę wrócił do Spragielina i kontynuował pracę wiejskiego lekarza, konsultując również oddziały partyzanckie AK.

Toruń. W ramach wymuszonej ekspatriacji znaczna część pracowników USB zdecydowała się na pionierskie organizowanie działalności uniwersyteckiej w Toruniu, mieście tradycji Kopernika, które uniknęło zniszczeń wojennych, ale było przepełnione wojskiem i szpitalami radzieckimi. Prace organizacyjne pochłaniały bez reszty możliwości pracowników uczelni "in statu nascendi". Pomimo uciążliwej sytuacji ekspatriantów, grupa dawnych wychowanków USB, a obecnie już pracowników naukowych UMK, wskrzeszała w nowym środowisku tradycje akademickie. Gościnne mieszkanie Sylwanowiczów gromadziło wilnian na okolicznościowych spotkaniach wzbogacanych, przede wszystkim przez Witolda, własnymi balladami, fraszkami czy też wierszowanymi poematami. Latem dla grona przyjaciół organizowane były - jakże czarowne dla powojennych rozbitków wędrówki po Karkonoszach, jako że pod Jelenią Górą był zaprzyjaźniony wileński "dach nad głową". Czasem się dołączał prof. Reicher . Był zachwycony!

Gdańsk. Życie stawiało prof. Witoldowi Sylwanowiczowi co raz to wyższe wymagania zawodowe i społeczne. Po habilitacji (1947 rok) u prof. Michała Reichera został powołany na stanowisko kierownika Katedry Anatomii Topograficznej Akademii Lekarskiej (później: Medycznej) w Gdańsku. Mianowany na profesora (1948r.) organizował Oddział Stomatologiczny, który prowadził przez dwa lata. Podczas wakacji grupa wypróbowanych przyjaciół wybrała się z kajakami na pionierską wyprawę do Giżycka ("bo tam są duże jeziora"). Okoliczności siermiężnego prymitywu, odkrycia epokowe! Następnego roku z mapką odrysowaną z przedwojennej książki Wańkowicza "Na tropach Smętka" spłynęliśmy Krutynią; zaczarowany świat baśni. Kolejne wakacje: spływ kajakowy z Iławy przez pochylnie do Elbląga i dalej do Gdańska.

Warszawa. W 1950 roku Profesor został powołany do Warszawy na kierownika Katedry Anatomii Prawidłowej, wyodrębniającej się właśnie w Akademii Medycznej. Konieczność gruntownej reorganizacji dotychczasowego Zakładu, uruchomienie w pełnym wymiarze ćwiczeń prosektoryjnych dla dużej liczby studentów, przygotowanie kadry asystentów do zmodernizowanej dydaktyki oraz unowocześnienie tematyki i pracowni naukowych - wymagało długoletniej perspektywy poczynań w nowym środowisku. Prace te konsekwentnie realizował do czasu przejścia na emeryturę w 1970 roku. W latach 1953-1969 pełnił dodatkowe obowiązki dziekana Wydziału Lekarskiego AM w Warszawie.

Wytężona praca podczas roku akademickiego wymagała aktywnej formy relaksu. Dziadkowie przyjeżdżali na Boże Narodzenie do wnuków w Gdańsku i następowało podsumowanie minionej już przygody letniej oraz projektowanie następnych wakacji. Podczas świąt Wielkanocy zapadały decyzje, ażeby wszyscy uczestnicy mogli zaplanować swe urlopy. Odbył się więc spływ kajakowy rzeką Drwęcą przez Pojezierze Brodnickie do Torunia. Następnego zaś roku została wprowadzona zmiana konwencji; podróżowaliśmy na rowerach (z motorkami na przednie koło) ze Szczecina do Szklarskiej Poręby, a po roku - ze Stargardu Szczecińskiego do Olsztyna.

Współpracownicy Profesora wspominają. Niecodzienna osobowość prof. Witolda Sylwanowicza wywierała znaczny wpływ na kształtowanie się świadomości kolejnych pokoleń jego współpracowników, uczniów i studentów. Cechowała go kultura i sprawiedliwość, jednak bez przesadnej pobłażliwości. Odznaczał się odpowiedzialnością jako Nauczyciel i Wychowawca. Posiadał głęboko ludzki stosunek do życia i jego spraw wielkich i małych.

Był autorem i współautorem licznych opracowań. Dla przykładu: niepozorny "Mały atlas anatomiczny" doczekał się wielokrotnych wydań w języku polskim oraz kilku w językach obcych, w tym i w języku chińskim.

Syn Kresów Płn.-Wsch. i wychowanek USB harmonijnie łączył specjalizację naukową z pracą pedagogiczną oraz poczynania organizacyjne z wszechstronnym rozwojem zainteresowań i brał czynny udział w życiu społeczym. Te umiejętności owocowały przez całe życie zawodowe w Wilnie, Toruniu, Gdańsku i w Warszawie.

Przy redagowaniu niniejszego tekstu wykorzystałem:

1. Ustne relacje zasłyszane od Profesora, jego Matki Pelagii, siostry Aleksandry i brata Mariana;
2. Materiały i relacje udostępnione przez Wdowę po Profesorze a gromadzone dla zredagowania hasła do Polskiego Słownika Biograficznego;
3. Opublikowane wspomnienia pośmiertne o Profesorze;
4. Prelekcje wygłoszone podczas odsłonięcia tablicy pamiątkowej w sali prosektorium Zakładu Anatomii w Warszawie (2001 r.);
5. Konsultacje córki Profesora, Krystyny.

NG 5 (544, 2002 r.

Nasz Czas
 

WILNIANIE ZASŁUŻENI DLA LITWY, POLSKI, EUROPY I ŚWIATA

Studnicki Władysław (1876 - 1965). Autor Józef Mackiewicz

Utkwiło mi dlaczegoś w pamięci jak jechaliśmy windą na piętro zajmowane przez biura 2 Korpusu Polskiego w Rzymie. Włoski boy, który obsługiwał windę, miał chyba lat trzynaście i był tego samego wzrostu co prof. Studnicki. Gdy otworzył drzwi, przez które wydreptał najpierw profesor, a za nim ja nie wytrzymał: "Come vecchio!" - szepnął ni to z podziwem, ni to ze wzruszeniem ramion. Przy jednakowym wzroście, jakaż różnica! Było to lato 1945 roku. Władysław Studnicki urodził się w 1865 r., czyli miał wtedy lat 80. A dziś miałby 100. Dziś boy ten ma 33, pewno żonę i dzieci. A zresztą może mieć już drugą, i z pierwszej na przykład trzynastoletniego syna... Gdy się mówi, że "czas leci" na nikim nie robi to wrażenia, gdyż jest powiedzeniem równie oklepanym jak "człowiek oddycha" albo "człowiek je". Wrażenie robi dopiero, gdy nie ma czym oddychać, nie ma co jeść, gdy czas przeleciał. - W którym roku urodził się Pański ojciec? - zapytałem raz Studnickiego, gdy się na taki temat złożyło. - W osiemnastym - odpowiedział Studnicki z tą naturalną oczywistością w skrócie, z jaką każdy z nas rozumiałby pod tym rok 1918; rok już dla wielu z mglistej historii. A przecież chodziło, naturalnie, o rok 1818. Miał więc jego ojciec w powstanie listopadowe lat trzynaście, tyle co boy z windy, w powstanie styczniowe lat 45; a lat 47, gdy urodził mu się syn ochrzczony imieniem Władysław. Profesor Władysław Gizbert-Studnicki (przydomka tego ostatnio nie używał) pochodził z Inflant i był człowiekiem na wskroś co się nazywa dziewiętnastowiecznym. "Profesorem" nazywano go później z trzech względów: po pierwsze, że wykładał jakiś czas w wileńskim Instytucie Badań Europy Wschodniej, po drugie, że tytuł ten pasował do jego wieku, po trzecie, że był niezwykle roztargniony. O roztargnieniu krążyło wiele opowiadań. Miał on brata, Wacława, archiwariusza wileńskiego. Równie nie niskiego wzrostu, zresztą bliźniaczo podobnego i takoż roztargnionego. Raz, po zebraniu T-wa Przyjaciół Nauk w Wilnie, Studniccy pomylili się wzajemnie w paltach. Zresztą równie krótkich nie było w szatni. Zauważyli dopiero po wyjściu i razem poszli do komisariatu policji zameldować o kradzieży palt. Może to i anegdota, bo kto by tam chodził o to do policji. Ale autentyczne, gdy Studnicki jechał dorożką, raptem sobie coś przypomniał, zatrzymał, wysiadł i poszedł z powrotem. Dorożkarz zawrócił konia i posłusznie sunął obok chodnika myśląc, że taka jest profesorska fantazja. Dopiero na trzeciej ulicy odezwał się: "Panoczek, a do kiedyż tego będzie?" Wynikła wielka awantura, bo Studnicki był pewien, że wcale dorożką nie jechał. W redakcji, bywało, zjawiał się zawsze w sztywnym kołnierzyku, ale bez przypinanego krawata. (Wiązać nie nauczył się do śmierci.) - Panie profesorze... - Co? A, zapomniałem - odpowiadał, dotykając świecącej spinki ruchem roztargnionym, gdyż poza polityką, nie interesowały go drobiazgi. W ten sam sposób inne części garderoby nie zawsze były dopięte. Mówiąc "człowiek dziewiętnastowieczny" nie należy rozumieć człowieka pewnego typu. Raczej odwrotnie. Ludzie tamtej epoki odznaczali się właśnie nieskończoną indywidualnością i tym może głównie różnili się od kolektywnych typów epoki dzisiejszej. Studnicki był indywidualistą wśród indywidualnych; z krewkości charakteru, z temperamentu politycznego, z małego wzrostu przy wielkości ducha, bynajmniej nie w przenośnym znaczeniu tego słowa. A w takim znaczeniu: Gdyby zaproponować było Studnickiemu miliard dolarów za to, aby wypowiedział jedno słowo wbrew swemu przekonaniu, Studnicki nie powiedziałby nawet pół słówka wbrew swemu przekonaniu. Czytelnik myśli naturalnie, że to metafora. Nie, to dosłownie: za żadne dobra ziemskie. Sam mógł zmieniać przekonania; z socjalisty za młodu przedzierzgnąć się w konserwatystę; dochodził rozumowo do zmiennych poglądów na zmienne rzeczy, choć niezbyt często. Był w tym na tyle uczciwy, że można go było przekonać, co na ogół nie udaje się prawie nigdy. Raz w Londynie powiedział: - Stroński napisał o mnie straszne głupstwo i muszę natychmiast sprostować. - Czy warto, panie profesorze? O ten błahy fragment. Całość artykułu była bardzo ładna. - Przekonał mnie pan. Nie będę prostował. (...) Studnicki przeważnie nie rozumiał, jak można nie powiedzieć zaraz tego, co się myśli. Naturalnie był politykiem i właściwie tylko politykiem. Choć zapewne żadnym taktykiem. Atakował, wymyślał przeciwnikom od ostatnich; przesadzał nieraz niemożebnie; przekręcał rzeczy tendencyjnie; dreptał po pokoju tam i z powrotem i wymachiwał krótkimi rękami w podnieceniu. Ale nie potrafił znaleźć się w kłamstwie XX wieku, gdy ilość łgarstwa przeistaczać się poczęła już w jakość. Toczył wzrokiem po obecnych i stawał się nieporadny w tej specyfice XX wieku. Dlatego zaliczyć go wypada do ludzi XIX wieku.(...) Zmieniłem temat i zacząłem go rozpytywać o jego zesłanie na Syberię. Było to w roku 1890, jeszcze za nieboszczyka cara Aleksandra III. - A jak karmiono wtedy - zapytałem - w etapowym więzieniu na Butyrkach? - Nie wiem. - Jak to?.. - My za drobną dopłatę kazaliśmy przynosić sobie z restauracji. Jakaś zupa, kotlety, słodkie. - Kuchnią Studnicki nigdy się nie interesował. Jadł co na talerzu i myślał o polityce. I tylko raz słyszałem, że pochwalił jedzenie:.. Ale było to już, gdy dowieziono go na zesłanie syberyjskie, do wielkiej wsi gdzieś pod Minusińskiem. Socjalista, zesłaniec Studnicki wszedł do przeznaczonej mu na mieszkanie izby, obwieszonej ikonami i tanimi litografiami carskich portretów, obrzucił wzrokiem i zarządził gospodyni: "Bogi mogą zostać, ale carów wszystkich won stąd!" - No i co na to ta baba? - Poczciwa była. Zdejmowała ze ścian portrety carów, wynosiła z izby i biadoliła: "Już jak oni jemu, biednemu, musieli nadokuczać, że on ich tak nienawidzi..." Ale gotowała obiady, pierogi, wszystko pyszszsznie! - Pochwalił po raz pierwszy Studnicki. - A był nadzór? - A jakże. Codziennie rano. Ale ja pisałem do późna w nocy i rano spałem. Czasem tylko przez sen słyszałem, jak nadzorca cicho puka do drzwi gospodyni i pyta: "Jewo błagorodie, spiat jeszczo?" - I co pan profesor robił całymi dniami? - A więc było tak. Rząd płacił za moje utrzymanie 8 rubli miesięcznie. Izba z pełnym utrzymaniem kosztuje 7 rubli. Zostawał mnie rubel. Z domu przysyłali mi 10 rubli miesięcznie. Można było chodzić, robić wycieczki, polować. Powietrze bardzo zdrowe. Ale ja nie polowałem. Nafta do lampy kosztowała kilka kopiejek na cały miesiąc. W Minusińsku była olbrzymia biblioteka. Raz na miesiąc najmowałem trojkę, jechałem, nabierałem masę książek, czytałem i pisałem. Napisałem tam swoją książkę o Syberii. Pisałem artykuły do gazet. - Ależ to miał pan urocze życie! Z miejsca wymieniłbym na tamto obecne nasze we Włoszech... - No więc tak... - Co oznaczało u Studnickiego nie tylko zagajenie, ale również uchylenie się od bezpośredniej odpowiedzi. Bo Studnicki tendencyjny w innych wypadkach, w politycznym tasowaniu źródeł i zwłaszcza statystyk, do których miał pociąg - w relacji, w opowiadaniu, nie umiał kłamać. Jeżeli opowiadał, to zawsze prawdę. (...) Podczas drugiej wojny zetknąłem się z nim dopiero w 1943, przypadkowo. Przyszedłem na piechotę jak zawsze dwanaście kilometrów z Czarnego Boru do Wilna, w kożuszku długich butach, obłocony, głodny i tu dowiedziałem się, że z Warszawy przyjechał do Wilna Studnicki. W Wilnie wtedy panowała autentyczna nędza. Bolszewicy wszystko "upaństwowili", a Niemcy niczego nie oddali. Studnicki zatrzymał się w jedynym czynnym hotelu "Europejskim". Tymczasem zapadał zmrok, zbliżała się fatalna godzina policyjna. Myślałem, że nie będzie już czasu na zobaczenie się ze Studnickim i wypadnie wlec się z powrotem te 12 kilometrów za miasto. Szczęściem portierem w hotelu był wówczas profesor Witold Świda, obecny rektor Uniwersytetu Wrocławskiego. Należąc chyba do jakiejś organizacji podziemnej, umiał to robić wspaniale. Z kamiennym spokojem sięgał po klucze, notował w księdze, odpowiadał gościom zwięźle, jakby praktyka w loży portierskiej należała od zawsze do jego zawodu. W jego wszechmocy było dać pokój za darmo i z tej wszechmocy skorzystałem. Nie opalany, beznadziejny jakoś przez skojarzenie z dawnym życiem. Poszliśmy później do numeru Studnickiego. Mimo zimna mył się akurat przed spaniem, obnażony do pasa. Trudno było sobie wyobrazić, że w tym kawałku starczego ciała może się mieścić tyle jeszcze niespożytej energii ducha, przekonań, decyzji walki politycznej, koncepcji własnych i wciąż optymizmu... Tyle planów, które przed nami roztoczył, czynów, które według tych planów należałoby wykonać... (...) Przyznam szczerze, iż mało ludzi na świecie, a może nikt nawet nie wzbudzał we mnie tyle respektu i podziwu, tyle szacunku i entuzjazmu co Władysław Studnicki. Za jego absolutną nieugiętość, odwagę, siłę przekonań, niewzruszoność wobec szczekaniny i oszczerstw ze strony sfory, często na łańcuszkach obcych agentur; za jego ideowość, samozaparcie, prawdomówność, prostolinijność, bezwzględną uczciwość osobistą, dziewiętnastowieczność. - I przyznam jednocześnie, że najbardziej ze wszystkich możliwych, nie zgadzałem się z jego poglądami, jego koncepcjami, jego wizją polityczną. Studnicki, który całe życie walczył o "polskie Ziemie Wschodnie", nie znosił zarazem, nie przetrawiał po prostu tzw. "wschodu europejskiego". I wszystkiego, co było z niepolskim elementem na tych ziemiach związane. Raz na walne zgromadzenie Syndykatu Dziennikarzy Wileńskich, do którego należał, nie bywając prawie nigdy, przybył umyślnie, gdy do zarządu wybrany został Ludwik Abramowicz. Jedyny autentyczny w Wilnie patriota W. Księstwa Litewskiego; jedyny prawdziwy "krajowiec", niezależny od dyspozycji Belwederu... Studnicki wstał raptem z ostatnich krzeseł i oświadczył gromkim głosem: - Występuję z Syndykatu, dopóki zasiada w nim ta kanalia Abramowicz! Odczuwał odrazę do wszelkiej "Rusi", a nienawidził Rosji, i nade wszystko na świecie cokolwiek "Rusju pachniet..." Kochał wyłącznie Polskę i wszystko co polskie. Był więc pod tym względem zbliżony najbardziej do endeków. I byłby może wyrósł ponad Dmowskiego, gdyby ta jego bezwzględna "zachodniackość", ta jego "antywschodniość", nie zaprowadziła go aż do germanofilstwa. To wcale nie jest paradoks. Był węgrofilem, austrofilem, italiofilem; ale dopiero w sojuszu z najpotężniejszym z sąsiadów, Niemcami, widział możliwość skutecznego przeciwstawienia "wschodniej inwazji", "ruskiemu zalewowi". Studnicki wychodził więc z emocjonalnych pobudek, które były akurat i wprost przeciwstawne moim własnym, że wybaczy mi czytelnik, iż absorbuję go jakże skromną, w zestawieniu, moją osobą. Ale czynię to wyłącznie w celu porównawczego wypunktowania politycznej osobowości Studnickiego. - Osobiście jako z krwi i kości wschodnio-Europejczyk, uważam marksistowsko-bolszewicką zarazę za plagę tym większą, że spada na wszystkich jednako mi bliskich Litwinów, Białorusinów, na Ukraińców, Łotyszów, i... na wszystkie ziemie ruskie, pierwszą tej plagi ofiarę. - Studnickiego nic nie obchodził los Ukraińców, a już zupełnie nic los Rosjan. - Podstawowym założeniem mojej argumentacji jest rozróżnienie. Rosji od Bolszewii. Studnicki, w myśl ortodoksyjnej polskiej doktryny, identyfikował Rosję z Bolszewią. - Ja widziałem wroga wyłącznie w międzynarodowym komunizmie. Studnicki kwestionował realne istnienie tego pojęcia. - Ja, wbrew narodowej polskiej tezie dostrzegam w narodzie rosyjskim potencjalnego sojusznika w walce z komunizmem. Studnicki w zgodzie z polską narodową tezą, dostrzegał na równi w czerwonych, jak białych Rosjanach, tylko wroga. Mnie proniemieckie koncepcje Studnickiego nie obchodziły wcale. Uważałem po prostu wszelkie poputniczestwo, wszelki rodzaj pomocy i kolaboracji z międzynarodowym bolszewizmem - bez względu na formę i koniunkturalne uzasadnienie, bez względu na interpretację interesów ściśle narodowych - za w perspektywie dziejowej... zbrodnię. Nie tylko w stosunku do przyszłości Polski, nie tylko w stosunku do Europy Wschodniej, ale w rezultacie Europy całej, i - całej ludzkości. Studnickiego niekonkretna nadrzędność interesów ludzkich, a tym mniej Wschodniej Europy, nie obchodziła wcale. Jego obchodziły konkretne interesy polskie. W tragicznym splocie, wobec zbrodniczej i zresztą szaleńczo-samobójczej polityki systemu hitlerowskiego, szukał jakowegoś modus przyszłości w oparciu na swe zasadnicze koncepcje, które w politycznym sensie uważał jeszcze za realne. Osobiście, wychodząc z założenia ideologicznej nadrzędności, "wsienarodną" nagonkę na moją osobę mam - ostrożnie mówiąc - w nosie. Dla Studnickiego wyrzucenie go poza nawias polskiej racji stanu nie mogło nie być ciosem i cierpieniem ostatnich dni jego wielkiego życia.

***

Nie ma chyba rzeczy drożej kosztującej niż zachowanie niezależności stanowiska. Spacer między frontami należy poza tym do najmniej przyjemnych przechadzek. Stąd spotykaliśmy się ze Studnickim podczas i po wojnie, przeważnie w dużej biedzie osobistej. W Wilnie, w Warszawie przed powstaniem, w Krakowie po powstaniu. On pojechał na Węgry. W Rzymie, w Londynie. Studnicki biedę podpierał myślami politycznymi. Chciał walczyć do końca, a walczyć politycznie można tylko przy pewnym zasobie optymizmu. Choć zaczęły i w nim występować objawy rezygnacji. (...) I Studnicki wreszcie skłamał. Zdarzyło się to, gdy odwiedziłem go w jego mieszkaniu na Bayswater w Londynie. Studnicki leżał w łóżku. Przy nim, na stole stos drogich książek, ostatnie nowości polityczne. - Skąd tyle pięknych książek? - A, to profesor Stroński. Wie, że ja jestem niedysponowany i nie mogę wychodzić z domu w taką pogodę do księgarni, więc... Oczywiście nie dlatego! .Gdyby Studnicki sto razy był zdrów i sto razy mógł wyjść, nie miał przecie pieniędzy, żeby sobie kupować książki. I Stanisław Stroński o tym doskonale wiedział. Kupował więc za własne pieniądze i posyłał staremu wrogowi politycznemu, który przecie bez książek nie mógł żyć. W tym geście notorycznego adwersarza, jednego z największych germanofobów, posyłającego książki największemu germanofilowi w biedzie, było coś bardziej niż wzruszającego, coś bardziej czystego niż łza w oku na wspomnienie starych czasów. Było jak ostatni odblask rycerskiego pancerza zapadającego w czarną chmurę wyjców. - Ale Studnicki jeszcze nie chciał przyznać się do własnej niemocy. Aż przyszedł czas, gdy i przed Studnickim wypadło kłamać. Bo rycerskość, jak nas uczono, mówiąc patetycznie: "od kolebki" - polega na szlachetności okazanej słabym. Ale metalowy wydźwięk tego wyrazu pochodzi w pierwszej kolejności od wspaniałomyślności okazanej powalonemu w polu wrogowi. Im wróg był większy, tym rycerskość jest większa, tak się zdawało kiedyś. - Dziś wyszmelcowane to słowo poniewiera się w polskim druku szczególnie często. Studnicki chciał je wprowadzić w czyn. Rozpychając krzyczący tłum, roztrącając załamane ręce bodaj nawet najbliższych, zgłosił się na świadka obrony w procesie feldmarszałka Ericha von Mansteina. Do mnie wtedy przyszedł pewien, to co się nazywa: nieskazitelny politycznie Polak, dziś powszechnie szanowany, doskonały autor, wszelako prosił o ścisłą dyskrecję, którą zachowuję. Za jego pośrednictwem dostarczyłem członkowi Izby Gmin, Mr Pagetowi, obrońcy Mansteina, sporo materiału o mordzie katyńskim, fotokopie dokumentów z archiwum litewskiego, o masowych deportacjach i innych zbrodniach sowieckich na Litwie i Łotwie. Ale Studnicki poszedł z otwartą przyłbicą. Zdaje się, że do wezwania jego na salę rozpraw nawet nie doszło. To zresztą nie miało znaczenia. Natomiast w jednym z polskim czasopism emigracyjnych w Londynie ukazała się karykatura Studnickiego w postaci - wielkiej świni... Ukryto przed nim tę karykaturę. Był już wtedy w połowie dziesiątka do lat dziewięćdziesięciu. Nie dlatego skłamano, żeby w ciągu długiego żywota walk politycznych nie był otrzaskany, przyzwyczajony do ataków na swoją osobę, insynuacji, oszczerstw i karykatur. Ale tak jakoś... Może niektórym, którzy go znali, może niesłusznie, karykatura ta wydała się nagle już nazbyt świńsko-nierycerska.

***

Chowano go w pochmurny dzień, jakich bywa większość w Londynie. Choć deszcz nie padał. Zgromadziła się nad grobem nawet spora garstka ludzi. Żyć już dłużej nie mógł, bo i tak był bardzo stary. A zresztą, po co by mu to było. Lata zagłębiały się coraz dalej w wiek XX.

Źródło: Józef Mackiewicz. Władysław Studnicki.
Kultura 1965 nr 12 (218)

Nasz Czas

WILNIANIE ZASŁUŻENI DLA LITWY, POLSKI, EUROPY I ŚWIATA

(1870-1936). Jeszcze raz o ks. Józefie Songinie. Źródło - Polski słownik biograficzny (Warszawa-Wrocław 2001, t. XL, s. 480-481).

Zaistnienie na łamach "Naszej Gazety" magazynu publicystycznego "Czas" pozwoliło na zamieszczenie wielu oryginalnych prac badawczych, dotyczących genealogii rodów szlacheckich, dziejów rodzin i majątków, tudzież poszczególnych sylwetek osób nie tylko związanych z Wilnem i Wileńszczyzną, ale i wielce zasłużonych na polu polskości. W nr 15 (19-25 IV 2001) ukazał się artykuł Liliany Narkowicz "Marcinkiszki - okolica szlachecka", w którym autorka skonfrontowała dzień dzisiejszy tej miejscowości (leżącej obecnie w rej. solecznickim) z przeszłością akcentując, że była to ojczyzna ks. Józefa Songina, proboszcza kościoła Wszystkich Świętych w Wilnie, zasłużonego wydawcy prasy polskiej jeszcze przed pierwszą wojną światową.

Biogram ks. Songina autorstwa Liliany Narkowicz zamieścił "Polski słownik biograficzny" (Warszawa-Wrocław 2001, t. XL, s. 480-481). A ponieważ Słownik nie jest dostępny na Litwie w każdej bibliotece, niżej przytaczamy Czytelnikom tę naukową publikację.

Autorce biogramu Lilianie Narkowicz, która na łamach naszego tygodnika zamieściła szereg interesujących publikacji, za uchronienie od zapomnienia imienia jeszcze jednego syna Ziemi Wileńskiej, wyrażamy serdeczną wdzięczność. (red.)

Songin Józef (1870-1936), proboszcz parafii p. w. Wszystkich Świętych w Wilnie, wydawca prasy polskiej. Ur. 24 VI w Marcinkiszkach (pow. lidzki) w rodzinie szlacheckiej, jako najmłodsze dziecko Jana i Petroneli z Arłukiewiczów.

Dzieciństwo spędził Songin pod opieką rodziny starszej siostry Anny Znamierowskiej. Dzięki jej pomocy uczył się w gimnazjum w Wilnie. W r.1886 wstąpił tamże do rzymskokatolickiego Seminarium Duchownego, które ukończył w r. 1891. Wyświęcony w r. 1893, rozpoczął pracę jako wikary w parafii p. w. Wszystkich Świętych w Wilnie. W r. 1895 objął probostwo parafii p. w. św.św. Piotra i Pawła w Dołubowie (pow. bielski), a w r. 1899 - parafii p. wezw. św. Jana Chrzciciela w Choroszczy (pow. białostocki). Rozwinął tam działalność społeczną i oświatową, m.in. organizował tajne szkoły polskie i działał w tajnym stow. polskim "Oświata" w Wilnie, związanym z narodową demokracją. Za propagowanie polskich pieśni religijnych Min. Spraw Wewnętrznych zażądało 16 V 1907 od bpa wileńskiego Edwarda Roppa przeniesienia Songina z Choroszczy na inne stanowisko. Biskup Ropp mianował go wówczas proboszczem parafii św.św. Filipa i Jakuba w Wilnie, ale wobec sprzeciwu ministerstwa (24 VIII t.r.), przeniósł go do kościoła p. w. Wniebowstąpienia Pańskiego jako rektora; funkcję tę pełnił Songin do r. 1919. Jednocześnie był katechetą w gimnazjach Pawłowskiego i S. G. Greczaninowej, oraz w szkółkach wiejskich pod Wilnem (m.in. w l. 1909-10 w Kowalukach i Pawłowie).

Przed r. 1910 redagował Songin. założony przez biskupa Roppa tygodnik "Przyjaciel Ludu", dla którego zdołał pozyskać 6 tys. prenumeratorów. Zawierał on pogadanki z dziejów Polski, porady gospodarcze, wiersze, obszerny dział korespondencji oraz dodatek pt., "Poradnik dla Samouków". Songin należał również do grupy księży polskich (Paweł Kulwieć, Stanisław Maciejewicz, Antoni Rutkowski i in.), która w r. 1910 rozpoczęła wydawanie popularnego dziennika "Gazeta 2 Grosze" (nr 1 z 1 VII, od r. 1911 "Gazeta Codzienna"). Jego faktyczny redaktor naczelny Jan Obst (od r. 1913) nadał mu charakter endecki; dziennik osiągnął wysoki nakład -12 tys. egzemplarzy i pozyskał czytelników do tej pory nie zainteresowanych prasą polską. W latach 1912-13 współpracował też Songin przy wydawaniu kwartalnika redagowanego przez Obsta - "Litwa i Ruś", popularyzującego historię regionalną. Gdy w r. 1915 "Gazeta Codzienna" została zamknięta przez Niemców, Songin wraz z Obstem i A. Rutkowskim założył i wydawał "Dziennik Wileński", pismo informacyjne, które było wówczas jedyną legalną gazetą polską w Wilnie. Dn. 1 XII 1917 został Songin kanonikiem honorowym kapituły wileńskiej. Po krótkim okresie zawieszenia "Dziennika Wileńskiego" przez władze sowieckie, na początku 1919, wznowił jego wydawanie, ale już w styczniu 1920 r. odstąpił gazetę jej redaktorowi Aleksandrowi Zwierzyńskiemu. W r.1920 został Songin proboszczem parafii p. wezw. Wszystkich Świętych w Wilnie. Od r.1926 był deputatem administracyjnym w Archidiecezjalnym Seminarium Duchownym, a w latach 1929-32 wydawał miesięcznik parafialny "Wiadomości Kościelne". W r. 1931 był delegatem na Synod Archidiecezjalny, a także został egzaminatorem synodalnym przy Kurii Metropolitarnej. Zmarł na raka gardła 9 II 1936, pochowany został uroczyście 12 II na cmentarzu na Rossie w Wilnie.

Songin miał opinię patrioty, ofiarnego społecznika i kapłana. Niezwykle skromny, cieszył się w Wilnie popularnością i sympatią; miał też "niepospolity talent finansowy (J. Obst)"..

Nasz Czas 18 (557), 2002 r.

Nasz Czas
 

WILNIANIE ZASŁUŻENI DLA LITWY, POLSKI, EUROPY I ŚWIATA

(1809 - 1849).
155. rocznica śmierci Juliusza Słowackiego.

Bogorodzico, Dziewico! / Słuchaj nas, Matko Boża, / To ojców naszych śpiew. / Wolności błyszczy zorza, / Wolności bije dzwon, /Wólności rośnie / Bogorodzico / Wolnego ludu śpiew / Zanieś przed Boga tron.

Juliusz Słowacki - wielki poeta polski, okresu romantyzmu. Niedoceniony przez sobie współczesnych, uznany i wielbiony dopiero pod koniec XIX w., jest jednym z największych w literaturze powszechnej geniuszów poezji. W literaturze polskiej on pierwszy wyprowadził poezję na szerokie tory myśli wszechludzkiej. Objął najdalsze widnokręgi. Stał się twórcą dramatu polskiego, polskim Sheakespearem, jednym z najbardziej wnikliwych znawców duszy ludzkiej. W jego dramatach akcja jest wartością samoistną, doprowadzoną do najwyższego napięcia w sytuacjach niezwykłych, łączących malarską efektywność widowiska z sugestywną na-strojowością stanów duchowych. Stwarzał nowe światy, będąc jednocześnie wizją i prawdą, snem i rzeczywistością. Doprowadził swe wiersze do doskonałości. Stał się mistrzem poezji polskiej: w okresie tzw. „Młodej Polski" dla której był prekursorem wszystkich nowych artystycznych prądów myślowych.

Urodził się 4 IX 1809 r. w Krzemieńcu, zmarł 3 IV 1849 r. w Paryżu. Dzieciństwo i młodość spędził w Krzemieńcu i Wilnie, gdzie w latach 1825 - l828 ukończył wydział prawny ze stopniem kandydata obojga praw. Pierwszą jego miłością była Ludwika Śniadecka. Pamięć o niej była silniejszy niż późniejsze uczucia poety. Wychowany w rodzinie muzykalnej o tradycjach literackich, rozmiłowany w literaturze Słowacki przetwarzał swe uczucia w artystyczną wizję opartą o bujną wyobraźnię. Umiał połączyć realistyczną spostrzegawczość ze światem snów i marzeń.

W pierwszym okresie swej twórczości pracował w Warszawie jako aplikant w Komisji Rządowej przychodów i Skarbu. Pisze w 1829 r. powieść poetycką „Hugo" i dramat „Mindowe". Dalsze dzieła to: „Mnich", „Jan Bielecki", „Arab" i dramat „Maria Stuart". Następnie po 1830 r. „Żmija" i poezje powstańcze - „Oda do wolności":

Witaj wolności aniele / Nad martwym wzniesiony światem! / Oto w Ojczyznę kościele / Ołtarze wieńczone kwiatem /I wonne płoną kadzidła! / Patrz! tu świat nowy - nowe w ludziach życie. / Spojrzał - i w niebios błękicie / Malowne pióry złotemi / Roztacza nad Polską skrzydła,/ I słucha hymnów tej ziemi.

„Hymn do Bogorodzicy", „Pieśń legionu litewsko-ruskiego". W powstaniu Słowacki nie brał udziału, czego później żałował. W marcu 1831 r. przez Wrocław udał się do Drezna, skąd otrzymawszy misję Rządu Narodowego udał się do Paryża i Londynu. W Paryżu wydaje „Poezje" tom I, II i IIl, które spotkały się z zimnym przyjęciem. Ujemny sąd o nich wydał Mickiewicz. Są to między innymi „Lambro" i poemat autobiograficzny „Godzina myśli", w którym po raz pierwszy w literaturze polskiej występuje treść czysto psychologiczna. Jest to klucz i komentarz do życia i twórczości. W końcu grudnia 1832 r. wyjeżdża do Szwajcarii. W 1834 r. odbywa wspólną wycieczkę w góry z Marią Wodzińską. Wycieczka ta byłą bodźcem do napisania poematu „W Szwajcarii". Jest to jeden z klejnotów polskiej i obcej liryki miłosnej i jeden z najwspanialszych w literaturze powszechnej opisów przyrody szwajcarskiej.

... Ale ty próżno będziesz krajobrazy tworzyć / Osrebrzać je księżycem i promienić świtem: / Nie wiesz, że trzeba niebo zwalić i położyć / Pod oknami i nazwać jeziora błękitem. / Potem jezioro z niebem dzielić na połowę, / W dzień zasłoną gór jasnych, a w nocy skal szafirem. / Nie wiesz, jak włosem deszczu skalom wieńczyć głowę, / Jak ja widzieć w księżycu określone laurem.

W tym utworze subtelność uczuć poety znalazła w jego twórczości szczytowy wyraz. Powstaje „Kordian" tragedia niewiary w czyn, będąca również obrazem przeżyć psychicznych i obrachunkiem za współczesnością polską oraz szermierką z „ Dziadami" Mickiewicza.

...Niech się rojami podli ludzie plemią / I niechaj plwają na matkę nieżywą, / Nie będę z nimi! - Niechaj z ludzkich stadeł / Rodzą się ludziom przeciwne istoty / I świat nicuje na złą stronę cnoty, / Aż świat, jak obraz z przewrotnych zwierciadeł, / Wróci się w łono Boga, niepodobny / Do Boga... Niechaj tłum ów drobny! / Jak mrśwki drobny/ludem siebie wyznał! / Nie będę z nimi! - Niech słowo Ojczyzna / Zmaleje dźwiękiem do trzech liter cara; / Niechaj w te słowo wsiąknie miłość, wiara, / I cały język ludu w te litery... / ... / Nie di będę z nimi! O zmarli Polacy, / Ja idę do was!... Jam jest ów najemny, / Któremu Chrystus nie odmówił płacy, / Chociaż ostatni przyszedł sądzić grono; /A tą zapłatą jest grób cichy, ciemny; /Tak nam płacono...

Następnie powstaje „Balladyna" - baśń dramatyczna w duchu Sheakespeara. Ale Słowacki we własnym stylu napisał odrębny rodzaj tragedii łączącej świat rzeczywisty ze światem fantazji, liryzm z satyrą, pieśń ludową z mitem. W 1835 r. napisany prozą „Horsztyński", polski „Hamlet" dochowany fragmentarycznie i wydany dopiero po śmierci poety, jest prośbą poszukiwania nowej formy dramatycznej i nowej charakterystyki psychologicznej. Przebywając w Rzymie zaprzyjaźnił się z Krasińskim. Następnie wyjeżdża do Neapolu i Sorrento, gdzie powstaje poemat „W Szwajcarii". Wrażenia ze swych podróży wschodnich - Neapol, Ateny, Aleksandria, Kair, podróż Nilem do Teb, kwarantanna w El-Arish, Jerozolima, Palestyna, pobyt w klasztorze ormiańskim Betcheszban w Libanie - opisał Słowacki wierszem w niedokończonym i dopiero po jego śmierci wydanym poemacie „Podróż do Ziemi Świętej z Neapolu". Z tej podróży również powstaje hymn „Smutno mi Boże", „Listy poetyckie z Egiptu"...

... Piramidy, czy wy macie / Takie trumny i łzawice / By łzy nasze i tęsknice / Po ojczystych pól utracie / Zlać tam razem i ostatek / Czary, dolać łzami motek? / Wejdź, tu, pochyl blade lice, / Mamy na te Izy łzawice!...

Nie sposób wymienić jego wszystkie dzieła, ale nie można pominąć „Lilię Wenedę" arcydzieło twórczości dramatycznej Słowackiego, niewyczerpany przepych wyobraźni, bogactwa słowa i treści przenikliwy realizm psychologiczny, rozmach zamierzchłej przeszłości o potędze mitu. „Beniowski", „Fantazy"- nie drukowany za życia poety dramat o mistrzowskim realizmie psychologicznym.

W 1842 r. Słowacki poznaje Towiańskiego, lecz niebawem popada w zatarg z Kołem Towiańczyków; pozostaje, już jednak mistykiem Stworzył swoją własną filozofią styczną, której wyrazem jest poemat prozą „Genezis z ducha". Żyje łącznie atmosferą przeżyć duchowych. Na bogatą twórczość tego okresu składają się liczne utwory przeważnie niedokończone i wydane dopiero po śmierci poety.

Ostatnie lata spędził Słowacki osamotnieniu. Rok 1848 wywarł głębokie wrażenie na poecie, za myśleć o szerokiej akcji politycznej. ale trawiony chorobą płucną - był na to zbyt słaby. Zmarł 3 IV 1848 r. opatrzony sakrament otoczony opieką przyjaciela Szczęsnego Felińskiego, późniejszego arcybiskupa warszawskiego. Pochowany na cmentarzu Montmartre. W czerwcu 1927 r. prochy Słowackiego przewieziono do Krakowa i złożono w podziemiach katedry na Wawelu obok Mickiewicza. Zostawił nam swój testament...

... Lecz wy coście mnie znali, w podaniach przekażcie, / Żem dla Ojczyzny sterał lata moje młode. / A póki okręt walczył-siedziałem na maszcie, / A gdy tonął z okrętem poszedłem pod wodę... / .../ Lecz zaklinam-niech żywi nie tracą nadziei / I przed narodem niosą oświaty kaganiec; /A kiedy trzeba, na śmierć idą po kolei, / Jak kamienie przez Boga rzucane na szaniec.

Krzemieniec - gdzie urodził się i tworzy! Juliusz Słowacki zwiedzają wycieczki i wsłuchują się w echa słów tego wielkiego poety. On zostawił nam przecież testament.

Liceum, cmentarz, popiersie Słowackiego - mówią o bytności jego w tym mieście, gdzie płynie Ikwa, gdzie wzgórze królowej Boby. Wiersze Słowackiego to muzyka słowa, to pieśń pełna romantyzmu, heroicznej liryki. To wiersze przepojone patriotyzmem, miłością do ziemi, która go wydała. To świat owiany mistycznym i bajkowym pięknem. Wszystko tworzy niepowtarzalna w swej nieśmiertelności całość.

Jeżeli kiedy w tej mojej krainie / Gdzie po dolinach moja Ikwa płynie, / Gdzie góry moje błękitnieją mrokiem, / A miasto dzwoni nad sermrzącym potokiem, / Gdzie konwalja, woniące lewady / Biegną na skały, pod chaty i sady - / Jeśli tam będziesz, duszo mego łona, / Ghoćby z promieniem do ciała wrócona; / To nie zapomnisz tej mojej tęsknoty, / Kra tam stoi jak archanioł złoty, / A czasem miasto jak orzeł obleci / I znów na skałach spoczywa i świeci. / Powietrze lżejsze, które cię uzdrowi, / Latem z mej piersi mojemu krajowi...

Na podstawie encyklopedii opracowała:
Longina Sikirnicka
Gazeta Lwowska, 31 marca - 11 kwietnia 2004.

Nasz Czas
 

Początek strony
JSN Boot template designed by JoomlaShine.com