…Szczerość każdego pisarza mierzy się nie tylko tym, o czym pisze, ale i tym co przemilcza. Józef Mackiewicz. Niemiecki kompleks.  Kultura, 1956

WILNIANIE WSPÓŁCZEŚNI

Polka odnosi kolejne sukcesy
na litewskiej scenie

Rozmowa z Agnieszką Olszewską.

Będąc jeszcze uczennicą osiągnęła w swoim życiu bardzo wiele. Brała czynny udział w przeróżnych konkursach recytatorskich i muzycznych. Śpiewała w Kwartecie Polskim, uczestniczyła w konkursie "Dziewczyna Kuriera" oraz "Szansa na sukces" w Polsce. Scena stała się jej drugim domem, czuje się tu swobodnie i pewnie.

Do jakiej szkoły Pani uczęszczała? Jak potoczyło się Pani życie po ukończeniu szkoły?

Pochodzę z polskiej rodziny i uczęszczałam do polskiej szkoły im. W. Syrokomli. Rozpoczęłam studia polonistyczne na Uniwersytecie Wileńskim. Później wyjechałam na pół roku do Krakowa i tam kontynuowałam studia. Bardzo chciałam zostać w Polsce na dłużej, dlatego złożyłam podanie na Uniwersytet Warszawski i zostałam przyjęta na kolejne trzy lata studiów.

Swoją przyszłość chciałaby Pani związać z Litwą, czy planuje zamieszkać na stałe w Polsce?

Tak naprawdę nie wiem, gdzie chciałabym mieszkać. Kiedyś planowałam wyjazd do Włoch, lecz plany nieco się zmieniły i zostałam na Litwie.

W zeszłym roku brała Pani udział w telewizyjnym show "Baras". Była Pani jedyną Polką wśród pozostałych uczestników. Czy nie sprawiło to jakichś trudności w obcowaniu, konkursach?

Na początku bałam się, że będzie mi trudno porozumieć się w języku litewskim, lecz po kilku dniach szło mi o wiele lepiej. Od początku wszyscy uczestnicy przyjęli mnie bardzo ciepło i pozytywnie, szybko się ze wszystkimi zaprzyjaźniłam.

Czy coś się zmieniło w Pani życiu po zakończeniu show?

Życie zmieniło się całkowicie. Przede wszystkim stosunki z przyjaciółmi, znajomymi, zmieniłam też pracę. Obecnie pracuję jako organizator przeróżnych imprez, konferencji, prezentacji poszczególnych firm. Nie jest to praca łatwa, lecz ciekawa.

Podczas trwania show "Baras", Pani szczególnie się wyróżniła wykonaniem polskich piosenek. Czy śpiew w Pani życiu zajmuje ważne miejsce?

Śpiew w moim życiu, oprócz rodziny, zajmuje najważniejsze miejsce, jest moją pasją życiową. Uczęszczałam do szkoły muzycznej, gram na flecie i trochę na fortepianie. Uczestniczyłam w Warsztatach Piosenkarskich w Polsce, razem ze znanymi polskimi piosenkarzami, np. Krystyną Prońko.

Wiemy, że obecnie bierze Pani udział w konkursie "Eurowizja 2004"?

Obecnie odbywa się już drugi etap konkursu. Wskrótce można będzie oglądać w telewizji kolejną dziewiątkę uczestników, z których zostaną wyeliminowane tylko trzy osoby do kolejnego etapu. W finale będzie brało udział tylko osiemnastu uczestników. Drogą głosowania, przez widzów oraz komisję, zostanie wybrana jedna osoba, która w tym roku zaprezentuje Litwę na europejskim konkursie "Eurowizja 2004" w Turcji.

Jak rodzina i koledzy odnieśli się do decyzji uczestniczenia w takim konkursie?

To właśnie przyjaciele zaproponowali mi, żebym spróbowała. W końcu się zdecydowałam i w ostatnim terminie oddałam nagraną piosenkę.

Jakie są plany na przyszłość?

Moje plany są związane z muzyką. W przyszłości chcę wydać własną płytę. Nagrałam już kilka piosenek, między innymi znajdzie się tu piosenka "Ja i ty", którą zaśpiewałam w show "Baras". Będzie to wersja angielska, chociaż, o dziwo, znajomi Litwini sugerują mi, żebym nagrała po polsku.

Dziękuję za rozmowę i życzę powodzenia.

Rozmawiała Beata Gryniewicz

Nasz Czas 2/2004 (627)

Nasz Czas
 

WILNIANIE WSPÓŁCZEŚNI
Młodzież jest tu i teraz

Rozmowa z prezydentem Litewskiej Rady
Organizacji Młodzieżowych (LiJOT)
Miroslavem Monkevičiusem

3 i 4 listopada b.r. po raz pierwszy odbyła się w Wilnie Ogólnokrajowa Konferencja Młodzieży, uczestnicy której w obecności władz Litwy dyskutowali nad nurtującymi problemami i drogami ich rozwiązywania.

..."Młodzież jest tu i teraz – dlatego i nasze problemy winny być rozstrzygane właśnie teraz, ponieważ później przyjdą inni młodzi ludzie i ich potrzeby będą inne" – stwierdził w wystąpieniu na konferencji prezydent Litewskiej Rady Organizacji Młodzieżowych Miroslavas Monkevičius.

A więc Panie Mirosławie – ogólnokrajowa konferencja młodzieży, wcześniej demonstracja młodzieży akademickiej w Wilnie, świadczą o aktywizacji młodzieży, która chce nie tylko rozwiązywania problemów i potrzeb własnych, ale też udziału i wpływu na to, co się dzieje na Litwie.

Od dłuższego czasu, a faktycznie od powołania w roku 1992 organizacji, prowadzimy aktywną działalność w zakresie problematyki młodych ludzi. Młodzież na Litwie, a szczególnie uczestnicy konferencji czy organizatorzy demonstracji byli zawsze zaangażowanymi uczestnikami ruchu młodzieżowego. Może ostatnie przedsięwzięcia miały szerszą skalę i dlatego bardziej zostały zauważone przez środki masowego przekazu. Dobrze więc, że problematyka młodzieżowa dociera do szerokiego społeczeństwa. Natomiast wracając do Konferencji – jest ona częścią rządowego programu dającego, młodzieży szanse przedstawienia własnych problemów i propozycji ich rozwiązywania. Nasze spotkanie nawiązywało również do polityki młodzieżowej w Unii Europejskiej, gdzie obecnie trwa podobny proces ustalania zakresu praw i miejsca młodzieży w procesie przemian na kontynencie. Obecność na Konferencji premiera, ministrów, merów samorządów świadczy, że problemy młodzieży zostały usłyszane.

Jak więc Pan ocenia wyniki Konferencji?

Uważamy, iż było to udane i owocne spotkanie. Konferencja przyjęła przemyślane i z wizją przyszłości dokumenty. Robocze grupy dodatkowo przedstawiły własne wyniki dyskusji. Wszystko to jest obecnie uogólniane i będzie skierowane do władz Litwy i samorządów w postaci konkretnych propozycji jak, naszym zdaniem, powinna być kształtowana polityka wobec młodzieży na różnych szczeblach władzy i zarządzania.

Ale powiedzmy szczerze – rok 2000 był ogłoszony Rokiem Młodzieży, zostały uchwalone pewne ustawy i plany programowe, tym niemniej młodzież emigruje, a Litwa jest zaliczana do najszybciej starzejącego się społeczeństwa w Unii Europejskiej.

Rzeczywiście te procesy mają miejsce, a po przystąpieniu Litwy do UE jeszcze bardziej się nasiliły. Inna rzecz, że część fali emigracyjnej młodzieży nosi krótkotrwały charakter i jest związana z nauką, zdobywaniem kwalifikacji czy zarobkowaniem. Ich powrót przyniesie nam nowe doświadczenia, poszerzające horyzonty i możliwości działania, jak również środki na rozwój gospodarki. Natomiast ta część młodzieży, która udaje się za granicę na długo bądź na zawsze – to strata dla społeczeństwa Litwy. Przeprowadzane niejednokrotne badania i nasze doświadczenia świadczą, że przyczyną tego jest niesprzyjająca sytuacja socjalna, na którą się składa szereg czynników jak np. system nauczania, sytuacja materialna i bytowa studiującej młodzieży, możliwość zakładania i utrzymywania rodziny, bezpieczeństwo społeczne.

Ogólnie mówiąc – za lata naszego działania od roku 1992 postęp jest, tylko zbyt wolny i nie odpowiada współczesnemu rozwojowi państwa – możliwości jest o wiele więcej. Obrazowo mówiąc - państwo w procesie przemian zrobiło wielki krok i podjęło się działań na szeroką skalę, natomiast w polityce wobec młodzieży zrobiono mały kroczek. I dlatego właśnie uchwały Konferencji nawołują władze, aby te kroki – rozwoju państwa w ogóle i wobec potrzeb młodzieży były współmierne i podobnie duże. Jesteśmy bowiem zdania, iż jeżeli władze, organizacje pozarządowe, organizacje młodzieżowe dziś nie zadbają o młodzież – jutro to może obrócić się skomplikowanymi problemami starzejącego się społeczeństwa.

Niestety nasze społeczeństwo organizacje pozarządowe w pewnym sensie tratuje jeszcze "per nogę". Czy nie warto więc by było zwiększyć udział młodzieży w polityce i we władzach – czyli tam, gdzie zapadają ważne decyzje i gdzie jest formowana polityka młodzieżowa?

Jesteśmy zdania, iż jak najbardziej jest to sfera działalności młodzieży. Co innego, że przystępująca do partii młodzież jest trzymana na dystans, bowiem starsi działacze partyjni poniekąd boją się konfrontacji z młodzieżą – wykształconą, kompetentną, umotywowaną. W wyniku młodzież staje się apolityczna, nie widząc możliwości wpływania na rzeczywistość i przyspieszanie przemian. Dlatego nie tylko nam należy prowadzić szeroką pracę wyjaśniającą, by młodzież zrozumiała i widziała współzależność jej udziału w działalności partii, w wyborach na zmianę sytuacji zgodnie z jej zapotrzebowaniami.

Natomiast na tle Unii Europejskiej udział litewskiej młodzieży w działalności społecznej, jest dosyć wysoki, 19 proc. młodych ludzi bierze udział w życiu społecznym poprzez różne formy zorganizowanej działalności.

A jakie Państwo macie kontakty ze strukturami unijnymi?

Na szczeblu Unii Europejskiej działa Europejskie Forum Młodzieżowe. Do Rady tego Forum wchodzimy my i nam podobne organizacje z krajów Unii oraz duże międzynarodowe młodzieżowe organizacje europejskie. A Forum jest bezpośrednim partnerem dla Komisji Europejskiej i Rady Europy.

A gdzie jest większe zrozumienie problemów młodzieży, u naszych władz czy w UE?

Zrozumienie jest i tu, i tam. Jedynie możliwości w różnych państwach są różne. Ale budujące jest to, że w strukturach władzy, w poważnym biznesie na Litwie jest co raz więcej tych, co zakładali naszą organizację, działali w innych organizacjach pozarządowych, co ułatwia zrozumienie i sprzyja rozwiązywaniu problemów młodzieży.

Chcielibyśmy też Pana zapytać o udziale polskiej młodzieży w ruchu młodzieżowym i sposobach zwiększenia jej aktywności.

Odpowiem na to pytanie nie jako prezydent LiJOT, a jako młody człowiek, który ukończył w Wilnie szkołę z polskim językiem nauczania. Młodzi Polacy biorą aktywny udział w różnych organizacjach pozarządowych, w tym w naszej. Natomiast nie mają ogólnokrajowej organizacji. Dlatego ja oraz widocznie inni nie mogli siebie zrealizować w polskim środowisku, w poszczególnych niedużych organizacjach. Polacy, gdyby chcieli wejść w skład naszej organizacji jako zorganizowane środowisko – powinni byliby powołać ogólnokrajową młodzieżową niepolityczną organizację, co dawałoby im możliwość posiadania swego przedstawiciela we władzach naszej organizacji i mówienia jednym głosem w temacie problemów młodych Polaków.

Ponieważ brak takiej organizacji, więc zapraszamy do naszych szeregów bezpośrednio, aby razem tu i teraz budować nasze młode dziś i jutro.

Dziękujemy za rozmowę.

Rozmawiali Ryszard Maciejkianiec i Lilia Maksimowicz

Kontakt: Lietuvos Jaunimo Organizaciju Taryba (LiJOT), LT – 01128, Wilno, ul. Didžioji 8-5, tel/fax 279 10 14, e-mail Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

Nasz Czas 23/2005 (672)

Nasz Czas
 

WILNIANIE WSPÓŁCZEŚNI
Miej serce i patrz w serce

Rozmowa z dr Teresą Maskalaniec, wykładowczynią Wileńskiej Szkoły Rolniczej

Po latach nauczania i wychowania w życzliwej pamięci kończących naukę wychowanków wykładowczyni dr Teresa Maskalaniec pozostawia wspomnienia szczególne, a przede wszystkim osoby, która nigdy nie ogranicza się formalnym wykonaniem należnych jej obowiązków. W trosce o dobro młodzieży jej codzienne, nawet najmniejsze problemy rozstrzyga z sercem, niezwykłym poświęceniem, życzliwością i wyrozumieniem.

Pani Tereso. Jak po latach pracy ocenia Pani dzisiejszą młodzież?

Jest to już w pewnym stopniu inna młodzież - mądrzejsza, bardziej doświadczona, lepiej przygotowana, bardziej odważna Nie stanowi dla niej problemu język litewski a w wielu wypadkach język angielski. Umie korzystać z komputera, wyjeżdża na praktyki za granicę i ma bogatsze doświadczenie.

Dziś też się mówi o młodzieży, że jest praktyczna, pragmatyczna, mniej romantyczna...

Nie, jest to młodzież ze wszystkimi charakterystycznymi dla tego wieku cechami - poszukuje, przeżywa, marzy i kocha. Ale jednocześnie jest bardziej zaradna - kiedy brakuje środków potrafi znaleźć pracę i zarobić na własne utrzymanie w okresie nauki. Jest też jako to młodzież - dowcipna, wesoła.

Od kiedy Pani pracuje z młodzieżą?

Do Szkoły Rolniczej przyszłam pracować w roku 1982, pierwszą grupę na wychowanie otrzymałam w roku 1985.

Z jaką młodzieżą - z tą sprzed dwudziestu laty czy obecną - lepiej się pracuje?

Mnie się dobrze pracowało z tamtą, ale równie dobrze pracuje się z obecnym już faktycznie następnym pokoleniem, wyrosłym i wychowanym w warunkach niepodległej Litwy. Klucz do nich jest jeden i ten sam - ich trzeba przyjmować i lubić takimi, jakimi są - oni odwzajemniają tym samym.

Czyli miej serce i patrz w serce?

Właśnie tak.

Z kulturą bytu w ogóle i z kulturą rolnictwa w szczególności, z przyczyn historycznych, bywa u nas różnie. Czy dostrzega Pani i Pani koledzy - wykładowcy pozytywne zmiany, spowodowane działalnością wychowanków Szkoły Rolniczej?

Do nas trafia różna młodzież, niekiedy nawet z trudnych rodzin. Za lata nauki nabiera ona wiedzy, poznaje inne wzory i rozwiązania. Naturalne więc, że po powrocie do swoich rodzinnych miejscowości stara się zdobytą wiedzę zastosować w praktyce, powodując pozytywne zmiany w otoczeniu. I jest to faktycznie podstawowy cel naszej działalności - tak przygotowywać wychowanków Szkoły, aby oni inicjowali i promowali nowe idee i praktyczne pomysły, niosące postęp i zmiany na lepsze na Ziemi Wileńskiej oraz wszędzie tam, gdzie im przyjdzie żyć i pracować. Tym bardziej, że wielu wychowanków nie poprzestaje na podstawach wiedzy zdobytej w naszej Szkole, a zdobywa kolejny, wyższy poziom w wyższych uczelniach u nas i w Polsce, którą przekazuje społeczeństwu pracując na różnych kierowniczych stanowiskach.

Wileńska Szkoła Rolnicza jest chyba jedyną z tego rodzaju placówek oświatowych, która ma w zespole aż ośmiu wykładowców, posiadających stopień doktora nauk. Natomiast w prasie ukazującej się na Litwie w języku polskim ostatnio rzadko można dostrzec publikacje poświęcone postępowi w rolnictwie, kulturze rolnej, a już tym bardziej nie dostrzeżesz regularnie ukazujących się coś w rodzaju magazynów rolniczych. Czy Pani zdaniem nie jest to swego rodzaju misją i obowiązkiem inteligencji, nieść ten "kaganek oświaty" dla społeczeństwa, z którego się ona wywodzi?

Wiadomo, że służąc postępowi na Ziemi Wileńskiej trzeba wykorzystać również możliwości, które daje prasa. Inna rzecz, że praca wykładowcy i wychowawcy bezpośrednio w Szkole pochłania wiele czasu i nie wiele pozostaje go na inne zajęcia. Zresztą nie ograniczamy się tylko wykładami w Szkole. Nasi koledzy biorą udział w seminariach, spotkaniach, organizują różnego rodzaju kursy i szkolenia dla ludności, sędziują w konkursach organizowanych wśród rolników itp.

Natomiast praktyka, kiedy to nasza koleżanka dr Janina Gorna z powodzeniem prowadziła przez kilka lat na łamach "NCZ" regularny Kalendarz Rolnika, oczywiście może być kontynuowana.

Może kilka zdań o sobie.

Pochodzę ze Skojdziszek. W Rudominie ukończyłam szkołę średnią, a następnie Kowieńską Akademię Rolniczą, po ukończeniu której pracowałam w sowchozie "Daniłowa". Od roku 1982 wykładam w Wileńskiej Szkole Rolniczej uprawę roślin. W roku 1999 w Lubelskiej Akademii Rolniczej obroniłam pracę doktorską na temat uprawy truskawek.

Dziękuję za rozmowę i w imieniu redakcji życzę powodzenia w wychowaniu i nauczaniu młodzieży.

Rozmawiał Ryszard Maciejkianiec

Nasz Czas 1/2005 (651)

Nasz Czas
 

WILNIANIE WSPÓŁCZEŚNI 

Życiowy filozof

Często czujemy się załamani psychicznie, nie widzimy wyjścia z trudnej sytuacji, czujemy się osamotnieni. W takich chwilach człowiek bardzo potrzebuje uśmiechu, w którym rozpływają się i znikają codzienne kłopoty. Wiele jest sposobów na śmiech-oglądanie komedii, czytanie humoresek. My, w Wilnie, mamy jeszcze jeden świetny sposób-słuchanie gwarowych pogaduszek słynnego Wincuka Bałbatunszczyka z Pustaszyszek. Za tym znanym i lubianym pseudonimem kryje się inteligentny i zawsze wesoły Dominik Kuziniewicz, z którym dzisiaj prowadzimy rozmowę.

- Jest pan znanym na Wileńszczyźnie i w Polsce artystą. Jak się stało, że pan nim został i dlaczego pan wybrał tak postać - wiejskiego gaduły?

- W ogóle o żadnym wyborze to nie było nawet mowy, to się wszystko zaczęło jeszcze w klasie pierwszej. Zawdzięczając mojej wychowawczyni, która wpoiła mi miłość do teatru. Wystawialiśmy różne scenki "Jaś i Małgosia", "Czerwony kapturek" i inne. Właściwie wszystko się od tego zaczęło, bo już w klasie czwartej, gdy miałem gdzieś 11 lat, jak nie było któregoś z nauczycieli, to zawsze wołali mnie, abym zabawił młodszych. Później, po paru latach, zawdzięczając naszej nauczycielce Łucji Noniewicz -uczyła matematyki oraz grała w Teatrze przy Klubie Kolejarzy - trafiłem do tego zespołu teatralnego. Zostałem tam i 17 lat życia tam przeszło. Po dziś dzień odczuwam, że ten teatr bardzo dużo mi pomógł, tam nauczyłem się obcować z publicznością i teraz występując przed kilkutysięcznym audytorium bardzo się to przydaje. Potem przeszłem do radia, gdzie od roku 1983 czytałem gawędy Wincuka. Pierwszy rok były czytane teksty ś.p. Stanisława Bielikowicza ,a gdy one się skończyły, to byłem zmuszony pisać swoje. Na dzień dzisiejszy można byłoby już do księgi Guinnesa wpisać-bo nie było jeszcze żadnego gawędziarza, ani w Polsce, ani w Ameryce, ani w przedwojennym Wilnie o takiej rozciągłości czasowej, bo aż 22 lata, w dodatku 4 rok w radiu "Znad Wilii" codziennie, plus soboty i niedziele-długie gawędy. Jeszcze dodać tysiące koncertów, występy dla turystów polskich, wyjazdy na rejon (co prawda teraz już mniej). Tak więc cały czas jestem zajęty. Dotychczas wydałem 2 książki i trzecia się szykuje. W następnym roku będę miał 50 lat jako prywatna osoba i z tej okazji planuję wydanie nowej książki.

W ogóle muszę powiedzieć, że zawsze miałem szczęście do dobrych ludzi. Czesław Biedulski pomógł mi w wydaniu pierwszej książki "Kochanieńkie popatrzajcie sami". Wydana została w Warszawie w 1989 roku pierwsza moja kaseta. To był pierwszy krok milowy do przodu, ponieważ po II wojnie światowej nie wydano żadnej książki po polsku zawierającej miejscową gwarę. Później to się bardziej rozpowszechniło. Drugi etap rozpoczął się gdy Ryszard Soroko- organizator festiwali kresowych w Mrągowie zapoznał mnie z dyrektorem TVP 2 - tak rozpoczął się mój udział w nich. Po jakimś czasie dołączyła się do mnie Agata Młynarska i oto już 10 festiwali prowadzimy razem-w tym roku był dziesiąty. Od 5 lat jest z nami również Anna Adamowicz, czyli ciotka Franukowa.

Często też w sezonie organizujemy spotkania z turystami z Polski, aby porozmawiać o literaturze, o życiu z udziałem różnych osób twórczych i kilkuosobowych zespołów, takich jak "Relaks" i inne.

- Jaki był pański debiut w teatrze, czy pamięta pan?

- Pierwsza rola w teatrze była w sztuce "Sługa dwóch panów"- Trufaldina tam grałem oraz doktora, ale w ogóle pierwsze wyjście na scenę było w szkole, jak już mówiłem. To był wielki koncert dla rodziców w Teatrze na Pohulance (obecnie Rosyjski Teatr Dramatyczny), wówczas znajdował się litewski Teatr Opery i Baletu. Ja byłem autorem w "Czerwonym Kapturku", mówiłem wszystkie teksty. Pamiętam, że miałem dużą tremę, ponieważ przez cały czas musiałem stać do widzów przodem i bałem się pokręcić. To była pierwsza w moim życiu "wielka scena" -potem miałem bardzo wiele scen. Np. w Chicago występowaliśmy w Sali Kopernika mieszczącej 3,5 tys. ludzi, a w Kołobrzegu występowaliśmy w amfiteatrze na 17 tysięcy ludzi. Zetknąłem się tam po raz pierwszy z tym, że głos wraca do ciebie-bardzo "zbija z pantałyku". W Mrągowie każdego roku bywa 4-5 tysięcy ludzi i już jest jakby przyzwyczajenie do takiej zabawy, w Pałacu Sportu też bardzo często bywam- z początku wyglądało, że to duża sala, potem się "zrobiła" zupełnie małą. Mam nadzieję jeszcze kiedyś w Siemens Arenie wystąpić.

Tak z założenia to ja byłem i jestem radiowcem. Najbardziej radio jest mi do serca, czuję się tam najlepiej. Jest jeszcze problem z pisaniem. Zawsze byłem więcej aktorem, niż wykonawcą, i nigdy nie byłem mocnym pisarzem. Właśnie najciężej jest gawędy napisać, a nie je wykonać.

- Pańskie kredo życiowe

- Zawsze się uśmiechać ,bo płakać nie warto. Zawsze, od samego początku na swych koncertach, mówię : "Zostawajcie się żywe, zdrowe, uśmiechnięte i pamiętajcie, że uśmiechniętemu zawsze lżej w życiu kołdybać się", bo jak się uśmiechasz- to zawsze lżej, a jeżeli sam sobie nie pomożesz to nikt tobie nie pomoże.

- Czy trudno być artystą i czy pan kiedyś stykał się z negatywną reakcją wobec swej twórczości?

- A tak na ile jesteś lubiany, na tyle i nie lubiany. Lubią cię tysiące i tysiące mają do ciebie jakieś pretensje. Na początku było bardzo nieprzyjemnie , ale później zrozumiałem, że nie ma w tym mojej winy, iż jednemu podobam się, a drugiemu nie. Zawsze były pretensje, że zniekształcam mowę, że i tak nie umieją tu poprawnie mówić, a jeszcze czegoś nauczam. Ale daj Boże, żeby tak się uczono, wtedy nauczyciele 12 lat by się nie męczyli. Wincuka postawił i porządek. Zrozumiałem, że różni są ludzie. A z ludźmi w ogóle pracować jest bardzo trudno. Z początku było ciężko, ale teraz uważam, że robię dobrą robotę i pogodziłem się z sobą. Ostatnio słyszałem wywiad z Kirkorowem, który powiedział, że "najważniejsze w naszej sprawie artystycznej to - kochać samego siebie, a później będzie cię też widz lubił". Coś w tym jest!

- Trzeba powiedzieć, że tekstów gwarowych więcej nikt nie pisze-nasza gwara zanika i czemuś u nas nie jest przyjęte lubić tę naszą gwarową mowę, że to niepoprawnie itd. Miejsce gwary zajmuje jakaś mieszanka językowa, coraz więcej rusycyzmów, a prawdziwej wileńskiej gwary już prawie nikt nie zna. Na przykład w Polsce Kurpie, Kaszuby, wszyscy górale szczycą się tym, że mają swoją gwarę. U nas jeżeli gwarą ktoś przemówi -no to nogami gotowi zadeptać. Nie wiem dlaczego tak jest , moim zdaniem tę naszą gwarę trzeba byłoby w jakiś sposób zachować. Na szczęście nie jestem teraz jeden- Ania Adamowicz mi pomaga. Mam nadzieję, że może młodzież jeszcze odrodzi wileńską gwarę. Trzeba zachęcać wszystkich, aby zachować to, co pozostało po naszych dziadkach i pradziadkach. Nawet w moich pracach niektóre rzeczy są stylizowane-nie ma w 100 proc. wszystkiego autentycznego, ale nie jest to wymyślane z głowy jak niektórzy mówią, że "językiem plażę prosto aby plażyć". Gwarę poznałem od moich rodziców, szczególnie od matki. Mam jeszcze swój nie wydrukowany słowniczek rzadkich słów i wraz z jeszcze nie używanymi tekstami postaram się to wszystko zebrać do jednego wydania jubileuszowego. Planuję wydać w niewielkim nakładzie. Pierwsze wydania wyszły w dużych nakładach-pierwsza książka 60 tysięcy i rozeszła się jak świeże bułki, bo to był 1989 rok-fala odrodzenia itd. W 1993 roku wydałem drugą książkę- 10 tysięcy egzemplarzy. Tylko rok temu skończyłem jej sprzedaż i 9 lat z nią jak "kotka z kaciukami" bawiłem się, ponieważ ludzie teraz czytają mniej.

- Gaduła wiejski to coś bliskiego filozofowi. W obecnym świecie jest tyle zła i niesprawiedliwości. Co według pana trzeba by było zrobić, aby świat stał się lepszy?

- Tak na ogół jestem więcej miejskim gadułą niż wiejskim. Wiejskim gadułą można byłoby nazwać przedwojennego Wincuka Dyrwana z Karszuniszek- bohater Stanisława Bielikowicza. Moja twórczość to bardziej życiowa filozofia- "jak ni pojesz to będziesz smutny" Pamiętam, kiedyś Kaliksty mówił: "W tym życiu jak się uda-czy czarna czy ruda" Tak to jest. Co prawda na początku w latach 1984-1985 w swych tekstach miałem wiele pouczeń, co trzeba robić, czego nie. Potem zaniechałem pisania morałów, bo i tak wiadomo, że żadnych skutków nie przyniosą. Świat, moim zdaniem, stanie się lepszy jeżeli każdy będzie po prostu człowiekiem, ponieważ na dzień dzisiejszy dużo kto o tym zapomniał. A jeszcze: "Nie rób drugiemu co tobie nie miłe". Teraz po prostu każdy nie zastanawia się nad tym, co robi. A jednak "jak hukniesz tak się odezwie"... Dużo jest złości ponieważ człowiek sam siebie nie kontroluje. Zresztą dobro było od tysięcy lat i zawsze nim będzie. A zło było złem i będzie.

- Co pan mógłby życzyć czytelnikom "Naszego Czasu"?

- Czytelnikom życzenia jak i na koncercie-uśmiechajcie się najczęściej i zawsze pamiętajcie, że dużo człowiekowi nie trzeba-słoneczka ciepłego, trawy zielonej, a młodszym-wytrwałości i cierpliwości, bo nie zawsze się wszystko daje od razu, trzeba zaczekać- anuż będzie wszystko dobrze. Wszystkim Czytelnikom- nadziei na lepsze.

- Dziękuję za rozmowę, piękne życzenia, a przede wszystkim za trud zbierania i propagowania gwary wileńskiej. Życzę, aby pan nadal przynosił słuchaczom wiele pozytywnych emocji i radości.

Rozmawiał Andrzej Tomaszewicz

Od redakcji: Poprzez redakcję "NCz" chętni mogą nawiązać współpracę z bohaterem powyższego wywiadu.

Nasz Czas 6/2005 (656)

Nasz Czas
 

WILNIANIE WSPÓŁCZEŚNI
Piętnaście lat krzewienia polskiego słowa

19 listopada b.r. Dom Wspólnot Narodowych oraz Departament Mniejszości Narodowych i Wychodźstwa zorganizowały spotkanie kierowników i wychowanków niedzielnych szkółek, nauczających języka i kultury mniejszości narodowych. W spotkaniu, połączonym z wystawą fotograficzną, dokumentującą dorobek oraz koncertem wychowanków, wzięły udział 24 szkółki z 19 miejscowości, a wśród nich najstarsza z polskim językiem nauczania, działająca od 15 lat w Visaginasie - mieście, gdzie większość stanowią Rosjanie i inna rosyjskojęzyczna ludność, ze znacznym odsetkiem ludności litewskiej.


Te uroczyste spotkanie poprzedziło seminarium dla nauczycieli języka polskiego ze szkółek niedzielnych, a także nauczających języka polskiego w szkołach ogólnokształcących, jako języka obcego, które miało miejsce w Szkole Średniej im. Sz. Konarskiego.

Niedzielna Szkółka Języka i Kultury Polskiej w Visaginasie rozpoczęła swą działalność na fali odrodzenia narodowego w październiku 1990 roku, pod kierownictwem niezmiennie od piętnastu lat, wychowanki Wileńskiej Szkoły Pedagogicznej Krystyny Gotowskiej. Pierwszymi uczniami Szkółki były dzieci pracujących tu Polaków; stopniowo rozszerzając swój zakres wzbudzano zainteresowanie swoją atrakcyjnością również wśród młodzieży nie należącej do polskiego środowiska. Za minione lata, dzięki Krystynie Gotowskiej - kierowniczce, nauczycielce, wychowawczyni i działaczce społecznej w jednej osobie dla ponad trzystu dzieci i młodzieży język polski, literatura i kultura stały się znane, a dla wielu z nich - bliskie. Ponieważ nauczanie w Szkółce jest prowadzone fachowo, zgodnie z programem i na wysokim poziomie, świadectwo jej ukończenia jest uznawane w miejscowym gimnazjum, jako dowód znajomości języka polskiego. Troje wychowanków Szkółki studiuje na wyższych uczelniach w Polsce. Zresztą po zamknięciu przed kilku laty, z powodu braku dzieci, początkowej szkoły z polskim językiem nauczania w Gajdach i podstawowej szkoły w Meiksztach, gdzie języka polskiego nauczano w trakcie zajęć pozalekcyjnych, niedzielna Szkółka "Ojczystej Mowy" w Visaginasie jest faktycznie jedynym ośrodkiem promocji kultury i języka polskiego na rozległej Ziemi Smołweńskiej w granicach Litwy. Nie ograniczając się do działalności szkółki Krystyna Gotowska założyła i prowadziła tamtejszy oddział Związku Polaków na Litwie, zorganizowała zespół ludowy "Tumielanka", inicjując po raz pierwszy na Ziemi Smołweńskiej Festyny Kultury i Pieśni Polskiej, które rozwijały się i nabierały barw, dopóty temu przewodziła, poświęcając się całym sercem.

Dziś, mimo że formalnie ograniczyła swoją działalność do prowadzenia Szkółki "Ojczystej Mowy", nadal jest nieformalnym polskim liderem, na tytuł którego zaskarbiła sobie wieloletnią żmudną pracą.

Ryszard Maciejkianiec

Na zdjęciu: Krystyna Gotowska z wychowankami przed stoiskiem, reprezentującym dorobek Szkółki.

Nasz Czas 24/2005 (673)

Nasz Czas
 

Początek strony
JSN Boot template designed by JoomlaShine.com