…Złamanie Traktatu Suwalskiego i Żeligowskiada były największym błędem, który zaciążył na losach tej części Europy Wschodniej. A stworzona przez Piłsudskiego Litwa Środkowa, była niewątpliwie szopką wysoce szkodliwą. Józef Mackiewicz. O pewnej, ostatniej próbie i o zastrzelonym Bubnickim. Kultura, 1954

WILNIANIE ZASŁUŻENI DLA LITWY, POLSKI, EUROPY I ŚWIATA

Niezwykły dokumentalista wileński

Rozmowa z Janem Leszkiem Malinowskim,
redaktorem i wydawcą "Wileńskich Rozmaitości", Wilnianinem, żołnierzem AK.

Przybył Pan do Wilna na drugą międzynarodową litewsko - polską konferencję, gdzie dyskutowano na temat oporu społeczeństwa względem systemu represji w latach 1944 - 1956, w którym sam Pan brał bezpośredni udział. Jak pan ocenia konferencję?

Moim zdaniem więcej warto było mówić i dyskutować o zachowaniu społeczeństwa w tamtym okresie, a mniej o działalności sowieckiej bezpieki. Byłoby to znacznie bliżej tematu konferencji.

Korzystając z tej okazji chciałbym Pana, jako najbardziej zasłużonego wydawcę - Wilnianina, który przez wiele lat od pierwszego numeru redaguje i wydaje "Rozmaitości Wileńskie", jednocześnie dając życie dla około 80 książek, poświęconych historii Ziemi Wileńskiej i jej ludziom w okresie międzywojennym, wojennym oraz ich powojennym losom zapytać - jak to się zaczęło?

Był to zdaje się rok 1989, kiedy to Elżbieta Feliksiak zorganizowała w Białymstoku pierwszą międzynarodową konferencję wileńską. I rzeczywiście - przyjechali ludzie z całego świata. Z tej okazji mój kolega z wileńskiego Gimnazjum Zygmunta Augusta, mieszkający w Białymstoku Witold Czarnecki, profesor architektury, wydał "Głos Kresowy". Pomyślałem wtedy sobie - oni w Białymstoku mogą, a my w Bydgoszczy nie? Wróciłem do Bydgoszczy, zwołałem Zarząd Towarzystwa Przyjaciół Wilna i Ziemi Wileńskiej, któremu przewodniczyłem, i zaproponowałem rozpocząć wydawanie "Rozmaitości Wileńskich". Zarząd poparł pomysł, ale bez przekonania, bowiem nie mieliśmy pieniędzy. Tym niemniej złożyłem teksty i zacząłem odwiedzać swoich uczniów z gimnazjum, przyjaciół i znajomych, którzy mieli do czynienia z poligrafią, kopiowaniem - i w ten sposób, dzięki życzliwości ludzi, ukazały się pierwsze cztery strony "Rozmaitości Wileńskich". I tak się zaczęło. Ludzie się zainteresowali, zwiększyliśmy objętość, zaczęliśmy zamieszczać zdjęcia. A jednocześnie wydawaliśmy książki.

Mniej więcej po roku działalności wydawniczej napisał mój dowódca z AK, abym spróbował wydać "Słownik AK". Argumentacja, że gdy my odejdziemy, to trudno będzie coś podobnego zrobić - była jak najbardziej przekonywująca. Stąd właśnie w "WR" pojawiła się wkładka, zawierająca kolejne i kolejne nazwiska i życiorysy żołnierzy Armii Krajowej. Później na dodatek mnie zaprzęgli do pracy w zarządzie Okręgu Wileńskiego AK i w związku z tym zacząłem wydawać "Pamiętnik Wileński".

Uważam, iż jest to dalszy ciąg mojej służby w 3 Brygadzie, tylko że zamiast broni w ręku mam teraz pióro.

Do tego dochodzą jeszcze różne inne społeczne obowiązki.

Skąd środki na tak obszerną działalność wydawniczą?

Wszystkie prace redaktorskie wykonujemy społecznie, bez wynagrodzenia. A o pieniądze zwracałem się do swoich uczniów, którzy piastowali różne stanowiska, w tym i związane z bankowością. Wiele pomóc nie mogli, ale ile mogli tyle pomogli, w tym poprzez zamieszczanie u nas reklamy. I zawsze jakieś tam pieniążki wpływały, również ze sprzedaży książek. Co prawda jest z tym coraz trudniej i trudniej.

Pana tytaniczny wysiłek niestety jest bardziej znany wśród wilnian, którzy wyemigrowali do Polski i innych krajów, a mniej znany w samym Wilnie, szczególnie wśród młodszego pokolenia?

Niestety. Ale zawsze jestem gotów przyjechać na zaproszenie do Wilna, żeby opowiedzieć o tym, co nam się udało udokumentować. Część naszego dorobku można znaleźć w wileńskiej Bibliotece Wróblewskich, obecnie Akademickiej, wiele jest w posiadaniu prywatnych osób. A całość, oczywiście, u nas w Bydgoszczy.

I kilka słów o sobie z okresu przed emigracją z Wilna.

Mój dziadek Bolesław Malinowski był specjalistą od budowy mostów. M. in. Most Zwierzyniecki - to jego dzieło. Współpracował również przy wznoszeniu niektórych gmachów, w tym Domu Towarowego Jabłkowskich. Miał on brata Wilhelma, który pracował w Banku Ziemskim, był we władzach Browaru Szopena i był znaną w Wilnie postacią, udzielał się społecznie, organizował różne imprezy. A jego córka Wanda, to Osterwina, żona Osterwy. A poza tym wojewoda wileński Władysław Jaszczołd - to mój wuj, który potem został ministrem opieki społecznej.

Mój ojciec Stanisław natomiast gospodarował we własnym majątku Słobódka koło Miednik. Tam też w miednickim kościele byłem ochrzczony. Majątek rodziców mamy, Janiny z Bronowskich, znajdował się pomiędzy Holszanami a Bogdanowem. Do pierwszej komunii przystępowałem w Bogdanowie, a pierwszą moją miłością była Ruszczycówna.

Znajomość tych moich ojczystych stron pomogła mi zresztą później przy ucieczce z Miednik, kiedy tam nas osadzono po zakończeniu operacji "Ostra Brama". Uciekłem w nocy z kolegami, służąc im za przewodnika.

W roku 1945 wyjechałem do Lublina, tam ukończyłem historię sztuki, potem jeszcze polonistykę w Toruniu, a w roku 1960 obroniłem doktorat.

A jak Pan widzi dzisiejsze Wilno?

Jest to już inne miasto. Inne są Rossy i inny jest Jerek, tak nazywaliśmy aleję Mickiewicza (obecnie Gedymina) dokąd chodziliśmy na randki z dziewczynami, a których też tam już nie ma. Inaczej wygląda również nasze Gimnazjum Zygmunta Augusta na Bufałówce.

Dziękuję za rozmowę, życząc kontynuowania tej niezwykle ważnej działalności.

Rozmawiał Ryszard Maciejkianiec

Nasz Czas 34/2003 (623)

Nasz Czas
 

Początek strony
JSN Boot template designed by JoomlaShine.com