Wydana w 2008 r. książka Pisarz dla dorosłych. Opowieść o Józefie Mackiewiczu stanowiła przełom w badaniach nad życiem i twórczością jednego z najciekawszych pisarzy emigracyjnych. Okazją do rozmowy z autorem tej książki, Grzegorzem Eberhardem, stała się przypadająca 1 kwietnia 110 rocznica urodzin Józefa Mackiewicza.

 

Co sprawiło, że poświęcił Pan blisko osiem lat badaniu życia i twórczości tego właśnie emigracyjnego pisarza?

Grzegorz Eberhardt – To się zaczęło bardzo niewinnie. Od wizyty w księgarni warszawskiej, w której chciałem kupić – w prezencie – którąś z powieści Józefa Mackiewicza (dalej J. M.). Księgarz, ku mojemu ogromnemu zaskoczeniu, po raz pierwszy usłyszał o takim pisarzu. Owszem, coś mu krążyło po głowie o Stanisławie, ale o Józefie to... on pierwszy raz! Zajrzałem do następnej, i następnej księgarni. Efekt był ten sam. Zero, nic! Postanowiłem podjąć dziennikarskie śledztwo – a współpracowałem wtedy z dziennikiem "Rzeczpospolita" – dla wyjaśnienia tej niepojętej sytuacji. Osobiście jego twórczość poznałem w l. 80, dzięki wydawnictwom podziemnym. I oto się okazywało, że łatwiej było o jego książki w tamtych latach, aniżeli w Polsce po roku 1989. "Śledztwo" miało trwać chwilę, bo i pytanie wydawało się bardzo łatwe. Powstał jeden, drugi artykuł. W komputerze narastało hasło "Józef Mackiewicz". Z kilku stron zrobiło się kilkadziesiąt, wkrótce kilkaset i tak powstała książka, która doczekała się nawet drugiego wydania... Po jej popularności można wnioskować, iż nie byłem jedynym, którego niepokoiło pytanie o przyczyny tej dziwnej obecności – raczej nieobecności – twórczości J. M. Natomiast byłem pierwszym, który zdecydował się pytanie te sformułować publicystycznie. Sformułować i nagłośnić.

Pan nie był pierwszym piszącym o autorze Kontry...?


G. E. – Nie! Istniały już prace – znane zresztą głównie (by nie rzec, że jedynie) w sferach akademickich – omawiające jego twórczość, życie. Do najbardziej znanych należała praca prof. W. Boleckiego. Znałem ją i miałem o niej – do czasu! – całkiem pozytywną ocenę... Przecież zwątpiłem w nią, jej szczerość, wchodząc w swoje "śledztwo". Oto nagle się okazywało, iż badaczowi Józefa Mackiewicza nie przeszkadza śladowa obecność dzieł "jego" bohatera w obiegu kulturalnym kraju. Przyznam, iż to właśnie owe dziwne zachowanie głównego mentora Józefa Mackiewicza, sprowokowało mnie do pogłębienia, rozbudowania mych działań "śledczych". Efekty proszę ocenić w książce.

Józef był młodszym bratem Stanisława Cata Mackiewicza, bardzo popularnego publicysty przedwojnia, także emigracyjnego. Czy są jakieś podobieństwa pomiędzy nimi?

G. E. – Żadnego fizycznego. Ani obyczajowego. Jeden – tęgi, zwalisty, łasuch. Na dobre jedzenie, trunki, kobiety. Drugi chudeusz prawie, owszem, wódka tak, ale mniejsza uwaga dla jadła, a spotkawszy Barbarę Toporską najprzykładniejszy partner. Ich związek trwał pół wieku, do śmierci. Braci jedno łączyło – talenty publicystyczne. Ogromna większość tekstów Cata nie uległa korozji, dalej są smaczne, aktualne. Niestety, od któregoś momentu zaczęły brzmieć tzw. fałszywą nutą. Gdy twórczość Józefa zawsze była konsekwentna, wierna jego najpopularniejszej maksymie głoszącej, iż jedynie prawda jest ciekawa!

Które "wcielenie" J. M. urzekło Pana najbardziej?

G. E.
– Po pierwsze, że tak górnolotnie to nazwę – artyzm! Jego proza literacka, jego publicystyka to najwyższa półka. Od opisu przyrody, które zwykłem, w lekturach innych autorów, po prostu przeskakiwać... Po opisy krajobrazu, dialogi. Ale i metafizyka. Plus – prawda, czyli absolutna szczerość. Żadnych dziesięcin w imię czegoś, jak np. zyskania poklasku, już nie mówiąc o możliwości zarobienia dużych pieniędzy. Proszę pamiętać, iż pp. Mackiewiczowie żyli na emigracji w warunkach skrajnej biedy. Przez kilkadziesiąt lat ich głównym źródłem utrzymania był zasiłek dla bezrobotnych miasta Monachium. Mało kto wie, iż J. M. został zgłoszony do Nagrody Nobla. Jego kandydaturę lansowało głównie środowisko – bardzo mocne i skuteczne – rosyjskiej emigracji. Akurat w tym samym czasie, na Zachodzie nastała epoka Sołżenicyna, stał się symbolem oporu, wolności itd. itp. A J. M. nie miał do niego za grosz zaufania! I nie ukrywał tych swych podejrzeń, przeciwnie – nagłaśniał gdzie mógł. Ku oburzeniu swych wczorajszych sympatyków... Tak więc odpowiadając na Pana pytanie, przyznam, iż "kupił" on mnie także i swoją konsekwencją.

Jak postrzega Pan rolę J. M. w utrwalaniu prawdy o Katyniu?

G. E.
– Ona jest, po prostu, ciągle niedoceniona! O tym np. że to Mackiewicz jest faktycznym autorem pierwszej obszernej pracy poświęconej Katyniowi (Zbrodnia Katyńska w świetle dokumentów), a nie podpisany na niej gen. Anders, mówi się z rzadka, i bardzo cicho. J. M. zrezygnował z dochodzenia swych praw w drodze prawnej nie chcąc szkodzić sprawie. Więcej też nadaje się popularności zarzutom wysuwanym pod adresem J. M., np. jako rzekomemu kolaborantowi czasu II wojny, aniżeli temu, iż był jednym z kilku zaledwie Polaków będących w roku 1943 w lasku katyńskim. Mało osób też wie o jego świadkowaniu przed powołaną w roku 1951, Specjalną Komisją Kongresu Amerykańskiego do Zbadania Mordu Katyńskiego.

Co, Pana zdaniem, współczesny młody czytelnik może znaleźć dla siebie w twórczości pisarza, dla którego Rzeczpospolita i (historyczne) Wielkie Księstwo Litewskie były dwiema ojczyznami, a może dwiema w jednej...?

G. E.
– Po pierwsze, on o tym się dowie! Dziś przedmiot o nazwie "historia" z programu szkolnego jest konsekwentnie i skutecznie, usuwany! Jeśli proces ten – tu ukłony i słowa podziękowaniu dla pięciu odważnych krakusów prowadzących od kilkunastu dni głodówkę w obronie lekcji historii! – nie zostanie zatrzymany, literatura zostanie jedynym źródłem informacji o naszych dziejach – tych prostych i tych skomplikowanych.

 

"Mazowieckie To i Owo", tygodnik lokalny: Jabłonna, Legionowo, Nieporęt, Serock, Wieliszew, 31.03.2012 r.