Oprac. Grzegorz Eberhardt

– Dość tego bratania się z komunistami, tej zabawy we wzajemne porozumienie i partykularne   solidarności narodowe w imię interesu „państwowego”! – mówił w ostatnim, ocenzurowanym wywiadzie pod koniec 1984 roku Józef Mackiewicz. 25 lat od śmierci pisarza drukujemy pełny tekst tamtej rozmowy.

Wywiad przeprowadził Jacek Żuralski (Marek Nowicki), współpracownik Redakcji Polskiej Deutschlandfunk. Powstał pod koniec 1984 roku, wyemitowano go dzień po śmierci Mackiewicza, 1 lutego 1985 roku.

W tekście audycji, który wydobyłem z archiwum paryskiego Instytutu Literackiego, uderza ogromna liczba interwencji cenzora. Wykreślono m.in. następujące zdanie o bohaterze audycji: „Ignorowany przez część emigracji za współpracę z Niemcami przy Katyniu, zakazany w PRL za zainteresowania tematami zabronionymi, mieszka w Monachium”. Jak widać, słowo „Katyń” nawet na Zachodzie było słowem bardzo nieprzystojnym. Ale niewygodnych tematów było więcej.

– Pragnę usprawiedliwić brak pańskiego głosu na antenie. Jaki jest stan pańskiego zdrowia?

– Fatalny. Jest to – jak sądzę – przywilej mego wieku.

– Proszę podać, w przybliżeniu oczywiście, nakłady pańskich książek. W jakich językach się ukazały?

– Książki moje ukazywały się w niemieckim, angielskim, francuskim, włoskim, hiszpańskim, portugalskim, rosyjskim, no i oczywiście, polskim. Żadna z nich nie była bestsellerem na rynku światowym, co w praktyce wydawniczej znaczy, że nie była wylansowana na „bestsellera”. Sądzę, że nie jest to bez związku z politycznymi nastrojami, czy raczej z kierunkiem urabiania tych nastrojów na Zachodzie. Pacyfizm, wiara w „dialogi”… – do tego ja ani moje książki nie pasują. Przykładem wręcz paradoksalnym tej obawy, żeby – broń Boże! – nie być posądzonym o antykomunizm, jest historia mojej książki o Katyniu. Wydana została po raz pierwszy w Szwajcarii, w Zurychu, w 1949 roku. Nakład 10 tysięcy egzemplarzy, jak na Szwajcarię duży, rozszedł się w mig. Od tego czasu żadne wydawnictwo niemieckie nie miało ochoty tej książki wznowić. A zdawałoby się, że kto jak kto, ale właśnie Niemcy, których się robi jedynymi zbrodniarzami w czasie ostatniej wojny, powinni być zainteresowani prawdą o tej ponurej zbrodni wymordowania polskich oficerów, jeńców wojennych, zbrodni, którą notabene bolszewicy próbowali im przypisać. Nie. Okazuje się, że nie. Książka znalazła bez trudu drogę do czytelników angielskich, amerykańskich, gdzieś tam nawet była uhonorowana jako „Book of the month”, ale żeby trafić do niemieckich musiała szukać pośrednictwa emigracyjnego wydawnictwa rosyjskiego „Possev”. Tak, tak. Właśnie rok temu, czyli po 34 latach wydania szwajcarskiego w języku niemieckim, ale bez prawa debitu w Niemczech, wydało ją rosyjskie wydawnictwo emigracyjne we Frankfurcie. Trochę to nie gra z tym, co Polacy w PRL wyobrażają sobie o Niemcach w RFN. [„RFN” przekreślone i ręcznie dopisano: „Rep. Fed. Niem.”]

Jeśli natomiast chodzi o moje książki w języku polskim, wydawane na emigracji, to bez przechwałki mogę się zaliczyć do najpoczytniejszych pisarzy emigracyjnych. „Droga donikąd” np. stała się w lot polskim bestsellerem. Prawie wszystkie doczekały się drugich nakładów, też już wyczerpanych lub na wyczerpaniu.

– Którą część pańskiego pisarstwa ceni pan osobiście wyżej? Myślę tu o podziale pańskiej twórczości na beletrystykę i publicystykę historyczną.

– Moja żona, Barbara Toporska, także publicystka i literatka, twierdzi, że moje powieści są ważniejsze. Że bez tego typu powieści, jaki uprawiam, nazywanej dość umownie „realistyczną”, to znaczy opisującej możliwie wiernie postawy i zachowania poszczególnych jednostek i poszczególnych grup ludzkich w zderzeniu z wypadkami historycznymi czy tylko układami społecznymi, wiedza historyczna nie może być pełna. Ja natomiast często przerywałem pisanie powieści po prostu z poczucia wewnętrznego obowiązku – jak się mówi – walczenia piórem w sprawach na dziś ważnych i aktualnych. Jak się okazało zresztą publicystyka niekoniecznie musi się dezaktualizować. Np. moje „Zwycięstwo prowokacji”, jedyna książka, którą musiałem wydać własnym nakładem, przeżywa renesans powodzenia po dwudziestu paru latach po pierwszym nakładzie. Wolałbym oczywiście, żeby już nie była aktualna. A największe powodzenie ma jej tłumaczenie na język rosyjski „Pobieda prowokacji”, wydana rok temu w Kanadzie.

– Czy istnieje pańskim zdaniem polska literatura emigracyjna? Czy jest coś, co łączy Gombrowicza, Miłosza i Mackiewicza?

– Łączy chyba to, że trzej pisaliśmy tylko to, co chcieliśmy. W roku 1958 reżymowa Rozgłośnia „Kraj” wyróżniła mnie wprawdzie zdaniem: „Sztuka tworzona przez artystów-emigrantów, tylko w niewielkim stopniu jest sztuką angażującą się przeciwko sytuacji ideowej i ustrojowej w Polsce. Z wyjątkiem książek Józefa Mackiewicza, w innych dziełach nie znalazła wyrazu, żadna zasadniczo nam wroga postawa”. Powiedzmy, że w tym „komplemencie” dla mnie jest jak zwykle w propagandzie komunistycznej trochę łgarstwa. Trudno np. odjąć Miłoszowi jego znakomity „Zniewolony umysł”… Ale ważne jest to, że pisarz emigracyjny ma prawo zajmować się tym, co go interesuje. Literatura emigracyjna to literatura wolna. Pisarz emigracyjny nic nie musi. Nie musi także np. tak jak ja, angażować swojej twórczości do walki z tym, co nazywam zarazą komunistyczną.

– Czy nie sądzi pan, iż mimo wszystko walka z „prowokacją” trwa? Czy nie znalazł pan w ruchu Solidarność jakiejś nadziei? Czy można prosić o prognozę?

– Właśnie do nowego wydania „Zwycięstwa prowokacji” (wyd. KONTRA, czyli Nina Karsov, Londyn 1983) dołączyłem ostatni rozdział pt. „Miejmy nadzieję”. Pozwoli pan, że przeczytam ostatni ustęp: „Czy ilość przejdzie w jakość? – Marks pouczał nas, że tak, przejdzie. Daj Boże, żeby miał rację!”.

Dotychczasowe „opozycje” w Bloku Sowieckim, wypierające się kontrrewolucji, w istocie swojej są na rękę Moskwie, gdyż działają dla ulepszenia komunizmu, a nie ku osłabieniu komunizmu. Ale wszyscy jesteśmy ludźmi. Ludzka rzecz to omyłki, przeliczenie się w rachubach. Wstrząsy wewnętrzne w Bloku Sowieckim, jeśli się rozszerzą, jeśli się wyślizgną z rak planistów komunistycznych, mogą się przeistoczyć nagle z ilości w jakość… Przy sprzyjających okolicznościach zewnętrznych mogą, owszem, doprowadzić do obalenia komunizmu.

Imponderabilia grają wielką rolę w życiu ludzi, w życiu narodów, w zestawie różnorodnych okoliczności historycznych. [Poniżej c.d. wypowiedzi Mackiewicza, wykreślony w maszynopisie]

„Opozycja” częściowo manipulowana przez Partię, opozycja przy jej wzroście ilościowym może się nagle przeistoczyć w wielki, zbiorowy okrzyk: „Dałoj sowietskuju włast”. Precz z sowiecką władzą! Dość tego bratania się z komunistami, tej zabawy we wzajemne porozumienie i partykularne solidarności narodowe w imię interesu „Państwowego”! Okrzyk, który zerwie się jak wicher, przeskoczy granice, obejmie wszystkich, nie dla „pojednania narodowego”, „pojednania społecznego”, ale dla wyrzucenia ze społeczeństwa zarazy komunistycznej. Okrzyk, który przywróci rozsądek i uciemiężonym i wolnym jeszcze ludziom na świecie. Miejmy nadzieję, że tak stać się może. [Następuje nieprzekreślone pytanie i odpowiedź]

– Jak przyjmuje pan fakt wydawania pańskich książek w polskim podziemiu wydawniczym? Czy ma pan jakąś osobistą satysfakcję?

– Jak oceniam? Bardzo pozytywnie. Bardzo się osobiście cieszę z poszerzenia moich możliwości w walce z indoktrynacją komunistyczną.

[To ostatnie słowa wywiadu w wersji emitowanej w radiu; ciąg dalszy wypowiedzi Józefa Mackiewicza został wykreślony zdecydowanymi ruchami mazaka]

Ludzie kierują się tym, co wiedzą. Indoktrynacja komunistyczna polega nie tylko na wsączaniu w świadomość wyinterpretowanych faktów, nie tylko na fałszach, ale na wycieraniu ze świadomości społeczeństw całych obszarów historycznych. Powiedzmy sobie otwarcie, że ten ostatni zabieg natrafia na najmniej oporów. Ilu to uczniów w szkołach na całym świecie uczy się z zainteresowania wiedzą, a nie dla tzw. stopni? Wydaje mi się, że pewne przyrodzone lenistwo umysłowe bardzo tu komunistom sprzyja. Na szczęście jest i druga strona medalu. Smak „owocu zakazanego”. Stąd powodzenie wydawnictw nielegalnych w PRL.

– Jak doszło do napisania „Kontry”? Skąd motywacja do napisania tej książki? Jak zbierał pan materiały?

– Jak? Na miejscu „zbrodni nad rzeką Drawą” – tak brzmi tytuł niemiecki „Kontry” – byłem, nieomal w czasie jej dokonywania. Opisałem to zresztą dokładnie w zbiorze moich wspomnień pt. „Fakty, przyroda i ludzie”. Też podobno – jak słyszałem z kilku stron – wydanej nielegalnie w kraju.

– Jak ocenia pan obecnie świadomość polityczną polskiej inteligencji? Czy jest jakieś lekarstwo na geopolityczną klaustrofobię Polaków? Czy istnieje jakaś szansa na przewartościowanie ich stosunku do Niemców, Żydów, Ukraińców itd.?

– …i Rosjan. Opuścił pan, co dziś wydaje mi się najważniejsze; fatalne skutki zastępowania – nie tylko w Polsce, na całym świecie – zastępowania pojęć komunizm, Sowiety – Rosją. Po pierwsze jest to nieprawda, jak każda nieprawda prowadząca do fałszywych wniosków. Ameryce Łacińskiej np. zagraża dziś nie „imperializm rosyjski”, ale „piąte kolumny” miejscowego komunizmu doskonale wygrywające miejscowe nacjonalizmy, zawsze z natury swej „anty”. W tamtej części świata antyamerykańskie. Osobiście uważam Rosjan za najbardziej naturalnych i najważniejszych sojuszników, niech na razie potencjalnych, w walce ze zniewoleniem komunistycznym. To Himmler mówił: „Ta świnia Własow, śmie twierdzić, że my bez Rosjan nie pokonamy Związku Sowieckiego”. Historia – jak wiadomo – odpowiedziała Himmlerowi: Dureń.

31 stycznia mija 25 lat od śmierci wybitnego pisarza

Życzeniem Józefa Mackiewicza było, by prochy jego i żony znalazły się na cmentarzu na Rossie, w wolnym od Sowietów Wilnie. Najkonkretniej sformułowała to oczekiwanie Barbara Toporska w testamencie spisanym niedługo przed śmiercią w bawarskiej klinice Bad Trissl: „Zabraniam pod jakimkolwiek pozorem przewiezienia urny z prochami mego męża czy to do PRL, czy sowieckiego Wilna. Ma pozostać w krypcie przy kościele polskim Andrzeja Boboli aż do chwili, gdy jego rodzinne miasto zostanie uwolnione spod ustroju komunistycznego”. Warunek ten jest spełniony od kilkunastu lat. Chyba najwyższa więc pora na realizację woli Mackiewiczów.

Inicjatywę w tej sprawie powinna podjąć Kapituła Nagrody im. Józefa Mackiewicza. Byłby to dobry powód do przypomnienia Józefa Mackiewicza i w Polsce, i na Litwie. Byłoby to jednocześnie bardzo pożądanym działaniem dyplomatycznym na niwie łagodzenia konfliktów litewsko-polskich.

Tygodnik Solidarność Nr 4 (1111) 22 stycznia 2010