…Zróżnicowany narodowościowo kraj nasz stanowi część Litwy hi­storycznej - i nas - ludzi mego pokolenia - wychowywano jako Li­twinów, oczywiście w tym znaczeniu, w jakim był Litwinem Mickie­wicz, gdy wołał: „Litwo, ojczyzno moja”. Marian Zdziechowski. Idea polska na kresach, 1923

Nowa książka Józefa Mackiewicza - Kontra - jest wielkim wydarzeniem zarówno moralno-ideowym, jak i literackim.
1 czerwca 1945 roku, w samym środku Europy, w Austrii, nad Drawą, dokonano zbrodni. Zbrodni potwornej. To, że przeróżne „prawa", traktaty i umowy uświęciły tę zbrodnię, że politycy dopomogą, by w historii przedstawiano ją w przyszłości jako "zwykłą, dziejową", ba - nawet uświęconą ludzkimi tradycjami „konieczność" - nie zmienia ani jej wagi, ani jej okropieństwa. Tam to, nad Drawą, w okolicy starego a pięknego katolickiego miasteczka Lienz, wydano w ręce bolszewików Kozaków, Rosjan, Ukraińców, Kaukazczyków, Turkmenów, którzy po przejściu całej gehenny rewolucji bolszewickiej i jeszcze bardziej strasznej „sowietyzaeji" porwali za broń – „kontra", kontra tej uznanej przez świat, lecz nieuznanej przez dwieście milionów ludzi „rewolucji".

Odkrycie Kontry, mimo że powieść ta ukazała się wcześniej o osiem lat, zawdzięczam dopiero Lewej wolnej. Nie pamiętam już, co sprawiło, że w swoim czasie po przekartkowaniu książki, już do niej nie wróciłem, mimo żywego zainteresowania wszystkim, co Mackiewicz pisał. Może odstraszył mnie pozór historycznego i niepozbawionego politycznych tendencji reportażu (nie lubię polityki i reportaży). Nie wiem. Tak czy inaczej, rzecz przeleżała się w mojej bibliotece przez dobrych parę lat.

Jeżeli przylepianie etykietki utworowi literackiemu należy do dobrych tradycji recenzenckich, stwierdzić muszę na wstępie, że zaszufladkowanie ostatniej książki Józefa Mackiewicza nie jest łatwe.
O ileż łatwiej było pisać recenzje z dwóch jego poprzednich książek. A więc jego Drogę donikąd można było streścić w niewielu wierszach: „kinoteatr okropności" ze zwolnioną, a czasem zatrzymaną taśmą filmową, z szeregiem trupiobladych masek na ekranie, z wyrazem bezgranicznej nudy i tępego przerażenia na twarzach więźniów osadzonych w kamerze wysokiego ciśnienia systemu bolszewickiego, polegającego na zakłamywaniu, ogłupianiu i „odczłowieczaniu” ludzi. A więc Karjerowicza określiłbym jako fascynującą, choć nierówną artystycznie, narrację powieść, w której autor stracił, moim zdaniem, bajeczną okazję zgłębiania pasjonującego zagadnienia psychologicznego na temat: „bohaterstwo - tchórzostwo - dezercja", temat przez wielkiego Tołstoja zaledwie dotknięty.

Nie tylko Polacy są ludźmi
Ubawił mnie kiedyś list pewnego czytelnika, który zachwycał się antysowieckimi artykułami Józefa Mackiewicza i z uznaniem pisał, że żaden inny autor polski za granicą nie płonie taką nienawiścią do Rosji. Do Rosji, Rosjan, wszystkiego co rosyjskie. Trudno o większe nieporozumienie. Antykomunizm Mackiewicza nie ma najmniejszego zabarwienia antyrosyjskiego. Pisarz ten zużył już chyba beczkę atramentu na walkę z uprzedzeniami narodowościowymi i nacjonalizmem wszelkiego rodzaju. Rozumowo odrzuca wszystkie nacjonalistyczne uogólnienia i uproszczenia. Jeśli uczuciowo podświadomie ma niechęć do jakiegoś narodu, to do własnego, w czym nie jest bynajmniej wyjątkiem wśród wybitnych pisarzy naszych i obcych. Jeśli w podobny sposób darzy jakiś naród szczególną sympatią, to właśnie Rosjan i ich bliższych i dalszych pobratymców: Kozaków i Białorusinów. W twórczości jego łatwiej dosłuchać się ech wielkiej literatury rosyjskiej, od Gogola poprzez przede wszystkim Tołstoja aż do Pasternaka, niż polskiej. Pisuje często do czołowych czasopism tzw. białej emigracji i jego, zdaniem znawców, doskonały język rosyjski nie zawiera więcej polonizmów niż bujna, językowo nadto rozczochrana polszczyzna - szpetnych rusycyzmów i rutenizmów.


Dwa lata temu w Kaliforni zadeklarowałem się jako defector zza żelaznej kurtyny. Umyślnie podałem prasie swój adres i numer telefonu. Telefon nie przestawał dzwonić. Jako jeden z pierwszych zadzwonił doktor Z. Doktor Z. przeżył wojnę w Rosji. Był okręgowym weterynarzem, obsłu giwał dziesiątki kołchozów. Był przenoszony z jednego okręgu do drugiego, wiele rzeczy widział. Po wojnie udało mu się wrócić do Polski, a potem wywędrować do Stanów Zjednoczonych. Opowiadał mi o ko munizmie lat czterdziestych, a ja jemu o komunizmie lat sześćdziesią tych. Wszystko się nam zgadzało co do joty. I choć doktor Z. jest ode mnie starszy o jakieś trzydzieści lat, nie zauważyłem między nim a sobą żadnej tzw. generation gap. Rozumieliśmy się doskonale.

Początek strony
JSN Boot template designed by JoomlaShine.com