…Jestem za ścisłością, gdyż wydaje mi się, że jedynie prawda jest ciekawa. Ale jednocześnie prawda jest z reguły bardziej bogata i wielostronna, i barwna, niż wykoncypowane jej przeróbki. Józef Mackiewicz

(…) patriotyzm narodowy, patriotyzm doktryny i patriotyzm pejzażu. Narodowy interesuje się tylko ludźmi zamieszkującymi dany pejzaż, ale nie pejzażem. Doktrynalny, ani ludźmi ani pejzażem, tylko zaszczepieniem doktryny. Dopiero patriotyzm pejzażu [...] obejmuje całość, bo i powietrze, lasy, i pola, i błota i człowieka jako część składową pejzażu. Józef Mackiewicz.

Są publikacje, które, naszym zdaniem, nie powinny zostawać bez uwagi, chociażby nawet spóźnionej. A szczególnie, jeżeli ich treści poprzez mnogość słów, rzekomo wymownych statystyk, w oparciu o stereotypowe, już ugruntowane na poziomie masowej świadomości myślenie, próbują przemycać do naszych umysłów kolejne mylące i  nie oparte na prawdzie informacje.

Odkłada się to w naszej świadomości następną warstwą ciężkiego „żużlu”, utrudniającego swobodę niezależnego myślenia, z którego następnie wynika nasza postawa i działanie.  Mamy tu na myśli publikację Mariusza Antonowicz Quo Vadis Wileńszczyzna? (Imię i nazwisko autora oraz tytuł publikacji podajemy w ślad za Bernardinai.lt).

Już wyniesienie do tytułu określenia „Wileńszczyzna” jest wielce wymowne. Nie jest to bowiem żadna nazwa historyczna, a jedynie powołane do życia i ugruntowane w czasie przeciągającej się żeligowskiady określenie w okresie po inkorporacji tzw. Litwy Środkowej do Polski.
(…)Słowo Wileńszczyzna pojawiło się w latach dwudziestych ubiegłego - XX wieku. (…)Ale obok była używana nazwa - Ziemia Wileńska, która jest bardziej dostojna, chociaż również nieautentyczna. Prof. Leszek Bednarczuk. Wileńszczyzna, Litwa Środkowa,Ziemia Wileńska. Nasz Czas 10/2005(660).

Patrząc więc wstecz, nie trudno dziś pojąć, dlaczego w przeddzień ogłoszenia Niepodległości Litwy tak intensywnie z poparcia władz sowieckich, przywracano do życia i eksploatowano słowo „Wileńszczyzna”, nie jako znak wspólnoty z Litwą, a  odrębności nie do pogodzenia. Niebawem więc pojawia się zespół o tej nazwie, a „my Polacy z Wileńszczyzny” zaczęło rozbrzmiewać na każdym niemal kroku. Na łamach „Czerwonego Sztandaru” powyższe słowo przybrało wręcz oficjalną nazwę terenu. Dziś „tradycję” tego nazewnictwa kontynuuje Akcja wyborcza i jej „Tygodnik Wileńszczyzny” oraz „Kurier Wileński” (były „Czerwony Sztandar”), „Magazyn Wileński” oraz tygodnik i radio „Znad Wilii”.

Autor kilkakrotnie i w różnych przypadkach krąży wokół słowa „kultura polska”, „inteligencja polska” i że (...)Lietuvos lenkai turi sukurti patrauklią, aukštos kokybės lenkų kultūrą, chociaż z góry wiadomo, iż nie jest to możliwe. Trudno sobie wyobrazić, jak na litewskiej ziemi, pod litewskim niebem, w litewskim krajobrazie i atmosferze litewskiej tradycji może powstać wysokiej jakości kultura polska. Kto ją stworzy i na jakim gruncie ma być ona oparta?

Tu powstała kultura z sedna i treści zawsze będzie litewska, co wcale nie znaczy, iż niektóre jej formy nie mogą być wyrażane w języku polskim, jak np. poezja czy proza. Zresztą jest to powszechnie uznawana praktyka światowa – dorobek kulturalny poszczególnych twórców, niezależnie w jakim języku mówią czy piszą, należy przede wszystkim do kultur narodów i państw, na terytorium których powstaje.

Przytoczone na wstępie mackiewiczowskie pojęcie patriotyzmu krajobrazu, jako najgłębszego wyrazu przywiązania i miłości do swego kraju, jak nam się zdaje, jest jedynym fundamentem, na gruncie którego może powstać i się rozwijać regionalna polskojęzyczna kultura. Natomiast w oparciu o tzw. Kartę Polaka, „Wileńszczyznę”, symbole i znaki sąsiedniej Polski czy używanie podwójnych imion i nazwisk w takiej formie jak w Polsce – żadna regionalna kultura powstać nie może, bo są to podstawy sztuczne, antyobywatelskie i niezwykle upolitycznione, będące  jedynie wyrazem typowego płytkiego doktrynalnego patriotyzmu na pokaz, na potrzebę chwili, na zamówienie partii czy grupy osób.

Nie wiemy - przez przypadek czy też rozliczając na przyszłe poparcie ze strony nauczycielstwa autor  tylko półgębkiem  mówi o roli polskojęzycznego szkolnictwa i tzw. „Macierzy Szkolnej” w dziele kształtowania i utrwalania obecnej sytuacji w środowisku Litewskich Polaków.

Polskojęzyczne szkoły bez wątpienia mogłyby być elementem różnorodności, ubogacającym krajobraz Litwy i miejscem wychowania lokalnych patriotów, broniących kraj przed niewybrednymi wypadami, również ze strony Polski. Niestety w atmosferze pogardy wobec kraju zamieszkania i obywatelstwa, nadmiernie wyizolowane i upolitycznione, działające od prawie ćwierć wieku na potrzebę zorganizowanej pod pozorem partii grupy, przy obecnych programach - tej wdzięcznej misji nie pełnią i pełnić nie będą w najbliższej przyszłości. W takich warunkach nie może dorastać żadna rodzima inteligencja, ani się tworzyć  żadna regionalna kultura. Dlatego warty odnotowania jest fakt, iż za minione 15 lat wśród nauczycielstwa polskojęzycznych szkół nie zaistniał publicznie ani jeden przypadek niezależnego myślenia czy innej oceny rzeczywistości. W tym też leży ogromna zasługa satelickiej wobec Akcji organizacji, występującej  pod sztandarem tzw. Macierzy Szkolnej, której dotychczas przewodzą i nadają ton działacze jeszcze z okresu minionej sowieckiej epoki.

Zresztą przesłany do Ministerstwa Oświaty i Nauki w trakcie dyskusji nad programami nauczania  zbiorowy protest polonistów wyższych uczelni Wilna przeciwko włączaniu do programów dorobku naszych rodzimych polskojęzycznych pisarzy z Litwy - jest najbardziej wyrazistym dowodem niezrozumienia kulturotwórczej misji inteligencji i całkowitego jej braku. A poparcie takiej deklaracji przez tzw. „Macierz Szkolną”, która jednoczy ogół nauczycieli szkół z polskim językiem nauczania, jedynie dodatkowo uwypukla tragizm sytuacji, która owocuje i będzie owocowała odpowiednimi postawami swoich wychowanków.

Wynika więc najprostsze pytanie – dlaczego i w jakim celu w szkołach, utrzymywanych z budżetu państwa, za wiedzą rządzących, zaszczepia się młodzieży  postawy i nastroje, o których powyżej, a które będą negatywnie owocowały przez długie kolejne lata ze szkodą dla państwa i samych wychowanków? Przy tym sytuacje nie ulega zmianie niezależnie od tego, które ugrupowanie sprawuje w kraju władzę – tzw. lewi czy tzw. prawi.

Miejscem, gdzie mogą wykiełkować elementy współczesnej propaństwowej wspólnoty i polskojęzycznej regionalnej kultury litewskiej, jak nam się zdaje, jest aktualnie środowisko Litewskich Polaków, zdobywających wykształcenie w wileńskich i podwileńskich szkołach z litewskim językiem nauczania. Pro obywatelskie wychowanie i postawy, wyższy poziom nauczania oraz znacznie słabsze upolitycznienie tych placówek, może być z czasem owocnym ku temu gruntem pod warunkiem, iż poniektóre szkoły odważą się na zapoznanie swoich wychowanków z podstawami gramatyki języka polskiego i dorobkiem wcześniejszych pokoleń Litewskich Polaków.

Zresztą nie tylko język nauczania, jako jeden z elementów kultury, kształtuje osobowość młodego człowieka. Trzeba pamiętać, iż  rosyjskie (carskie) szkoły w końcu XIX i na pocz. XX w. przygotowały większość przyszłych przywódców, działaczy i twórców Litwy.

Natomiast na tle porównań z innymi narodami, które są dla nas przykładem obywatelskich państw prawa i demokracji, niezwykle wyraziście widać, jak niewydajny i ciężko chory jest system oświaty naszego kraju, w znacznym też stopniu zniekształcony kalkowaniem  sowieckich wzorców oraz naciskami sąsiednich państw, który to od dzieciństwa, od przedszkola i szkoły buduje odosobnienie i podziały kolejnych pokoleń obywateli Litwy. Dziś mamy szkoły z litewskim, polskim, rosyjskim, żydowskim i białoruskim językami nauczania. Niebawem widocznie  wzorem powyższych zaczną działać przedszkola i szkoły arabskie. Każdy rodzaj tych  szkół, utrzymywanych kosztem państwa, ma w znacznym stopniu różne programy, różnie interpretuje historię, tworząc wyizolowane, nie kontaktujące ze sobą grupy młodzieży. Upolitycznienie tych szkół przez aktualnie rządzące zorganizowane grupy, występujące pod szyldami partii politycznych, łoży się dodatkowym ciężarem na działalność placówek oświatowych.

Stany zjednoczone, Wielka Brytania, Francja czy Niemcy nie mogą sobie pozwolić na tak drogi i tak nieefektywny system oświaty, a dlatego nie tworzą szkół meksykańskich, tureckich, arabskich, polskich, rosyjskich, żydowskich czy litewskich. Wszystkie dzieci uczą się w państwowych szkołach w języku państwowym razem - w poczuciu wspólnoty i odpowiedzialności za losy swego kraju, mając stąd szerokie na całe życie kontakty i przyjaciół w różnych środowiskach. I takie szkoły, w odróżnieniu od naszych – stale wybrzydzających, niezadowolonych i protestujących, mają w zasadzie jeden problem – w  jaki sposób zabezpieczyć jak najwyższy poziom nauczania.

Natomiast poza szkołą państwową działa szeroka sieć szkół i szkółek prywatnych, sobotnio – niedzielnych, parafialnych, kościelnych i cerkiewnych, zespołów, chórów, grup zainteresowań, gdzie za własne pieniądze obywatel może się uczyć sam i uczyć swoich dzieci języków i wszystkiego, czego tylko dusza zapragnie.

Dziś co najmniej śmiesznie wygląda, gdy zorganizowane grupy „obrońców polskości” domagają się, aby państwo litewskie zmuszało dzieci pogłębiać wiedzę z języka polskiego poprzez nauczanie wszystkich przedmiotów w języku polskim i wprowadziło obowiązkowy egzamin państwowy z tego przedmiotu. Po pierwsze jest to niepraktyczne i utrudnia absolwentom tych szkół konkurencję na krajowym rynku pracy, po drugie – dla znacznej części napływowej ludności na podwileńskich terenach język polski nie jest językiem ani ojczystym, ani  domowym.

Zresztą mówiąc o eksploatowanych na cele propagandy tzw. problemach Litewskich Polaków, które niczym się faktycznie nie różnią od problemów stricte Litwinów, trzeba sobie uświadomić, iż wszystko to jest sztuczne i wymyślane, ewentualnie głębiej nieprzeanalizowane, a jedynie przez niektórych autorów bezmyślnie i nieodpowiedzialnie powtarzane jako utarte slogany (Net ir išsprendus asmenvardžių ir kitus panašius klausimus …). Wymownym wielosłowiem o nadpisach, nazwiskach, literach alfabetu itd., itp., tradycyjnie staramy się zagadać i ukryć temat i problem podstawowy i w zasadzie jedyny – o stosunku Litewskich Polaków wobec państwa – Republiki Litewskiej i swojej Ojczyzny.  Przy kardynalnej zmianie tego nastawienia, kiedy na planie pierwszym będzie nam przyświecał obywatelski interes i obowiązek umacniania państwa, kiedy podwileński region zostanie wyzwolony spod wewnętrznej okupacji zorganizowanych grup, występujących pod szyldem partii i organizacji „obrońców”, cały szereg propagandowych „problemów” po prostu zniknie z porządku dziennego.

Co więcej, np. pisownia imion i nazwisk Litewskich Polaków z użyciem znaków  alfabetu języka litewskiego jest, naszym zdaniem, dobrym sposobem, zapobiegającym zamieszaniu i myleniu pojęć między Litewskim Polakiem (polskojęzycznym Litwinem) i mieszkańcem sąsiedniej Polski oraz znakiem naszej tożsamości, jak też pomostem do historycznej pamięci, kiedy to imię „Litwin”, niezależnie od używanego języka, zawsze było oznaką dodatniego wyróżnienia osoby. (…) A ten X lub Y czy to człowiek pewny? – Taaak! To przecież Litwin”. Józef Mackiewicz. O pewnej, ostatniej próbie i o zastrzelonym Bujnickim).  Jest to też jedna ze ścieżek do odbudowywania naszej obywatelskiej i ludzkiej godności, dziś pognębianej przez półświatek na jego doraźne potrzeby.

W odróżnieniu od autora publikacji nie można, naszym zdaniem, w najbliższym czasie liczyć, iż inaczej, bardziej odpowiedzialnie i w interesie państwa mogą zadziałać i zaczną działać poszczególni politycy oraz partie polityczne, co mogłoby wpłynąć na zmianę sytuacji w regionie wileńskim. Jest to bowiem postsowieckie pokolenie polityków, którym wyraźnie brakuje odpowiedzialności, a prospołeczne myślenie i działanie coraz częściej zastępują czczą demagogią. Nie zapominajmy też, że znaczna ich część, jeżeli nie większość, jest powiązana z działaczami Akcji więziami personalnymi, zawiązanymi w trakcie realizacji różnych konszachtów, związanych z parcelacją ziemi pod Wilnem. To oni wspólnie nie dopuszczają, aby w nagłaśnianym przez wiele lat temacie zwrotu ziemi, nie dokonano głębszej analizy czy rewizji.

Przed wielu laty, kiedy to po raz pierwszy konserwatyści i liberałowie  tworzyli precedens włączania  Akcji Wyborczej w skład stołecznej koalicji rządzącej przyszło rozmawiać z ówczesnym liderem liberałów. Znając tą grupę osób „od podszewki” próbowaliśmy uświadomić  Eugenijusa Gentvilasa odnośnie wynikających stąd zagrożeń i konsekwencji. Niestety, pozostał nieugięty, twierdząc, iż jest to wyjątkowo dobry i pewny  partner polityczny.

I tak to zostało do dziś, o czym świadczy chociażby obfite finansowanie z budżetu państwa wyżej wymienionych pism i radia „Znad Wilii” , które przez bite piętnaście lat uprawiały propagandę Akcji Wyborczej, jednostronność  której nosiła  znamiona regionalnego terroru informacyjnego. Nie mówiąc o wykorzystywaniu powyższej zorganizowanej grupy osób do odwracania uwagi obywateli od rzeczywiście złożonych problemów państwa, do zwiększania aktywności wyborców w czasie wyborów prezydenckich, w celu ich sfinalizowania już w pierwszej turze itd. itp.

Rzeczywiście, jest to niezwykle wygodny partner dla postsowieckiego skostniałego systemu politycznego, który w oczach swego elektoratu dzięki układom z politykami rządzących partii i na szeroką skalę  zorganizowanej propagandzie za pieniądze  podatnika,  nadal uchodzi za  „patriotycznego obrońcę” interesów Litewskich Polaków. Gdyby był on niewygodny dla tego układu – dawno by już po nim nie byłoby nawet śladu.

A tak patrząc z pozycji wspólnego mianownika na te sztuczne problemy z używaniem znaków alfabetu, nadpisów, podwójnych nazwisk w dowodach osobistych, z podziałami w systemie oświaty, powołaniem departamentu, w celu izolacji tzw. mniejszości narodowe od udziału w ogólnokrajowych programach kultury, na popieranie i obfite finansowanie działalności Akcji Wyborczej i schlebiających jej środków masowego przekazu jak też na zaniżanie progu wyborczego dla sojuszu „Вместе мы сила” - aż się ciśnie na usta fragment starej anegdoty:

- Dla jakiego to służy kraju?
- Я не знаю!

Ćwierćwiecze doświadczeń dowodzi również, iż powtarzanie przez autora publikacji wyświechtanego twierdzenia o tym, iż Litewscy Polacy mogą i powinni być pomostem między Litwą a Polską, brzmi niepoważnie, jest mylące i wymyślane, jak się zdaje, przez warszawską „Wspólnotę” na potrzebę prania pieniędzy w ramach „biznesu polonijnego” w krajach, gdzie mieszka polskojęzyczna ludność. Budowa tzw. domów polskich w Wilnie i na Białorusi jest temu wzorzystym przykładem.

Litewscy Polacy przy zmianie nastawienia wobec własnego kraju, przy odpowiednim poziomie wykształcenia, korzystając ze znajomości obu języków, mogą oczywiście sprzyjać rozeznaniu litewskiego i polskiego rynków, występować w roli tłumaczy czy przewodników po labiryntach prawa i układów.  Natomiast w aktualnych warunkach, w  krajach, gdzie nie było lustracji i de sowietyzacji, tzw. mniejszości narodowe mogą i będą raczej, jak dowodzi praktyka, łatwym instrumentem do wzniecania konfliktów i nieporozumień, wykorzystywane przez krajowych i polityków z Polski jedynie w roli przedmiotu i obiektu ich propagandowych akcji. Zachowanie się oraz gromkie wypowiedzi w czasie wizyt na Litwie D. Tuska, B. Komarowskiego czy R. Sikorskiego, po których zresztą już ślad zaginął, jest temu dowodem.

Natomiast  niedawna nieoficjalna wizyta w Wilnie niejakiego Marka Kuchcińskiego,  posła z zaledwie średnim wykształceniem i praktycznym doświadczeniem w dziedzinie hodowli ogórków i pietruszki, który z progu i z niezwykłym tupetem pouczał, jak mamy żyć w swoim kraju i w jaki sposób ma być zorganizowany krajowy system oświaty, nie tyle ośmiesza klasę polityczną współczesnej Polski, co obrazuje jej stan faktyczny, ale też dowodzi, iż nadal będziemy wykorzystywani raczej do rozchybotania, a nie do budowy pomostów.

Zresztą we współczesnej europejskiej praktyce nie są znane przykłady, aby dzięki tzw. mniejszościom gdziekolwiek polepszyły się stosunki międzypaństwowe. O dobre stosunki między sąsiednimi państwami winni z obowiązku zadbać reprezentanci naszego państwa i dyplomaci. A na sam przód co najmniej powinni odważyć się godnie a stanowczo przypomnieć gościom z sąsiedniego kraju, iż Litewscy Polacy nie pochodzą z Polski, są obywatelami Litwy i zgodnie z art. 2 i 55 Konstytucji Republiki Litewskiej należą do Narodu Litwy. A dlatego twierdzenie o tym, iż buvo pažadėtos Lenkijai – originali asmenvardžių rašyba, dvikalbiai gatvėvardžiai, platesnis lenkų kalbos vartojimas viešajame gyvenime – jedynie dowodzi braku dojrzałej politycznej kultury i godności własnej oraz głębszego rozeznania w powyższym temacie wśród polityków naszego kraju. U autora publikacji – widocznie również.

Litwa, w odróżnieniu od Polski, nie ma żadnych długów, a jedynie ogromne historyczne zasługi wobec sąsiedniego kraju. Tym niemniej pozostaje jedynym państwem, wobec którego politycy i działacze z Polski nadal wysuwają niekończące się pretensje, tym samym zatruwając życie i Litewskim Polakom. I to widocznie będzie trwało, aż krajowi politycy wyzbędą się kompleksu biednego i wszystkiemu  winnego młodszego brata.

I są to tematy, nad którymi trzeba dyskutować, chociaż - co wynika również z treści ww. publikacji – stadne myślenie zdominowało świadomość Litewskich Polaków.

Gorzej natomiast jest, gdy autor ima się tematów, które osobiście nie zgłębił, a szczególnie gdy świadomie upowszechnia nieprawdę - z woli własnej czy też na zadanie starszych kolegów. Bowiem zasiew nieodpowiadającej rzeczywistości informacji jest wyjątkowo niebezpieczny dla początkujących publicystów i działaczy nie tylko z tego powody, iż jedynie prawda jest ciekawa, ale przede wszystkim dlatego, iż  zmusza ona autora  do trwania w zakłamaniu, nie dając  wykroczyć poza jego ramy i na szersze a niezależne spojrzenie na świat.

Do takiej nieprawdziwej informacji należy twierdzenie, iż kulturalna działalność Związku Litewskich Polaków ustała w roku 2000 w wyniku personalnych ambicji. Trudno zrozumieć pokrętność myśli autora, ale nocne bandyckie zniszczenie siedziby Związku i redakcji pisma „Nasza Gazeta” w marcu 2000 roku, metodą „nieznanych sprawców” - żywcem wziętą z okresu „żeligowskiady” - nie da się uznać za dyskusję i ambicjonalne spory. Dalsze napady już w biały dzień, prowadzone pod osobistym nadzorem Z. Balceviča – sygnatariusza, ale też byłego koordynatora sowieckich służb w Wilnie, w tym KGB – były nie mniej wymowne i również nic wspólnego z cywilizowaną dyskusją nie miały.

Powyższy działacz, jak wiadomo, w okresie przełomowym był redaktorem naczelnym „Czerwonego Sztandaru”, poprzez łamy którego „przygotowywał” Litewskich Polaków na spotkanie Niepodległości Litwy. I robił niezwykle umiejętnie z naszymi umysłami i duszami to, co hitlerowcy robili z organizmami biologicznymi. Jest to ocena nie nasza, a niedawno zmarłego pisarza, urodzonego wilnianina Tadeusza Konwickiego. Czy obronę dorobku redakcji przed takim osobnikiem, prowadzącego za sobą agresywną grupę, aby niszczyć i rozprawiać się z tymi, którzy nie popierały Tomaševskiego i jego otoczenia, można uważać za przerost ambicji czy też za obywatelski i ludzki obowiązek? Zresztą niebawem potem tenże Balcevič w nagrodę z ramienia Akcji Wyborczej przez wiele lat piastował wysokie stanowisko w wileńskim powiecie i się zajmował zwrotem – niezwrotem ziemi.

Dziś, jak podaje autor, wraz  z Č. Okinčicem prowadzi rzeczowe dyskusje (…viena iš nedaugelio išimčių buvo Lenkų diskusijų klube vykusi diskusija…) w klubie „polskim”, już w roli niezależnego działacza, który krytycznie ocenia Tomaševskiego, a z którym rzekomo nigdy nie miał nic wspólnego.

To samo dotyczy zaznaczonej przez autora rzekomej niezależności radia „Znad Wilii” i jej właściciela Č. Okinčica, który publicznie głosił, iż jest niezwykle zadowolony i szczęśliwy ze „zwycięstw” Akcji wyborczej, był architektem sojuszu „Вместе мы сила”, uczestniczył z Tomaševskim w tzw. mostach telewizyjnych Wilno – Warszawa, skarżąc światu rzekomo niewłaściwą politykę władz naszego kraju wobec Litewskich Polaków, publicznie oskarżał Degutienė o skrajni nacjonalizm z tego powodu, iż nie zaprosiła Tomaševskiego do rządzącej koalicji. Przyjaźń i gorące poparcie nie ustało nawet wtedy, kiedy jednocześnie z nim Tomaševskiemu doradzał zawodowy major KGB Balakin, będący też  reprezentantem tzw. Akcji wyborczej Polaków (!?) na Litwie w stołecznym samorządzie. I to trwało przez piętnaście minionych lat aż do roku 2014 włącznie!

Naszym zdaniem – o ile Z. Balcevič „przygotowywał“ i poprzez łamy „Czerwonego Sztandaru“ na długie lata do przodu zrobił z naszą świadomością to, co hitlerowcy robili z organizmami biologicznymi, o tyle Č. Okinčic, będący doradcą prezydentów i premierów w tematach „polskich” od roku 1997 do dziś,  przy udziale środków masowego przekazu, wraz z Tomaševskim i Balcevičem, dokończył dzieła, cofając środowisko Litewskich Polaków w rozwoju, doprowadzając do skrajnego zubożenia myśli, pełnej gettyzacji i niemal całkowitego zaniku działalności kulturotwórczej. I jest to, jak nam się zdaje, proces nieodwracalny.

I dlatego co najmniej dziwnie wygląda eksponowanie przez autora postaci niejakiej Mackevič, jakoby mężnie przeciwstawiającej się  polityce Akcji wyborczej w Solecznikach, przy jednoczesnym bałwochwalstwie i bicie pokłonów architektom tej polityki. I skąd te zdziwienie, że w polskojęzycznych szkołach popularny jest Putin, jeżeli ma się przed sobą osobę, wspierającą i propagującą sojusz pt. „Вместе мы сила”?

Podobnie nie odpowiada rzeczywistości informacja autora o „niezależności” pisma „Znad Wilii”, które do niedawna było wydawane i rozpowszechniane przez R. Mečkovskiego głownie w Polsce.

Kiedy przed paru laty przez przypadek trafiło nam pismo do rąk – doznaliśmy niezwykłego zaskoczenia. Było ono tak antypaństwowe i tak anty litewskie, że trudno sobie wymyślić coś gorszego, mającego wpływ na formowanie opinii społecznej o naszym kraju w sąsiedniej Polsce. Każde  najbrzydsze i najbardziej zakłamane poczynanie Akcji wyborczej było skrupulatnie odnotowane i przedstawione  niemal jak czyn bohaterski! I to robiła osoba, mianująca się  inteligentem i intelektualistą - za duże pieniądze, pobierane z budżetu Litwy!

I aby zrozumieć tak kardynalne zmiany w poczynaniach „gorącego patrioty” trzeba było się cofnąć aż do okresu jego pracy w „Czerwonym Sztandarze”, kiedy jedynie jemu, jak twierdził publicznie, sowieckie służby zaufały oprowadzanie po Wilnie zagranicznych turystów. Stąd widocznie mogła wynikać łatwość powołania wraz z Č. Okinčicem jeszcze w czasach sowieckich pisma „Znad Wilii”, nieutrudnionego jego przemycania przez granicę, goszczenie na paryskich salonach u J. Giedroycia, natychmiastowe i gorące poparcie napadów Akcji wyborczej na Związek i jego redakcję w roku 2000 oraz powyższe treści pisma.

Tyle lat minęło, a jednak czym skorupka nasiąknie za młodu – tym  - wcześniej czy później  - jednak trąci. I nie da się tego ukryć, nawet jeżeli autor publikacji nieustannie będzie wynosił pod niebiosa cudowne stroje nagich królów.

Ludzie mogą  się mylić. I dlatego również ww. Balcevič, Okinčic, Tomaševski, Mečkovski, Peško, Mackevič, Kvetkovskij i im podobni mają prawo przyznać się do winy, wyrazić skruchę i prosić o przebaczenie. Czy im w ogóle można uwierzyć i czy społeczeństwo uwierzy – to zupełnie co innego. Ale na pewno powinni to zrobić oni sami. Bo nieudolne ich wyręczanie z tego obowiązku i „wybielanie” przez autora publikacji nie tylko nie zmienia sytuacji na lepsze, a wręcz przeciwnie – jedynie poszerza krąg zakłamania i nie pozwala zacząć nadrabiać straty.

Norime sukurti Lietuvos lenkų diskusijų platformą, kurioje gimtų naujos Lietuvos lenkų padėties bei lenkų-lietuvių santykių gerinimo idėjos – twierdzi autor.  Tym niemniej pierwsze spotkanie w klubie prowadzi  oficjalnie uznany rezerwistą  KGB A. Valionis, a następne powyżsi Balcevič i Okinčic w warunkach, gdy Konstytucyjny Sąd Litwy uznał KGB za organizację przestępczą. I to od powyższych osób organizatorzy dyskusji oczekują nowych idei?!

Tym bardziej, iż minione ćwierćwiecze ponad dobitnie wykazało, iż przewodnią ideą wszystkich naszych poczynań winna być myśl Tadeusza Wróblewskiego prawie przed wiekiem skierowana do Litewskich Polaków, iż (…)przy rozważaniu wszystkich spraw politycznych, a w tej liczbie społeczeństwa polskiego, kierować się wyłącznie i jedynie podług sprawdzianu interesu i korzyści całego kraju (Z listu Tadeusza Wróblewskiego do Ludwika Abramowicza z dnia 25 maja 1918 r.).

Szczególnie obecnie,  jest to, naszym zdaniem, jedyna droga do zachowania naszej tożsamości i zostawienia po sobie śladu kulturotwórczego w naszej Ojczyźnie, Litwie.  Winniśmy widzieć  naszą przyszłość  na tej ziemi nie (,,,)iš lenkų bendruomenės perspektyvos, tym bardziej, że taka obywatelska wspólnota jeszcze nie istnieje, o czym świadczą wieloletnie nieprzerwane rządy układu Okinčic – Tomaševski – Balcevič,  a z perspektywy państwa, jako jej obywatele. Z  takiej perspektywy roztacza się zupełnie  inny, bardziej szeroki  i  jasny widok oraz nieograniczone pole do działania dla wielu kolejnych pokoleń.   Wtedy  też pytanie Quo Vadis Wileńszczyzna?  - traci jakikolwiek sens. Pójdziemy tam, dokąd Litwa pójdzie.

I na koniec kilka słów o naszym imieniu – Polakach, Litewskich Polakach, polskojęzycznych Litwinach.  Jeżeli uważamy siebie za ludność miejscową, tubylczą od wieków, od wielu pokoleń mieszkającą na Litwie – źródła historyczne i logika niezależnego myślenia prowadzą do jednego wniosku – jesteśmy polskojęzycznymi Litwinami.  I są to skutki procesów historycznych, wynikających z bytu Rzeczpospolitej Obojga Narodów, gdzie szczególnie w drugiej połowie XIX i w okresie międzywojennym na terenie objętym żeligowskiadą, nasiliły się procesy polonizacyjne. Zresztą jeszcze w okresie międzywojennym (…)aż do drugiej wojny światowej białoruski był językiem chłopów, poczynając już od dziesiątego kilometra za miastem (Barbara Toporska. Polityka polska wobec Białorusinów).

W latach 90 – tych i do końca XX wieku znaczna część rejonu solecznickiego i wileńskiego również mówiła wyłącznie po prostemu, a niektóre szlaki tego powszechnie używanego języka  ciągnęły aż do rogatek Wilna poprzez Ławaryszki i Mickuny, Szumsk, kienę i Pakienę, Miedniki i Rukojnie, Turgiele i Rudaminę, Soleczniki i Jaszuny.  Dziś ta ludność, a szczególnie młodsze pokolenie w pewnym stopniu mówi po polsku, chociaż nadal nie jest to jej  język domowy. (…)Wielu uczonych litewskich, a między innymi i profesor Michał Romer w rozmowie ze mną, wskazuje, że proces ten jest dawno już zanotowany. Rzekomo ludność litewska nigdy nie ulegała bezpośrednio polonizacji. Najpierw się rutenizowała, a dopiero wtórnie polonizowała (Józef Mackiewicz. Wyjaśnić sprawę „tutejszych”).

Trzeba też pamiętać, iż w wyniku powojennej ewakuacji polskojęzycznej  ludności  z Litwy do Polski, dziś w niektórych dzielnicach nie ma praktycznie nikogo, kto by mógł się wykazać się wcześniejszym, niż powojennym dowodem zamieszkaniem w tym terenie. Dla przykładu ludność Szumska, Kowalczuk, Kosin, Miednik jest  w absolutnej większości napływowa – z Zachodniej i Wschodniej Białorusi.

Zachowanie takiej  ludności  i jej wartości świetnie odnotował w książce „Szczenięce lata” Melchior Wańkowicz.  Pan (władza) mógł bezkarnie z chłopem robić to, co tylko wolał, a bicie do krwi było  uważane za zaszczyt i wyróżnienie. Natomiast szczytem marzeń  - być jak pan - Polakiem i katolikiem.  I z tą tradycję i atmosferą ze  „Szczenięcych lat” stykamy się w tym terenie do dziś na każdym niemal kroku. Zresztą książka jest cenna  również z tego powodu, iż są tam odnotowane zupełnie odmienne tradycje i zwyczaje na Litwie - na nieistniejącym już dziś dworze Nowotrzeby w okolicy Kowna.

Kim więc są oni dziś ci najbardziej wierni wyraziciele stadnego poparcia układu Tomaševski – Okinčic - Balcevič, aktywnie uczestniczący w mityngach i akcjach protestu – za nazwiska jak w Polsce, za wprowadzenie polskich liter do litewskiego alfabetu, za nauczanie w szkołach wyłącznie w języku polskim?  Starsze pokolenie tej napływowej ludności na powyższe pytanie odpowiada zgodnie z nakazem lokalnej władzy i swoim dążeniem jednoznacznie:

- Мы паляки.

Ale od nich też można by było dziś widocznie usłyszeć i inne stwierdzenie, gdyby przez ćwierć wieku nie byli pozostawieni na łaskę i niełaskę powyższego i podobnych układów.

Z tej napływowej masy ludności co i raz wynurzają się osobnicy, którzy w odróżnieniu od swoich dziadów i ojców jako  pierwsi zaczęli mówić i pisać po polsku, ale z niezwykłym tupetem i głośno twierdzą o swojej  rzekomo  polskości, wywierając znaczący wpływ na sytuację miejscowych Litewskich Polaków.  Takimi byli J. Ciechanowicz (Tichonowicz) oraz cała masa dyrektorów i nauczycieli szkół, skierowanych z Białorusi na Litwę przez sowieckie instytucje i służby na potrzeby rozwoju polskojęzycznego szkolnictwa w latach pięćdziesiątych ubiegłego wieku. Takim też są bracia Anton i Aleksandr Radczenki  oraz  Č. Okinčic.

Sądząc na podstawie źródeł pisanych i w szczególności  twórczości cytowanego na wstępie Józefa Mackiewicza, takie nazwiska nosiły jedynie działacze o antypolskich i antylitewskich nastrojach, uczestniczące w prześladowaniu  tutejszej ludności – Iwan Raczenko, pochodzący z Pskowa upołniomoczennyj NKGB w podwileńskiej Rudaminie, czy Fabian Okinczyc, faszyzujący białoruski nacjonalista, agent sowieckiego GPU, potem hitlerowskiej SD, redaktor pisma  „Nowy Szljach” i założyciel partii białoruskich hitlerowców, który w czasie wojny wydawał w Mińsku księży z Litwy w ręce Gestapo.

Przed kilku laty zapytaliśmy jednego z Radczenków – za kogo więc siebie uważają – są Rosjanami, Białorusinami, Litewskimi Polakami czy polskojęzycznymi Litwinami? Odpowiedział, iż jest  on „prosto Polak” . Nie dziwi więc, iż  „prosto Polakom” dobrze jest w towarzystwie z Tomaševskim, Balcevičem, Pešką, Mackevičem i im podobnymi – bo chcą za każdą cenę i bez żadnych skrupułów utwierdzić na naszej ziemi. A i ich jednopokoleniowa wizja, nie obciążona odpowiedzialnością społeczną i pamięcią historyczną -  dobrze temu służy.

Natomiast sądząc z treści publikacji oraz nazwiska autora, możliwie jest on również „prosto Polakiem”. Stąd widocznie wynika daleko idąca zbieżność jego poglądów z pomysłami zorganizowanej grupy, zwanej Akcją wyborczą.

Ryšard Maceikianec

Początek strony
JSN Boot template designed by JoomlaShine.com