„…nasz stosunek do sąsiadujących z nami narodów: pełen pogardy, wyniosłości i niewiedzy. Niepodległa Ukraina jest dla naszej przyszłości ważniejsza niż przystąpienie do NATO. Bo bez Ukrainy Rosja nigdy nie będzie państwem imperialnym. Tymczasem społeczeństwo polskie prezentuje światu, gdzie może, antyukraińskie fobie. Jerzy Giedroyc.

Tuz przed i po zawarciu Unii Lubelskiej terytoria Wielkiego Księstwa Litewskiego, należące dziś do Ukrainy, znalazły się pod zarządami możnowładców ówczesnego Królestwa Polskiego, którzy nabywać ziemię na terytorium WKL do Unii nie mieli prawa. O ile Witold Wielki i jego następcy na tych odległych od stolicy terytoriach rządził na zasadzie znanego powiedzenia - leben und leben lassen (żyć i pozwolić żyć innym), o tyle polscy pounijni możnowładcy uważali Rusinów raczej za „pospólstwo”,  „czerń” i „bydło”.  Ludność ziem ukraińskich była ciemiężona i zmuszana do ponadludzkiej pracy na rzecz szlachty i magnatów, którzy posiadali olbrzymie latyfundia z tysiącami poddanych. Ogółem zaledwie kilkanaście rodów magnackich było w posiadaniu ponad 80% ziem ukraińskich objętych tak zwanym rejestrem podymnym.

W wyniku szczególnego ucisku,  nieuszanowania kozackich obyczajów i tradycji oraz przejęcia na własność absolutnej większości  urodzajnych ziem z ludźmi – w kilkadziesiąt lat po zawarciu Unii zaczęły na tym terenie wybuchać niekończące się bunty kozackie przeciwko „Lachom”. Do pierwszego poważniejszego buntu chłopsko – kozackiego  pod przywództwem Pawła Pawluka doszło w 1637 r, który po roku został krwawo stłumiony.

Po kapitulacji buntu pod przywództwem Pawluka w kilka miesięcy później wybuchły walki  rusińskiego oporu   pod wodzą Jakuba Ostranicy i Dymitra Huni. Stłumienie tego lokalego powstania kozackiego przyniosło spokój na Ukrainie zaledwie na 10 lat. Bo już w roku 1648 wybucha i obejmuje swoim zakresem całą Ukrainę największe powstanie pod wodzą Bohdana Chmielnickiego, które trwało aż do roku 1654.

Chmielnicki na początku powstania chciał  praw dla kozaków i respektowania prawa na Rusi, tak aby mogło ich bronić przed magnatami.  Na zbieżne rozwiązania Polska zgodziła się dopiero po latach wyjątkowo krwawych walk  w roku 1658, proponując nawet przekształcenie Rzeczypospolitej Obojga Narodów w unię trzech równorzędnych podmiotów prawnych (państw): Korony, Wielkiego Księstwa Litewskiego i Księstwa Ruskiego - ale było już za późno - zależność Kozaczyzny od Moskwy była już w tym czasie zbyt silna…

W 1663 roku nastąpił podział Ukrainy na część prawobrzeżną, pod polskim panowaniem, oraz lewobrzeżną z Kijowem, pod panowaniem rosyjskim. I był to początek upadku Rzeczypospolitej.

Po raz drugi Polska i bolszewicka Rosja podzieliły Ukrainę w roku 1920 na podstawie Traktatu Ryskiego. Bolszewicy na „swojej” części ziem ukraińskich wprowadzili bolszewickie porządki, stosując wobec niepokornych Ukraińców metody Hołodomoru. Polacy na „swojej” części wprowadzili polskie porządki, stosując wobec niepokornych i nosicieli idei niepodległej Ukrainy pacyfikacje, prześladowania oraz masowe niszczenie historycznych cerkwi prawosławnych.

Powyższy skrótowy wstęp niech będzie przypomnieniem niezwykle złożonej historii Ukrainy oraz zwrócenia uwagi na analogie i niebezpieczeństwo, które dziś zawisło nad tym przyjaznym dla Litwy, jednym z największych w Europie krajem, stanowiącym w historycznej przeszłości wspólnie z nami europejskie imperium - Wielkie Księstwo Litewskie.   Bez której również współczesna Rosja nigdy nie będzie państwem imperialnym.

Niedawny wileński szczyt Partnerstwa Wschodniego niestety wyraźnie wykazał, iż przywódcy Unii Europejskiej nie dojrzeli do zrozumienia złożoności ukraińskiego tematu, traktując ten kraj biurokratycznie standardowo, jakby chodziło o Bułgarię czy Maltę.  Szczególna wina leży na Polsce i Litwie oraz ich przywódcach, którzy strojąc się w togi wszechwiedzących i niezwykle ważnych  adwokatów i wprowadzających Ukrainę do Unii Europejskiej -  „domowego zadania” nie wykonali.

Goszczący w tym czasie w Wilnie były prezydent Ukrainy Viktor Juszczenko, którego o sympatie do aktualnych władz swego kraju posądzić nie ma podstaw, w wywiadzie dla BNS podkreślił, iż Unia Europejska, koncentrując uwagę na tematach technicznych i drugorzędnych, proponuje rozwiązanie nieadekwatne do aktualnej sytuacji na Ukrainie, pomijając przy tym temat zasadniczy – przyszłości Europy z udziałem jego kraju.

W tej sytuacji politycy polscy, głośno i z tupetem zajmujący się tematem sprzymierzenia Ukrainy z Unią Europejską, uwzględniając aspekt historyczny polsko – ukraińskich stosunków, na pewno nie mieli moralnego prawa stawiać Ukrainie jakichkolwiek warunkach, a mogli  jedynie przeprosić za wielowiekowe krzywdy. A już tym bardziej nie uzależniać losów Narodu i państwa ukraińskiego od zachowań władz wobec  osoby, której świadome decyzje przyniosły temu krajowi miliardowe straty. Był to dowód kolejnego potraktowania Ukrainy poniżająco i per noga. Miejmy nadzieję, iż za wzniosłymi słowami B. Komorowskiego i R. Sikorskiego nie  krył się na domiar pomysł dokonania wobec Ukrainy powtórki z historii po raz trzeci.

Na Litwie  leżał natomiast obowiązek szczególny, wynikający również z naszego żywotnego interesu narodowego – mieć w perspektywie w składzie Unii duże, a przyjazne nam państwo. Ale  D. Grybauskaitė najwyraźniej po raz kolejny nie zdała egzaminu niezwykle ważnego, skierowanego na umacnianie Unii i Litwy w jej składzie. Usłyszeć, zrozumieć Ukraińców oraz uczulić i ukierunkować unijnych biurokratów do przygotowania stosownych do sytuacji przedsięwzięć i działań na rzecz Ukrainy – to było dziejową misją i szansą Litwy, które mogą się nie powtórzyć. Pusta propaganda, pouczanie oraz bezczynność z nadzieją, iż jakoś tam będzie, jak też  występowanie w roli nieudolnego listonosza, który jeździ do Brukseli głównie po to, aby ustawić się do fotografii w pierwszym rzędzie – sukcesu przynieść nie mogły.
Natomiast „odkrycie” D. Grybauskaitė dopiero w trakcie wileńskiego szczytu o próbach Rosji wpływania na sytuację na Ukrainie są poniżej wszelkiej krytyki i rozliczone raczej na naiwnych, aby usprawiedliwić  własne błędy i bezczynność.

Od wieków wszystkie państwa na świecie nie są obojętne na sytuacje w krajach sąsiednich. A o ile mają w dyspozycji odpowiednie instrumenty i mechanizmy – zawsze starają się z tego skorzystać, aby ukierunkować poczynania  sąsiadów w wygodnym dla siebie kierunku. Rosja tym bardziej nie stanowi wyjątku , tego nie ukrywała i było o tym wiadomo od zawsze, że będzie zabiegać o zbliżenie do siebie Ukrainy.  Dlaczego więc tego nie brano pod uwagę od samego początku, zamiast „dokonywania odkryć” w czasie szczytu?

Zresztą powinniśmy również zrozumieć obawy ukraińskich przywódców – na jakiej podstawie mogli oni uważać gwarancje  D. Grybauskaite i B. Komorowskiego za godne uwagi dla Ukrainy – 46 milionowego państwa, w większości nie przygotowanego do konkurencji na rynkach krajów Unii, posiadającego natomiast  ziemie, które są w stanie wykarmić całą Europę, a dlatego stanowiące zagrożenie dla rolników unijnych.

Nie jest też dla nich na pewno tajemnicą, iż za dziesięć lat naszej obecności w Unii i prób dostosowania się do nowych warunków utraciliśmy bez wojen, hołodomorów i epidemii czwartą część ludności, a poważniejsze inwestycje, które mogły sprzyjać rozruchowi i unowocześnieniu gospodarki, do nas nie dotarły. Na domiar do władzy wróciła sowiecka i umocniła się nowa nomenklatura, szeroko korzystające z antykonstytucyjnych przywilejów kosztem słabszej części ludności. I dlatego nieprzypadkowo równolegle z trwaniem wileńskiego szczytu tuż obok Pałacu Wielkich Książąt Litewskich  światłe inteligenckie umysły zastanawiały się w klubie Tiesos.lt nad sposobami przywrócenia obywatelom zawłaszczonego państwa oraz działalnością prokuratury z tym, aby w myśl Konstytucji i prawa zaczęła ona służyć krajowi…

***
Poruszając każdy temat  stykamy się zawsze z tym samym problemem – wielkości ludzi, ich kultury, widzenia świata dalej własnego nosa na okres dłuższy, niż jedna kadencja.  Nieszczęściem naszego kraju jest współczesny stan, gdy państwo znalazło się we władzy tych o najniższych parametrach.

Wśród nielubianej sowieckiej władzy ze szczególną kpiną traktowano ideologów i propagandystów za ich bezgraniczną demagogię.  Niestety, polityka zagraniczna  naszego kraju jest dziś w rękach tandemu, wywodzącego się z  tego grona…

„Dla otarcia łez” można jednie stwierdzić, iż podobna miernota najwyraźniej opanowuje dziś struktury Unii, dla których nie losy Litwy czy Ukrainy, a pieniądze, życie bez odpowiedzialności na koszt innych oraz możliwość ustawienia się w pierwszym rzędzie do fotografii stanowi szczyt życiowych marzeń. Niestety, nie ma tam osób tej skali co Charles de Gaull, Margaret Thatcher, Helmut Kohl, Tony Blair czy Vaira Vīķe-Freiberga, którzy mieli wizję przyszłości Europy i  świata, poczucie odpowiedzialności i godności. I to, jak widać z wypowiedzi Wiktora Juszczenko, Ukraińcy również dostrzegają.

Cała złożoność problemu Ukrainy  uwypukla więc przy okazji  cały szereg innych bolączek, w tym poziomu demokracji w krajach postsowieckich w składzie Unii, jak też skuteczności i efektywności działań  niezwykle kosztownych biurokratycznych struktur władzy unijnej. Są podstawy wątpić, iż wyciągną one właściwe wnioski również z wileńskiego szczytu.

***
Z zarzutem wobec Ukrainy o niedoskonałości prawa i procesu karnego trzeba widocznie zgodzić się bezapelacyjnie. Gdyby miliardowych straty na wzór Julii Timoszenko dokonano w naszym kraju – proces ustalania winnych i pociągania do odpowiedzialności karnej przebiegałby bez wątpienia szybko i sprawnie, czemu dowodem sprawy, mające znaczny  rezonans społeczny, w tym sprawa Viktora Uspaskicha i jego kolegów…

Ryšard Maceikianec