Poniżej zamieszczamy tekst pobrany z http://kresy.salon24.pl/. Niech będzie on odpowiedzią tym, których poziom i tryb myślenia nie pozwala zrozumieć wielkości i piękna Mojego Miasta.

To już niemal rytuał, wbijamy się do samochodu o 8.00, krótki postój w urokliwym rezerwacie Krzemianka niecałe 20 km od Białegostoku w Puszczy Knyszyńskiej dużo bardziej interesującej niż Białowieska i wciąż nieodkrytej, choć rozjeżdżanej brutalnie przez Tiry pędzące do Budziska i Bobrownik. Ładujemy się energią w miejscu, w którym około 10 tysięcy lat temu powstały kopalnie krzemienia, po których pozostały przysypane szyby ledwie widoczne między drzewami zimą czy późną jesienią, a co dopiero mówić o wybuchającej wybujałą zielenią wiośnie czy lecie. Wybijające z gęstwiny źródełko o kryształowo czystej wodzie w blasku słońca jest tylko zwiastunem tego, co czeka nas w Wilnie.

O godzinie 12.15 pędzimy już na Plac Katedralny w Wilnie. Niecałe 4 godziny jazdy, by znaleźć się w innym świecie. Dla nas przybyszów z głębokiej prowincji ten szaleńczy przeskok stanowi niemal szok kulturowy. Miejsce, w którym można oddychać pełną piersią. miejsce, w którym da się poczuć prawdziwą wolność i prawdziwe szczęście. Wilno. Miasto, które jest mi dużo bliższe niż Warszawa, Kraków, czy Białystok razem wzięte. Warszawa jest miejscem, przybycie do którego wywołuje we mnie skurcze żołądka i nieokreślony lęk. Magia dusznego Krakowa nie przemawia do mnie wcale.

Zupełnie inny świat. Płynne przepływy z języka polskiego na język rosyjski, angielski. Dwie śliczne dziewczyny rozmawiające ze sobą w języku białoruskim o sprawach społeczno – politycznych dotyczących Białorusi, które w rozmowie z kelnerką zupełnie naturalnie przechodzą na język litewski. Urocza kelnerka, w rozmowie z którą katujemy angielski, pod sam koniec oświadcza, że możemy z nią rozmawiać po polsku. Młoda para wskazuje nam drogę do parkingu w języku angielskim i czekają przed wjazdem, by wskazać nam miejsce, w którym mamy skręcić, machając nam na pożegnanie rękami.

 Młodzi ludzie w PoshClub, którzy bawią się w najlepsze przy muzyce, przy której w Białymstoku pustoszeją wszystkie parkiety w quasiklubach.

Wilno to jedyne prawdziwie europejskie miasto leżące najbliżej granic Polski. Czysty wileński barok, nowoczesne Sznipiszki, otwarci, życzliwi młodzi ludzie na ulicach, dla których – o ile nie zadziera się nosa – nie ma znaczenia to, że ktoś jest przybyszem z Polski. Młodzi Litwini nie znają języka polskiego, ale bez problemu można się z nimi porozumieć czy to w języku rosyjskim, czy angielskim.

- Litwini są dużo spokojniejsi niż Polacy – zapewniam Ł. I nie ma tu znaczenia to, że za chwilę moim słowom zaprzeczy kilkunastu kierowców, którzy między Alytusem a Wilnem będą wyprzedzać na trzeciego, a jeden z nich zmusi nas do zjechania na pobocze, by uniknąć czołowego zderzenia. Po kilku dniach Ł. potwierdzi:
- Tu się nie czuje takiej agresji.

Jeszcze wyprawa do Kalwarii, o której opowiadała Babcia, bywająca tu kilka razy w roku jeszcze przed 1939 r. Nie mogłem sobie odmówić spotkania z Babcią, która przecież musi tu wracać, teraz już tylko duchem, zza światów.

 Przypominają mi się zasłyszane kiedyś słowa wypowiedziane przez wilniankę – panią Józefę Hennelową: “Tamtejsi ludzie nie robią wokół siebie tyle hałasu, nie są tak krzykliwi.” Tak zapamiętała Wilno, i takim zobaczyliśmy je teraz.

Z głośników w samochodzie sączy się muzyka, jakiej w polskim radiu nie usłyszę nigdy. Opus 3 – http://www.lrt.lt/opus3/, przejeżdżamy most na Wilii, zostawiamy samochód, idziemy na Starówkę. Gotycki Kościół św. Anny, który Napoleon rzekomo chciał na dłoni przenieść do Paryża, a tak naprawdę wydał go na pastwę swoich żołdaków. Rzucający na kolana barok Kościoła św. Jana przy Uniwersytecie, msza w języku litewskim w Kościele św. Kazimierza, w czasie której w czasie przekazywania znaku pokoju aż chce się paść w ramiona otaczających nas ludzi.

Czy w kraju uchowali się jeszcze jacyś spadkobiercy krajowców? Krajowców, marzycieli, którzy przed wojną wierzyli w odrodzenie Wielkiego Księstwa Litewskiego, którzy widzieli brata w Litwinie, Białorusinie, Łotyszu, Rosjaninie.

Teraz jest to niemożliwe, wrażliwość powinna nam podpowiadać, że każde napomknięcie o czymś w rodzaju federacji, odrodzenia WKL, może tylko wywołać wśród Litwinów alergiczną reakcję na sam dźwięk tego typu słów.

W czasie burzy chronimy się w Cerkwi św. Ducha, trwa nabożeństwo, dźwięczne, mocne głosy kapłanów unoszą nas do innego świata, nie wiemy nawet czy lepszego, bo lepszego świata niż ten stworzony w Wilnie być przecież nie może.

Przy Cerkwi Bazylianów zaczepia nas starszy pan, śpiewną polszczyzną pyta skąd jesteśmy i prowadzi nas do wnętrza cerkwi. W kaplicy odbywa się nabożeństwo grekokatolickie, w którym uczestniczą ledwie dwie osoby – kapłan i zakonnik. Liturgia wschodnia i “zachodni” wygląd duchownych – szaty, gładko wygoleni, krótkie włosy, nawet niesłowiańskie rysy twarzy.

Później jeszcze gotycki kościół św. Mikołaja, który w latach 80-tych był miejscem spotkań litewskiej opozycji niepodległościowo-demokratycznej. Stąd ruszamy do Kościoła Franciszkanów, odrapanego z zewnątrz i w takim też stanie wewnątrz, ledwie zarysowane freski nikną w półmroku, jedną tajemnicę różańca ksiądz odmawia w języku polskim, drugą w języku litewskim. Tak też modlą się wierni.

Przed wkroczeniem na Zarzecze, zatrzymujemy się na chwil kilka w Cerkwi Zaśnięcia NMP wzniesionej w stylu gruzińskim. Chcę kupić “Fomę” – wspaniałe czasopismo prawosławne, gdybyż u nas powstało podobne katolickie! Kobieta w średnim wieku w chustce na głowie informuje mnie, że “Fomę” właściwie można czytać tylko na miejscu, bo dostają po jednym egzemplarzu, ale robi dla mnie wyjątek i sprzedaje za cenę, jaką sam sobie mogę wyznaczyć. Gdy dowiaduje się, że jesteśmy z Polski mówi:
- My was bardzo lubimy, przyjeżdżajcie do nas częściej.

Na Zarzeczu, w drodze na cmentarz bernardyński czuję się niemal jak w Białymstoku w okolicach ulicy Młynowej, mijamy drewniane domki z dużymi ogrodami. Na starym cmentarzu omijanym przez turystów spotykamy urocze Litwinki, błądzące alejkami zaopatrzone w jakieś opasłe księgi – przewodniki prawdopodobnie.

Zbliża się 14.00, chcemy wrócić jeszcze za widna do domu, ale wiemy, że wrócimy tu za dwa, może trzy tygodnie. Amen.