…Wobec zazębienia interesów międzynarodowych, nie ma już dziś miejsca na suwerenności państwowe starego typu. Jeżeli jakiś naród chce pozostać suwerennym, winien rozumieć, że taka możliwość istnieje jedynie przez integralne włączenie się do wolnego świata. …Musimy zdać sobie sprawę, że zachodzi wielki proces przejścia od dotychczasowego „adwokatowania” interesom narodowym, do „adwokatowania” interesom ludzkim. Józef Mackiewicz. Zwycięstwo prowokacji, 1962

WILNIANIE ZASŁUŻENI DLA LITWY, POLSKI, EUROPY I ŚWIATA

(1896 - 1975), lekarz grodzki m. Wilna w latach 1929-1937. We wspomnieniach córki Alicji Teresy Łubkowskiej (Bielskiej)

Urodziła się w Wilnie 3.X.1933r., gdzie spędziła dzieciństwo do czasu wyjazdu do Polski. Ukończyła historię na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu w 1958r. i wiele lat była nauczycielką. Mąż jest lekarzem, córka inżynierem elektronikiem podobnie jak zięć. Obecnie, będąc na emeryturze, społecznie zajmuje się akcją charytatywną na rzecz Kresów, w szczególności Wileńszczyzny. Mieszka w Krakowie. Ja, wilnianka, dziś już starsza pani, coraz częściej wracam do przeszłości, by przypomnieć siebie taką, jaką byłam "tam" w Wilnie i jakie było moje dzieciństwo, które minęło mi na Litwie, a było to tak dawno... przeszło pół wieku temu. Stawiam sobie ciągle pytanie, czy można przywrócić owe "moje dni"? Dochodzę do stwierdzenia, że chyba jednak nie, bo dokonały się przez ten długi czas wielorakie zmiany: historyczne, społeczno-ekonomiczne, a nawet zmienił się dobrze mi znany krajobraz i dawne otoczenie. Wspomnienia więc mogą dotyczyć tylko starych, dobrze zapamiętanych realiów. Ta tęsknota do miejsc ukochanych wywołuje obrazy z dzieciństwa z niebywałą jasnością i siłą, że wyraźnie, prawie plastycznie mam przed oczyma miejsca, gdzie mieszkałam, ulice po których chodziłam i ludzi z którymi się stykałam. To co kochałam wracało do mnie przez te wszystkie lata od pamiętnego 1945 roku, kiedy miałam 11-cie lat, musieliśmy opuścić Wilno i wyjechać w nieznane. A potem?- Potem nadszedł czas, kiedy nie mówiło się o Kresach, nie wspominało ... zły to był okres... Wracało do mnie moje dzieciństwo na jawie i we śnie w przeróżnych skojarzeniach. Zdarzało się, że patrząc tu w polskie niebo, nagle stwierdzałam, że nie jest ono tak piękne jak "moje" tam gdzieś daleko za granicą, bo tamto było tak czyste, tak nieosiągalne dla spojrzenia za srebrną mgiełką, że może go w ogóle nie było? Tamta niebieskość i błękit - pozostawała marzeniem, tak jak zapach litewskich lasów czy szum Wilii lub Niemna. A dziś? Dziś z resztek pożółkłych fotografii w albumie i ze strzępków dokumentów poznaję swoje korzenie, od pokoleń związane z Wilnem, Litwą i Żmudzią. Miniony okres nie sprzyjał opowiadaniom o rodzinnej przeszłości, właściwie nie wiem jak to się stało, że dopiero teraz odkrywam "rodzinne dzieje". Zaczynam od mojego Ojca, nie tylko dlatego, że tak dużo własnej pracy zostawił swojemu i mojemu rodzinnemu miastu WILNU, ale także dlatego, że tak mało "wypytałam się" kiedy jeszcze żył - o to wszystko co mnie dziś tak interesuje, o czym można otwarcie pisać i mówić, a szkoda. Przypuszczam, że jego życiorys podobny był do życiorysów wielu innych mieszkańców Wilna w tych czasach, jeśli chodzi o to, co nazywamy drogą historyczną, ale każde życie poszczególnego człowieka jest inne i na dobrą sprawę o każdym można napisać osobną książkę. Ojciec mój przeszedł życiową drogę od niedostatku, a nawet biedy, do wysokiego stanowiska w hierarchii społeczno-zawodowej Wilna, a mianowicie lekarza grodzkiego starostwa wileńskiego. Osiągnął ten niewątpliwy zaszczyt dzięki pracowitości, wytrwałości i własnemu uporowi. Ale po kolei: Ojciec mój, Edward Bielski urodził się w Wilnie 13-go października 1896r. przy ul. Ostrobramskiej 35 w skromnej rodzinie robotniczej, w której z licznego rodzeństwa, wieku szkolnego dożyło tylko dwoje: mój Ojciec i jego brat o rok starszy Józef. W wieku 14-tu lat stracił matkę, która umarła na gruźlicę i pochowana została na Rossie. Wychowaniem synów zajął się samodzielnie ojciec. Jak mógł i umiał starał się synów kształcić. Więc mój ojciec ukończył w Wilnie szkołę powszechną, a w 1916r. złożył egzamin z 6-ciu klas gimnazjum humanistycznego przy II-im gimnazjum rosyjskim. Są to ciężkie czasy, trwa I-sza wojna światowa. O wolnej ojczyźnie można tylko marzyć, o przyszłych studiach też, bo na razie nie ma w Wilnie polskiego uniwersytetu- czeka go jeszcze matura - nie ma pieniędzy, nie tylko na przyszłą naukę, ale nawet na bieżące życie. Wyjściem okazało się ukończenie kursu nauczycielskiego, przy ul. Uniwersyteckiej 7, co potwierdza dziś śmiesznie brzmiące dwujęzyczne polsko-niemieckie zaświadczenie wydane przez Komisariat III Cyrkułu Straży Obywatelskiej m. Wilna z dnia 19-go lipca 1916r. Od razu od września rozpoczął pracę jako nauczyciel szkoły powszechnej w Bieniakoniach w pow. lidzkim. Wiem, bo o tym mi mówił, że aby zebrać jakieś oszczędności na przyszłe studia, podjął się także w tym czasie pracy wychowawcy i nauczyciela w miejscowym majątku, którego rządcą był wtedy pan Bolesław Sołtaniewicz postawny mężczyzna z wąsami, jak przystało na pełnioną funkcję. Fotografia w kolorze sepii przedstawia młodziutkiego mego Ojca z nauczycielkami i uczniami na tle dworu i bardzo skromnej szkoły. Jak mu się wiodło? Nie wiadomo. Ze wzruszeniem czytam zachowane "Świadectwo moralności", które na zakończenie pracy wystawił w dn. 10.XII.1919 ks. Jan Stragassa - proboszcz kościoła parafialnego w Bieniakoniach, który napisał: "E.Bielski to młody człowiek prawomyślny, uczciwy i wysoce moralny". Jakie to musiało być zobowiązujące dla przyszłego studenta! Wrócił do Wilna. Przygotowywał się do zdawania matury już po polsku. Było mu głodno i chłodno , borykał się z wieloma trudnościami dnia codziennego, bo ciężko było w Polsce i ciężko było w Wilnie. Przypuszczam ,że dodatkowo krótkowzroczność bardzo utrudniała mu pracę, tak było zresztą całe życie - to pamiętam, miał zawsze czubek nosa czarny od farby drukarskiej, tak blisko musiał trzymać gazetę przy czytaniu. Nie walczył o Wilno, jak jego koledzy, nie ma żadnych śladów w dokumentach, ale jest kilka pism z pieczęciami i poważnymi podpisami: "że pan Edward Bielski pracą swą wykazał gruntowną znajomość rzeczy i oddaniem się w sprawie budowy Wolnej Niepodległej Polski. Dokument wydało: Naczelne Dowództwo Wojska Polskiego - starosta pow. święciańskiego. Święciany, dnia 30.X.1919r. II w 133 referat Wydz. Samorządowego. Był instruktorem do spraw samorządu na powiat święciański. Ciekawe, zachowana karta podróży zezwala mojemu Ojcu na powrót do Wilna ze Święcian w dn. 29.11.1919r. Czyżby Wilno było w tym czasie miastem zamkniętym? Może? W każdym razie, nie ulega wątpliwości - życie w Wilnie w tych znamiennych latach to nieustanny "gorący kocioł", pełen wydarzeń, trudnych wyborów i decyzji. Nie potrafię dziś stwierdzić z jakich pobudek mój Ojciec podjął pracę we Frontowej Stacji Zbornej Wyżywienia m. Wilna Intendentury 7-mej Armii podległej Naczelnemu Dowódcy - w charakterze "biuralisty buhaltera" jak napisano w zaświadczeniu nr 421, dodając ,że w pracy swej okazał się człowiekiem uczciwym i sumiennym. Swoją drogą to interesujące, że w tamtych czasach przywiązywano tak wielką wagę do takich cech człowieka w pracy, jak uczciwość, sumienność, jak to się "przekłada na dzień dzisiejszy u nas" Nadszedł rok 1920. W życiorysie pod tą datą napisał: "złożyłem polską maturę przed Komisją Egzaminacyjną przy Uniwersytecie Wileńskim i wstąpiłem na Wydział Lekarski". Za tym suchym stwierdzeniem kryje się ciężka praca i żmudny okres nauki. Wydawałoby się, że jeden etap życia ma za sobą, jest studentem i teraz spokojnie i rzetelnie zajmie się nauką, ale bieżące wydarzenia wciągnęły go w swoje tryby. Wśród pożółkłych dokumentów tych sprzed ponad pół wieku, przechowały się jakieś upoważnienia, mało istotne skrawki i jedna legitymacja, z której wyraźnie wynika, że Edward Bielski był instruktorem wyborczym na Okręg IX w Wilnie, 6-tego Obwodu przy ul. Beliny 32, a potwierdza to Główny Komisarz Wyborczy pismem nr 2137 z dn. !.XI.1921r oraz liczne podpisy i pieczęć z orłem i pogonią. Nigdy mi o tym nie mówił, na pewno z politycznych przyczyn, gdyby nie te resztki dokumentów nic bym nie wiedziała. Jakoś godził obowiązki społeczne z nauką, bo w Jego studenckiej Książeczce Preparacyjnej nr 49 z anatomii na rok 1920/21 widnieją szczegółowe i systematyczne zaliczenia, a celująco zdany egzamin z fizyki doświadczalnej potwierdza piękne świadectwo uniwersyteckie z zamaszystym podpisem profesora UW Józefa Patkowskiego (?). Mój Ojciec musiał być pilny i pracowity. Przy okazji zastanawia taki marginalny z pozoru fakt: tak piękne świadectwo, jako druk urzędowy, z godłem, podpisami dla studenta 1-go roku studiów potwierdzający zdanie - w końcu - jednego seryjnego egzaminu budzi dziś szacunek i zdumienie. Nie przypominam sobie , abym zdanie jakiegokolwiek egzaminu na Uniwersytecie przeze mnie, moją córkę czy wnuczkę kończyło się takim eleganckim poświadczeniem. Inne czasy, a szkoda...... Pośpiech obdziera nasze życie z jakże miłych form. (Poniższe zaproszenie równie piękne i staranne - otrzymywali studenci na inaugurację roku akademickiego. Przetrwało ono aż 80 lat!). Poprzez wszystkie dokumenty, zdjęcia, zapiski itp. z czasów studenckich Ojca wyziera jakaś materialna bieda, prawdopodobnie była udziałem większości braci studiującej na USB w tamtych czasach, ale myślę, że mój Ojciec był jeszcze biedniejszy niż inni, za wszelką cenę i zawzięcie walczył, by nie być głodnym, by zdawać egzaminy, by pogłębiać wiedzę. Należał do Koła Medyków USB (legitymacja nr 113 z 18.I.1921r.), którego członkowie byli zobowiązani do różnych prac nie tylko seminaryjnych. Może moje odczucia o Jego studenckiej biedzie biorą się stąd, że ważył w dn. 29.VI.1922 przy wzroście 177cm tylko 3 pudy, 28F. -jak wskazała waga w Ogrodzie Bernardyńskim - po prostu był niedożywiony. Raczej trudno było utyć na obiadach Bratniej Pomocy w Mensie Academica Christiana, która wydawała skromne posiłki przy ul. Wielkiej 26 m. 1. Niewiele więcej miał do dania Polsko-Amerykański Komitet Pomocy Dzieciom. Z domu rodzinnego nie otrzymywał nic. W tamtych latach biednych studentów w Wilnie było wielu. Powszechnie wiadomo, że studenci USB pracowali także w różnych organizacjach Litwy Środkowej, o udziale Ojca nic nie wiem, ale poniższe zdjęcie medyków z dyrektorem Departamentu Rolnictwa mówi samo za siebie. Te wszystkie stare fotografie z okresu studiów Ojca mają jakiś urok i ciepło bardzo bliskich związków studentów z ich profesorami, to emanuje, to widać. To dopiero studenci 1-go roku , ale z jakże znamienitymi swoimi profesorami z dziekanem, neurologiem S.Władyczko; W.Dziewulskim; Rajcherem; Aleksandrowiczem i innymi. Jakie wzruszające są zdjęcia z wycieczki wiosną 1921r. studentów Wydziału Lekarskiego i Sztuk Pięknych do Warszawy, Sandomierza, Puław wraz z prof. Bałzukiewiczem i prof. Kłosem, pod ich kierunkiem poznawali zabytki i piękno ojczyzny, wszak byli pokoleniem, które dopiero wyszło z niewoli. Widać jak wszyscy uczestnicy tej krajoznawczej wycieczki są zadowoleni, a mój Ojciec taki "dostojny" w studenckiej czapce. Łączą, ich więzy przyjaźni i pewnej bliskości nie tylko ze sobą, ale i z profesorami. Równie zintegrowani byli studenci w czasie nauki, razem się uczyli, wymieniali trudno dostępne wówczas podręczniki i powtarzali materiał. Z trudem, bo z trudem, ale większość zaliczała kolejne lata studiów. Nazwiska ich świadczą jak różnej byli narodowości i pochodzili z różnych środowisk, ale nigdy nie słyszałam, aby Ojciec opowiadał o jakichś konfliktach lub nieporozumieniach na tym tle. W tych pierwszych latach niepodległości Polski wykłady i ćwiczenia odbywały się w dość skromnych warunkach, często w niedogrzanych salach, ale jakże wspaniali byli wykładowcy! Prof. K.Michejda, prof. Szmurło, doc. Gerlee i inni. Niektórych pamiętam jak przez mgłę z późniejszych lat, ale o tym przy innej okazji. Pomimo ciężkich czasów, w miarę normalizacji warunków starano się studentom pomagać i zorganizowano w Nowiczach pod Nowoświęcianami ośrodek rekreacyjno-sportowo-wczasowy . Na tym zdjęciu z 1926r. są studenci różnych kierunków USB , a wśród nich z nr 9 student Niewodniczański, chyba przyszły uczony polski, którego imię dziś nosi Instytut Fizyki Jądrowej w Krakowie. Nie zmienia to faktu ,że Wilno może być dumne ze swego rodaka Henryka Niewodniczańskiego. USB był na pewno wyjątkową uczelnią w Polsce w tym czasie, nie tylko ze względu na położenie i rolę jaką odgrywała na Kresach, ale również jako miejsce pracy wielu uczonych, jak i to , że szczególną miłością darzył ją Józef Piłsudski. Odwiedzał uniwersytet, spotykał się ze studentami i profesorami. Wśród tam obecnych stoi też mój Ojciec, jakie to dziś dla mnie wzruszające. A to już ostatnie zachowane zdjęcie Ojca z okresu studiów na USB - jakże inne w swoim wyrazie i nastroju: zdjęcie z pożegnalnej herbatki absolwentów Wydz.Lekarskiego w dniu 15.XII1925r. w auli kolumnowej, gdzie spotkali się wszyscy profesorowie i J.M.Rektor Marian Zdziechowski, ze swoimi studentami- wychowankami w pełnym słowa tego znaczeniu. O czym mówili? Tego nie wiemy, zdjęcie nie może tego przekazać, ale możemy się domyślać, tym bardziej ,że "Dziennik Wileński" w dn. 22.XII.1925 zamieścił nie tylko wykaz nazwisk absolwentów, w tym także mego Ojca, ale także sprawozdanie z całej uroczystości, bowiem "po raz drugi od początków wskrzeszenia Wszechnica Batorowa wypuściła 46 absolwentów Wydziału Lekarskiego. Jako pierwszy Dziekan Wydziału Lekarskiego w Wilnie przemówił prof. Władyczko, który w pięknych słowach nakreślił wzory postępowania dla przyszłych lekarzy, a tymi słowy zakończył "niech wam świeci jasna filaretów gwiazda". Ci młodzi ludzie kończyli ważny etap swojego życia. Jak potoczą się ich losy? Co czeka mojego Ojca zanim zostanie poważanym lekarzem grodzkim? *** Edward Bielski-mój Ojciec, już lekarz, otrzymał w dniu12 marca 1927r. prawo wykonywania praktyki lekarskiej w państwie polskim i dosłownie nazajutrz został skierowany przez MSW Departament Służby Zdrowia w Warszawie do "służby przygotowawczej w dziale administracji jako praktykant w charakterze lekarza rejonowego i kierownika Przychodni Lekarskiej Sejmiku Bracławskiego", angaż podpisał starosta J. Januszkiewicz. Ze starych zdjęć A. Bejmarowicza-Brasław, acz malowniczo położony nad jeziorem Dryświaty, wydaje się skromnym miasteczkiem z kościołem i cerkwią oraz urokliwymi drewnianymi domkami, wśród starych drzew - chyba nie był wymarzonym miejscem stałej pracy dla Ojca. Niemniej rzetelnie traktował swoje lekarskie powinności, jak również zaangażował się w pracę społeczną: działał w Powiatowym Bracławskim Związku Komunalnym (legitymacja nr 3803),był współorganizatorem Komitetu przyjęcia JE Metropolity Wileńskiego Arc.R.Jabłrzykowskiego z okazji Jego wizyty kanonicznej w Brasławiu w dn. 24.VI.1927r. Doceniono pracę Ojca i Jego zaangażowanie, bowiem od 1 X 1927r. pismem z Departamentu Służby Zdrowia w Warszawie został "dopuszczony do służby przygotowywanej w dziale administracji w Wydziale Zdrowia Urzędu Wojewódzkiego w Wilnie, ale najpierw skierowano go do Państwowej Wyższej Szkoły Higieny w Warszawie na dokształcenie. Była to jeszcze ciągle droga zdobywania dalszych kwalifikacji zawodowych do przyszłej pracy. Całe kształcenie Ojca opierało się na jego własnych siłach, nie miał już rodziców, ani rodziny, która mogłaby mu pomóc finansowo, ale były wówczas, w tych trudnych czasach w Polsce różne drogi i możliwości otrzymania stypendiów za określone zobowiązania w przyszłości. Takie roczne stypendium otrzymał Ojciec z Departamentu Służby Zdrowia na czas kształcenia się w Warszawie, od 1-go października 1927r. z adnotacją: "pobieranie stypendium, nakłada na Pana obowiązek pozostawania na żądanie Departamentu V Służby Zdrowia przynajmniej przez dwa lata" W momencie kończenia w 1928r. Wyższej Szkoły Higieny, w prasie wileńskiej ukazało się ogłoszenie o konkursie na posadę lekarza w Starostwie Grodzkim w Wilnie i ten konkurs mój Ojciec wygrał. Otrzymał nominację w dn.20.VI.1928r. podpisaną przez ministra Sławoj- Składkowskiego i wkrótce został kierownikiem Referatu Pomocy Lekarskiej dla pracowników państwowych przy Wydziale Zdrowia Urzędu Wojewódzkiego Wileńskiego. To pierwsze samodzielne stanowisko w Wilnie na pewno było zaszczytem dla młodego lekarza, jak również przygotowywało go do dalszej pracy w służbie zdrowia. Miejscem pracy Ojca był gmach przy ul. Wielkiej nr 51(obecnie ambadasa Turcji).Bezpośrednim zaś szefem był dr M. Kozłowski, a współpracownikami inni lekarze i pracownicy administracyjni. Urządzenie wnętrza - na starych fotografiach - robi wrażenie porządku i rzetelnej pracy, podobnie zresztą jak w podległej mu Przychodni Lekarskiej dla pracowników Urzędu Wojewódzkiego, gdzie znajdowała się rejestracja, gabinety lekarskie, zabiegowe, fizykoterapia i inne. Tu właśnie, jako pielęgniarka pracowała moja mama, tu się rodzice poznali, pobrali, ale to będzie później w 1931r., a na razie jest rok 1928 -czas na dokształcanie się młodego adepta sztuki lekarskiej. Kierowano go na różne kursy np. "Medycyny i psychiatrii sądowej,'' zobowiązywano do składania egzaminów zawodowych między innymi sanitarnego, gdyż były one wymogiem do dalszego awansu. Najważniejszy ministerialny egzamin "dla kandydatów na stanowiska administracyjnych urzędników lekarskich I kategorii w Państwowej Służbie Zdrowia złożył ojciec 4 i 5 lutego 1929r. przed komisarzami egzaminacyjnymi MSW. W dniu 9 stycznia we środę w prasie wileńskiej: w Słowie, Dzienniku i Kurierze podano do wiadomości, że o godz.13-tej w Auli Kolumnowej USB odbędą się promocje na doktora wszechnauk lekarskich siedmiu osób, w tym mojego Ojca - Edwarda Bielskiego. Nauka uniwersytecka została zakończona! Rok 1929 był dla Ojca nader pomyślny, bo oto już 15-go stycznia otrzymał nominację na lekarza grodzkiego Starostwa Wileńskiego podpisaną przez wojewodę Kirtiklisai potwierdzoną pismem z dnia 20 czerwca 1929r. z MSW podpisem -w imieniu ministra-przez p. Pieradzkiego podsekretarza stanu. To już było osiągnięcie zawodowe dużej rangi dla zupełnie młodego lekarza po doktorskim dyplomie. To była najdłuższa praca, bo nieprzerwanie trwająca aż do 30-go maja 1937r. i dziś myślę, że najważniejsza w Jego życiu. Praca bardzo związana z Wilnem, dla Wilna i Wileńszczyzny. Pracował intensywnie i bardzo dużo. Obowiązki w wileńskim starostwie były rozległe i różnorakie, od administracyjnych po typowo lekarskie. Współorganizował zjazdy lekarzy powiatowych województwa wileńskiego: jak np. ten z dn. 5-go i 6-go kwietnia 1929r. Albo 24\25 kwietnia 1930r. w Nowej Wilejce, czy 8-go i 9-go września w Święcianach. Z ramienia wojewody wileńskiego Wł. Raczkiewicza wizytował urzędy państwowe, samorządowe i instytucje społeczne położone na terenie miasta Wilna, a to celem stwierdzenia ich stanu porządkowo-sanitarnego. Między innymi zachowało się upoważnienie dla Ojca, wydane przez starostę grodzkiego W. Iszorę do przeprowadzenia inspekcji teatrów m. Wilna w czasie ich funkcjonowania. Organizował też odczyty, wykłady, uczestniczył, otwierał i zamykał różnorakie spotkania, uroczystości itp. Świadczą o tym - na pewno tylko w części -zachowane zaproszenia, karty uczestnictwa ,upoważnienia i legitymacje. Piastowane przez Ojca stanowisko podlegało ocenie ze strony zwierzchników w myśl obowiązujących przepisów Rady Ministrów. Takie badanie "przydatności do pracy" powzięła Komisja Kwalifikacyjna przy Urzędzie Wojewódzkim Wileńskim, informując E. Bielskiego, iż ogólna ocena Jego kwalifikacji za lata1929-30; opieka - dobrze. "Myślę, że ta ocena Go satysfakcjonowała i równocześnie mobilizowała do dalszej pracy. W Przychodni Lekarskiej dla Pracowników Urzędu Wojewódzkiego poznali się moi rodzice. Tam pracowała moja Mama w fizykoterapii. Od paru lat była młodziutką wdową, pochodziła ze Żmudzi, gdzie nieżyjący już jej rodzice, a moi dziadkowie Sienkiewiczowie (Sinkiewiczowie) mieli majątek Grygajcie, przylegający do znanej miejscowości Szydłów (Siluva) . To pierwsze zdjęcie z 1930 roku z moją mamą, wśród personelu przychodni, siedzi obok naczelnika dr H. Rudzińskiego. Po oświadczynach ojca w Trokach, odbył się ślub w Kaplicy Ostrobramskiej w dniu trzeciego września 1931 roku, którego udzielił im zaprzyjaźniony ksiądz Wojczunas. Na początek zamieszkali przy ulicy Kalwaryjskiej 6, m.18 w dotychczasowym mieszkaniu Mamy, ale wkrótce ojciec mógł kupić na raty własny, jeden z budowanych segmentów między ulicami Kościuszki, Holendernią i Przeskokiem na Antokolu. W dniu 10 lutego1932r. rodzice zamieszkali w części od strony Kościoła Św. Piotra i Pawła przy ulicy Holendernia 11 i tam przyszłam na świat - jako ich jedyne dziecko. Niestety małżeństwo okazało się nieudane i wkrótce rodzice się rozstali. Ojciec został w tym domu, a mama ze mną zamieszkała w innej części Wilna. Szkoda, bo moje dzieciństwo było rozdarte pomiędzy dwa domy, co pozostawiło we mnie trwały ślad niedowartościowania i poczucia dziecinnej krzywdy. Te dwa domy tak różne od siebie pod każdym względem: Ojca - sobotnio- niedzielny, dostatni z kontaktami z ciekawymi ludźmi ówczesnego Wilna i Mamy - powszedni, skromny, wręcz ubożuchny z kręgiem rodziny w Wilnie i na Litwie. Te dwa domy kształtowały mój dziecinny obraz świata, który do dzisiaj noszę w moim sercu. Mam wrażenie, przeglądając te wszystkie dawne dokumenty Ojca, że w miarę upływu lat przybywa mu pracy zawodowej, może wynikało to z faktu, że przecież po tak długim okresie zaborów, należało budować rzetelnie i od podstaw zręby nowej państwowości na Wileńszczyżnie. W każdym razie tej pracy ma ciągle coraz więcej: to uczestniczy w zjeździe lekarzy grodzkich w Gdyni w kwietniu 1931r., to organizuje powiatową komisję lekarską w Oszmianie w marcu 1933r. Wojewoda M. Jankowski 7-go stycznia 1935r. wyznacza Go na członka Komisji Lekarskiej I-ej instancji przy Urzędzie Wojewódzkim dla "funkcjonariuszów wojskowo-lekarskich", a 11 maja powołuje do komisji "władzy administracyjnej ogólnej" w Wilnie. Uczestniczy w różnych zebraniach lekarskich, samorządowych i administracji wileńskiej, informując o wynikach kontroli różnych obiektów w mieście pod względem sanitarnym, zdrowotnym i - jak dziś powiedzielibyśmy -ekologicznym. Pisze sprawozdania dla władz na temat położenia ludności w mieście i na wsiach, jednym słowem pochłonięty jest pracą na rzecz swego ukochanego miasta i jego mieszkańców. Trzeba nadmienić, że wszystko to się dzieje obok codziennych lekarskich obowiązków. Jakże wymownym faktem jest autorska dedykacja dr med. H. Rudzińskiego w Jego książce p.t. "Zdrowotność publiczna na Wileńszczyźnie". Z wielkim wzruszeniem czytam: "Wielce Szanownemu Panu Doktorowi Edwardowi Bielskiemu na pamiątkę wspólnej pracy na Wileńszczyźnie"- autor-1932r. Z roku na rok staje się coraz bardziej znany w środowisku lekarskim i intelektualnym Wilna. Niewątpliwym zaszczytem dla Ojca było zaproszenie przez bardzo poważanego, powszechnie szanowanego i znanego profesora medycyny USB Z. Orłowskiego i Jego małżonkę do uczestnictwa w wycieczce po polskich uzdrowiskach we wrześniu 1932r. To wybrane grono było niezwykle serdecznie przyjmowane we wszystkich kurortach, które odwiedzili, a odwiedzili prawie wszystkie; Busko, Krynicę, Szczawnicę, Ciechocinek, Inowrocław, Druskieniki, Truskawiec, Iwonicz, Worochtę, Jaremczę i inne. Ten fakt odnotowała nie tylko prasa lokalna. Lata trzydzieste to okres kryzysu, który dotknął wszystkie środowiska zawodowe w Polsce, w tym również lekarzy. Świadczy o tym treść apelu z dnia 26 października 1933r., z jakim zwrócił się mój ojciec w imieniu Związku lekarzy Rządowych w Polsce i ministra Hubiskiego do podległych mu pracowników, by "wchodząc w ciężką sytuację finansową państwa, zrzekli się dobrowolnie na rzecz skarbu państwa 13% od uposażenia służbowego". Tak było, niestety nie wiem jaki to odniosło skutek, ale myślę, że apel nie pozostał bez echa. W odnalezionych starych " papierach" mojego ojca przewijają się nazwiska notabli wileńskich: takich jak prof. K. Karaffa- Korbut z USB, dr K.Rymaszewski, dr W. Maleszewski, dr M. Minkiewicz, prezydent miasta mecenas J. Folejewski, dr H. Rudziński, dr W. Bądzyński i wojewoda wileński Z. Beczkowicz. Oni wszyscy w jakiś sposób służbowo, zawodowo, a może też prywatnie byli związani z moim ojcem, ale nie potrafię dziś po 70-ciu latach bliżej to określić. Upływający czas zatarł ślady... Tak intensywnie toczyło się życie zawodowe mojego ojca, a prywatne? Mało o nim wiem. Był z natury człowiekiem skrytym i skromnym, ale w tych czasach nawiązuje pierwsze znajomości towarzyskie przede wszystkim w kręgu współpracowników. Pożółkłe zachowane zdjęcia zatrzymały w kadrze obrazy wspólnych wycieczek nad Wilię, Belmont i do Trok. Jakaś zabawa andrzejkowa z laniem wosku w szerszym gronie u znajomych. Jakiś wspólny Sylwester wśród rozbawionych gości, imieniny pani domu u państwa Dowgieliczów i tajemnicze zdjęcie w kolorze sepii pięknej pani podpisane: p. J. Saw. Kto to był? Nie wiem i już się nie dowiem, szkoda, że nie zapytałam Ojca. Tak biegły zawodowe dni mojego Ojca w Wilnie. Jakie ja zajmowałam miejsce w Jego życiu osobistym skoro moi rodzice nie byli razem? To osobna opowieść na inną okazję. Faktem było, że nie bardzo umiejąc zajmować się małym dzieckiem w domu, wolał Ojciec spacery ze mną po mieście. Dzięki temu poznawałam Wilno, jego piękno i urok. Zupełnie małej dziewczynce mówił - dobrze to pamiętam - "Zobacz to jest uniwersytet, założony dawno, dawno temu i ja się też tu uczyłem, popatrz obok jaka wysoka wieża kościoła Św. Jana... a ten czerwony kościółek, to maleństwo to Św. Anny, obok Bernardyński, chodź, wejdziemy........". Kiedy spacerowaliśmy po Antokolu pokazywał mi, gdzie się znajdował dom prof. M. Zdziechowskiego i dowiadywałam się, że był rektorem, że to wielki uczony i padało słowo "katastrofista" ,a ja zupełnie nie wiedziałam co to może oznaczać, czy zginął w katastrofie jak Żwirko i Wigura ? O których też się dowiedziałam przy okazji jakiegoś wspólnego marszu. Prowadzał mnie wszystkimi urokliwymi zaułkami i opowiadał legendy i baśnie związane z Wilnem. Tak poznawałam miasto. Wiedziałam, że mieszkam w wyjątkowym miejscu na ziemi.... Kiedy więc przyjechałam do Wilna po 43-ech latach od czasu "wyjazdu do Polski" chodziłam ulicami miasta i bez trudu poznawałam wszystkie zakątki, jakbym je wczoraj opuściła. Przez Ojca "zetknęłam się" też z wieloma znanymi w Wilnie osobami, głównie ze świata lekarskiego. Byłam małą pacjentką dr Gerlee i prof. Szmurły - laryngologa, a jak przez mgłę pamiętam prof. K. Michejdę z bródką, która budziła moje zainteresowanie, chyba w jakimś szpitalnym gabinecie, siedziałam mu na kolanach, a On żartował mówiąc: "Jakaś ty piękna, chyba będziesz moją synową". To jakoś tak zabrzmiało, że utkwiło mi w pamięci. Zachowała się recepta wystawiona dla mnie przez dr Zagórską, a zrealizowana w aptece przy ul. Wileńskiej 8, której współwłaścicielem był mój ojciec chrzestny Bolesław Romecki. Zapamiętałam też panią Eugenię Kobylińską, znaną poetkę i pisarkę wileńską. Ona i jej rodzina byli pacjentami Ojca, co zresztą zostało uwiecznione w Jej książce pt. "Kłopoty pani Niuśki". Zadedykowała też piękny wiersz-podziękowanie mojemu Ojcu i podarowała mu je wraz ze swoim zdjęciem w dniu 13-go listopada 1944r. Przechowuję te pamiątki do dziś. To o mnie - to dygresja, wracam do opowieści o Ojcu. Wydaje mi się, że ten ogrom obowiązków nadszarpnął Jego zdrowie , przy niewątpliwym kalectwie jakim była jego krótkowzroczność, bo 19-go listopada 1936r. został pacjentem szpitala Św. Jakuba oddziału wewnętrznego, a po 10-ciu dniach przeniesiony został do Kliniki Wewnętrznej USB. Ciężko chorował. Wiem, że polityką się nie zajmował, chyba nie miał też na nią czasu, przez całe swoje życie nigdy do żadnej partii nie należał. Jest jedno zdarzenie, które mówi o Ojca pracy pozazawodowej, a mianowicie starosta T. Wielowieyski pismem nr 1390/Rw z 1935r. powołał mego Ojca "na członka Obwodowej Komisji Wyborczej do Sejmu w Obwodzie nr 3 Okręgu 45". Nie wiem nic na ten temat, jedno jest pewne, że zgodnie z poleceniem, tak jak umiał najlepiej wywiązał się z tego powierzonego mu zadania. To była przecież także praca na rzecz Wilna. Wrócił do pracy, w czerwcu 1937r. Ale już nie w pełni sił i możliwości, by wypełniać należycie swoje obowiązki na dotychczasowym stanowisku, przechodzi do pracy jako lekarz w Ubezpieczalni Społecznej w Wilnie oraz jako asystent do Kliniki Wewnętrznej USB na Antokolu. Zachowało się zaświadczenie z w/w pracy podpisane przez dyrektora Kliniki Wewnętrznej USB prof. K.Januszkiewicza, wydane w znamiennym terminie 14-go grudnia 1939r. o tym, że "Edward Bielski pracował jako asystent od 7-go maja 1937r. i w ciągu tego czasu opanował metody badania klinicznego i laboratoryjnego oraz brał udział w pracy pedagogicznej". W późniejszym czasie prof. Januszkiewicz w uzupełnieniu dopisze: "E. Bielski uprawniony jest do samodzielnego prowadzenia oddziału chorób wewnętrznych". Znajdzie to zastosowanie, kiedy Ojciec przyjedzie do Polski, do Chojnic i zostanie ordynatorem w miejscowym szpitalu. Tak było później, a na razie pracuje w Wilnie i nic nie wskazuje, że nadchodzi burza dziejowa, która zmiecie ustalony porządek, wyrwie ludzi z korzeniami z ich wielowiekowych siedzib, zmieni całkowicie bieg dziejów. Nieuchronnie nadciąga kataklizm. Jest rok 1939.... Nadchodzi wrzesień. Ojciec zgłosił się w Komendzie Miasta przy Placu Jezuickim 3 i naczelny lekarz garnizonu wydał następujące zaświadczenie: "E.Bielski wstąpił do wojska w charakterze lekarza-ochotnika", ale w dniu 9-tego września 1939r. został zakwalifikowany przez Komisję Lekarską jako "trwale niezdolny do służby wojskowej". To przez tę dużą krótkowzroczność. W swoim kalendarzyku odnotował: 15.IX.-godz.14-ta - spadły bomby na ul. Holendernia. 18.IX.-godz. 20-ta - do Wilna weszli bolszewicy. Zabiegał o pracę, z wielkim trudem otrzymał rejestrację litewską (registracijos lapas) w dn.21 XII 1939r., ale bez żadnego angażu. Mijały miesiące, a o zatrudnieniu nie było mowy. Sytuacja stawała się dramatyczna. Napływ lekarzy z Litwy, pozbawiał miejscowych, nie tylko ich dawnych stanowisk, ale i wszelkiej pracy. Dopiero pismem z dn. 15 maja 1940r. Wydział Zdrowia miasta Wilna zawiadomił, że " Edward Bielski został przyjęty do służby samorządowej, jako lekarz sanitariatu miejskiego" Myślę, że ta praca była dla Ojca ratunkiem, przede wszystkim przed głodem i chłodem. Najważniejsze, że pracował zawodowo, wprawdzie za minimalne pieniądze, ale może w tych skomplikowanych czasach nie to było najistotniejsze. Już nigdy nie powrócił do pracy w klinice, nie było dawnego zespołu, przyszli nowi ludzie i miejsce Ojca było zajęte. W nowej pracy też był potrzebny dla ludności Wilna, organizował punkty medyczno-felczerskie na terenie miasta i przeprowadzał inspekcje sanitarne. Po 12 II 1941r. został pełniącym obowiązki lekarza Inspekcji Sanitarnej Wydziału Zdrowia w Wilnie. Potwierdzają to zaświadczenia wydane przez ówczesne władze w języku litewskim i rosyjskim. Nie wiem czy to był awans, ale pełnił też funkcję p.o. kierownika Fabrycznych Punktów Zdrowia przy II Poliklinice na ul. Wielkiej nr 51. Te informacje o moim Ojcu mam z zachowanych dokumentów, które niewiele mówią o człowieku, są poprostu tyko suchym zapisem. Nie potrafię powiedzieć co jeszcze robił. Zupełnie nie pamiętam Go z tych czasów, ani odwiedzin u Niego, może był u mnie raz lub dwa na początku wojny. Nawet brak zdjęć. Może dlatego, że tak dużo się działo w Wilnie, że nie było czasu, ani możliwości na rodzinne kontakty? Część domu Ojca zajęli nieproszeni lokatorzy....Wilno w czerwcu 1941r. przeszło we władanie Niemców i Litwinów o proniemieckiej orientacji. Nowa okupacja. Działo się źle. Z szeroko otwartymi oczyma przyglądałam się temu, co się działo w mieście i słuchałam z przerażeniem o Łukiszkach, o ul. Ofiarnej, o Ponarach i zakładnikach tam rozstrzelanych m.in. prof. Pelczarze i mec. Englu, a także o naszych znajomych. Rozmawialiśmy o tym przyciszonym głosem. Dokładnie pamiętam jak na ul. Mickiewicza usłyszeliśmy z głośnika komunikat niemiecki o odkrytych grobach w Katyniu, a ludzie stali oniemiali, porażeni tą informacją, wszak w obozie było wielu z Wileńszczyzny. Ponure czasy...Tragiczne. Mówił mi bardzo oględnie o tym co działo się wokół i starał się, bym za dużo nie wiedziała i nie słyszała. Ochraniał mnie. Nie wiem, na ile był związany z konspiracją i czy w ogóle był, choć prawda jest taka, że prawie wszyscy Polacy w jakiś dostępny sobie sposób uczestniczyli w ruchu oporu. Wilno walczyło, wszyscy o tym wiedzieli. Zachował Ojciec wśród swoich rzeczy konspiracyjne pisma podziemne, m.in. "Niepodległość" z 1942r. oraz "Jutro Polski" z 3 XI 1940 i 5 I 1941r. z podkreślonym zdaniem chyba Jego ręką: "faszyzm Hitlera i komunizm Stalina podały sobie zgodnie ręce dzieląc się krwawiącym ciałem Polski". Zastanawiające jak taką "lekturę" udało się przewieźć Ojcu do Polski? Najważniejszą sprawą dla wszystkich Polaków w okresie okupacji było przetrwanie i utrzymanie się przy życiu, zdobycie jakichkolwiek środków do egzystencji, imano się różnych zajęć i szukano różnych prac. Wyobrażam sobie, jak Ojciec się czuł z otrzymanego zatrudnienia, już w lipcu1941r. w ambulatorium Ubezpieczalni Społecznej w Wilnie, to była szansa na przeżycie, bo przecież nie nadawał się do żadnej pracy fizycznej ze względu na swoją krótkowzroczność. Zatrudniono Go warunkowo, a ówczesne władze Wilna domagały się bez przerwy "uzupełniania" różnych dokumentów: a to litewskie zezwolenie na prawo praktyki lekarskiej, a to zaświadczenie o stanie zdrowia, a to zwolnienie z wyrębu drzewa (sic !), a to o służbowym pobycie w Kownie i w rezultacie w dn. 31.IX.1943r. został całkowicie zwolniony z pracy. Znowu dramat, znowu bieda, wprawdzie zawsze miał w domu prywatny gabinet, ale w tych ciężkich czasach któż mógł płacić za porady lekarskie w dodatku internistyczne. Znowu rozpoczął "batalię" o pracę i mimo posiadanego litewsko-niemieckiego zaświadczenia o rejestracji lekarskiej, nigdy i nigdzie nie został zatrudniony, aż do końca niemieckiej okupacji. Lipiec 1944r.Pamiętne dni. Obolałe miasto po wszystkich tragicznych przejściach, zapamiętane przeze mnie, jak zastygłe w rozpaczy i strachu przed kolejnymi represjami i wywózkami na bezkresny Wschód, z odwiecznym pytaniem co robić?, gdzie uciekać? Tę miotaninę i niepewność dnia, w moich dwóch domach: Mamy i Ojca odbierałam z całym tragizmem dziewięcioletniego dziecka. Przeżyliśmy wszyscy niemal cudem oblężenie Wilna i walki o miasto. Pamiętam dokładnie pożary i bombardowania. Uciekające wojsko niemieckie i wejście Armii Czerwonej. Młodziutkich AK-ców z biało czerwonymi opaskami, zabitych i rannych. Te obrazy na zawsze pozostały w mej pamięci.... Mieszkaliśmy dalej jakoś w tym biednym Wilnie ,ale coraz częściej słyszałam w rozmowach powtarzające się pytanie: Co będzie z naszym miastem? A co z nami? A kiedy ogłoszono postanowienia konferencji jałtańskiej, wśród Polaków zapanował powszechny smutek i zwątpienie. Coraz częściej zastanawiano się, zostać, czy wyjechać do Polski? A tu nie jest Polska? -pytano. Mój Ojciec po raz kolejny rozpoczął poszukiwanie pracy. Po weryfikacji przez różne komisje: zawodową, zdrowotną i okulistyczną otrzymał w końcu pracę w ambulatorium dla ludności wileńskiej przy I-ej Poliklinice, a potem II-iej jako jej kierownik oraz jako rejonowy epidemiolog miasta Wilna. Tu pracował do chwili wyjazdu do Polski w 1946r. "Jednym z ostatnich transportów, kiedy dalsza zwłoka uniemożliwiłaby w ogóle wyjazd "- jak napisał w liście w 1948r. do Prof. K. Januszkiewicza. Nie był do końca przekonany nigdy, czy podjął właściwą decyzję, wszak zostawił cały swój świat i pięćdziesiąt przeżytych lat w Wilnie i dla Wilna. Pół wieku! Szmat czasu! Zresztą do końca dni swoich - mówił o tym przed śmiercią- nie był pewien czy zrobił dobrze (jakby to od niego zależało), a może nawet żałował, że opuścił ukochane swoje Wilno. W pełni się nie "zaaklimatyzował" w nowym środowisku i choć już nigdy nie miał kłopotów ze znalezieniem zatrudnienia, bo pracował bardzo dużo i cały czas: był lekarzem Ubezpieczalni Społecznej, Pogotowia Ratunkowego, ordynatorem oddziału wewnętrznego Szpitala w Chojnicach, lekarzem licealnym i długie lata, aż do emerytury w 1966r. dyrektorem Stacji Sanitarno-Epidemiologicznej tamże - to z nostalgią zawsze wracał wspomnieniami do czasów wileńskich. Był ciekaw, co dzieje się w Jego ukochanym mieście i nie mogąc tam pojechać, czerpał dostępne wiadomości z prenumerowanego "Czerwonego Sztandaru" z Wilna. Nikogo z bliskich ,a nawet ze znajomych już w Wilnie nie było, pozostały tylko groby rodzinne na Rossie i miłe sercu wspomnienia.. Chciałabym dodać parę słów o moich związkach z Litwą. Wspomniałam, że ten mój "pierwszy dom", to moje życie w dni powszednie u Mamy - bo u Ojca - spędzałam większość niedziel i świąt - było związane z Litwą, gdzie w majątku Grygajcie, w dworku swoich rodziców Sienkiewiczów (Sinkiewiczów) urodziła się moja Mama. Na głębokiej Litwie, a właściwie na Żmudzi mieszkały różne ciocie, wujkowie, stryjenki itp. Poznawałam ich podczas kolejnych odwiedzin w Rosieniach, Kownie, Szawlach i innych miejscach nie zapamiętanych przeze mnie. Mama kochała Litwę i dla Niej wszystko co z Litwą związane było "naj". Najpiękniejsze krajobrazy, najcudowniejsze lasy, najsmaczniejszy chleb i wszystko, wszystko także... W najtrudniejszych czasach okupacji, kiedy bieda zaglądała do naszego i tak skromnego domku, uciekałyśmy na Litwę, tam zawsze było dobrze, bezpiecznie i nigdy nie byłyśmy głodne. Najniebezpieczniejsza i najtrudniejsza nasza podróż w rodzinne strony Mamy miała miejsce tuż po wkroczeniu Niemców do Wilna w czerwcu 1941r., kiedy to będąc zupełnie małym dzieckiem - jak na to przedsięwzięcie - na maleńkich nóżkach przez tydzień pokonałam prawie 200km z Wilna do Szydłowa, wśród nieprawdopodobnych niebezpieczeństw. Majątek był własnością innych ludzi, moi Dziadkowie dawno już nie żyli, a o bracie Mamy wszelki słuch zaginął. Mimo to liczni krewni nami się zaopiekowali i pomimo wojny, mnie dziecku było tam w miarę dobrze. Parę miesięcy w 1941r. mieszkałam u ciotki w Rosieniach, przy Rynku, jeszcze przed zniszczeniem pięknej Starówki przez działania wojenne. Zapamiętałam też bardzo ważny fakt, otóż Mama pokazała mi w przedsionku kościoła albo kaplicy w Szydłowie tablicę pamiątkową darczyńców świątyni i wśród kilku nazwisk widniało imię i nazwisko mojego Dziadka - Adolfa-Jana Sienkiewicza. Na pewno tak było. Niestety obecnie nie ma nawet śladu po niej i nikt nic nie wie o żadnej tablicy. Pozostało tylko w moim albumie zdjęcie przedstawiające mojego wujka Valukasa Sienkiewicza (może Sinkiewicza) jak pracuje przy budowie, w latach 20-tych XX-wieku, kaplicy cmentarnej w Szydłowie wg projektu A.Wiwulskiego. Mama była bardzo związana z Litwą, autentycznie ją kochała i tę swoją miłość przekazywała mnie na każdym kroku i zawsze uczyła mnie ją kochać i cenić. Po przyjeździe do Polski, po utracie swoich "stron ukochanych", po różnych przejściach i trudach wojny, moja Mama w krótkim czasie, bo po kilku miesiącach, w wieku 47-miu lat zmarła w 1946r. A Ojciec? Ojciec mój wkrótce się ożenił i miałam drugą rodzinę w Chojnicach, gdzie mieszkał i pracował prawie 30 lat. Tam też zmarł w dniu 21.VI. 1975r. i został pochowany na miejscowym cmentarzu. Tak to byłoby tyle o moim Ojcu - Wilnianinie. Uważam, że - z jednej strony napisałam o Nim wszystko, a w każdym razie dużo, na ile pozwoliła mi moja pamięć, zachowane zdjęcia, dokumenty i inne pamiątki - z drugiej zaś, zdaję sobie sprawę, że całej osobowości człowiek w takiej formie opisowej przedstawić nie możne, a ja nie potrafię, kiedy samo wspominanie budzi tęsknotę za dzieciństwem, rodzicami i Wilnem, mimo woli staram się bezskutecznie, by marzenia o czasie przeszłym w jakiś nadzwyczajny sposób przybrały realny kształt. Moje pokolenie co najmniej związane z Kresami uczuciowo, pochodzeniem, koneksjami, a na pewno tradycją, w której nas wychowano, nosi w sobie wręcz irracjonalną miłość do tych ziem. Co najważniejsze, tę miłość, urok, mit chcemy przekazać następnym pokoleniom, a przede wszystkim swoim najbliższym. Wiem, że tego chciałby mój Ojciec. Dlatego, kiedy mogłam, dopiero po 43-ech latach, pokłonić się szacownym murom mojego miasta i uroczym starym zaułkom, "zawiozłam" do Wilna najpierw mojego męża, potem córkę, później znajomych i sympatyków Kresów, a ostatnio najważniejszą osobę: moją wnuczkę, a prawnuczkę mojego Ojca - Oleńkę, studentkę UJ w Krakowie. Z ogromnym, wręcz przeogromnym wzruszeniem patrzyłam na nią na uroczystościach w dniu 3-go maja 2001r. na Rossie, kiedy taka piękna swoją młodością, jako ta o "rodowodzie wileńskim" składała w delegacji kwiaty na płycie Matki i Syna. Myślałam wówczas, a łzy dławiły mi gardło, że mój Ojciec byłby bardzo szczęśliwy i dumny zarazem, wszak to w ukochanym Wilnie, w pięknej patriotycznej manifestacji uczestniczy Jego prawnuczka. Myślałam sobie jak zaszczepić w duszy Oleńki to coś, co tkwi w magii tej ziemi i miasta, co każe je kochać, podziwiać i tęsknić. Chcę wierzyć, że siła kresowego mitu, przechodzi na pewno z pokolenia na pokolenie, skoro przechodzi nawet na tych, którzy nie są związani żadnymi więzami, a nawet nie odwiedząją nigdy tych regionów. Ona powinna czuć tu swoje korzenie, a jak się stanie, okaże przyszłość. Dla uzupełnienia i wyjaśnienia chciałabym na zakończenie przytoczyć opinię Władysława A.Serczyka, zamieszczoną kiedyś w krakowskim "Dzienniku Polskim", z którą się całkowicie zgadzam: "Ta nasza dzisiejsza kresowość nie zagraża nikomu, bo poza (czasem) urojoną po cichu łzą za utraconym miejscem związanym z własną młodością, nie łączy się w większości wypadków ani z hasłami powrotu do dawnych granic, ani też z nienawiścią do tych ,którzy dzisiaj tam mają swój dom. Jeśli bowiem marzy się o lepszym świecie przyszłości, to o ziemi bez kordonów granicznych zjednoczonej Europy". Kraków, listopad 2001 - luty 2002r.

Na zdjęciu: autorka publikacji z Ojcem na ul. Tatarskiej (obecnie Totoriu),23 grudnia 1935 r.
Źródło: NCz 12 (551)

Nasz Czas
 

Początek strony
JSN Boot template designed by JoomlaShine.com