„(…) po utracie suwerenności państwa – ratować suwerenność myśli”. Józef Mackiewicz.
Po zakończeniu tegorocznych wyborów prezydenckich D. Grybauskaitė już w następnym dniu  określiła je historycznymi. W pewnym sensie z tym się trzeba zgodzić – wszystko co miało miejsce wczoraj, dziś już należy do historii.

Ale ponieważ przydomek „historyczny” jest używany raczej w przypadku, gdy chodzi o przełomowe wydarzenia o pozytywnym wydźwięku - mamy pewne wątpliwości, czy Historia zechce reelekcję D. Grybauskaitė odnieść do pozytywnych, a tym bardziej przełomowych wydarzeń historycznych tylko z tego powodu, iż to ona właśnie przez kolejne pięć lat nadal będzie zajmowała miejsce głowy państwa.

Tym bardziej, iż we współczesnej demokratycznej części Europy już od dłuższego czasu nie ma na czele państw osób o podobnym życiorysie i wykształceniu oraz stąd wynikającej kulturze rządów i zachowań.

W oczekiwaniu na ten przełom zleciało nam kolejne pół roku, a cudownych czy chociażby przedświtu pozytywnych zmian jak nie było tak nie ma. Co więcej, wyeksponowanie przez prezydent w środkach masowego przekazu UE naszego sukcesu w postaci niezwykle wysokiego tempa zwalczanie bezrobocia wśród młodzieży, jako wzoru do naśladowania dla innych krajów UE, nie wzbudził wśród krajowej ludności entuzjazmu. Widocznie wbrew propagandzie sukcesu, nawet szary zjadacz chleba już rozumie, iż zmniejszanie bezrobocia wśród ludzi młodych kosztem zwiększania ich emigracji, do zjawisk  pozytywnych zaliczać nie należy. Co więcej, jeżeli prezydent nie będzie chroniła litery i ducha Konstytucji  Republiki Litewskiej, i nie zechce skierować na programy prorodzinne tego miliarda litów, który dziś wbrew Ustawie Podstawowej jest wydawany na przywileje dla sowieckiej i nowej nomenklatury - to w końcu jej drugiej kadencji możemy stać się krajem nie tylko o najgłębszych podziałach społecznych i najwyższym poziomie emigracji, ale też społeczeństwem o najniższym poziomie urodzin na świecie. Ze wszystkimi stąd wynikającymi groźnymi dla przyszłości kraju konsekwencjami.

Co prawda, konserwatyści i liberałowie od Sajudisu nadal się cieszą, iż zwyciężyła przez nich popierana kandydat. Zresztą socjaldemokraci i ich satelici również mają satysfakcję, bowiem robili wszystko, aby niby konkurent Z. Balčytis nie zaszkodził  w wyborze D. Grybauskaitė.

Ale nas ten systemowy sukces nie cieszy. Po prostu nie wierzymy, iż ideolodzy, działacze i współpracownicy sowieckich służb oraz kołchozowa nomenklatura,  w czyich rękach znalazły się dziś strategiczne stanowiska, decydujące o losach Państwa i Narodu, są w stanie poprowadzić kraj do sukcesu. Udawać, śledzić, straszyć, odbierać, wprowadzać podziały i skłócać – umieją i mogą. Pracować i poświęcać się nie na słowach – nie są w stanie. Nie leży to bowiem w ich naturze i kulturze.

A dlatego pod pretekstem zewnętrznego zagrożenia pogłębiają wewnętrzną okupację społeczeństwa. Po likwidacji organizacji, broniących prawa człowieka i spacyfikowaniu bądź przekupieniu partii politycznych i środków masowego przekazu, dziś zabierają się nawet do organizacji społecznych, tej ostatniej i najsłabszej linii obywatelskiego oporu, aby zdziesiątkować, policzyć i wskazać, co mają robić i w którym kierunku ruszać.

W związku z powyższym, jest naszym zdaniem niezwykle ważne, aby po utracie suwerenności państwa –  ratować suwerenność myśli. Tym bardziej, iż przejawów tej niezależnej i suwerennej myśli jest coraz mniej.

Dlatego odnośnie Zigmasa Vaišvily, Artūrasa Račasa, Andriusa Nakasa i innych, co do których есть мнение, iż jest to ręka Moskwy – mamy pewne wątpliwości, iż tak jest na rzeczy samej. I mimo, iż nie są to osoby z naszego pokolenia czy kręgu naszych znajomych, nie możemy dołączyć do gremiów ich potępiających i oszczekujących. Stoi temu na przeszkodzie zwykłe ludzkie zwątpienie – jeżeli powyżsi piszący są ręką Moskwy, to kim są dziś nami rządzący, a będący wychowankami Moskiewskiej Akademii Politycznej przy KC KPZR i innych podobnych uczelni, którzy w swoich pracach „naukowych” w przeddzień i po ogłoszeniu Niepodległości wysławiali kołchozy, dorobek Stalina, metody zwalczania antysowieckich partyzantów, i którzy nawet po ogłoszeniu Niepodległości nadal  prowadzili przeciw niej „swoje małe wojny” pod ochroną okupacyjnego wojska?

Może więc znowu (…) „mamy za dużo ocen moralnych, za mało ocen faktów”?

I na koniec dla porównania mini ekskurs historyczny na podstawie „Drogi donikąd” Józefa Mackiewicza odnośnie  swobody słowa  w Rosji carskiej i Związku Sowieckim, w składzie których znajdował się również okupowana Litwa. Pozwala to też zrozumieć, dlaczego rosyjska literatura XIX wieku należy do światowej klasyki.

Pan zna rosyjską literaturę, prawda? A wie pan, kiedy Gogol pisał swego "Rewizora"? Za czyjego panowania? Za panowania cara Mikołaja I. "Żandarmem Europy" nazywano tego cara. I oto ten "żandarm" pozwalał, żeby wystawiać sztukę, w której wszyscy: i urzędnicy, i cały system łącznie z żandarmami wykpiony był do nitki... Klasyczna literatura rosyjska - to tenże Gogol, Tołstoj, Dostojewski, Turgieniew, Czechow, Szczedrin... wszystko duch sprzeciwu, niezadowolenia, szukania prawdy, rozcinania włosa, duch wątpliwości ludzkiej. Chyba tylko jedna na sto książek literackich wydawanych w Rosji nie stawała po stronie uciśnionych i prześladowanych, nie krytykowała stanu istniejącego. A dziś nie ma takiej, która by nie deptała właśnie uciśnionych i nie wychwalała uprzywilejowanych, nie kłaniała się stanowi panującemu...

Ryšard Maceikianec