Dziękowanie za dobre uczynki innych i przepraszanie za własne błędy jest bez wątpienia oznaką dobrego tonu i dowodem pewnego poziomu kultury. Dotyczy to prywatnych osób, ale też reprezentantów państw i narodów.
Tym niemniej niedawne „przeprosiny” ministra Linasa Linkevičiusa wywołały burzę niezadowolenia. I nie dlatego, iż społeczeństwo Litwy jakoby nie rozumiało pozytywnego znaczenia tych słów i gestów.


Ale dlatego, iż nie tylko nie było ku temu powodu, a wręcz odwrotnie -  na Litwie od wielu lat jest oczekiwany taki przyjazny gest ze strony Polski w związku z  aktem agresji dokonanym na zadanie Piłsudskiego przez oddziały  Żeligowskiego oraz dziewiętnastoletnią okupację historycznej stolicy Litwy, Wilna i przyległych terenów.

Niewypowiedziana oficjalnie potrzeba przeprosin wisiała w powietrzu w okresie przygotowywania międzypaństwowego Traktatu, podpisanego w roku 1994. Niestety, przywódca Polski tych sakramentalnych słów wtedy nie powiedział.  Dlatego niedawne „wyjście przed pociąg” L. Linkevičiusa było odebrane przez społeczeństwo Litwy jako działanie z uszczerbkiem dla godności kraju, jako przyjęcie na siebie niezawinionej winy i rzekome zwolnienie tym samym Polski od obowiązku przeprosin za wyrządzone historyczne krzywdy.

Nam również w roku 1994 się zdawało, iż przeprosiny ze strony Polski nie są potrzebne, a  „historię należy zostawić historykom”. Współczesne wydarzenia wskazują, żeśmy nie mieli racji, i że nieuporządkowane zaszłości historyczne mogą być wykorzystywane do prowokowania różnorodnych napięć, wpływają i będą wpływać na stosunki międzypaństwowe oraz nastroje społeczne, jak również wykorzystywane przez stronę trzecią.

Tym niemniej bezpodstawne przeprosiny L. Linkevičiusa mogą też mieć pozytywny wydźwięk, być przykładem dla Polski i stać się początkiem szerszej dyskusji na ten temat.  Jak też sygnałem dla części społeczeństwa Polski, które pragnie partnerskiego i uczciwego ułożenia stosunków z sąsiadami, aby zachęcić polskich polityków do oczyszczenia Polski z historycznych grzechów i błędów poprzez publiczne przeprosiny. I zrozumienia, że takie oczyszczenie się jest potrzebne przede wszystkim pragnącej być liderem regionu samej Polsce, aby móc szczerze i bez niedomówień współpracować z sąsiednimi narodami, i aby one mogłyby być pewne, iż Polska do nieprzyjaznej polityki z okresu międzywojennego i obecnych wybryków już nigdy nie powróci.

Zresztą proces oczyszczania się Polski, który na pewno warto kontynuować, został już zapoczątkowany przez śp. prezydenta Lecha Kaczyńskiego, kiedy to on w obecności 20 przywódców państw, w tym Niemiec i Rosji, w dniu 1 września 2009 roku na Westerplatte przeprosił Czechy  za współudział w rozbiorze ich państwa i mówił o polskim "grzechu", mając na uwadze zajęcie przez Polskę Zaolzia w roku 1938 r. – w dzień po wchłonięciu Czech przez hitlerowskie Niemcy.

Polska na tym wyraźnie wygrała. Ambasador Czech Jan Šechter, wyraźnie wzruszony, wtedy stwierdził, iż …” Prezydent Kaczyński wypowiedział niezwykle mocne słowa, które bardzo cenimy. Nikt jeszcze takiego gestu wobec Czech w obecności tylu zagranicznych gości nie wykonał”.

Zresztą aneksja leżącego na obrzeżu Czech Zaolzia w przeddzień rozpoczęcia drugiej wojny światowej i zajęcie na okres dziewiętnastu lat historycznej stolicy Litwy, Wilna, oraz  uprawianie tu bociańskiej polityki wobec mieszkańców tej ziemi, ze szczególnym wyrafinowaniem wobec Litwinów i Białorusinów – są wydarzeniami w dziejach historii o różnej gatunkowej wadze.

Później żywy świadek tych wydarzeń Michał Kryspin Pawlikowski w swoich wspomnieniach napisze o polityce Polski, uprawianej w zajętym Wilnie: (…)Nie uznawał Litwinów i Białorusinów (wojewoda Bociański). W stosunku do Litwinów stosował różne chwyty skarbowo-policyjne. Białorusinów w ogóle nie uznawał za naród. Rozwrzeszczał się na nauczyciela w powiecie dziśnieńskim, na którego mu doniesiono, że poza szkołę rozmawia po białorusku z rodzicami uczniów. Był w najlepszej komitywie z arcybiskupem Jałbrzykowskim i - kto wie - czy nie z namowy księcia kościoła wprowadził do wileńskiej cerkwi garnizonowej język polski zamiast cerkiewno-słowiańskiego. Szkoda, że słabo znał historię i zapewne nie wiedział, że naśladuje Murawjowa, który np. litewskie książki do nabożeństwa kazał drukować „grażdanką". (Wojna i sezon. Nasz czas, 2008).

Inny świadek, pisarz wileński wszech czasów  Józef Mackiewicz  odnotował:
(…)Nie było więc mowy o powtórzeniu unii równego z równym, mimo częstego powtarzania tych słów. Poza tym z wielu tych koncepcji wyłaziła nieszczerość, chwyt, taktyka polityczna, maskowana konspiracja, jak w wypadku P.O.W. i wreszcie frazeologia („za naszą i waszą!”), która zamiast pociągnąć Litwinów i Białorusinów, rozbudzała ich nieufność. Złamanie Traktatu Suwalskiego i żeligowskiada były największym błędem, który zaciążył na losach tej części Europy Wschodniej. (O pewnej, ostatniej próbie i o zastrzelonym Bujnickim).

Tam też o traktowaniu przez AK Litwinów, Białorusinów i Ukraińców w czasie ostatniej wojny: (…) Dowódca AK gen. Rowecki ściśle formułował w swej ocenie sytuacyjnej przesłanej do Londynu w roku 1942, stwierdzając: A. Wróg: 1) Niemcy, 2) Litwini, 3) Białorusini, 4) Ukraińcy. B. Sojusznicy: 1) Alianci Zachodni, 2) Sowiety.

Mieszkająca w Wilnie w okresie międzywojennym publicystka i pisarka Barbara Toporska zaznaczyła: (…)Piłsudski miał się nosić z zamiarami federacyjnymi. Przeczą temu fakty, które stwarzał. Ze źródeł historycznych wiemy, że bolszewicy gotowi byli oddać Połock i Borysów, a zostali zaskoczeni otrzymaniem Mińska! Granica ryska oznaczała rozbiór ziem b. Wielkiego Księstwa między Polskę i Sowiety. Złamanie ledwo podpisanego traktatu z Litwą przez podstępne odebranie jej ledwo że przyznanego Wilna było postawieniem krzyżyka nie tylko na projektach federacyjnych, ale na stosunkach dobrosąsiedzkich. (Polska polityka wobec Białorusinów).

(…)Władze w Warszawie ani przysyłani przez nie urzędnicy nic dla regionów północno-wschodnich nie zrobią, bo nie dostrzegają ich swoistych wartości, widząc tylko ciemnotę, ubóstwo i zacofanie cywilizacyjne. Nie podejmują jednak żadnych kroków, żeby zmienić ten stan rzeczy. Regiony północno-wschodnie traktowane są niemal jak kolonie: metropolia żąda od nich zapłaty podatków, dostarczenia rekruta, przemysłowi umożliwia czerpanie taniej siły roboczej i surowców, urzędnikom pozwala na samowolę, której nie tolerowano by gdzie indziej. (Andrzej Stanisław Kowalczyk. Reporter byłego Wielkiego Księstwa Litewskiego).

Jest zaledwie kilka urywków z bardzo wielu publikacji i historycznych dokumentów, które świadczą, że ten temat wymaga krytycznej oceny i właściwego zamknięcia, aby nie stał on na przeszkodzie rozwoju tej części Europy i układaniu dobrosąsiedzkich stosunków.

Natomiast znany fakt katowania na oczach żony i dzieci prof. USB Stanisława Cywińskiego tylko za to, że możliwie bez należytego szacunku napisał o J. Piłsudskim -  to zaledwie jeden udokumentowany z tysięcy nie udokumentowanych faktów samowoli i samodurstwa piłsudczyków w okupowanym Wilnie i dowód, iż, nie bacząc na patriotyczne legendy, okupacja dotykała wszystkich i była w pełnym tego słowa znaczeniu okupacją,  porodziła, zachowane do dziś, propagandowe legendy sukcesu, stereotypy myślenia, podziały i wykoślawione oceny.

Dlatego uczciwa ocena tamtego okresu i  z serca płynące  przeprosiny byłaby niezwykle ważne również dla współczesnych litewskich Polaków, aby zaczęli oni żyć w realnym świecie, nie ulegając nie odpowiadającym historycznej rzeczywistości legendom, nie uczestnicząc w prowokacjach na szkodę swojej Ojczyźnie.

Ale wiele wskazuje na to, iż problem moralnego oczyszczenia się z historycznych win i zaniedbań  ma Polska nie tylko wobec Litwy czy Litwinów, ale też wobec wszystkich państw, powstałych na terytorium historycznego Wielkiego Księstwa Litewskiego.

Wymieniona powyżej granica ryska i podział terytorium współczesnej Białorusi i Ukrainy miedzy Polską i Sowietami nie tylko nie pozwolił tym narodom na zrealizowanie ich państwowych aspiracji.

Mieszkańcy wyzwolonego od bolszewickich hord Mińsku i przyległych terytoriów, po ponownym bez wiadomego powodu ich przekazaniu bolszewikom stali się pierwszymi więźniami leninowskich lagrów i (…) poszli pod nóż, lub na tułaczkę do tundr Karelii lub kopalń Uralu. Bez echa i rozgłosu, bez rozdzierania szat przez obłudną prasę, bez łezek współczucia ze strony różnych obrońców praw człowieka, bez opieki UNRRy czy UNO powędrowały setki tysięcy tych pierwszych w dziejach współczesnego świata „displaced persons” na śmierć i poniewierkę. Opustoszały zagrody, zaścianki i „okolice” - zrównane z ziemią lub zmienione w kołchozy…(M.K. Pawlikowski. Wojna i sezon).

A czy było znacznie lepiej na terytoriach, które przy podziale z bolszewikami przypadły w udziale Polsce? „Bunt rojstów” J. Mackiewicza na zawsze zostanie dokumentem historii, przedstawiającym obraz półkolonii, gdzie samowola i samodurstwo urzędników wobec miejscowej ludności nie znały granic.
A (…) te z górą sto cerkwi, spalonych w ciągu kilku tygodni lata 1937, to było co? Prawda: wiadomości o tych szaleńczych wyczynach „Ozonu" były w prasie konfiskowane. Ale czy Polakom wypada zasłaniać się niewiedzą tego, co działo się na placach i drogach, gdy jednocześnie twierdzą, że Niemcy mieli obowiązek wiedzieć, co się działo za murami i drutami ich obozów koncentracyjnych? Byliśmy wprawdzie na „polskiej drodze" do hitleryzmu, ale jeszcze b. daleko w tyle za Trzecią Rzeszą.
(...)Według spisu ludności z r. 1931 katolików, deklarujących narodowość białoruską, było 78,000. Księży białoruskich po pierwszej wojnie zaledwie ponad stu. Okazało się, że i to za dużo. Przed drugą wojną księża białoruscy wysyłani byli tylko do parafii polskich. W r. 1925 ks. Godlewski został aresztowany za kazania w języku białoruskim. W r. 1937 ks. Tołłoczko został wysiedlony z Wilna za spowiadanie w języku białoruskim. O. O. Marianów wysiedlono z Drui. Prowadzili tam polskie gimnazjum, kazania wygłaszali po polsku, ale większość z nich była Białorusinami. Oskarżono ich o „nielegalne" nauczanie religii w języku białoruskim po okolicznych wioskach. Krakowski Ilustrowany Kuryer Codzienny wystąpił wówczas z artykułami przeciw... tym księżom.
Polska złamała wszystkie traktaty międzynarodowe, zobowiązujące ją do szanowania podstawowych wolności obywateli innych wyznań i narodowości. Sądzę, że nie zwalniało to duchowieństwa katolickiego z nakazu prowadzenia pracy duszpasterskiej ku zbawieniu dusz „owieczek", a nie dla zapędzania ich do polskiej owczarni.
(Barbara Toporska. Polityka polska wobec Białorusinów.)

A tak patrząc na dzisiejsze stosunki - czy czasem nie mogłaby być dziś Białoruś bliżej Unii Europejskiej i Litwy, i nie byłoby straszaka w postaci budowanej stacji atomowej w niespełna pięćdziesięciu kilometrach od Wilna, gdyby nie działania Polski, skierowane na ograniczanie różnego rodzaju współpracy i kontaktów, głośnej kampanii propagandowej oraz narzucanie Unii Europejskiej własnych ocen oraz wzorów postępowania ze swoim najbliższym  sąsiadem, które uderzają w całe społeczeństwo tego kraju i … coraz bardziej spychają w objęcia Rosji?

Politycy i przywódcy przychodzą i odchodzą, a współpraca gospodarcza, kulturalna oraz kontakty międzyludzkie zostają, tworząc mocne fundamenty do współdziałania w przyszłości, co leży w interesie wszystkich narodów tej części Europy.

Jeszcze bardziej złożone historyczne zaszłości z okresu międzywojennego ma Polska z Ukrainą. To przecież na  osobisty rozkaz  J. Piłsudzkiego dokonano tu w roku 1930 pierwszej pacyfikacji w ówczesnych województwach lwowskim, tarnopolskim i stanisławowskim, przeprowadzonej przez polskie władze administracyjne, policję i wojsko, która objęła 450 wsi i 16 powiatów.

Pacyfikacja polegała na przeprowadzaniu rewizji w budynkach mieszkalnych oraz siedzibach ukraińskich organizacji (również Ukraińskiej Cerkwi Greckokatolickiej), łącznie z niszczeniem budynków i mienia ruchomego, biciem oraz aresztowaniami. W czasie pierwszej pacyfikacji zamknięto również trzy gimnazja ukraińskie.

W wiejskich miejscowościach pacyfikację przeprowadzano w ten sposób, że najpierw otaczano wieś, potem u osób podejrzanych przeprowadzano rewizję łącznie ze zrywaniem podłóg i poszycia dachów. Przy okazji demolowano pomieszczenia i niszczono mienie, w tym również artykuły spożywcze. Podczas rewizji stosowano przemoc fizyczną i karę publicznej chłosty. Dodatkową karą było nakładanie na wsie kontrybucji i kwaterowanie we wsiach szwadronów kawalerii, które mieszkańcy musieli utrzymywać. Tylko w październiku 1930 rozwiązano 145 ukraińskich placówek społeczno-kulturalnych i 40 sportowych, zamknięto 8 spółdzielni i 46 kół „Proswity”.

Druga pacyfikacja przeprowadzona przez polskie władze w przeddzień wojny w roku 1938 roku była skierowana przeciw prawosławnej ludności ukraińskiej. Tylko w tym okresie zburzono 127 cerkwi prawosławnych. W co najmniej kilkunastu przypadkach wystąpiło również bezczeszczenie świątyń. W ramach drugiej pacyfikacji represjonowano duchownych prawosławnych, a prawosławnych wiernych zmuszano do zmiany wyznania na rzymskokatolickie.

Zresztą walka z prawosławiem na terenie Zachodniej Ukrainy była prowadzona nieustannie od roku 1919 do 1939, metodami w zasadzie nie wiele odbiegającymi od bolszewickich, stosowanych wobec wierzących w Związku Sowieckim. Niszczono i bezczeszczono nawet historyczne zabytkowe świątynie.
Efektem akcji, jak i należało oczekiwać, było trwałe zantagonizowanie ludności ukraińskiej i polskiej.

Niewątpliwie miał rację Jerzy Giedroyc twierdząc, iż (…) nasz stosunek do sąsiadujących z nami narodów: pełen pogardy, wyniosłości i niewiedzy. Niepodległa Ukraina jest dla naszej przyszłości ważniejsza niż przystąpienie do NATO. Bo bez Ukrainy Rosja nigdy nie będzie państwem imperialnym. Tymczasem społeczeństwo polskie prezentuje światu, gdzie może, antyukraińskie fobie.( Instynkt państwowy. Rozmowa z Jerzym Giedroyciem, redaktorem „Kultury"(Polityka nr 35 (2208), 28 sierpnia 1999 r.)

Tymczasem aktualni przywódcy Polski podkreślają, iż dla  nich nie to jest najważniejsze jak blisko Unii Europejskiej i NATO znajdzie się Ukraina, ale czy będzie zwolniona z wiezienia Julija Tymoszenko, w winę której tak naprawdę nikt nie wątpi (patrz. film). Zresztą jest to raczej jedyny w tej części Europy przykład, kiedy polityk została pociągnięta do odpowiedzialności karnej za nadużycia i korupcyjne decyzje, z czego w warunkach demokracji należałoby się cieszyć, iż sprawiedliwości stało się zadość. Dobrze by się stało, aby ta forma odpowiedzialności polityków upowszechniła się również i w innych krajach postsocjalistycznych.

Patrząc z oddala na te „poprzemy, ale pod warunkiem” odnosi się wrażenie, iż osobiste ambicje i fobie polskich polityków górują dziś nad odpowiedzialną wizją przyszłości Międzymorza i przyległych krajów, widząc raczej Ukrainę jako państwo małe i podzielone ze wschodnią granicą, wytyczoną sowiecko – polskim Traktatem Ryskim z roku 1920.

Mówiąc o potrzebie dokonania aktu przeprosin wobec Litwy, Białorusi i Ukrainy, wcale nie uważamy, iż należy ponaglać, nalegać czy publicznie się domagać dokonania tego gestu przez polityków Polski, co jeszcze bardziej destabilizowałoby sytuację. Tym bardziej, mając na myśli nasz kraj,  Litwę, trudno by było oczekiwać szybkiej zmiany stanowiska, zademonstrowanego publicznie przez B. Komarowskiego, R. Sikorskiego i D. Tuska, kiedy to nieżyczliwą naszemu krajowi antykatolicką postawę, skierowaną na pobudzanie napięć, ten ostatni wygłosił nawet w czasie Mszy św. w wileńskim kościele św. Teresy.

Zapytany  w dyskusji  na facebooku  jeden z polskich działaczy (nazwisko znane redakcji) oświadczył, iż (…) moim zdaniem Komorowski (…)de facto wolnym człowiekiem nie jest.
Natomiast Sikorski ma chyba jakieś kompleksy. Nie potrafi się wykazać asertywnością i siłą w relacjach z silnymi partnerami w UE- z Niemcami , z Francją czy Wielka Brytanią, więc pręży muskuły wobec słabszego partnera - Litwy. Psuje tym samym dobre relacje i strategiczny sojusz z Litwą z czasów Lecha Kaczyńskiego. Zza rządów Sikorskiego zaprzepaszczono wszystkie projekty silniejszej integracji energetycznej ,komunikacyjnej i gospodarczej, zapoczątkowane za życia Lecha Kaczyńskiego . Łącznie z projektem wspólnej elektrowni atomowej.
..

Do zrozumienia potrzeby dokonania przeprosin, naszym zdaniem, powinni dojrzeć sami politycy, a ich ku temu zachęcić - obywatele Polski, intelektualiści, historycy, wszyscy ci, którzy rozumieją, iż w interesie Polski leży uporządkowanie historycznych zaszłości i zaprzestanie w dobie obecnej pobudzania napięć oraz psucia stosunków z najbliższymi sąsiadami.

Chęć Polski przewodzenia w tym regionie nie jest możliwe bez oczyszczenia atmosfery, bez zrozumienia nie tylko swoich interesów, ale też interesów sąsiadów, ich ocen historii i skali wartości. Naciski, prowokacje oraz wykorzystywanie  polskojęzycznych obywateli tych krajów do tworzenia napięć i konfliktów, odseparowywanie ich od udziału w budowaniu demokratycznych obywatelskich społeczeństw w ich ojczyznach , w tym poprzez narzucanie im sławetnej Karty Polaka – są tylko częścią tych negatywnych zjawisk, których  w stosunkach między Polską a sąsiednimi narodami tego regionu być nie powinno. Tym bardziej, iż Polska niezwykle dużo zawdzięcza Litwie, Białorusi i Ukrainie, spadkobierczyniom historycznego Wielkiego Księstwa Litewskiego.

Unikając ponaglania należy jednak mieć na uwadze, iż przeciąganie się aktualnej sytuacji w nieskończoność nikomu dobrze nie służy. Dziś Polska, otrzymując ogromne dotacje unijne, pręży ich kosztem mięśnie, a w głosie szefa MSZ wręcz jest słyszalne pobrzękiwanie szabelką. A co będzie i jakich zachowań należ oczekiwać, gdy strumień dotacji się urwie, a rozbudzone apetyty w warunkach zadłużonego państwa zmuszą polityków do poszukiwania zastępczych tematów i „wrogów”?
***.
Mówiąc o potrzebie właściwego ułożenia stosunków między Polską a sąsiednimi krajami, nie sposób pominąć, iż litewscy i białoruscy Polacy byli w ostatniej dekadzie cynicznie wykorzystywani do pobudzania na zadanie napięć i występowania w roli rzekomo krzywdzonych czy wręcz prześladowanych, sztucznie tworząc atmosferę, potrzebną polskim politykom i środkom masowego przekazu do głośnych kampanii i  nagonek na nasz kraj, do występowania w roli „obrońców rodaków na Wschodzie”.

Taka polityka Polski nie tylko zatruwa atmosferę i osłabia pozycję państw regionu, będących  forpocztą na granicy Unii Europejskiej i Rosji, ale przede wszystkim jest niezwykle szkodliwa dla środowiska litewskich Polaków.  Kształtuje niezasłużenie bowiem opinię, iż litewscy Polacy rzekomo in corpore stanowią „piątą kolumnę” Polski, mimo iż są oni obywatelami Litwy, nie pochodzą z Polski i dlatego jakichkolwiek formalnych podstaw do zajmowania się ich losem Polska nie ma.

Natomiast przekupywanie liderów do organizowania akcji, zamętów i prowokacyjnych pochodów na zadanie, stało się tak oczywiste i czytelne, iż każdy myślący rozumie, iż nie o losy litewskich Polaków tu chodzi.

Ostatnio zapowiadany ponownie po trzech latach przerwy prowokacyjny pochód przez Wilno najwyraźniej na zadanie nowego ambasadora, doświadczonego jeszcze z czasów rządów generałów Jaruzelskiego i Kiszczaka dyplomaty - to tylko jeszcze jeden jednoznaczny dowód, iż takie działania są skoordynowane i odbywają się na wskazanie polityków z Polski. Tym bardziej, iż taki pochód ze sztandarami sąsiedniej Polski odbywa się w jedynym mieście na świecie – u nas, w Wilnie. Powyższego święta, ustawionego przez polskie władze, nie odznacza się pochodami nawet w Warszawie.

Nietrudno sobie wyobrazić, jaki jazgot rozlegałby się po całej Polsce, gdyby na pomysł zorganizowania podobnego pochodu ze sztandarami Bundesrepublik Deutschland we Wrocławiu, Szczecinie czy Gdańsku wpadli Niemcy?!

Litwini cierpliwie, nie dając się sprowokować, wytrzymają na pewno i ten kolejny wybryk, będący dowodem wyjątkowej arogancji, prowokacji, nietolerancji, braku szacunku wobec uczuć współobywateli i najniższej kultury, który bez wątpienia będzie jeszcze jednym złym znakiem, składającym się na zbiorowy obraz litewskich Polaków.

Posmaku wydarzeniu, stawiając faktycznie wszystkie kropki nad i, dodaje fakt, iż demonstrację centralnymi ulicami Wilna do Ostrej Bramy(?!) zapowiedział i będzie jej przewodził wychowany w Moskiewskiej Akademii Politycznej przy CK KPSS, były sekretarz parkomu sowieckiego pisma  „Czerwony Sztandar”, prezydent Związku Polaków M. Mackiewicz.

Zresztą niepokój budzi jeszcze jeden rzucający się w oczy szczegół – Polska w realizacji swojej polityki opiera się na osobach bezpośrednio czy pośrednio związanych z byłymi sowieckimi służbami i prosowieckimi organizacjami.

Kiedyś w trakcie dyskusji nad aktualną sytuacją jeden z naszych rozmówców poprzez zapytanie zwrócił uwagę na ewidentny fakt: dlaczego na Litwie dla V. Tomaševskiego - „obrońcy Polaków” oficjalnie i etatowo pomaga major KGB Balakin (dziś „reprezentuje” litewskich Polaków z listy V. Tomaševskiego w radzie m. Wilna);  dlaczego dla podobnej „obrończyni” na Białorusi A.Borys oficjalnie pomaga podpułkownik KGB Gawin; i czy w wypadku Ukrainy, gdyby tam byłyby organizowane zamęty pod pretekstem „obrony Polaków”, ze względu na wielkość tego kraju, doradcą kolejnego „obrońcy” byłby pułkownik czy generał KGB?

A czyż nie musi zastanawiać fakt, iż po objęciu stanowiska ambasadora Polski w Wilnie przez J. Skolimowskiego, wychowanka Moskiewskiego Instytutu Sowieckiej Dyplomacji, rozpoczęto ścisłe kadrowe koordynowanie stanowisk  liderów organizacji litewskich Polaków – prezydentem Związku Polaków dozgonnie został ustawiony powyższy wychowanek Moskwy M. Mackevič, a jego zastępcą – założyciel sławetnego pro moskiewskiego „Jedinstwa” St. Peško.

Nie jest też żadną tajemnicą, iż V. Tomaševski zaczął być popierany przez oficjalną Polskę wraz  po udziale w głośnym procesie sekretarza KC KP Litwy (na moskiewskiej platformie) L. Jankeleviča, sądzonego za antypaństwową działalność, i kiedy to lider Akcji wyborczej z grupą osób z Litwy i Polski próbował czynić psychologiczne naciski na sąd w obronie powyższego pro moskiewskiego działacza.
***
I na koniec jeszcze kilka wypowiedzi  godnych uwagi osób, których o nieżyczliwość wobec Polski nie da się posądzić. Niech będą one pomocne w rozważaniach tym, którym nie są obojętne losy każdego i wszystkich państw naszego regionu, a w którym Polska odgrywa nie poślednie znaczenie.

Jerzy Giedroyc: (…) Po drugie, „[h]istoria Polski jest jedną z najbardziej zakłamanych historii jakie znam". Zakłamanie oznacza dla niego uleganie stereotypom i mitom narodowym, rozmyślne pomijanie w historiografii tematów dla nas nieprzyjemnych, polonocentryzm: „słoń i sprawa polska".

Po trzecie, „wielkim brakiem naszej historii, specjalnie jeśli idzie o studia uniwersyteckie, to uwzględnianie w małym stopniu historii powszechnej. Zanadto się koncentrujemy na sprawach polskich, jakby to była jakaś osobna wyspa. Nie pokazuje się ich na tle historii powszechnej i procesów, jakie zachodzą na świecie".

Po czwarte, naszą historię należy „odbrązowić", zerwać z hagiografią narodową i celebrowaniem rocznic historycznych. Młodzież ma dość wszelkiej obrzędowości na pokaz.

Po piąte, historycy - podobnie jak nasi przywódcy - muszą mieć „odwagę cywilną mówienia Polakom rzeczy, których nie chcą słuchać. Czyli wbrew nim
". ( Jan Pomorski. Historiografia i pamięć. Myśl historyczna Jerzego Giedrojcia).

Wacław Alfred Zbyszewski: (...) Pisać warto tylko po to, by odbronzawiać - jest to jedyny nakaz chwili. (…)Mickiewicz, Piłsudski, Ziemie Zagrabione, polityka Becka, majaczenia mocarstwowe, Polacy w roli sędziów świata, uprzemysłowienie Bieruta i tysiące takich tabu, wrednych i głupich, wszystko to trzeba obnażać bez litości, inaczej od tego samodurstwa Polska ostatecznie skona…(Z listu W.A. Zbyszewskiego do redaktora londyńskich „Wiadomości”)

Ryšard Maceikianec

Film: V. Juszczenko: Za co jest osądzona J. Tymoszenko.