…Nie należy zapominać, że demokracja to jeszcze nie wolność. Demokracja to tylko równość. Dopiero liberalizm jest ­wolnością. Połączenie równości z wolnością ma wreszcie stwarzać ów ideał, który wszyscy pragniemy osiągnąć. Józef Mackiewicz. Zwycięstwo prowokacji, 1962

Przed kilku dnia ukazała się publikacja pt. „Ir aš myliu Lenkiją” ( Ja również kocham Polskę), w której oprócz deklaracji dozgonnej  miłości wobec Polski i reklamy partyjnego kandydata na mera stolicy, ekspremier i lider konserwatystów A. Kubilius publicznie oświadczył, iż kocha Tomaševskiego, ale nie bardzo.

W związku z tym, iż deklaracja  ukazała się najwyraźniej z myślą o zbliżających się wyborach samorządowych, winniśmy przyjąć artykuł podpisany przez A. Kubiliusa, co najmniej z dozą nieufności, a tym bardziej w tej części, gdzie  A. Kubilius twierdzi, iż nie bardzo kocha Tomaševskiego (nelabai myliu Tomaševskį). Jesteśmy zdania, iż A. Kubilius bardzo kocha Tomaševskiego. Najwyraźniej z wzajemnością. Świadczą o tym fakty, iż flirt konserwatystów z grupą akcjonariuszy, który się rozpoczął od chwili powołania Akcji Wyborczej - poprzez ciche wspieranie, koalicyjną współpracę, finansowanie i reklamę osiągnął poziom stałego skoordynowanego współdziałania.

Mimo niektórych tez, zawartych w publikacji, z którymi nie można się nie zgodzić, zastanawia, dlaczego wielokrotny premier, w okresach posiadania pełni władzy w kraju, nic z tych pomysłów nie zrealizował.

Warto przypomnieć, iż po okresie gier z autonomią, wbrew powszechnej opinii, już w październiku 1990 roku, z inicjatywy samych Litewskich Polaków, nastąpił pozytywny przełom. Dalsza niepotrzebna eskalacja tego tematu, gromadzenie napięć i wzajemnej nieufności, były budowane z czynnym udziałem ówczesnych władz kraju. Wyrazistym przykładem może być tak zwany zjazd w Mościszkach i inne późniejsze decyzje i działania.

Patrząc z perspektywy czasu, nietrudno dostrzec, iż oprócz zewnętrznego niebezpieczeństwa na cele politycznych zwycięstw wyraźnie był potrzebny stały wróg wewnętrzny. Strategia, przyjęta przed prawie ćwierć wieku, dająca pozytywne wyniki wyborcze, pozwalająca na tle „wrogich zakusów” skuteczniej demonstrować postawę niezłomnych patriotów, przetrwała do dziś. Do realizacji tej strategii poprzez ciągle doskonaloną taktykę, jak najbardziej pasowała grupa osób, formalnie występująca po szyldem partii, opartej na rodzinnym układzie i sowiecko – kołchozowej nomenklaturze. I ta gra trwa do dziś z korzyścią polityczną dla obu stron, kosztem osłabiania państwa, dobrego imienia Litewskich Polaków, i stricte Litwinów, którzy nie znosząc tej dwulicowej polityki i smrodliwej atmosfery porzucają kraj.

Trzeba ciężko upaść na głowę, aby uwierzyć, iż grupa osób pod przywództwem osoby o niestabilnych emocjach, nagminnie łamiąc prawo, ignorując obywatelskie swobody, mogłaby w XXI w. w sercu Europy, bez poparcia dużej współrządzącej krajem partii, nie tylko bezkarnie panoszyć się w stołecznym regionie i stolicy, ale też reprezentować kraj w Unii Europejskiej.

***

Był odległy rok 1994, kiedy to Sejm RL postanowił, iż w wyborach, wbrew dotychczasowej praktyce,  mogą brać udział wyłącznie partie polityczne. W związku z czym grupa członków Związku Polaków wystąpiła z propozycją przekształcenia go w partię. Jak wykazał późniejszy zjazd tej organizacji, większość była jednak zdania, iż społeczna organizacja winna być zachowana, a grupa inicjatywna powinna powołać partię nie tylko na podstawie członków Związku Polaków, ale też z udziałem innych, zainteresowanych polityczną działalnością obywateli.  Uważaliśmy bowiem naiwnie, w tym również niżej podpisany, iż społeczna organizacja po powołaniu partii będzie mogła nadal wpływać na to, aby działania politycznej organizacji byłyby ukierunkowane na realizację społecznego interesu, a nie spełnianie potrzeb rodziny i wąskiego grona kierownictwa partii.
Dziś, niestety, po Związku Polaków, który przyczynił się do założenia Akcji Wyborczej, jak  i po Sąjudisie, który dał podstawy dla Partii Konserwatystów, zostały tylko formalne wywieszki i wspomnienia.

Ta obawa członków i kierownictwa społecznej organizacji, iż nowo powołana patia może się przerodzić w demona, wyniszczającego środowisko (co się potwierdziło z nadmiarem), posiała również niezdecydowanie wśród Litewskich Polaków. A dlatego na zjazd założycielski partii w Wilnie w Domu Nauczyciela w dniu 28 sierpnia 1994 roku zjawiło się niewiele ponad 320 osób, zamiast wymaganych Ustawą  co najmniej  400. Nie zjawił się też na zjazd założycielski żaden z licznych zaproszonych litewskich polityków. Tym niemniej zjazd się rozpoczął i się wlókł się beznadziejnie, a grupa inicjatywna powołania partii nie wiedziała, co z tym ma robić dalej. Tym bardziej wiedząc, iż następna próba zwołania zjazdu mogłaby wypaść jeszcze słabiej.

I zupełnie nieoczekiwanie, w trakcie zjazdu, zjawił się Vytautas Landsbergis, który, nie pochwalając specjalnie powoływanie partii na zasadzie przynależności narodowościowej, zaznaczył, iż decyzja o jej przyszłym kształcie będzie zależała wyłącznie od woli zebranych na sali. Po wygłoszeniu krótkiego pozdrowienia – porzucił salę obrad. Organizatorzy odetchnęli z ulgą – w założycielskim zjeździe Akcji Wyborczej wzięła udział niezwykle ważna osoba, będąca światkiem zjazdu i obecności na nim znacznej liczby osób, co gwarantowało rejestrację partii. Liczba brakujących na zjeździe założycieli przekształciła się w ten sposób w drobny, łatwo przezwyciężalny problem techniczny.

I o ile w trakcie pierwszych kroków partii pod kierunkiem „Janka” te więzi i uzależnienie miedzy Akcja Wyborczą, a Partią Konserwatystów nie były aż tak oczywiste, o tyle po przejęciu władzy przez V. Tomaševskiego, a szczególnie poczynając rokiem 2000 – Akcja Wyborcza systematycznie przekształcała sie w niereklamowany dodatek na usługi konserwatystów, teatralnie demonstrując przy tym postawę nieustępliwego przeciwnika, broniącego rzekomo Polaków na Litwie przed nieżyczliwymi „sajudzistami”.

Na początku, mimo powołania partii, póki na sytuację w środowisku Litewskich Polaków miała wpływ społeczna organizacja – Związek Polaków – stopniowo ucichały destrukcyjne działania i spory, powoli odchodziły w niepamięć tematy związane z autonomią i administracyjnym zarządzaniem, a zaczęły dominować aktywne społeczne działania, skierowane na budowanie pozytywnego wizerunku Litewskich Polaków. Te lata można by było uznać próbą budowania obywatelskiego społeczeństwa w środowisku Litewskich Polaków.

Niestety, już niebawem akcjonariusze zaczęli naginać dorobek  społecznych organizacji i ich inicjatywy na potrzeby tej zorganizowanej grupy, a w działalności partii zaczęły dominować destrukcyjne i szkodliwe tendencje.

Dlatego już w roku 1999 Związek Polaków opublikował w swoim piśmie pierwsze listy, wymierzone przeciwko tworzeniu partyjnego monopolu i narzucaniu środowisku Litewskich Polaków jednego „nieomylnego zdania”. Na początku roku 2000 kierownictwo Związku zrezygnowało też z udziału w wyborach z listy Akcji Wyborczej, a zwołana konferencja tej organizacji przyjęła oświadczenie, zachęcając Litewskich Polaków do po obywatelsku czynnego udziału w życiu kraju, również poprzez działalność w składzie innych partii poza Akcją Wyborczą.

Niestety, był to zaledwie krótki okres prób tworzenia demokratycznego i odpowiedzialnego środowiska, bowiem już 2 marca 2000 roku „nieznani sprawcy” (analogicznie jak w okresie okupacji Wilna przez piłsudczyków) zdewastowali siedzibę Związku Polaków i pisma, bandycko niszcząc mienie, sprzęt redakcyjny i archiwa. Mimo oczywistych śladów i dowodów, świadczących o tym, kto dokonał przestępstwa – sprawa niestety utknęła na podstawie, jak dowiedzieliśmy się po wielu latach, telefonicznych wskazówek z prezydentury.

W ten sposób został przerwany naturalny demokratyczny rozwój środowiska, a Litewscy  Polacy od tego czasu zaczęli kroczyć drogą donikąd, bowiem początek tej drogi stanowi dokonane w dniu 2 marca 2000 i dotychczas niewyjaśnione przestępstwo, oraz szereg innych następnych bezprawnych i amoralnych poczynań,  które nie pozwolą ani obecnie, ani w najbliższej przyszłości zbudować na tej podstawie społeczeństwo, które mogłoby ubogacić i upiększyć naszą Ojczyznę, Litwę.

Nietrudno się domyśleć, iż „nieznani sprawcy” dokonując nocnego bandyckiego napadu na siedzibę Związku Polaków i siedzibę pisma, rozliczali, iż w ten sposób uda się zniszczyć organizację i nie dopuścić do upowszechniania innych zdań i informacji. Na szczęście już w następnym dniu na nasza prośbę spiesznie do Wilna przylecieli przyjaciele ze Szwecji i pomogli chociażby po części zmienić na lepsze, zdawałoby się beznadziejną sytuację.

Ale już po miesiącu pod wydumanym pretekstem od 3 kwietnia działacze Akcji rozpoczęli otwarte w biały dzień z cichego poparcia władz systematyczne napady na redakcję i siedzibę Związku oraz próby fizycznej rozprawy z pracownikami pisma. Przodowali temu poniżającemu procederowi najbardziej wierni - ówczesna mer rejonu, do niedawna wiceminister rolnictwa L. Janušauskienė – Počikovska oraz sygnatariusz Aktu Niepodległości Z. Balcevič z całą grupą najbliższego otoczenia, podobnie agresywnego, jak sam lider.

Niebawem rozpoczyna się jawna promocja tomaševskich w prezydenturze, gdzie temat „opieki nad Polakami na Litwie“ od wtedy i do dziś sprawuje Č. Okinčic, a w zainicjowanych przez napastujących procesach sądowych zaczął po ich stronie występować Kazimieras Motieka.

Udział po stronie tomaševskich byłego koordynatora sowieckich służb w Wilnie i aż dwóch byłych sowieckich adwokatów z ich bogatym doświadczeniem współpracy, kontaktami i nieograniczonymi wpływami, na dodatek aktualnie będących sygnatariuszami Aktu Niepodległości, gwarantował sukces dla tomaševskich, a proces sądowy obrócił się w zwykłą farsę - zmieniano dowolnie sędzi, dodawano dokumenty do sprawy bez naszej wiedzy, Rejestr państwowy wydawał podwójne dokumenty.
W zasadzie ww. trojka nadała tragiczny kierunek działalności środowisku Litewskich Polaków, który jest kontynuowany do dziś.

Od samego początku ten proces bezprawia wspierała na wszelkie sposoby warszawska „Wspólnota”, niezwykle doświadczona w organizacji prowokacji i praniu pieniędzy pod pozorem „bezinteresownej pomocy Polakom na Wschodzie”, a szczególnie przy budowie tzw. domów polskich. Niestety, na Litwie działacze tej organizacji z sąsiedniej Polski, zetknęli z nieznanym im dotychczas zjawiskiem – kierownictwo Związku Polaków wykonywało ogrom prac przy organizacji budowy Domu w Wilnie na zasadach społecznych, nie prosząc przy tym o żadne wynagrodzenia i pieniądze, a jedynie domagało się, aby „Wspólnota” uporządkowała ewidencję i postępowała zgodnie z prawem. I to było dla nich niezwykle groźne i nie do przyjęcia, iż nieuzależniona od nich grupa osób domaga się nie udziału w defraudacji środków, a jedynie porządku i uczciwego postępowania. Zresztą przy późniejszej ewidencji Domu  okazało się, iż warszawska „Wspólnota” tylko na tym wileńskim obiekcie „wyprała” około 10 mln złotych.

A.Stelmachowski, wybitny architekt i organizator tych zamętów i skłócania tzw. ludności polonijnej z władzami i pozostała ludnością krajów zamieszkania, doskonale rozumiał, iż jedynie z poparcia i udziałem władz Litwy można będzie dokonać szybkiej rozprawy z opornymi i przekazania wszystkiego w ręce tomaševskich, o ile nie odniosły skutku ani nocny napad „nieznanych sprawców”, ani dzienne otwarte wypady i próby fizycznej rozprawy. Dla zbadania na ten temat opinii aktualnych władz Litwy i dokonania ustaleń przybywa on 13 kwietnia 2000 do Wilna roku z dwudniową wizytą, gdzie, mimo iż był zaledwie kierownikiem organizacji społecznej, został przyjęty z honorami niemal głowy państwa.

W czasie pobytu spotkał się z prezydentem V. Adamkusem, premierem A. Kubiliusem i wieloma innymi politykami i działaczami Litwy. Celem wizyty, starannie przegotowanej przez kierownika Departamentu Mniejszości  R. Motuzasa i doradcę prezydenta V. Adamkusa Č. Okinčica, jakoby miał być plan rozwoju podwileńskiej strefy wiejskiej ze szczególnym naciskiem na zakładanie sadów i ogrodów wokół Wilna. A tak naprawdę chodziło tylko o to, czy władze naszego kraju wyrażą cicha zgodę na bezpośredni udział „Wspólnoty” i innych instytucji Polski w rozprawie nad tymi obywatelami Litwy, którzy aktualnie domagali się przestrzegania Konstytucji i prawa Republiki Litewskiej. Czego zresztą prezes warszawskiej „Wspólnoty” wcale nie ukrywał, gdy kończąc wizytę na najwyższym szczeblu łaskawie zgodził się udzielić również kilka chwil tym, do rozprawy z którymi niebawem aktywnie zaangażowały instytucje oraz środki masowego przekazu na Litwie i w Polsce twierdząc, iż „obecnie my ( czyt. w Warszawie) będziemy decydować o tym, kto kim ma być wśród Polaków na Litwie (!?)” .

I tamte ustalenia, jak nam się zdaje, są aktualne do dziś, o czym wyraźnie, naszym zdaniem, świadczą wizyty prezydenta B. Komorowskiego w naszym kraju i jego wycieczki po terenach podwileńskich, organizowanie przez ambasadę RP w stolicy kraju pochodów, obchodów i świąt z wciąganiem do udziału w takich imprezach  krajowe szkoły i organizacje obywateli Litwy, wcześniejsze i obecne programy oraz organizacja szkoleń nauczycieli szkół z polskim językiem nauczania, zamknięcie kilkuset młodych Litewskich Polaków w ciasnych ścianach tzw. Filii UB, masowe upowszechnianie za cichą zgodą polityków Litwy dezyntegrującej Karty Polaka i inne zjawiska.

I mimo, całej beznadziejności naszych walk w obronie prawa i ludzkiej godności – pozwoliły one tym niemniej poznać do głębi szeroki wachlarz metod prześladowania, stosowanych przez napastujących – w postaci wyżej wymienionych napadów i prób fizycznej rozprawy, donosów do różnych instytucji, oczerniania w prasie i upowszechniania ustnych pomówień, aż do fałszowania dokumentów, odcinania łączności telefonicznej i internetowej. Nie bacząc na uciążliwość tych poczynań, tamte wydarzenia stanowiły dobre studium mentalności i zachowań postsowieckich istot ludzkich w kraju, gdzie zaniechano przeprowadzenie lustracji i de sowietyzacji.

Jak można wnioskować dziś z perspektywy czasu, zadanie, którego podjęły się nasze władze przy spotkaniu z A. Stelmachowskim,  była kontynuacja promocji i wywyższanie ww. agresywnej grupy osób i ciche sprzyjanie rozprawie z tymi Litewskimi Polakami, którzy działań tomaševskich nie akceptują. O czym zresztą dobitnie świadczą ogólnodostępne i dobrze znane fakty.
W roku 1997 ukazuje się w prasie i telewizji informacja o tym, iż V. Tomaševski został zatrzymany w trakcie rozboju w barze „Pod dębem” na polsko – litewskim pograniczu i osadzony w areszcie w Sejnach.
W roku 1999 widzimy go na czele głośnej grupy, złożonej z mieszkańców Litwy i Polski (w składzie której znajduje się również A. Stelmachowski), która próbuje wywierać psychologiczny nacisk na sąd, rozpatrujący sprawę sekretarza KC KPZR (na moskiewskiej platformie) L. Jankeleviča za antypaństwową działalność.
W roku 2000 on i jego najbliższe otoczenie ( o czym powyżej) bezkarnie organizują w biały dzień w sercu Wilna napady siedzibę Związku Polaków i redakcję pisma.
A już w roku 2001 V. Tomaševski w składzie najwyższej rangą delegacji państwowej z prezydentem V. Adamkusem na czele udaje się do Warszawy na uroczyste wręczeniu jemu i innym w czasie gali 10. lecia wznowienia stosunków dyplomatycznych między Litwą a Polską orderu za umacnianie litewsko – polskiej współpracy.

Co prawda w trakcie uroczystości jakoby uznał, iż jego zasługi w dziele umacniania litewsko – polskiej współpracy są docenione niewystarczająco, a order, który ma być jemu wręczony – jest za niski rangą wobec jego zasług. Odmówił więc głośno przyjęcia nagrody w trakcie uroczystości w Warszawie. Skandal został skrupulatnie wyciszony, a A. Kwaśniewski, prezydent Polski, w czasie najbliższej wizyty wręczył ten sam order w wąskim gronie bez rozgłosu w Instytucie Kultury Polskiej w Wilnie z udziałem doradcy V. Adamkusa – Č. Okinčica. Państwowa nagroda sąsiedniego kraju teraz została jakoby przyjęty z wdzięcznością.

W międzyczasie partie Konserwatystów (V. Landsbergis) i Liberałów (E.Gentvilas) zaprosiły Akcję Wyborczą w skład rządzącej w stolicy kraju koalicji pod kierunkiem A. Zuokasa, a premier A. Kubilius wyznaczył Z. Balceviča, reprezentanta Akcji Wyborczej, do niedawna dowodzącego atakami na siedzibę Związku Polaków i pisma – na zastępcę naczelnika powiatu wileńskiego do spraw zwrotu ziemi.

Było to fundamentalne wsparcie tej zorganizowanej grupy, występującej pod szyldem partii politycznej. W związku z czym działania na rzecz akcjonariuszy w latach 2000 – 2001 należałoby uznać początkiem okresu złego zasiewu, którego plony będziemy zbierać jeszcze przez długie kolejne lata.

Dlatego nasze kolejne desperackie próby w latach 2002 – 2007 stworzenia konkurencji dla Akcji Wyborczej, mającej wszechstronne poparcie ze strony partii rządzących, były skazane na porażkę. Co prawda wtedy jeszcze bez większego trudu udało się zebrać wymagana liczbę osób do założenia Ludowej partii Litewskich Polaków, a po zmianie ustawodawstwa – uzupełnić jej skład do tysiąca członków. Dziś z żalem można jedynie odnotować, iż nie udało się spełnić nadzieli znacznej części Litewskich Polaków, iż oni również, jako obywatele Litwy, będą mogli na swojej małej ojczyźnie korzystać z należnych człowiekowi i obywatelowi praw – swobody słowa, swobody zrzeszania się, demokratycznych i wolnych wyborów.

Pierwszy start w roku 2003 i statystyczne zaistnienie nowej partii oraz intensywna praca w ciągu kadencji dawała nadzieję na umiarkowany sukces i trwałą obecność na następne lata. Niestety, właśnie konserwatyści z osobistym udziałem V. Landsbergisa zastosowali wobec Ludowej partii Litewskich Polaków w przeddzień samorządowych wyborów 2007 skuteczną taktykę „wbijania noża w plecy“ – bez zgody i wiedzy tej partii rozpoczęli jej reklamę, co natychmiast zaowocowało masowo upowszechnianą w terenie informacją, iż członkowie i liderzy Ludowej partii - to zdrajcy, którzy się sprzedali „sajudistom“ i „landsbergistom“.

Jako drobne ilustracje do sytuacji - Radio „Znad Wilii“ będące własnością doradcy A.Kubiliusa Č. Okinčica, kategorycznie odmówiło nadania nawet najbardziej niewinnej uprzednio opłaconej reklamy w postaci kilku taktów poloneza M.K. Ogińskiego, aby czasem nie zaszkodzić Akcji Wyborczej. Członek Głównej Komisji Wyborczej z ramienia Patii Konserwatystów, która prowokacyjnie reklamowała nas w przeddzień wyborów, pierwszy głosował za uznanie wyników wyborów na korzyść Akcji, mimo ogromnej ilości dowodów łamania wyborczego prawa.

I tak z roku na rok, od wyborów do wyborów. Drobne i większe prowokacje i wyczyny, krytyka i kontr krytyka, podłączanie „Vilnii“ i innych organizacji, aby przed wyborami obie strony mogły wyglądać wyjątkowo patriotycznie, jako jedyni obrońcy wartości, bez których świat się zawali bezpowrotnie. Nie widzieć tej współpracy konserwatystów i akcjonariuszy byłoby co najmniej dziwnie.
Zresztą, jak nam się zdaje, obecnie w trakcie przygotowania do wyborów samorządowych, powyższe doświadczenia i formy współdziałania, pozwalające skutecznie oszukiwać wyborców, są szeroko stosowane, a różne grupy, komitety i partyjki są w większości  jedynie wynajęte do wspierania finansowanych z budżetu państwa partii, do rozbijania elektoratu konkurentów i demonstrowania wysokiej aktywności społecznej oraz niezłomnej jedności wokół tej jedynej i nieomylnej.

Szczególny okres współpracy i koordynacji  działania między konserwatystami i akcjonariuszami zapoczątkowano, naszym zdaniem, w trakcie organizowania dla D. Grybauskaitė wyborów na stanowisko prezydenta.
7 lutego 2009 roku Akcja Wyborcza na swojej konferencji ustaliła, iż „Akcja Wyborcza Polaków na Litwie weźmie udział w wyborach do Parlamentu Europejskiego, które odbędą się 9 czerwca tego roku i wystartuje z własną listą kandydatów. Natomiast na wybory prezydenckie (17 maja br.) polska partia swego kandydata nie wystawi”.

Ale kiedy analiza politologów wykazała, iż dla bezwzględnego zwycięstwa D. Grybauskaitė w pierwszej turze jest potrzeba wysoka aktywność wyborców, a V. Landsbergis wyrzekł swoje „greičiau baikime šitą jovailą” – rada partii, w znacznym stopniu złożona z rodziny – już 3 marca dokonuje skrętu o 180 stopni i podejmuje decyzję o wysunięciu V. Tomaševskiego kandydatem na prezydenta oraz pilnym zwołaniu konferencji partyjnej, bo „ludzie widzą taką potrzebę”. Po wysunięciu – partyjny kapelan z Mejszagoły w czasie Mszy św. powiadomił wiernych, że taką decyzję popiera również sam Pan Bóg.

Ruszyli więc jak nigdy głośno, znacznie aktywizując nie tylko swój elektorat,  po raz pierwszy przekraczając 5 proc. próg wyborczy, co pozwoliło D. Grybauskaitė przy niewiele ponad 50 proc. udziale wyborców zająć miejsce prezydenta już wyniku  pierwszej tury wyborów.

Zresztą o tym, iż według takie właśnie scenariuszu mają się odbywać prezydenckie wybory, można łatwo bez trudu zrozumieć z wywiadu D. Grybauskaitė pt. „Misija- išguiti šešėlius iš Lietuvos”, zamieszczonego w „Lietuvos rytas” 27 lutego 2009 roku, w którym ona, określana jako osoba wyjątkowa i „kvalifikuota ekonomistė“ (wykwalifikowana ekonomistka) oznajmiła, iż „tikrai džiauguosi, kad žmonės turės didelį pasirinkimą, o kalbos, jog nebus iš ko rinktis, nepagrįstos. Kandidatų sąrašas bus įvairus ir ilgas...“ (naprawdę się cieszę, iż ludzie będą mieli duży wybór, a rozmowy o tym, iż nie będzie spośród kogo wybierać, są nieuzasadnione. Lista kandydatów będzie różnorodna i długa).  Chociaż przyszli kandydaci, w tym Tomaševski jeszcze nie zgłosili nawet zamiaru udziału w wyborach, nie zaczęli zbierać podpisów, a Główna Komisja Wyborcza nie podjęła decyzji o rejestracji kandydatów na prezydenta w wyborach.

Co ciekawe, iż akurat ta publikacja jest wyjątkowo niedostępna w Internecie, a chętni poznania jej treści mogą ją odszukać jedynie w tradycyjnym papierowym wydaniu.

Ówczesne pogłoski o tym, iż. zniewolone środowisko Litewskich Polaków, faktycznie pracuje na rzecz D. Grybauskaitė, za co Tomaševski zostanie jakoby sowicie wynagrodzony niebawem potwierdziły sie po wyborach do UE. Zresztą nie tylko. Kolejne cztery lata – to lata zamętów i krzyków w Radzie UE, pod ambasadami licznych krajów w Wilnie, organizowane przez tomaševskich, i jak nam się zdaje, zupełnie dobrze skoordynowane z procesami zadłużania i zawłaszczania państwa przez Rząd A. Kubiliusa, oraz z  innymi wydarzeniami, skutecznie odwracając od nich uwagę.

Niekiedy ta koordynacja była aż nazbyt oczywista. Na przykład,  jeżeli obywatele kraju protestują przed Sejmem przeciwko łamania prawa, to w tym samym dniu i czasie tomaševskie pod wydumanym pretekstem organizują hałaśliwy mityng przed Rządem...

Inny przykład. W związku ze  zmianą programów nauczania akcjonariusze przeprowadzają głośne akcje, obszernie nagłaśniane we wszystkich środkach masowego przekazu, a skierowane przeciwko doskonaleniu nauczania języka litewskiego w celu dalszego utrzymaniu Litewskich Polaków w izolacji.  Pismo „Tygodnik Wileńszczyzny“, będący tubą propagandową tych szkodliwych poczynań, w tym czasie otrzymuje po cichu bezpośrednio z budżetu w okresie kryzysu, zaciskania pasa i zaciągania pożyczek 1,5 mln. Lt na poparcie swojej działalności. Apele i zapytania obywateli, kierowane do minister finansów Ingridy  Šimonytė i premjera  A. Kubiliusa zostają bez echa i odpowiedzi.

Czyli - społeczeństwo Litwy na bieżąco i w szczegółach było informowane  o tym gdzie, kiedy  i pod którą z ambasad protestowali lub protestują  tomaševskie, kiedy obrażali uczucia narodowe Litwinów i w negatywnym świetle przedstawiali państwo. Ale dotychczas nie wiemy, co się stało w Garliavie, dlaczego Rząd A. Kubiliusa zadłużał państwo pod najwyższe z możliwych oprocentowanie i na co były wykorzystane pożyczane środki, dlaczego z tych kredytów wypłacano antykonstytucyjne przywileje nawet wykonawcom genocidu na Narodzie Litwy i jednocześnie zmniejszano finansowanie obronności kraju.

Jak widzimy odwracanie uwagi od rzeczy podstawowych i zasadniczych obrzydliwą metodą pobudzania nacjonalizmów okazało się niezwykle  skuteczne.
Zresztą dyskusja na szkolnymi programami, przygotowywanymi przez Ministerstwo Oświaty i Nauki w okresie rządów konserwatystów i liberałów wykazała dobitnie jeszcze jedną niebezpieczną tendencję -  konflikt między stricte Litwinami i Litewskimi Polakami oraz ich dezyntegracja są świadomie programowane również na przyszłość. Na naszą propozycję, złożoną na ręce ministra G. Steponavičiusa i przewodniczącej Sejmu I. Degutienė, aby programy szkół z polskim językiem nauczania były, na wzór szkół z litewskim językiem nauczania, układane w zgodzie z historiografią kraju, zostały z góry odrzucone, a z oficjalnej odpowiedzi na nasz apel dowiedzieliśmy się, iż programy szkół z polskim językiem nauczania są i będą w przyszłości ukierunkowane na zgłębianie historii sąsiedniej Polski i jej kultury.

W tej dwuznacznej sytuacji pewną jasność co do oceny działalności Akcji Wyborczej przez Rząd A. Kubiliusa wnosił jego doradca Č Okinčic, który w dotowanym z budżetu państwa ”Tygodniku Wileńszczyzny” twierdził, (…) że jest niezmiernie szczęśliwy, bo AWPL osiągnęła najwięcej co mogła. – Jest to partia integrująca, partia obywatelska, a jej wyborcy są najbardziej aktywnymi wyborcami w kraju – wyliczał Sygnatariusz Aktu Niepodległości. Jego zdaniem to, że Polacy mówią jednym głosem jest największą zasługą i osiągnięciem AWPL i osobiście jej przewodniczącego(...).

Co więcej nieustanie przez wiele lat promując tomaševskich na antenie swego Radia „Znad Wilii”,, i nawet wtedy, kiedy  etatowym doradcą V. Tomaševskiego był major KGB, wystąpił również w roli inicjatora i architekta wzmacniania współpracy akcjonariuszy z pro moskiewskimi Rosjanami i na tej podstawie powołania wspólnej listy wyborczej pt. „Вместе мы сила”, co odnotował portal www.polinfo.lt.

„…Taka sytuacja chyba przydarzyła się właśnie Czesławowi Okińczycowi, skandalicznemu doradcy społecznemu wszystkich poprzednich prezydentów, a ostatnio kolejnych premierów, w tym obecnego - Andriusa Kubiliusa.

Otóż, jak dowiedzieliśmy się, doradca litewskiego premiera, prywatnie też prezes radia „Znad Wilii”, zachęcał (na szczęście delikatni) władze w Moskwie, żeby skończyły z pluralizmem politycznym wśród litewskich obywateli narodowości rosyjskiej. Rosjanie na Litwie mają bowiem dwie partie polityczne, zamiast mieć jedną, jak tego życzyłby skandaliczny polityk. Ze swoimi właśnie sugestiami doradca litewskiego premiera zwrócił się do przedstawicieli rosyjskiej ambasady w Wilnie, którzy byli obecni na sobotnim konwencie partii politycznej „Akcja Wyborcza Polaków na Litwie” (29 stycznia 2011 r.).

Jak donoszą nasze źródła, prezes Okińczyc zwrócił uwagę rosyjskich dyplomatów, że na Litwie są dwie partie Rosjan, którzy poniekąd konkurują ze sobą, a co jest nie dobrze i na co też władze w Moskwie powinny zwrócić uwagę.

Warto też zaznaczyć, że te sugestie do Rosjan padły w obecności polskich dyplomatów, którzy również uczestniczyli w konwencie przedwyborczym partii politycznej. W tym kontekście dziwi i zaskakuje bowiem zmiana poglądów prezesa, tudzież sygnatariusza Aktu Niepodległości Litwy, bo na Litwie i w Polsce wielu pamięta, jak 20 lat temu, w sierpniu 1991 r., ten sam człowiek, lejący łzy w polskim parlamencie apelował do krajów demokratycznych, by stawiły się w obronie Litwy, gdzie ówczesne władze na Kremlu próbowały również narzucić społeczeństwu litewskiemu jednomyślność polityczną.

Takiej postawy prezesa nam nie tłumaczy również to, że jedna z rosyjskich partii – Alians Rosjan, startuje w wyborach samorządowych w koalicji z Akcją Wyborczą Polaków na Litwie, której Czesław Okińczyc jest wielkim adoratorem i zwolennikiem (w swoim czasie jego radio, łamiąc zresztą wszelkie wcześniej zawarte umowy, wyrzuciło z eteru reklamę oponentów politycznych AWPL).
Swoją drogą chcielibyśmy zapytać sygnatariusza Aktu Niepodległości Litwy (bo być może rosyjskim dyplomatom nie wypadało mu zadać tego pytania), w jaki cywilizowany, demokratyczny i oficjalny sposób rosyjskie władze mogą wpływać na formowanie nurtów politycznych w niepodległym państwie litewskim? Nie podejrzewamy bowiem doradcy litewskiego premiera, by apelował do władz obcego mocarstwa o formowanie przestrzeni politycznej na Litwie w sposób niecywilizowany, niedemokratyczny i tajny...
Oczekujemy też, że wszelkie wątpliwości w sprawie swoich sugestii dla Rosji prezes da publiczne wyjaśnienie, jak zresztą przystoi osobie publicznej w demokratycznym wciąż kraju, bo doradca premiera i sygnatariusz osobą publiczną na pewno jest, jak też Litwa jest wciąż krajem demokratycznym…
”(www.infopol.lt)

Powyższe przykłady niezwykle daleko posuniętej dwulicowości i szkodliwych dla Litwy działań akcjonariuszy, rzekomo reprezentujących wszystkich Litewskich Polaków, faktycznie doprowadziły środowisko Litewskich Polaków do całkowitej niwelacji, kształtując jego obraz na kształt bezmyślnej wrzaskliwej masy, działającej na własną szkodę,  dla której są obce zrozumienie obywatelskiego obowiązku, w tym odpowiedzialności za losy swojej Ojczyzny. Z premedytacją zorganizowana izolacja środowiska, jego wewnętrzna okupacja oraz  całkowite wyhamowywanie każdej inicjatywy, jeżeli ona nie służy powyższym osobom i zorganizowanej pod pozorem partii grupie, jest dowodem dobrze zaawansowanego początku końca. Środowiska, organizacje i inne zgromadzenia ludzi, działalności których nie towarzyszy proces kulturotwórczy, zgodnie z tendencjami współczesnego świata, raczej wcześniej niż później znajdą się poza marginesem społecznym.

Tym bardziej, iż proces okazywania usługi na zadanie większych partii czy poszczególnych polityków wbrew obywatelskiej postawie, jest, naszym zdaniem, kontynuowany nadal. Jaskrawym tego przykładem były niedawne wydarzenia związane z organizacja konstytucyjnego referendum w sprawie obrony ziemi.
Jak tylko konserwatyści wystąpili z bojkotem referendum (co było, naszym zdaniem, równe pogróżkom, bowiem ta partia ma swoich przedstawicieli we wszystkich komisjach wyborczych i może kontrolować zachowanie się w czasie głosowania wszystkich obywateli), działacze Akcji w przeddzień referendum 25 czerwca ub. r przeprowadzili pod Ambasadą Niemiec hałaśliwą akcję odwracania uwagi, oskarżając Litwę o łamanie praw Rosjan, Litewskich Polaków i Białorusinów. Ciekawym szczegółem, uwypuklającym sedno tej akcji, był fakt, iż odbyła się ona z inicjatywy Wileńskiego oddziału ZPL, któremu przewodzi, jak i partii, ten sam V. Tomaševski oraz  to, że przez wszystkie lata od chwili powołania Związku Polaków jego podstawowym  hasłem było „Ziemia ojców – naszą ziemią”. I te hasło przestało być aktualne akurat w przeddzień referendum w obronie ziemi…

Podobnie - jak tylko konserwatyści i liberałowie zainicjowali przypinanie w czasie świąt państwowych niebieskich kwiatków zamiast konstytucyjnych symboli państwa, V. Tomaševski zaczął publicznie się ukazywać z georgievskimi lentami. Kolory rzeczywiście są różne i można próbować doszukiwać się w tych znakach różnej wymowy. Ale mianownik jest wspólny – unikanie konstytucyjnych symboli państwa, poniżanie ich znaczenia, zastępowanie innymi znakami  i skazywanie na niepamięć. Szczególnie żal takiego stosunku wobec znaku Pogoni, historycznego symbolu, świadczącym o ciągłości państwowości.

Zresztą wspólną dla konserwatystów i akcjonariuszy jest i pozostaje ideologia zastraszania, zamiast budowania nowego społeczeństwa i wychowania świadomego swojej misji i odpowiedzialności,  niezależnego i inicjatywnego obywatela. I to widocznie będzie jeszcze trwało.

Pisząc o tym, naszym zdaniem, głębokim powiązaniu konserwatystów i akcjonariuszy i ich dwulicowości, wcale nie uważamy postkomunistycznych socjaldemokratów za cos lepszego czy godniejszego. Konserwatyści jedynie ponoszą większą odpowiedzialność za krytyczny stan, w którym się znalazło państwo. Bowiem oni podjęli się historycznej misji odbudowy państwa po okresie sowieckiej okupacji, twierdząc, iż będą to robić uczciwie, w interesie społecznym, w oparciu o wysokie kryteria moralne i prawdę. Ale rezygnując z lustracji i de sowietyzacji, naginając Konstytucję na potrzeby partii i ustawiając na główne stanowiska w państwie najbardziej powiązane z sowiecką ideologią oraz instytucjami osoby, na domiar reaktywując antykonstytucyjne przywileje  dla sowieckiej nomenklatury i wprowadzając nowe dla aktualnej nomenklatury oraz często wysuwając na plan pierwszy interes prywatny i partyjno – grupowy  – faktycznie stopniowo a skutecznie zabijają w ludziach nadzieję, iż będące w zasięgu ręki obywatelskie państwo prawa, może być i będzie zrealizowane. Natomiast gdy zastępca A. Kubiliusa, R. Juknevičienė  pozwala sobie w stosunku do obywateli państwa, realizujących swoje konstytucyjne prawo, używać słownictwa sowieckiego okupanta z okresu jej komsomolskiej aktywności – obrazowo widać, jak dalece zorganizowane grupy, występujące pod sztandarami partii, przekroczyły Rubikon.

Już pierwsze kroki kolejnego Rządu postkomunistycznych socjaldemokratów pod kierunkiem A. Butkevičiusa, jednoznacznie dowodzą, iż jest to ten sam reżym, który z Konstytucją, zasadą społecznej sprawiedliwości oraz opinią obywateli nie ma zamiaru się liczyć. Zresztą przy zgodzie całej  koalicji i prezydent kraju. W tym czasie tzw. lider opozycji A. Kubilius, dodatkowo opłacany z kieszeni obywatela - podatnika, zamiast zajęcia logicznej, wynikającej z jego stanowiska, postawy, przypomina raczej ladacznicę na przystanku tramwajowym, która przy werbowaniu klientów udaje dziewicę.

***

W opowiadaniu – dzienniku noblisty Czesława Miłosza pt. „Rok myśliwego”, poświęconemu wspomnieniom, dotyczącym w większości  naszego krajobrazu, spotykamy taki oto ustęp:

(…) Od dawna noszę w pamięci następujące porzekadło, zabawne, bo dowodzi, że tam u nas, daleko, nie brakło domorosłych filozofów:
Czy na Litwie
czy na Rusi
kaki siusi
każdy musi

W zasięgu naszej wyobraźni była wtedy Litwa i Ruś, jak tam dalej, nie wiadomo, ale nasz obszar dostatecznie duży, żeby obserwacje tam zebrane stosować do całej ludzkości.
Dla mnie ten wierszyk kryje głęboką treść. Przede wszystkim „kaki siusi" są dziecinne i odsyłają do fazy ludzkiego życia, kiedy te funkcje są przyjęte jako najzupełniej naturalne, przedrefleksyjnie, i przez dzieci, i przez ich dorosłe otoczenie (…)
.

Podobnie więc budująco odbieramy ludową  twórczość współczesnych Litewskich Polaków, którzy poddani ścisłej kontroli i pozbawieni prawa swobody wyboru, słowa i zrzeszania się co i raz wykazują się upowszechnianiem wierszyków czy anegdot, jak jedyną z możliwych dziś form protestu w warunkach aktualnego reżymu na Ziemi Wileńskiej. Co prawda w porównaniu z utworami, udokumentowanymi przez Miłosza, dorobek współczesnych ludowych twórców, wyraźnie nosi znamiona czasu sowiecko – kołchozowej epoki.

Tak przed kilku laty, tuż po zawarciu przez akcjonariuszy umowy z Rosjanami pt. „Вместе мы сила”,  zaczął krążyć przekazywany z ust do ust wierszyk:
Bo w jedności nasza siła
Żeby tylko jedna była:
Jedna świnia,
Jedna krowa,
Jedna d..a,
Jedna głowa
.

Dziś – podobnie jest z anegdotą o tym, jak to po zawarciu kolejnej umowy z Rosjanami pt. „Вместе мы сила”, Tomaševski i Okinčic wpadają do apteki i z rozpędu z ruska mówią: „Два…” i dalej zgodnie z powszechnie znaną treścią.
Co ciekawe, iż ta anegdotka doczekała się już kilku wariacji, w których co raz częściej na miejscu pierwszym jest wymieniany Okinčic, jak też z udziałem Z. Balceviča, a ich pierwszymi słowy po wejściu do apteki są nie „Два …” a  „Три…”.

Jak donosi nasz  korespondent z Solecznik, pojawił się  również wariant solecznicki, gdzie w rolach głównych występują Palevič, Talmont i Rybak raz w Solecznickiej, innym razem w Ejszyskiej aptekach.

I jest to jak na razie jedyny zauważalny луч света в темном царстве i dowód, iż nie wszystko jeszcze zostało stracone, a duch domorosłego twórczego filozofowania nie uległ całkowitej zagładzie. I może dać nowe pędy.

Ale, oby  te nowe pędy, o ile się pojawią, nie zostały bez opieki i poza kontrolą,  już dziś na wszelki wypadek, jak nam się wydaje  Č. Okinčic, ponownie  aktywizuje swoich redaktorków, tych  najprawdziwszych z prawdziwych  Polaków -  wnuków Iwana i Jekateriny Radczenków z Pskowa, którzy to przywieźli nam słońce ze Wschodu w roku 1940.

I życie trwa. I kołem się toczy.

***
I jeszcze jedna, ostatnia uwaga, która może mieć praktyczne znaczenie dla naszych Czytelników. Przed kilku laty dziennik „Respublika“ zamieścił publikację o obszernych powiązaniach V. Tomaševskiego z ugrupowaniami i ludźmi, które powinny byłyby co najmniej budzić wątpliwości przy zawieraniu koalicyjnych i innych układów.

W związku z naszym wywiadem V. Tomaševski zwrócił się do sądu, domagając się od nas pół miliona litów dla siebie  i 100 tys. litów dla partii, jakoby za obrazę ich godności. Byliśmy zdania, iż takim osobom jest obce poczucie ludzkiej godności i, jak należało oczekiwać, obie sprawy w sadzie V. Tomaševski przegrał i zwrócił nam wydatki, związane z prowadzeniem sprawy. Ale nikt nie zwrócił nam zmarnowanego czasu i nie nadrobił nieprzyjemności obcowania w sądzie z powyższą osobą.

Dlatego używając dziś terminu „tomaševskie”, którego różne warianty znacznie  wcześniej zaczęli stosować inni autorzy, nie mamy na myśli konkretną osobę bądź grupę osób. A dlatego  wszystkie podobieństwa, mogą być tylko przypadkowo zbieżne. Taki termin, naszym zdaniem pasuje dla wszystkich tych, którzy dziś działają na szkodę społeczeństwa i  państwa, poniżają obywateli i łamią ich konstytucyjne prawa, budują podziały i inicjują konflikty, dbając jedynie o swój osobisty czy grupowy partyjny interes, dwulicowo twierdząc o patriotyzmie, uczciwości i moralności.

Na takiej liście, jak nam się zdaje, mogłoby się znaleźć miejsce również dla wszystkich ww. i wielu innych, o ile wyrażą na to co najmniej milczącą zgodę.

Ryšard Maceikianec



Początek strony
JSN Boot template designed by JoomlaShine.com